Jako pierwsza "wyruszyła z pośpiechem w góry"
Wierzę, że i tym razem będzie z nami...
Dziennik nieregularny z pieszej pielgrzymki, która rozpoczęła się 3 lipca 2011 roku w Jerozolimie, osiągnęła Asyż 27 października i trwa nadal... Mapa drogi dostępna na stronie www.idzieczlowiek.pl
wtorek, 31 grudnia 2013
wtorek, 24 grudnia 2013
Punkt
W droge wyruszam z tesknoty.
Za czym?
Tak, to nadzieja wyprawia w droge.
Nadzieja spotkania?
Nadzieja uzyskania odpowiedzi?
Nadzieja pelni?
Nadzieja urzeczywistnienia najwiekszego z pragnien.
Nadzieja silniejsza niz obawa, ze to tylko ucieczka. Cos mowi, ze jesli uciekam, to z niewoli.
Z niewoli czego?
Z niewoli ograniczenia?
Z niewoli unieruchomienia? Nadzieja jest silniejsza od niewoli. Silniejsza od leku.
Gdzies na srodku Atlantyku Krzysztof Kolumb znalazl sie w punkcie, po przekroczeniu ktorego nie byloby juz zapasow na bezpieczny powrot do Hiszpanii. Przed soba mial tylko niepewnosc bezkresu.
"On to wbrew nadziei uwierzyl nadziei" - pisze o Abrahamie sw. Pawel w Liscie do Rzymian.
Co to znaczy uwierzyc wbrew nadziei?
Pamietam jak w pazdzierniku 2011 roku wedrowalem w deszczu przez Apeniny. Nie mialem namiotu ani pieniedzy. Zmrok zamknal sie nade mna nagle w lesie o stromych zboczach. Zmeczenie, glod i zimno mowia wyraznie, jezykiem zwatpienia. Glos zwatpienia brzmi donosniej niz glos nadziei.
Pol godziny wczesniej mijalem wioske, gdzie pewnie znalazlbym nocleg w stodole. Przede mna mapa pokazywala tylko las. 15 km lesnego pustkowia. Brak sil, organizm chce sie polozyc.
Isc dalej? To bez sensu! Tam nic nie ma. Nie ma nawet jak odpoczac bo wszedzie mokro i zbocza strome. Ciemnosc. Pustka. Samotnosc.
Trzeba podjac decyzje.
Czy ja teraz z kims rozmawiam?
Zatrzymuje sie w pol kroku.
Przede mna w gestym mroku majaczy sciezka. Krople deszczu grzechocza o liscie. Przenikliwy chlod dotyka jakby od srodka, ale jakby przestaje go czuc...
Czy ktos tu jeszcze jest?
A moze ten ruch, ktory zrodzila nadzieja, zaczyna sie wlasnie tutaj? To stad zaczyna sie droga.
Gdzies w samym centrum znajduje sie punkt nicosci. Niepokalany przez grzech i ulude.
Iskra, ktora bez reszty nalezy do kogos... poza mna? Punkt, ktory nie jest w mojej tylko dyspozycji. W tym punkcie zaczyna sie prawdziwe zycie. Nie dociera tam ani fantazja mojego umyslu ani brutalnosc mojej woli.
Czy to punkt spotkania za ktorym tesknilem?
Zaciskam silniej w dloni rozaniec. Czy to ja sam wykonam krok w niepewnosc?
Balansuje na krawedzi szalenstwa. Nadzieja wbrew nadziei.
Moze to wlasnie czuje czasteczka w szczelinie aparatu Younga zanim zdecyduje sie jej natura.
Moment poprzedzajcy okreslenie sie. Jeszcze nie decyzja. Bol i wycofanie albo milosc i oddanie.
Abraham, Josef, Miriam. Oni szli ta droga.
Nadzieja, ktora da sie doswiadczyc tylko jako dar... a moze decyzja?
Nawet jesli to wylacznie dar, to brama znajduje sie
wszedzie.
Za czym?
Tak, to nadzieja wyprawia w droge.
Nadzieja spotkania?
Nadzieja uzyskania odpowiedzi?
Nadzieja pelni?
Nadzieja urzeczywistnienia najwiekszego z pragnien.
Nadzieja silniejsza niz obawa, ze to tylko ucieczka. Cos mowi, ze jesli uciekam, to z niewoli.
Z niewoli czego?
Z niewoli ograniczenia?
Z niewoli unieruchomienia? Nadzieja jest silniejsza od niewoli. Silniejsza od leku.
Gdzies na srodku Atlantyku Krzysztof Kolumb znalazl sie w punkcie, po przekroczeniu ktorego nie byloby juz zapasow na bezpieczny powrot do Hiszpanii. Przed soba mial tylko niepewnosc bezkresu.
"On to wbrew nadziei uwierzyl nadziei" - pisze o Abrahamie sw. Pawel w Liscie do Rzymian.
Co to znaczy uwierzyc wbrew nadziei?
Pamietam jak w pazdzierniku 2011 roku wedrowalem w deszczu przez Apeniny. Nie mialem namiotu ani pieniedzy. Zmrok zamknal sie nade mna nagle w lesie o stromych zboczach. Zmeczenie, glod i zimno mowia wyraznie, jezykiem zwatpienia. Glos zwatpienia brzmi donosniej niz glos nadziei.
Pol godziny wczesniej mijalem wioske, gdzie pewnie znalazlbym nocleg w stodole. Przede mna mapa pokazywala tylko las. 15 km lesnego pustkowia. Brak sil, organizm chce sie polozyc.
Isc dalej? To bez sensu! Tam nic nie ma. Nie ma nawet jak odpoczac bo wszedzie mokro i zbocza strome. Ciemnosc. Pustka. Samotnosc.
Trzeba podjac decyzje.
Czy ja teraz z kims rozmawiam?
Zatrzymuje sie w pol kroku.
Przede mna w gestym mroku majaczy sciezka. Krople deszczu grzechocza o liscie. Przenikliwy chlod dotyka jakby od srodka, ale jakby przestaje go czuc...
Czy ktos tu jeszcze jest?
A moze ten ruch, ktory zrodzila nadzieja, zaczyna sie wlasnie tutaj? To stad zaczyna sie droga.
Gdzies w samym centrum znajduje sie punkt nicosci. Niepokalany przez grzech i ulude.
Iskra, ktora bez reszty nalezy do kogos... poza mna? Punkt, ktory nie jest w mojej tylko dyspozycji. W tym punkcie zaczyna sie prawdziwe zycie. Nie dociera tam ani fantazja mojego umyslu ani brutalnosc mojej woli.
Czy to punkt spotkania za ktorym tesknilem?
Zaciskam silniej w dloni rozaniec. Czy to ja sam wykonam krok w niepewnosc?
Balansuje na krawedzi szalenstwa. Nadzieja wbrew nadziei.
Moze to wlasnie czuje czasteczka w szczelinie aparatu Younga zanim zdecyduje sie jej natura.
Moment poprzedzajcy okreslenie sie. Jeszcze nie decyzja. Bol i wycofanie albo milosc i oddanie.
Abraham, Josef, Miriam. Oni szli ta droga.
Nadzieja, ktora da sie doswiadczyc tylko jako dar... a moze decyzja?
Nawet jesli to wylacznie dar, to brama znajduje sie
wszedzie.
poniedziałek, 23 grudnia 2013
Odkremowkowywanie
Przyszloroczna pielgrzymka ma byc najdluzsza z dotychczasowych. Bo i okazja jest szczegolna. 27 kwietnia 2014 - niedziela milosierdzia i kanonizacji JP2. Nasze kilometry maja upamietnic ta wyjatkowa date.
Nauke papieza stale trzeba "odkremowkowywac" - wydaje sie ze jego intuicje znajduja dzis w papiezu Franciszku niezwykle dopelnienie. Obaj mowia o rzeczach trudnych i wykraczaja poza swoj czas, a jednak obaj zachowuja silna więź ze zrodlem, z poczatkiem.
Istota tego przekazu pozostaje dziwnie prosta.
Ostatnio mialem ciekawa rozmowe z przyjacielem. Tak ja zapamietalem.
- Zauwazyles, ze produkowane dzis urzadzenia komunikacyjne nie potrzebuja juz tych grubych instrukcji co kiedys?
- To znaczy...?
- No kupujesz dzis najnowszy smartfon-tablet Sony i zamiast ksiazki obslugi jak kiedys, dostajesz ledwie broszurke.
- No tak. Moze dzis wiecej wiemy, albo szybciej sie uczymy.
- To tez, ale mysle, ze urzadzenia sa juz tak konstruowane, ze ucza nas same, w trakcie uzytkowania. Skonczyl sie czas ksiazkowego instruktazu. Ci, ktorzy nadal chca sprzedawac ciezkie instrukcje zostaja w tyle.
- Masz kogos na mysli?
- No wszystkich. Takze tych, ktorzy komunikuja idee: ludzi duchowosci, sztuki, mediow. Swiat coraz szybciej dokonuje jakiejs zdumiewajacej syntezy stworzonych dotad tresci i uwalnia sie od zbednych ciezarow zeby isc dalej.
- Chcesz powiedziec, ze ciezkie ksiegi np. ojcow Kosciola, to dzisiaj juz zbedny ciezar?
- Moze byc wlasnie na odwrot. Ten caly dorobek mozna dzis lepiej wykorzystac zeby skuteczniej odpowiadac na wyzwania nowych czasow. Tylko trzeba oddzielic zbedny juz balast formy od potrzebnego dzis lekkiego jadra tresci.
- Dzieki technice prawie kazdy dzis pisze, publikuje, glosi wlasne idee, a chyba coraz mniej ludzi czyta i slucha, wola gotowe obrazki.
- Oferta prelekcji, odczytow, ksiazek o duchowosci jest coraz wieksza...
- ... A o Bogu stale wielmy tyle samo... czyli wlasciwie nic.
- No wlasnie. Gdyby owi tworcy idei na chwile zamilkli, swiat by pewnie tego nie zauwazyl.
- A jaka jest wg ciebie dzisiejsza synteza chrzescijanstwa?
- Zwyczajnie robic swoje tu i teraz. Solidnie i nie krzywdzac innych. I w prawdzie czyli z Chrystusem. Ten przyklad zawsze przyciagnie tych, ktorzy gubia sie w dzisiajeszym nadmiarze zbednych form, ktory chwilowo karmi zmysly, ale nie nasyca. Dzisiaj bardziej niz kiedykolwiek czlowiek potrzebuje prostoty czyli pokoju.
Nauke papieza stale trzeba "odkremowkowywac" - wydaje sie ze jego intuicje znajduja dzis w papiezu Franciszku niezwykle dopelnienie. Obaj mowia o rzeczach trudnych i wykraczaja poza swoj czas, a jednak obaj zachowuja silna więź ze zrodlem, z poczatkiem.
Istota tego przekazu pozostaje dziwnie prosta.
Ostatnio mialem ciekawa rozmowe z przyjacielem. Tak ja zapamietalem.
- Zauwazyles, ze produkowane dzis urzadzenia komunikacyjne nie potrzebuja juz tych grubych instrukcji co kiedys?
- To znaczy...?
- No kupujesz dzis najnowszy smartfon-tablet Sony i zamiast ksiazki obslugi jak kiedys, dostajesz ledwie broszurke.
- No tak. Moze dzis wiecej wiemy, albo szybciej sie uczymy.
- To tez, ale mysle, ze urzadzenia sa juz tak konstruowane, ze ucza nas same, w trakcie uzytkowania. Skonczyl sie czas ksiazkowego instruktazu. Ci, ktorzy nadal chca sprzedawac ciezkie instrukcje zostaja w tyle.
- Masz kogos na mysli?
- No wszystkich. Takze tych, ktorzy komunikuja idee: ludzi duchowosci, sztuki, mediow. Swiat coraz szybciej dokonuje jakiejs zdumiewajacej syntezy stworzonych dotad tresci i uwalnia sie od zbednych ciezarow zeby isc dalej.
- Chcesz powiedziec, ze ciezkie ksiegi np. ojcow Kosciola, to dzisiaj juz zbedny ciezar?
- Moze byc wlasnie na odwrot. Ten caly dorobek mozna dzis lepiej wykorzystac zeby skuteczniej odpowiadac na wyzwania nowych czasow. Tylko trzeba oddzielic zbedny juz balast formy od potrzebnego dzis lekkiego jadra tresci.
- Dzieki technice prawie kazdy dzis pisze, publikuje, glosi wlasne idee, a chyba coraz mniej ludzi czyta i slucha, wola gotowe obrazki.
- Oferta prelekcji, odczytow, ksiazek o duchowosci jest coraz wieksza...
- ... A o Bogu stale wielmy tyle samo... czyli wlasciwie nic.
- No wlasnie. Gdyby owi tworcy idei na chwile zamilkli, swiat by pewnie tego nie zauwazyl.
- A jaka jest wg ciebie dzisiejsza synteza chrzescijanstwa?
- Zwyczajnie robic swoje tu i teraz. Solidnie i nie krzywdzac innych. I w prawdzie czyli z Chrystusem. Ten przyklad zawsze przyciagnie tych, ktorzy gubia sie w dzisiajeszym nadmiarze zbednych form, ktory chwilowo karmi zmysly, ale nie nasyca. Dzisiaj bardziej niz kiedykolwiek czlowiek potrzebuje prostoty czyli pokoju.
Stres
Ze Swinic do Warszawy mam dwie przesiadki. Pierwsza na dworcu autobusowym w Łęczycy. O 7.00 rano jest chłodno więc chowam się z plecakiem do wiaty dworca. Dwóch szesnastolatków pewnie w drodze do szkoły rozmawia o zadaniu domowym.
- Co jest z tym stresem?
- No stres. Chodzi o ewolucję i zdolność przystosowania. Jak jesteś zestresowany to łatwiej osiągasz sukces.
- Aha!
Po czym obu całkowicie pochłania temat najnowszych platformówek na Sony Play Station.
- Co jest z tym stresem?
- No stres. Chodzi o ewolucję i zdolność przystosowania. Jak jesteś zestresowany to łatwiej osiągasz sukces.
- Aha!
Po czym obu całkowicie pochłania temat najnowszych platformówek na Sony Play Station.
czwartek, 12 grudnia 2013
Gęsi
Po pracy w Warszawie wracam na moją wieś. Do ciszy i przestrzeni trzeba na nowo przywyknąć. Lekkie porządki w pracowni-sypialni i znowu 5-kilometrowe spacery do gminnej biblioteki żeby wysłać maila. W drodze przez pola i las znowu zdumiewają najprostsze rzeczy - który to już raz odkrywane? Za tyle można być wdzięcznym... gdyby tylko to dostrzegać. Stale zbyt łatwo zapominam o tym co dobre i za co nie trzeba płacić.
Gdy wracałem robiło się już ciemno. Mijając kościół usłyszałem dziwny dźwięk. Zadarłem głowę, bo zdawał się pochodzić z góry. To samo odruchowo zrobił mijany rowerzysta.
Gęsi! Na tle ciemniejącego granatu nieba dało się dostrzec dwa wielkie klucze dzikich gęsi. Ich krzyk przebijał się z dużej wysokości, ale dwie piękne formacje w kształcie litery V były wyraźnie widoczne. Kierowały się na południe.
Pomyślałem, że z ich wysokości ziemia nie jest tak ciemna, bo rozświetlają ją światła miast i dróg. Kiedyś wielokrotnie podziwiałem ten widok z okna samolotu. Ziemia wygląda wtedy jak rojowiska świetlików, a wielkie miasta niemal jak wyspy ognia. Światła cywilizacji to dziś naturalne znaki dla ptaków podróżujących nocą.
Ciekawe jak radziły sobie gęsi w średniowieczu. Może nie latały nocą? A może korzystały z innych znaków? Z gwiazd? Andrzej z Rajskiego w Bieszczadach opowiadał kiedyś jak gościł Belgów. Byli zdumieni widokiem gwiazd nocą. W Belgii w nocy jest tyle światła, że gwiazd nie widać.
Zagłębiając się w gęstniejącą ciemność lasu pomyślałem, że ikony w średniowieczu mogły powstawać tylko przy naturalnym świetle dnia lub przy świecach. Pamiętam, że rozważaliśmy to kiedyś z Serhijem w Bieszczadach wracając nocą z długiego spaceru.
Obaj zgodnie stwierdziliśmy, że do pracy przy ikonie potrzebne jest dobre oświetlenie. Z pewnością nie wystarczy światło świec. Jak więc radzili sobie ikonografowie w czasach przed wynalezieniem elektryczności? Bo raczej nie marnowali długich zimowych wieczorów, tym bardziej że okna domostw i świątyń były wtedy niewielkie. Jedyna możliwość jest taka, że ludzie w tamtych czasach mieli lepszy wzrok. Na początku XXI wieku jesteśmy chyba szóstym pokoleniem które żyje z dobrodziejstwem światła elektrycznego. Może kiedyś, zdany tylko na naturalne światło, człowiek umiał lepiej wykorzystać światło, potrzebował go mniej.
Nagle zdałem sobie sprawę, że w średniowieczu człowiek żył w prawdziwej ciemności. Dosłownie i w przenośni. Niewielkie miał wykształcenie, rzadko umiał czytać. Ikona była wtedy prostym przekazem scen Ewangelii - komunikowała proste prawdy prostemu człowiekowi. Komunikowała je językiem światła. Co ja dzisiaj mogę przeczytać patrząc w średniowieczną ikonę? Ja, wyedukowany, żyjący wygodnie, "w pełnym świetle", syte dziecko technicznej cywilizacji? A może odruchowo szukam w starej ikonie prywatnej mistyki na miarę moich bieżących potrzeb i niepotrzebnie wszystko komplikuję?
Ikona mówi najprostszą prawdę: Chrystus zmartwychwstał. Stał się światłem, które rozproszyło noc. W średniowieczu łatwiej było to pojąć. Dziś chyba za dużo jest... światła.
Gdy wracałem robiło się już ciemno. Mijając kościół usłyszałem dziwny dźwięk. Zadarłem głowę, bo zdawał się pochodzić z góry. To samo odruchowo zrobił mijany rowerzysta.
Gęsi! Na tle ciemniejącego granatu nieba dało się dostrzec dwa wielkie klucze dzikich gęsi. Ich krzyk przebijał się z dużej wysokości, ale dwie piękne formacje w kształcie litery V były wyraźnie widoczne. Kierowały się na południe.
Pomyślałem, że z ich wysokości ziemia nie jest tak ciemna, bo rozświetlają ją światła miast i dróg. Kiedyś wielokrotnie podziwiałem ten widok z okna samolotu. Ziemia wygląda wtedy jak rojowiska świetlików, a wielkie miasta niemal jak wyspy ognia. Światła cywilizacji to dziś naturalne znaki dla ptaków podróżujących nocą.
Ciekawe jak radziły sobie gęsi w średniowieczu. Może nie latały nocą? A może korzystały z innych znaków? Z gwiazd? Andrzej z Rajskiego w Bieszczadach opowiadał kiedyś jak gościł Belgów. Byli zdumieni widokiem gwiazd nocą. W Belgii w nocy jest tyle światła, że gwiazd nie widać.
Zagłębiając się w gęstniejącą ciemność lasu pomyślałem, że ikony w średniowieczu mogły powstawać tylko przy naturalnym świetle dnia lub przy świecach. Pamiętam, że rozważaliśmy to kiedyś z Serhijem w Bieszczadach wracając nocą z długiego spaceru.
Obaj zgodnie stwierdziliśmy, że do pracy przy ikonie potrzebne jest dobre oświetlenie. Z pewnością nie wystarczy światło świec. Jak więc radzili sobie ikonografowie w czasach przed wynalezieniem elektryczności? Bo raczej nie marnowali długich zimowych wieczorów, tym bardziej że okna domostw i świątyń były wtedy niewielkie. Jedyna możliwość jest taka, że ludzie w tamtych czasach mieli lepszy wzrok. Na początku XXI wieku jesteśmy chyba szóstym pokoleniem które żyje z dobrodziejstwem światła elektrycznego. Może kiedyś, zdany tylko na naturalne światło, człowiek umiał lepiej wykorzystać światło, potrzebował go mniej.
Nagle zdałem sobie sprawę, że w średniowieczu człowiek żył w prawdziwej ciemności. Dosłownie i w przenośni. Niewielkie miał wykształcenie, rzadko umiał czytać. Ikona była wtedy prostym przekazem scen Ewangelii - komunikowała proste prawdy prostemu człowiekowi. Komunikowała je językiem światła. Co ja dzisiaj mogę przeczytać patrząc w średniowieczną ikonę? Ja, wyedukowany, żyjący wygodnie, "w pełnym świetle", syte dziecko technicznej cywilizacji? A może odruchowo szukam w starej ikonie prywatnej mistyki na miarę moich bieżących potrzeb i niepotrzebnie wszystko komplikuję?
Ikona mówi najprostszą prawdę: Chrystus zmartwychwstał. Stał się światłem, które rozproszyło noc. W średniowieczu łatwiej było to pojąć. Dziś chyba za dużo jest... światła.
sobota, 7 grudnia 2013
powstrzymać
Ostatnio sens pojawia się nie w tym, co sensownego trzeba zrobić, tylko w tym, od czego wypadałoby się powstrzymać. Bo robi się i pisze wszędzie za dużo. Jerry powiedziałby: Activity trap, man! Niechby jakiś publicysta-aktywista dowolnej frakcji spróbował powstrzymać się od gadania-pisania na dwa dni. Albo młodzian z autobusu odłożył smartfona na dwie godziny. Nie. Szum musi być bo szum jest nieusuwalny i z szumu się żyje. Gdy się zatrzymać - pojawia się cisza. Jak przepaść. Nie do zniesienia. Nogi chodzą pod stołem, ręka czegoś szuka, niepokój o stracony czas i tak dalej. Ale najtrudniej znieść to, że przez chwilę było się NIEPRZYDATNYM.
Zatrzymać się. Pozwolić sobie na NIC. Na jedną albo dwie chwile przestać nerwowo szukać odpowiedzi na pytanie o spełnienie, powinność, sens. Uciszyć szum... To dopiero wyzwanie! Teraz pomyślałem że taka chwila byłaby jak sen o lataniu...
Przelecialem wzrokiem wyobraźni po tytułach... i...
Najlepsza książka o judaiźmie: "Bóg szukający człowieka" Heschela Abraham J.
Najlepsza książka o prawosławiu: "Opowieści pielgrzyma" (autor: anonim)
Najlepsza książka o katolicyźmie: yyyy... nie mam pojęcia... może coś z Chestertona? Tak, pisał grubo przed internetem.
Najlepsza książka o islamie: nawet nie próbuję szukać.
Idę na zewnątrz przywitać się z Ksawerym.
Zatrzymać się. Pozwolić sobie na NIC. Na jedną albo dwie chwile przestać nerwowo szukać odpowiedzi na pytanie o spełnienie, powinność, sens. Uciszyć szum... To dopiero wyzwanie! Teraz pomyślałem że taka chwila byłaby jak sen o lataniu...
Przelecialem wzrokiem wyobraźni po tytułach... i...
Najlepsza książka o judaiźmie: "Bóg szukający człowieka" Heschela Abraham J.
Najlepsza książka o prawosławiu: "Opowieści pielgrzyma" (autor: anonim)
Najlepsza książka o katolicyźmie: yyyy... nie mam pojęcia... może coś z Chestertona? Tak, pisał grubo przed internetem.
Najlepsza książka o islamie: nawet nie próbuję szukać.
Idę na zewnątrz przywitać się z Ksawerym.
piątek, 6 grudnia 2013
czwartek, 28 listopada 2013
Brama
Jadąc w Bieszczady nie sposób ominąć Sanoka. To brama do "gór spotkania", jak nazwaliśmy w gronie uczestników letniego pleneru ikonografów tą nadal dziką krainę we Wschodnich Karpatach. Polacy i Ukraińcy spotkali się tu w czerwcu żeby wspólnie pisać ikonę. Teraz mamy zrobić kolejny krok - przenosimy projekt ikony na deskę.
Będąc w Sanoku nie można nie odwiedzić Muzeum Historycznego z jego unikalną kolekcją XV-wiecznych ikon. Znam to miejsce, ale kiedy tylko mogę zawsze tu wracam. Powrót do ikony to nie tylko odpoczynek od zawirowań i dziwacznych eksperymentów "nowoczesności", to także czas Spotkania.
W dużym pomieszczeniu zgromadzono ich ponad dwadzieścia. Rzędy barwnych prostokątów różnej wielkości, niczym drzwi do dziecinnych pokojów. Kolory przygaszone przez sześćset i więcej lat okadzeń i dymu cerkiewnych świec, ale trzeba odejść od pokusy "magii staroci" żeby doświadczyć "widzielnego znaku niewidzialnego", jak pisał o ikonie św. Jan Damasceński w VIII wieku. Myślenie magiczne to "nadawanie mocy" przez człowieka. Wiara to "oddanie mocy" Bogu.
Kieruję kroki bezpośrednio do najstarszej. Chrystus Pantokrator z Wujskiego w malachitowym płaszczu. Chrystus uważne spojrzenie kieruje wprost na mnie - nawiązując od razu bliską relację. Malachitowa zieleń płaszcza spływa do ukrytych stóp łagodnymi fałdami, których szczyty znaczone są delikatnie rozświetleniem. Doliny fałd są ciemniejsze, ale w istocie nie tracą światła. W ikonie zachodzi szczególna relacja między formą a treścią, między tym co "widzialne", a sferą dla samych oczu zamkniętą. W ikonie nie ma cienia, bo cień to brak światła, a tutaj wszystko jest światłem - ikona nie oddaje rzeczywistości widzialnej, tylko prowadzi do świata doskonałego. Stąd jej specyficzny i trudny do zrozumienia "język". Wydłużone postacie i oblicza podkreślają aspekt wertykalny - drogę w górę. Niebo to kierunek modlitwy, a ikona służy modlitwie, prowadzi wzwyż, jest "oknem, które łaska otwiera na świat doskonały". Zwykły kawałek deski z farbą i okruchami złota, upokorzona materia, ale jednocześnie zdumiewająca lekkość przeczącego prawom fizyki unoszenia. Droga w głąb.
Materia, która uwalnia się od swojego ciężaru, która... przestaje być materią?
W 1801 roku angielski fizyk Thomas Young wrzucił jednocześnie do stawu dwa kamienie. Koliste fale rozchodzące się z dwóch źródeł nakładając się na siebie utworzyły zadziwiający wzór, w pewnych miejscach ulegając wzmocnieniu, w innych osłabieniu. Wzburzona powierzchnia wody zachowuje się jak fala. Idąc tropem tego odkrycia Young wykazał doświadczalnie, że podobnie zachowuje się światło. Dowód Younga polegał na tym, że światło może interferować tak samo jak woda, dźwięk i inne fale. Young przepuścił światło świecy przez dwie ustawione jedna za drugą metalowe płytki z wąskimi szczelinami. W pierwszej płytce była jedna szczelina, w drugiej - dwie.
Zamiast spodziewanego efektu zwykłego rozproszenia światła, na ekranie pojawił się obraz jasnych prążków w regularnych odstępach. Young wnioskował, że światło najwidoczniej "ugięło się" przechodząc przez pierwszy otwór i rozchodząc się dalej niczym kolista fala trafiło na dwa otwory, w których nastąpiło kolejne ugięcie i tak powstałe dwie "fale" - nakładając się na siebie niczym fale od kamieni w stawie - dały obraz interferencyjny: nałożone grzbiety dały efekt wzmocnienia - jaśniejszy prążek, a nałożone doliny - ciemniejszy.
Odkrycie, że światło zachowuje się jak fala było zaprzeczeniem teorii Newtona sprzed stu lat, która głosiła, że światło tworzą cząsteczki - fotony.
Jednak prawdziwe kontrowersje doświadczenie Younga wywołało sto lat później, w świetle mechaniki kwantowej. Otóż okazało się, że nawet przepuszczane przez szczeliny aparatu Younga pojedyncze cząsteczki (np. elektrony) mogą zachowywać się jak fala - dając rozkład prążków a nie przypadkowego rozproszenia. Czy to możliwe, żeby cząsteczka mogła zachowywać się jak fala? - zdumiewali się fizycy kwantowi, ale eksperymenty stale dawały ten sam rezultat.
Było to jedno z pierwszych odkryć, które raz na zawsze zmienią sposób postrzegania rzeczywistości przez człowieka.
Jeszcze więcej pytań wprowadził Einstein, który odkrył, że cząsteczka przelatująca przez szczelinę może zachowywać się niczym fala albo jak materialna cząsteczka, a o tym jak się zachowa decyduje... sam fakt obserwacji, czy raczej "intencja" obserwatora. Fizyka małych cząsteczek pokazała zdumiewające mechanizmy, nie obserwowane w zwykłym świecie zjawisk makro. Kolejne doświadczenia dawały identyczny rezultat potwierdzając niezrozumiały "wpływ" układu odniesienia (obserwatora) na zachowanie się cząsteczki. Zatem to obserwator decyduje o zachowaniu się cząsteczki. Układy "makro" składają się z miniukładów "mikro", a więc rzeczywistość widzialna i tradycyjnie mierzalna, newtonowska, jest połączona ze światem, który zachowuje się inaczej niż do tego przywykliśmy.
Do tego doszło odkrycie Einsteina, że odległość obserwatora od obserwowanej cząsteczki nie ma znaczenia - zatem oddziaływanie istnieje w nieskończenie dużych układach odniesienia.
To zrodziło pytania natury filozoficznej: Czy obserwowana rzeczywistość może mieć charakter obiektywny, niezależny od obserwatora? W jaki sposób każdy najmniejszy element rzeczywistości powiązany jest z innym, dowolnie odległym?
Mechanika kwantowa usunęła więc ostry podział na obserwatora i obiekt obserwowany, a także na przyczynę i skutek! Straciło sens pytanie o to, GDZIE w danej chwili znajduje się atom albo JAK się porusza. Najpierw trzeba ustalić CO chcemy mierzyć - położenie czy ruch.
Czy zatem to, co dostrzegam oczami zależy od tego, co chcę dostrzec? Ależ to wstęp do relatywizacji wszystkiego - powiedzą obrońcy tradycyjnego modelu świata.
Monizm religii Wschodu (jednorodność substancji świata, brak podziału na ducha i materię) kłóci się z chrześcijańskim modelem świata, gdzie materia i duch, zło i dobro, ciemność i światło, prawda i fałsz - pozostają ostro odgraniczone. Czy aby na pewno? Wiele doświadczeń mistycznych w historii chrześcijaństwa, tezy średniowiecznych mistyków reńskich jak brat Eckhart, ale nawet wiele fragmentów pawłowego Listu do Rzymian - może potwierdzać te odkrycia fizyki kwantowej.
Być może nowego światła nabierają teraz słowa Jezusa z Ewangelii św. Łukasza (Łk 17,5): "Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: Wyrwij się z korzeniami i przesadź w morze, a byłaby wam posłuszna."
Wiara pozostanie na zewnątrz fizycznych dowodów, bo jest "decyzją w stanie łaski", ale czy czy doświadczenie Younga z jego nowoczesnymi interpretacjami nie przybliży niektórym świata, który nie przecząc fizyce otwiera się na... właśnie na co?
"Czym jest prawda?" - spyta Piłat Jezusa na kilka godzin przed Jego śmiercią na krzyżu.
Może prawda jest elementem "rzeczywistości duchowej", a więc niedostępnej z poziomu obserwatora, który ma w sobie zawsze potencjał dwóch różnych odpowiedzi. Może opowiedzieć się za dobrem lub za złem, za prawdą lub za fałszem i zachować się jak elektron w szczelinie - albo jak fala, albo jak cząsteczka.
Kim jest obserwator "eksperymentu", jakim jest życie każdego człowieka? Co decyduje o wyborach jakich dokonujemy? Czy wiara jest decyzją czy łaską? Pochodzi "ode mnie", czy "z zewnątrz?"
To pytanie pojawiało się na moich spotkaniach z osobami cierpiącymi na zaburzenia i choroby psychiczne. Zastanawiałem się "czym" modli się człowiek, który nie ma zdrowego mózgu, dla którego wszystko jest złudzeniem, zniekształconą projekcją chorego mózgu? A co jeśli nawet wówczas istnieje "układ odniesienia" "obserwujący" chorego i nadal "współdecydujący" razem z nim?
Ikonę Chrystusa Pantokratora z Ujskiego pisał ponad 600 lat temu zamknięty w monastyrze mnich, w odosobnieniu, poszcząc i modląc się. Pokora pozostanie warunkiem każdego ważnego odkrycia i każdego dzieła.
Bóg jest niepoznawalny i żadne doświadczenie ani aparat nie da nam zrozumienia Jego natury. Ale tęsknota za Nim może prowadzić także drogami poznania naukowego.
Zamiast nauki i niekończącego się wywodu logiczno-teologicznego można podjąć inną drogę: stanąć przed bramą-ikoną i pozwolić sobie na krok... dać się poprowadzić.
Czy to ja sam decyduję o wyruszeniu w drogę?
Będąc w Sanoku nie można nie odwiedzić Muzeum Historycznego z jego unikalną kolekcją XV-wiecznych ikon. Znam to miejsce, ale kiedy tylko mogę zawsze tu wracam. Powrót do ikony to nie tylko odpoczynek od zawirowań i dziwacznych eksperymentów "nowoczesności", to także czas Spotkania.
W dużym pomieszczeniu zgromadzono ich ponad dwadzieścia. Rzędy barwnych prostokątów różnej wielkości, niczym drzwi do dziecinnych pokojów. Kolory przygaszone przez sześćset i więcej lat okadzeń i dymu cerkiewnych świec, ale trzeba odejść od pokusy "magii staroci" żeby doświadczyć "widzielnego znaku niewidzialnego", jak pisał o ikonie św. Jan Damasceński w VIII wieku. Myślenie magiczne to "nadawanie mocy" przez człowieka. Wiara to "oddanie mocy" Bogu.
Kieruję kroki bezpośrednio do najstarszej. Chrystus Pantokrator z Wujskiego w malachitowym płaszczu. Chrystus uważne spojrzenie kieruje wprost na mnie - nawiązując od razu bliską relację. Malachitowa zieleń płaszcza spływa do ukrytych stóp łagodnymi fałdami, których szczyty znaczone są delikatnie rozświetleniem. Doliny fałd są ciemniejsze, ale w istocie nie tracą światła. W ikonie zachodzi szczególna relacja między formą a treścią, między tym co "widzialne", a sferą dla samych oczu zamkniętą. W ikonie nie ma cienia, bo cień to brak światła, a tutaj wszystko jest światłem - ikona nie oddaje rzeczywistości widzialnej, tylko prowadzi do świata doskonałego. Stąd jej specyficzny i trudny do zrozumienia "język". Wydłużone postacie i oblicza podkreślają aspekt wertykalny - drogę w górę. Niebo to kierunek modlitwy, a ikona służy modlitwie, prowadzi wzwyż, jest "oknem, które łaska otwiera na świat doskonały". Zwykły kawałek deski z farbą i okruchami złota, upokorzona materia, ale jednocześnie zdumiewająca lekkość przeczącego prawom fizyki unoszenia. Droga w głąb.
Materia, która uwalnia się od swojego ciężaru, która... przestaje być materią?
W 1801 roku angielski fizyk Thomas Young wrzucił jednocześnie do stawu dwa kamienie. Koliste fale rozchodzące się z dwóch źródeł nakładając się na siebie utworzyły zadziwiający wzór, w pewnych miejscach ulegając wzmocnieniu, w innych osłabieniu. Wzburzona powierzchnia wody zachowuje się jak fala. Idąc tropem tego odkrycia Young wykazał doświadczalnie, że podobnie zachowuje się światło. Dowód Younga polegał na tym, że światło może interferować tak samo jak woda, dźwięk i inne fale. Young przepuścił światło świecy przez dwie ustawione jedna za drugą metalowe płytki z wąskimi szczelinami. W pierwszej płytce była jedna szczelina, w drugiej - dwie.
Zamiast spodziewanego efektu zwykłego rozproszenia światła, na ekranie pojawił się obraz jasnych prążków w regularnych odstępach. Young wnioskował, że światło najwidoczniej "ugięło się" przechodząc przez pierwszy otwór i rozchodząc się dalej niczym kolista fala trafiło na dwa otwory, w których nastąpiło kolejne ugięcie i tak powstałe dwie "fale" - nakładając się na siebie niczym fale od kamieni w stawie - dały obraz interferencyjny: nałożone grzbiety dały efekt wzmocnienia - jaśniejszy prążek, a nałożone doliny - ciemniejszy.
Odkrycie, że światło zachowuje się jak fala było zaprzeczeniem teorii Newtona sprzed stu lat, która głosiła, że światło tworzą cząsteczki - fotony.
Jednak prawdziwe kontrowersje doświadczenie Younga wywołało sto lat później, w świetle mechaniki kwantowej. Otóż okazało się, że nawet przepuszczane przez szczeliny aparatu Younga pojedyncze cząsteczki (np. elektrony) mogą zachowywać się jak fala - dając rozkład prążków a nie przypadkowego rozproszenia. Czy to możliwe, żeby cząsteczka mogła zachowywać się jak fala? - zdumiewali się fizycy kwantowi, ale eksperymenty stale dawały ten sam rezultat.
Było to jedno z pierwszych odkryć, które raz na zawsze zmienią sposób postrzegania rzeczywistości przez człowieka.
Jeszcze więcej pytań wprowadził Einstein, który odkrył, że cząsteczka przelatująca przez szczelinę może zachowywać się niczym fala albo jak materialna cząsteczka, a o tym jak się zachowa decyduje... sam fakt obserwacji, czy raczej "intencja" obserwatora. Fizyka małych cząsteczek pokazała zdumiewające mechanizmy, nie obserwowane w zwykłym świecie zjawisk makro. Kolejne doświadczenia dawały identyczny rezultat potwierdzając niezrozumiały "wpływ" układu odniesienia (obserwatora) na zachowanie się cząsteczki. Zatem to obserwator decyduje o zachowaniu się cząsteczki. Układy "makro" składają się z miniukładów "mikro", a więc rzeczywistość widzialna i tradycyjnie mierzalna, newtonowska, jest połączona ze światem, który zachowuje się inaczej niż do tego przywykliśmy.
Do tego doszło odkrycie Einsteina, że odległość obserwatora od obserwowanej cząsteczki nie ma znaczenia - zatem oddziaływanie istnieje w nieskończenie dużych układach odniesienia.
To zrodziło pytania natury filozoficznej: Czy obserwowana rzeczywistość może mieć charakter obiektywny, niezależny od obserwatora? W jaki sposób każdy najmniejszy element rzeczywistości powiązany jest z innym, dowolnie odległym?
Mechanika kwantowa usunęła więc ostry podział na obserwatora i obiekt obserwowany, a także na przyczynę i skutek! Straciło sens pytanie o to, GDZIE w danej chwili znajduje się atom albo JAK się porusza. Najpierw trzeba ustalić CO chcemy mierzyć - położenie czy ruch.
Czy zatem to, co dostrzegam oczami zależy od tego, co chcę dostrzec? Ależ to wstęp do relatywizacji wszystkiego - powiedzą obrońcy tradycyjnego modelu świata.
Monizm religii Wschodu (jednorodność substancji świata, brak podziału na ducha i materię) kłóci się z chrześcijańskim modelem świata, gdzie materia i duch, zło i dobro, ciemność i światło, prawda i fałsz - pozostają ostro odgraniczone. Czy aby na pewno? Wiele doświadczeń mistycznych w historii chrześcijaństwa, tezy średniowiecznych mistyków reńskich jak brat Eckhart, ale nawet wiele fragmentów pawłowego Listu do Rzymian - może potwierdzać te odkrycia fizyki kwantowej.
Być może nowego światła nabierają teraz słowa Jezusa z Ewangelii św. Łukasza (Łk 17,5): "Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: Wyrwij się z korzeniami i przesadź w morze, a byłaby wam posłuszna."
Wiara pozostanie na zewnątrz fizycznych dowodów, bo jest "decyzją w stanie łaski", ale czy czy doświadczenie Younga z jego nowoczesnymi interpretacjami nie przybliży niektórym świata, który nie przecząc fizyce otwiera się na... właśnie na co?
"Czym jest prawda?" - spyta Piłat Jezusa na kilka godzin przed Jego śmiercią na krzyżu.
Może prawda jest elementem "rzeczywistości duchowej", a więc niedostępnej z poziomu obserwatora, który ma w sobie zawsze potencjał dwóch różnych odpowiedzi. Może opowiedzieć się za dobrem lub za złem, za prawdą lub za fałszem i zachować się jak elektron w szczelinie - albo jak fala, albo jak cząsteczka.
Kim jest obserwator "eksperymentu", jakim jest życie każdego człowieka? Co decyduje o wyborach jakich dokonujemy? Czy wiara jest decyzją czy łaską? Pochodzi "ode mnie", czy "z zewnątrz?"
To pytanie pojawiało się na moich spotkaniach z osobami cierpiącymi na zaburzenia i choroby psychiczne. Zastanawiałem się "czym" modli się człowiek, który nie ma zdrowego mózgu, dla którego wszystko jest złudzeniem, zniekształconą projekcją chorego mózgu? A co jeśli nawet wówczas istnieje "układ odniesienia" "obserwujący" chorego i nadal "współdecydujący" razem z nim?
Ikonę Chrystusa Pantokratora z Ujskiego pisał ponad 600 lat temu zamknięty w monastyrze mnich, w odosobnieniu, poszcząc i modląc się. Pokora pozostanie warunkiem każdego ważnego odkrycia i każdego dzieła.
Bóg jest niepoznawalny i żadne doświadczenie ani aparat nie da nam zrozumienia Jego natury. Ale tęsknota za Nim może prowadzić także drogami poznania naukowego.
Zamiast nauki i niekończącego się wywodu logiczno-teologicznego można podjąć inną drogę: stanąć przed bramą-ikoną i pozwolić sobie na krok... dać się poprowadzić.
Czy to ja sam decyduję o wyruszeniu w drogę?
piątek, 22 listopada 2013
Coraz.
Coraz łatwiej o informację na dowolny temat. Czy coraz łatwiej jednak podejmować decyzje? Coraz więcej profesjonalnych gremiów, "think-tanków" i eksperckich ośrodków. Czy coraz bliżej do wspólnych wniosków? Coraz gorętsza debata na temat humanizmu, wolności, wartości. Czy wzrasta troska o człowieka, o jego godność?
Wojny z zabłoconych okopów przeniosły się do gospodarki i mediów, kamienowanie kiedyś było bolesne, ale trwało kilka minut. Dziś można niszczyć człowieka miesiącami, wyrafinowanymi narzędziami męki, aż do unicestwienia.
Mimo postępu w przepływie informacji coraz chyba trudniej jednym zrozumieć drugich. Siedząc na gałęziach drzewa globalnego rozwoju oddalamy się od siebie wraz ze wzrostem konarów zapominając, że korzeń mamy wspólny i pień trzyma nas ten sam.
Myślę czasem czy dla islamskiego albo prawicowo-katolickiego integrysty, przeciwnik ideologiczny to ten sam człowiek, który ma w sobie obraz Stwórcy (Księga Rodzaju) i którego każe szanować Święta Księga?
Czy mason, żydobolszewik, albo neoliberalny transwestyta to aby nadal nie człowiek, któremu mam przebaczać?
A może to zbyt proste? Może życie jest zbyt skomplikowane, a liczba 77 przesadzona?
Czasem myślę, że gdyby obrać chrześcijaństwo z tego wszystkiego, co przychodziło z latami i powrócić do źródła czyli Słowa, to całą doktrynę chrześcijaństwa dałoby się zredukować do trzech trudnych przypowieści: o drachmie, o owcy i o synu.
Filozofia życia chrześcijanina dałaby się wtedy wyrazić w słowach: "Przebacz nam, jako i my przebaczamy".
To ja sam jestem warunkiem przebaczenia mojej osobie. Ja mam zacząć, współdziałając z łaską, wyjść naprzeciw tego, komu przebaczyć tak trudno. I nie szukać daleko. Nie trzeba wędrować tysięcy kilometrów. Ten człowiek jest tutaj. Coraz trudniej do niego dotrzeć?
Wojny z zabłoconych okopów przeniosły się do gospodarki i mediów, kamienowanie kiedyś było bolesne, ale trwało kilka minut. Dziś można niszczyć człowieka miesiącami, wyrafinowanymi narzędziami męki, aż do unicestwienia.
Mimo postępu w przepływie informacji coraz chyba trudniej jednym zrozumieć drugich. Siedząc na gałęziach drzewa globalnego rozwoju oddalamy się od siebie wraz ze wzrostem konarów zapominając, że korzeń mamy wspólny i pień trzyma nas ten sam.
Myślę czasem czy dla islamskiego albo prawicowo-katolickiego integrysty, przeciwnik ideologiczny to ten sam człowiek, który ma w sobie obraz Stwórcy (Księga Rodzaju) i którego każe szanować Święta Księga?
Czy mason, żydobolszewik, albo neoliberalny transwestyta to aby nadal nie człowiek, któremu mam przebaczać?
A może to zbyt proste? Może życie jest zbyt skomplikowane, a liczba 77 przesadzona?
Czasem myślę, że gdyby obrać chrześcijaństwo z tego wszystkiego, co przychodziło z latami i powrócić do źródła czyli Słowa, to całą doktrynę chrześcijaństwa dałoby się zredukować do trzech trudnych przypowieści: o drachmie, o owcy i o synu.
Filozofia życia chrześcijanina dałaby się wtedy wyrazić w słowach: "Przebacz nam, jako i my przebaczamy".
To ja sam jestem warunkiem przebaczenia mojej osobie. Ja mam zacząć, współdziałając z łaską, wyjść naprzeciw tego, komu przebaczyć tak trudno. I nie szukać daleko. Nie trzeba wędrować tysięcy kilometrów. Ten człowiek jest tutaj. Coraz trudniej do niego dotrzeć?
niedziela, 17 listopada 2013
Niewiele
Rewolucja Kopernika "zatrzymała" słońce i jakąś liczbę karier i spokojnych sumień. Ale zatrzymała tylko na chwilę, bo dziś wiadomo, że słońce wcale nie jest nieruchome, przeciwnie, mknie z wielką prędkością wokół centrum galatyki, jednej z wielu, a wszystkie one razem wykazują dynamikę ruchu zdumiewającą, nieodkrytą i zdaje się - do końca dla człowieka niepoznawalną.
Jednak człowiek stale spoląda w kosmos, rzadko pod nogi. Odkrywa nowe epicykle, paradoksy supragalaktycznej lub submolekularnej fizyki, dokonując coraz nowych korekt w obrazie wszechświata, które chętnie nazywa rewolucjami. Przyznając tymsamym, że o świecie wie tyle samo co o Bogu - niewiele albo coraz mniej. Wydaje się, że Bóg nie tylko człowieka stworzył na swoje podobieństwo, ale wszystko, czego można doświadczyć ma Jego naturę.
Jest jednak coś stałego w tym zdumiewającym galaktycznym kołowrocie - inercja ludzkiej myśli. Ta bezwładność myślenia jest czyś konkretnym i stałym. Dlatego "myślenie z prądem" zajmuje wyedukowanych profesjonalistów od stuleci, a prawda w jej rzadkich odsłonach i niewyraźnych dla rozumu kształtach, ujawniana bywa "prostaczkom".
Niezdyscyplinowana fantazja "ludzi nauki" (bez nich nie ma postępu) i niepohamowane dziwactwa "ludzi sztuki" (bez nich nie ma widowiska) tworzą obraz ponowoczesnej "wolności", w której człowiek staje się coraz bardziej syty, zagubiony i samotny.
Szedłem dziś rano zadrzewioną alejką na cmentarz niepokalanowskiego klasztoru.
Stoją tam rzędami odlane z surowego betonu proste nagrobki franciszkanów. Maksymilian Maria Kolbe ma tu grób symboliczny, bo zgodnie z jego testamentem, prochy świętego dosłownie rozniósł po świecie wiatr wiejący w sierpniu 1941 roku nad oświęcimsim krematorium. Kto wie jaki zakątek kosmosu budują dziś atomy z jego ciała. Dziwne, pomyślałem, bo Maksymilian interesował się kosmologią, w jego klasztornym muzeum zachowały się przedwojenne szkice-projekty rakiety mającej wynieść człowieka w kosmos.
Wśród grobów zakonników jest też mogiła świeckiego. Prosił aby tutaj go pochowano. Franciszek Gajowniczek.
Notka z wikipedii:
Franciszek Gajowniczek (ur. 15 listopada 1901 w Strachominie, zm. 13 marca 1995 w Brzegu) – polski żołnierz, sierżant Wojska Polskiego II RP, więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Oddał za niego życie Maksymilian Maria Kolbe (został skazany na śmierć głodową).
Zawodowy żołnierz, 28 września 1939 po kapitulacji twierdzy Modlin dostał się do niemieckiej niewoli. Zbiegł, ale w czasie próby przedarcia się na Węgry został aresztowany przez Gestapo. Od 8 września 1940 do 25 października 1944 więzień obozu koncentracyjnego Auschwitz (numer obozowy 5659), następnie przetransportowany do Sachsenhausen. Podczas ewakuacji obozu, w maju 1945 r., wraz z innymi więźniami został uwolniony przez Amerykanów. Zmarł śmiercią naturalną w Brzegu. Pochowany na cmentarzu zakonnym w Niepokalanowie.
Franciszek Gajowniczek "przeżył" więc swoją śmierć o 54 lata. Wikipedia nie podaje, że doczekał się licznej gromadki wnuków. Ponoć modlił się za duszę Maksymiliana do końca życia.
Gdy wracając alejką z cmentarza szedłem po mokrych liściach z ulgą odkryłem jak niewiele wiem o świecie, o życiu i o śmierci. Szarość nieba zakrywała kosmos, a może właśnie go przybliżała. Może w tej szarej i monotonnej scenerii nie mieści się żadna wzniosła idea ani ważne odkrycie.
A może te liście pod nogami - może wystarczają za cały kosmos?
Potem wróciłem do pokoju przy dawnej celi Maksymiliana i napisałem taki oto wiersz:
Krok ciężki w drodze
nie chce zwlekać
Od śladów w ziemi pójść chce wzwyż
bo tam, za horyzontem
czeka
drżący miłością
rąk Twych krzyż
Sto razy ludzie
ci powiedzą
że już nie warto,
wszystko mit
że tych naiwnych
wilcy zjedzą
za chleb podziękuj
wyrusz w świt
Ostry kamień
porani stopy
nikt nie odpowie
tylko trud
samotność weszła
na szczyt Golgoty
końcem - początek:
pusty grób
Jednak człowiek stale spoląda w kosmos, rzadko pod nogi. Odkrywa nowe epicykle, paradoksy supragalaktycznej lub submolekularnej fizyki, dokonując coraz nowych korekt w obrazie wszechświata, które chętnie nazywa rewolucjami. Przyznając tymsamym, że o świecie wie tyle samo co o Bogu - niewiele albo coraz mniej. Wydaje się, że Bóg nie tylko człowieka stworzył na swoje podobieństwo, ale wszystko, czego można doświadczyć ma Jego naturę.
Jest jednak coś stałego w tym zdumiewającym galaktycznym kołowrocie - inercja ludzkiej myśli. Ta bezwładność myślenia jest czyś konkretnym i stałym. Dlatego "myślenie z prądem" zajmuje wyedukowanych profesjonalistów od stuleci, a prawda w jej rzadkich odsłonach i niewyraźnych dla rozumu kształtach, ujawniana bywa "prostaczkom".
Niezdyscyplinowana fantazja "ludzi nauki" (bez nich nie ma postępu) i niepohamowane dziwactwa "ludzi sztuki" (bez nich nie ma widowiska) tworzą obraz ponowoczesnej "wolności", w której człowiek staje się coraz bardziej syty, zagubiony i samotny.
Szedłem dziś rano zadrzewioną alejką na cmentarz niepokalanowskiego klasztoru.
Stoją tam rzędami odlane z surowego betonu proste nagrobki franciszkanów. Maksymilian Maria Kolbe ma tu grób symboliczny, bo zgodnie z jego testamentem, prochy świętego dosłownie rozniósł po świecie wiatr wiejący w sierpniu 1941 roku nad oświęcimsim krematorium. Kto wie jaki zakątek kosmosu budują dziś atomy z jego ciała. Dziwne, pomyślałem, bo Maksymilian interesował się kosmologią, w jego klasztornym muzeum zachowały się przedwojenne szkice-projekty rakiety mającej wynieść człowieka w kosmos.
Wśród grobów zakonników jest też mogiła świeckiego. Prosił aby tutaj go pochowano. Franciszek Gajowniczek.
Notka z wikipedii:
Franciszek Gajowniczek (ur. 15 listopada 1901 w Strachominie, zm. 13 marca 1995 w Brzegu) – polski żołnierz, sierżant Wojska Polskiego II RP, więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Oddał za niego życie Maksymilian Maria Kolbe (został skazany na śmierć głodową).
Zawodowy żołnierz, 28 września 1939 po kapitulacji twierdzy Modlin dostał się do niemieckiej niewoli. Zbiegł, ale w czasie próby przedarcia się na Węgry został aresztowany przez Gestapo. Od 8 września 1940 do 25 października 1944 więzień obozu koncentracyjnego Auschwitz (numer obozowy 5659), następnie przetransportowany do Sachsenhausen. Podczas ewakuacji obozu, w maju 1945 r., wraz z innymi więźniami został uwolniony przez Amerykanów. Zmarł śmiercią naturalną w Brzegu. Pochowany na cmentarzu zakonnym w Niepokalanowie.
Franciszek Gajowniczek "przeżył" więc swoją śmierć o 54 lata. Wikipedia nie podaje, że doczekał się licznej gromadki wnuków. Ponoć modlił się za duszę Maksymiliana do końca życia.
Gdy wracając alejką z cmentarza szedłem po mokrych liściach z ulgą odkryłem jak niewiele wiem o świecie, o życiu i o śmierci. Szarość nieba zakrywała kosmos, a może właśnie go przybliżała. Może w tej szarej i monotonnej scenerii nie mieści się żadna wzniosła idea ani ważne odkrycie.
A może te liście pod nogami - może wystarczają za cały kosmos?
Potem wróciłem do pokoju przy dawnej celi Maksymiliana i napisałem taki oto wiersz:
Krok ciężki w drodze
nie chce zwlekać
Od śladów w ziemi pójść chce wzwyż
bo tam, za horyzontem
czeka
drżący miłością
rąk Twych krzyż
Sto razy ludzie
ci powiedzą
że już nie warto,
wszystko mit
że tych naiwnych
wilcy zjedzą
za chleb podziękuj
wyrusz w świt
Ostry kamień
porani stopy
nikt nie odpowie
tylko trud
samotność weszła
na szczyt Golgoty
końcem - początek:
pusty grób
piątek, 15 listopada 2013
Odpuść
Dwa dni spędziłem w klasztorze w Niepokalanowie. Od siostry w kuchni dostałem klucz do celi sąsiadującej z celą św. Maksymiliana, z której zabrało go gestapo w lutym 1940 roku. Dobre miejsce żeby po zgiełku dużego miasta i szumie mediów wokół Kościoła i wartości w ciszy dokończyć ikonę Matki Boskiej Częstochowskiej. To trudna do wykonania ikona bo światło, którego jest w niej niewiele, rozkłada się delikatnie, jakby płynąc przez tajemnicze rysy.
Ikona poleci na Filipiny. Zamówienie przyszło jeszcze przed uderzeniem tajfunu. Teraz ta praca nad deską ma jeszcze inny wymiar.
Czytam "Konferencje św. Maksymiliana Marii Kolbego" wydane przez MI w roku 2009.
Konferencja z dn. 27 marca 1938 roku, do braci profesów solemnych.
Notował br. Witalian Miłosz.
"O przygotowaniu na czasy wyjątkowe
W ostatnich czasach mówi się wszędzie o wojnie i trudnościach. Jest sytuacja trochę wyjątkowa. I rzeczywiście tak jest, atak poszedł silniejszy.
Pierwsze trzy wieki trwały ogromne prześladowania w Kościele. Krew męczenników była posiewem nowych chrześcijan. Jeden z historyków ówczesnych pisze, że przez lat około czterdzieści, kiedy był spokój, napsuło się wielu chrześcijan, dlatego radował się z tego, że znowu zaczęły się prześladowania (przyp. wydawcy: może chodzi o Euzebiusza z Cezarei, Historia kościelna, Poznań 1924).
Tak samo i my możemy się cieszyć, bo w czasach różnych trudności będziemy się pobudzać do gorliwości, zrozumiemy lepiej potrzebę większej modlitwy i umartwienia. (...)
Raz się żyje i raz umiera. Zresztą - to Niepokalanej rzecz, bośmy jej własnością.
Nasze sprawy są jej sprawami, a my się troszczymy o jej sprawy. (...)
O. Peregryn mówił mi kiedyś, że ludzie na świecie pragnęliby pełnić wolę Bożą, ale nie wiedzą co jest wolą Bożą, a co nie, bo nie mają jej jasno określonej jak w zakonie. W klasztorze dzwonek jest wyrazicielem woli Bożej. Nieskończenie dobre jest to, co czynimy według posłuszeństwa.(...)
Najpierw musi być grunt oczyszczony z wad. Gorliwość pod względem miłości wzajemnej powinna być jak najdalej posunięta. Nie wtedy dajemy dowody miłości, gdy miłujemy tych którzy nam dobrze świadczą, ale wtedy, kiedy z cierpliwością znosimy przykrości i przeciwności, kiedy dobrem za złe płacimy. To jest prawdziwa miłość. Do tego stopnia ją posunąć, żeby całkowicie przebaczyć wszelkie urazy i nie czuć się urażonym w najmniejszym stopniu. Do tego stopnia to jest ważne, że Pan Jezus każe nam się modlić:
I odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.
To jest duch wszystkich chrześcijan i zważajmy na to, żeby nie było czegoś nie odpuszczonego. I to jest miłość nadnaturalna. Potrafimy całkowicie i zawsze przebaczać."
Dwa lata później o. Maksymilian zginie od zastrzyku śmierci w bunkrze głodowym w Auschwitz oddawszy swoje życie za innego więźnia.
Ikona poleci na Filipiny. Zamówienie przyszło jeszcze przed uderzeniem tajfunu. Teraz ta praca nad deską ma jeszcze inny wymiar.
Czytam "Konferencje św. Maksymiliana Marii Kolbego" wydane przez MI w roku 2009.
Konferencja z dn. 27 marca 1938 roku, do braci profesów solemnych.
Notował br. Witalian Miłosz.
"O przygotowaniu na czasy wyjątkowe
W ostatnich czasach mówi się wszędzie o wojnie i trudnościach. Jest sytuacja trochę wyjątkowa. I rzeczywiście tak jest, atak poszedł silniejszy.
Pierwsze trzy wieki trwały ogromne prześladowania w Kościele. Krew męczenników była posiewem nowych chrześcijan. Jeden z historyków ówczesnych pisze, że przez lat około czterdzieści, kiedy był spokój, napsuło się wielu chrześcijan, dlatego radował się z tego, że znowu zaczęły się prześladowania (przyp. wydawcy: może chodzi o Euzebiusza z Cezarei, Historia kościelna, Poznań 1924).
Tak samo i my możemy się cieszyć, bo w czasach różnych trudności będziemy się pobudzać do gorliwości, zrozumiemy lepiej potrzebę większej modlitwy i umartwienia. (...)
Raz się żyje i raz umiera. Zresztą - to Niepokalanej rzecz, bośmy jej własnością.
Nasze sprawy są jej sprawami, a my się troszczymy o jej sprawy. (...)
O. Peregryn mówił mi kiedyś, że ludzie na świecie pragnęliby pełnić wolę Bożą, ale nie wiedzą co jest wolą Bożą, a co nie, bo nie mają jej jasno określonej jak w zakonie. W klasztorze dzwonek jest wyrazicielem woli Bożej. Nieskończenie dobre jest to, co czynimy według posłuszeństwa.(...)
Najpierw musi być grunt oczyszczony z wad. Gorliwość pod względem miłości wzajemnej powinna być jak najdalej posunięta. Nie wtedy dajemy dowody miłości, gdy miłujemy tych którzy nam dobrze świadczą, ale wtedy, kiedy z cierpliwością znosimy przykrości i przeciwności, kiedy dobrem za złe płacimy. To jest prawdziwa miłość. Do tego stopnia ją posunąć, żeby całkowicie przebaczyć wszelkie urazy i nie czuć się urażonym w najmniejszym stopniu. Do tego stopnia to jest ważne, że Pan Jezus każe nam się modlić:
I odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.
To jest duch wszystkich chrześcijan i zważajmy na to, żeby nie było czegoś nie odpuszczonego. I to jest miłość nadnaturalna. Potrafimy całkowicie i zawsze przebaczać."
Dwa lata później o. Maksymilian zginie od zastrzyku śmierci w bunkrze głodowym w Auschwitz oddawszy swoje życie za innego więźnia.
środa, 13 listopada 2013
Dziwne
Szliśmy trzymając się za ręce, na skróty ścieżką przez pole, brnąc w białym puchu, który napadał przez noc. Śnieg chrzęścił pod nogami, mróz szczypał nas w policzki, a ostre słońce budzącego się dnia błyskało w milionach diamencików rozsianych po horyzont. Indze musiały w końcu znudzić się te widoki, bo zniecierpliwiona długą drogą przerwała ciszę jednym ze swoich ulubionych pytań:
- Tato, dlaczego śnieg jest puszysty?
- Bo między płatkami są przestrzenie wypełnione powietrzem.
Cisza trwała może 10 sekund.
- A dlaczego?
- Bo płatki śniegu mają budowę krystaliczną.
- Dlaczego tato?
- Bo atomy tlenu i wodoru w cząsteczce wody są ustawione pod kątem 104,5 stopnia, a cząsteczki między sobą dodatkowo łączą się mostkami wodorowymi.
Miała zaczerwienione policzki i patrzyła teraz w ulatujący w górę spod butów biały puch. Z nosów i ust unosiły się nam obłoczki pary.
- Dziwne tato.
- Tato, dlaczego śnieg jest puszysty?
- Bo między płatkami są przestrzenie wypełnione powietrzem.
Cisza trwała może 10 sekund.
- A dlaczego?
- Bo płatki śniegu mają budowę krystaliczną.
- Dlaczego tato?
- Bo atomy tlenu i wodoru w cząsteczce wody są ustawione pod kątem 104,5 stopnia, a cząsteczki między sobą dodatkowo łączą się mostkami wodorowymi.
Miała zaczerwienione policzki i patrzyła teraz w ulatujący w górę spod butów biały puch. Z nosów i ust unosiły się nam obłoczki pary.
- Dziwne tato.
środa, 30 października 2013
Medjugorie
4-dniowy pobyt w bośniackim miejscu objawień przyniósł pokój.
Śródziemnomorski klimat, słońce i przyroda jak w pełni lata, serdeczność Chorwatów - nasze języki są tak podobne... Ale najbardziej działa łagodność JEJ słów, prostota przekazu, jakby stale zwracała się do swoich dzieci.
Łagodność Maryi dziwnie teraz (po powrocie) kontrastuje z jej stałym wezwaniem do modlitwy za świat, za nas samych. Jeszcze mam na policzku tamto słońce z Góry Objawień, ale wiem, że teraz nastał już czas pracy... nad sobą.
Poniższe przemyślenia pojawiły się w mojej głowie jeszcze w drodze powrotnej. Zainspirowała mnie rozmowa z Brendanem, emerytowanym strażakiem z N. Jorku, który do Medjugorie przyjeżdża stale od wielu lat. Spędziliśmy razem sporo czasu. Dał mi literaturę, opowiedział wiele historii.
Tekst brzmi może poważnie, nawet złowieszczo, ale ponad przywołanymi faktami jest Jej obecność, Jej prośba o modlitwę, o pokój, o nawrócenie, dla wszystkich.
I ta nadzieja jest silniejsza od lęku o przyszłość świata.
W końcu lat 60-ych Ameryka odczuwała zbliżające się przesilenie. Napięcie zimnej wojny osiągało swój szczyt. Koszty wojny wietnamskiej i budowy "Wielkiego Społeczeństwa" obciążały amerykański budżet do stopnia, w którym Stany Zjednoczone decydują się na krok o tyle desperacki, co nieobliczalny w następstwach: sprzeniewierzają się własnej Konstytucji uwalniając swoją walutę od parytetu złota. Prezydent Johnson dekretuje jeden z głównych etapów tego procesu dokumentem z dnia 24.06.1968 roku. To data znacząca. Dzień św. Jana Chrzciciela i początek objawień w Medjugorie, które rozpoczną się dokładnie za 13 lat, 24 czerwca 1981 roku. Do lat 60-ych Ameryka starała się utrzymać pokrycie dolara w kruszcu, co było tradycyjnym zabezpieczeniem gospodarki i hamulcem wobec pokusy druku "pustych" banknotów. Jednak pokusa dodruku brakującego pieniądza okazuje się silniejsza niż obawy o konsekwencje. Europa, której powojenna gospodarka uzależniona była od dolara - reaguje żądaniem zabezpieczeń. Nowy prezydent Nixon spełnia je tylko częściowo. Od tego momentu wszyscy już wiedzą, że dolar stał się fikcją, której nikt już nie kontroluje. Bezradnym milczeniem świat akceptuje fakt, że poza zwycięskim mocarstwem jakim są USA nikt nie zapewni waluty potrzebnej światowej gospodarce.
27 października 1969 roku to kolejna ważna data. Dzień narodzin internetu. Wobec realnego zagrożenia jądrowym atakiem wojskowi w Stanach szukają systemu dowodzenia odpornego na "wyeliminowanie centrali". Wpadają na pomysł sieci "rozproszonych węzłów", która da początek nowej erze: rozpoczyna się czas internetu.
Uwolniony dolar i globalna sieć - dwoje dzieci zimnej wojny - będą odtąd stopniowo poszerzać swoje władanie nad światem i nad człowiekiem. Pęknięta forma uwolniła niepohamowany i niezaspokojony głód konsumpcji i wzrostu gospodarczego, który odtąd stał się wiodącym paradygmatem ponowoczesnej cywilizacji. Liberalni ekonomiści powtarzają odtąd stale, że panaceum na problemy społeczne jest wzrost gospodarczy. Brak wzrostu to bezrobocie, nieznośna stagnacja na giełdach, drożejące kredyty. Wzrost jest jednak niemożliwy bez... rosnącej konsumpcji. Świat bezwolnie wchodzi więc coraz głębiej w spiralę rosnącego zadłużenia, które próbuje spłacać zaciągając kolejne kredyty i próbując tworzyć nowe teorie aby maskować fakt, którego ukryć już nie sposób: ludzka żądza posiadania - chciwość nakierowana na konsumpcję i emocje - raz uwolniona, może znaleźć kres tylko w ... globalnej katastrofie.
Czy tylko? To jest właśnie nadzieja Medjugorie.
Głosy obrońców "starego porządku" i tradycyjnych wartości (które są przeszkodą dla globalnego wzrostu i "postępu") traktowane są jako wsteczne i reakcyjne. Nawoływanie do hamowania konsumpcji, ograniczania potrzeb to już zamach na "nowoczesność". Nowy humanizm odchodzi od prymatu godności każdego ludzkiego życia i definiuje wolność jako prawo jednostki do pełnego i nieskrępowanego urzeczywistniania własnych pragnień i to od najmłodszych lat.
Dokąd zmierza świat?
Czy trzeba się lękać o przyszłość?
Proste przesłanie Medjugorie mówi, że jest nadzieja.
Trzeba zacząć od siebie. Od zaraz.
Śródziemnomorski klimat, słońce i przyroda jak w pełni lata, serdeczność Chorwatów - nasze języki są tak podobne... Ale najbardziej działa łagodność JEJ słów, prostota przekazu, jakby stale zwracała się do swoich dzieci.
Łagodność Maryi dziwnie teraz (po powrocie) kontrastuje z jej stałym wezwaniem do modlitwy za świat, za nas samych. Jeszcze mam na policzku tamto słońce z Góry Objawień, ale wiem, że teraz nastał już czas pracy... nad sobą.
Poniższe przemyślenia pojawiły się w mojej głowie jeszcze w drodze powrotnej. Zainspirowała mnie rozmowa z Brendanem, emerytowanym strażakiem z N. Jorku, który do Medjugorie przyjeżdża stale od wielu lat. Spędziliśmy razem sporo czasu. Dał mi literaturę, opowiedział wiele historii.
Tekst brzmi może poważnie, nawet złowieszczo, ale ponad przywołanymi faktami jest Jej obecność, Jej prośba o modlitwę, o pokój, o nawrócenie, dla wszystkich.
I ta nadzieja jest silniejsza od lęku o przyszłość świata.
W końcu lat 60-ych Ameryka odczuwała zbliżające się przesilenie. Napięcie zimnej wojny osiągało swój szczyt. Koszty wojny wietnamskiej i budowy "Wielkiego Społeczeństwa" obciążały amerykański budżet do stopnia, w którym Stany Zjednoczone decydują się na krok o tyle desperacki, co nieobliczalny w następstwach: sprzeniewierzają się własnej Konstytucji uwalniając swoją walutę od parytetu złota. Prezydent Johnson dekretuje jeden z głównych etapów tego procesu dokumentem z dnia 24.06.1968 roku. To data znacząca. Dzień św. Jana Chrzciciela i początek objawień w Medjugorie, które rozpoczną się dokładnie za 13 lat, 24 czerwca 1981 roku. Do lat 60-ych Ameryka starała się utrzymać pokrycie dolara w kruszcu, co było tradycyjnym zabezpieczeniem gospodarki i hamulcem wobec pokusy druku "pustych" banknotów. Jednak pokusa dodruku brakującego pieniądza okazuje się silniejsza niż obawy o konsekwencje. Europa, której powojenna gospodarka uzależniona była od dolara - reaguje żądaniem zabezpieczeń. Nowy prezydent Nixon spełnia je tylko częściowo. Od tego momentu wszyscy już wiedzą, że dolar stał się fikcją, której nikt już nie kontroluje. Bezradnym milczeniem świat akceptuje fakt, że poza zwycięskim mocarstwem jakim są USA nikt nie zapewni waluty potrzebnej światowej gospodarce.
27 października 1969 roku to kolejna ważna data. Dzień narodzin internetu. Wobec realnego zagrożenia jądrowym atakiem wojskowi w Stanach szukają systemu dowodzenia odpornego na "wyeliminowanie centrali". Wpadają na pomysł sieci "rozproszonych węzłów", która da początek nowej erze: rozpoczyna się czas internetu.
Uwolniony dolar i globalna sieć - dwoje dzieci zimnej wojny - będą odtąd stopniowo poszerzać swoje władanie nad światem i nad człowiekiem. Pęknięta forma uwolniła niepohamowany i niezaspokojony głód konsumpcji i wzrostu gospodarczego, który odtąd stał się wiodącym paradygmatem ponowoczesnej cywilizacji. Liberalni ekonomiści powtarzają odtąd stale, że panaceum na problemy społeczne jest wzrost gospodarczy. Brak wzrostu to bezrobocie, nieznośna stagnacja na giełdach, drożejące kredyty. Wzrost jest jednak niemożliwy bez... rosnącej konsumpcji. Świat bezwolnie wchodzi więc coraz głębiej w spiralę rosnącego zadłużenia, które próbuje spłacać zaciągając kolejne kredyty i próbując tworzyć nowe teorie aby maskować fakt, którego ukryć już nie sposób: ludzka żądza posiadania - chciwość nakierowana na konsumpcję i emocje - raz uwolniona, może znaleźć kres tylko w ... globalnej katastrofie.
Czy tylko? To jest właśnie nadzieja Medjugorie.
Głosy obrońców "starego porządku" i tradycyjnych wartości (które są przeszkodą dla globalnego wzrostu i "postępu") traktowane są jako wsteczne i reakcyjne. Nawoływanie do hamowania konsumpcji, ograniczania potrzeb to już zamach na "nowoczesność". Nowy humanizm odchodzi od prymatu godności każdego ludzkiego życia i definiuje wolność jako prawo jednostki do pełnego i nieskrępowanego urzeczywistniania własnych pragnień i to od najmłodszych lat.
Dokąd zmierza świat?
Czy trzeba się lękać o przyszłość?
Proste przesłanie Medjugorie mówi, że jest nadzieja.
Trzeba zacząć od siebie. Od zaraz.
wtorek, 29 października 2013
sobota, 19 października 2013
Medytacja
Stan bycia w drodze otwiera na nowe.
To, co dotąd niepoznane albo odsuwane - z wygody lub lęku - teraz się ujawnia.
Per agros (łac. "przez pole") oznacza przechodzenie, przekraczanie. Stąd staropolska "peregrynacja".
Co przekracza pielgrzym? Dokąd prowadzi droga uwewnętrznienia zewnętrznych doświadczeń?
Jak to się ma do prawdy, tak dziś poszkiwanej i często tak zniekształcanej albo atakowanej w pochłaniającej wszystkich walce o... prawdę?
Doświadczenie bycia w drodze otwiera na coś, co trudno opisać, bo potrzeba kilku pęcherzy na stopach, zadyszki na na stromym podejściu, niepewności przed nadchodzącym deszczem, a potem ulgi i radości z otrzymanego noclegu i kolacji. Prawda, która przychodzi w drodze bywa nieprzyjemna, nawet bolesna. Ale czy warto żyć bez niej?
W tą drogę wyruszyła jako pierwsza Ta, od której wszystko się zaczęło.
Różaniec jest Jej wspomnieniem. Modlitwą drogi. Modlitwą medytacji.
Bo rytm różańca gdy nałoży się na rytm kroków - zabiera pielgrzyma jak fala i przenosi...
Siostry loretanki z podwarszawskiego Rembertowa poprosiły nas o napisanie rozważań do róźańca. Chodziło o to, żeby opisać doświadczenia z pielgrzymowania. A że droga z Jerozolimy prowadziła przez miejsca tajemnic róźańcowych w Ziemi Świętej - takie są te rozważania. Droga prowadziła z Jerozolimy przez Getsemane, Betlehem, dolinę Jordanu, Samarię, Nazaret, Górę Tabor, Górę Błogosławieństw, Jezioro Galilejskie.
Doświadczenia z dróg Jezusa, Maryi i apostołów są teraz w tych rozważaniach.
TAJEMNICE RADOSNE
Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie
Łatwo się zgubić w wąskich uliczkach starego Nazaretu. Gwar straganów cichnie od upału lipcowego popołudnia. Wyschnięta studnia z białego kamienia jeszcze pamięta ożywczy chłód wody. To tutaj przychodziła z dzbanem, nucąc cichutko pochwałę Elohim.
Wchodzę do okazałej bazyliki zbudowanej wokół małej wymurowanej wnęki, gdzie rozmawiała z Archaniołem. Cisza koi rozproszone zmysły. To tutaj zabrzmiały słowa: Pan z Tobą, a potem w odpowiedzi ciche Fiat.
Panie mój! W tej skromnej izdebce pokornego serca całkowicie powierzyłeś się człowiekowi. Od tamtej chwili pragniesz tego samego dla mnie. Proszę, uczyń mnie zdolnym odpowiedzieć tak, jak zrobiła to Maryja.
Nawiedzenie św. Elżbiety
Z Nazareth do Ain Karem idzie się pięć dni. Drogą na południe trzeba pokonać góry niegościnnej Samarii. W samotnej drodze nocne niebo cierpliwie wysłuchuje najtrudniejszych pytań.
Odpowiedzią jest żywiczny zapach sykomor i raz po raz głośne nawoływanie świerszczy. Ciemność nie jest już ciemnością, bo gwiazdy schodzą aż na ziemię.
I samotność nie jest samotnością, bo Ty jesteś teraz tak blisko.
Pozwól mi nieść Ciebie do tych, którym pragnę służyć.
Narodzenie Pana Jezusa
W Betlehem nocleg dają mi siostry elżbietanki, które budują tu sierociniec dla palestyńskich dzieci. Przemoc i cierpienie nadal są tutaj codziennością - wrogość między dwoma narodami rozdziera ziemię na pół. A jednak Miłość wybrała sobie właśnie to niepozorne, ubogie miejsce i stąd rozlega się orędzie pokoju, które przyszło w słabości dziecka. W tej słabości ukazałeś Swoją największą potęgę, przed którą pokłony biją aniołowie.
Panie, uczyń mnie znowu słabym i ufnym dzieckiem! Uczyń mnie narzędziem Twojego pokoju.
Ofiarowanie Jezusa w Świątyni
Zastanawiam się co mam tutaj ze sobą najcenniejszego. Jaka ofiara będzie godna? Mam w plecaku tylko kilka niezbędnych rzeczy, a i tak ciążą w upale... Dotykam poranionych stóp. Przydałby się dzień odpoczynku. A może... natrę je na noc oliwą i wykorzystam jutro chłód poranka żeby nadrobić kilometry, które straciłem dzisiaj przez to gorąco?
Tak naprawdę mam do oddania tylko moją słabość. Ufam, że w to miejsce otrzymam siłę do dalszej drogi, bo zatrzymuje mnie tyle wymówek...
Panie, jestem słaby. Przyjmij więc jako ofiarę mnie całego, wszystko bez wyjątku. Ale zrób to przez ręce Swojej Matki, bo tylko wtedy oczyścisz mnie z egoizmu.
Odnalezienie Jezusa w Świątyni
Czego ja szukam? Co spodziewam się znaleźć w kurzu drogi, w tej codziennej niepewności? W samotnej drodze opadają zasłony i przychodzi czas szczerości. Czy ja szukam uznania? A może zwykłego zrozumienia?
Ten człowiek, który przez zamknięte drzewi rzucił że mam się wynosić... Kim on był? Czy ja mu wybaczyłem? Już wiem, że mieszkasz w drugim człowieku, w tym, którego nie rozumiem.
Już nie zamknę przed nikim drzwi, nie wypowiem złego słowa, tylko proszę, pozwól mi Ciebie odnaleźć!
Pozwól mi odnaleźć Ciebie w zamachowcu, pijanym nędzarzu, przestępcy, narkomanie i w kapłanie, który traci wiarę!
TAJEMNICE ŚWIATŁA
Chrzest Pana Jezusa w Jordanie
Do miejsca chrztu Jezusa trzeba iść w górę Jordanu, siedem kilometrów od miejsca, gdzie rzeka wpada do Morza Martwego. Idę w upale poboczem asfaltowej drogi, potem skręcam w prawo. Po obu stronach zasieki i tablice ostrzegające przed minami. Wojskowe patrole świadczą, że nie jest to spokojne miejsce. Rzeka Jordan to granica. Za nią rozpoczyna się królestwo Jordanii. Zdejmuję plecak i ledwie mogę usiąść na silnie rozgrzanych deskach pomostu. Gdy z ulgą zanurzam stopy w lekko zielonkawej wodzie, podpływają trzy zaciekawione rybki. Jest zbyt gorąco żeby się skupić na modlitwie. Nic nie jest takie jak sobie wyobrażałem.
W którą stronę iść? – pytali ludzie. Jan Paweł II odpowiadał: Drogą chrztu.
Droga chrztu czasem tylko prowadzi przez malownicze, przyjazne tereny. Częściej jest to dziwny szlak ciemnych dolin, trudnych prób i zaskakujących doświadczeń, choć zawsze rozjaśniony światłem Chrystusa.
Panie, nie pozwól, abym kiedykolwiek zszedł z drogi Chrztu Swiętego!
Cud w Kanie Galilejskiej
Nie wiadomo kiedy dokonuje się cud: czy w chwili, gdy słudzy nabierają wody ze studni, czy gdy ją niosą, czy gdy napełniają stągwie, czy może gdy niosą w czerpaku staroście weselnemu do spróbowania? Nie wiemy kiedy dzieje się cud, ale znamy jego skutek: wino najwyższej jakości. I jeszcze coś: cud zawsze wymaga współpracy człowieka. Ten pierwszy cud Jezusa wyjednała Maryja. I odtąd stale wstawia się za nami do Syna. W samotnej drodze pielgrzym wiele razy doświadcza niezwykłych zdarzeń, nie wiedząc kiedy przekracza granicę cudu.
Jezu, przez Twoją Matkę zawierzam się Tobie i zdaję się na cud Twojej obecności przy mnie i we mnie.
Głoszenie Królestwa Bożego i wezwanie do nawrócenia
Chrystus często mówił o królestwie Bożym. Wiedział, że ukazanie jego piękna pociągnie ludzi. Jednak największym znakiem nadchodzącego królestwa był On sam. I taki przykład pozostawił nam. Nie ma innego sposobu głoszenia Ewangelii jak tylko własna przemiana. Nawracjacie się i głoście Ewangelię!
Wszelkie dobre słowa i uczynki są tylko rezultatem zwrocenia się sercem ku Bogu. Nie mogę być znakiem pokoju, jeżeli sam nie stanę się pokojem.
Panie mój, nie wiem jak mówić o Twojej miłości. Uczyń więc twoimi apostołami: moją dłoń zaciśniętą na kiju i chrzęst żwiru pod moimi stopami.
Przemienienie na Górze Tabor
W spiekocie, zmęczeniu i niepewności wchodziłem na Tabor zupełnie nie wiedząc co mnie tam czeka. Gdy nie masz pieniędzy i namiotu wszystko na drodze jest darem, ale zmęczenie i głód przemawiają po ludzku... językiem pokus i zwątpień. Jednak Jezus czekał tam na mnie - w osiadłej na szczycie góry włoskiej wspólnocie młodych narkomanów wychodzących z uzależnień przez modlitwę i pracę.
Miał ciemną karnację i tatuaże na rękach gdy w milczeniu nakrywał stół białym obrusem. Liczyłem tylko na wodę i coś do chleba, ale ucieszyłem się widząc przygotowania do mszy... Jednak na stole zamiast naczyń liturgicznych znalazły się potrawy – pięknie podane i cudownie pachnące, z deserem, owocami i bukiecikiem kwiatów. Padły tylko dwa słowa, nie wiem dlaczego po francusku: Bon apetit – i zostałem sam. Łzy same potoczyły się po policzkach gdy do rąk brałem chleb.
Celem wejścia na szczyt nie jest pozostanie na zawsze w radości. Celem jest ujrzeć światło i wrócić na dół, żeby iść dalej.
Ustanowienie Eucharystii
W moim życiu daleko odszedłem od Boga, ale On pozostawał tak samo blisko mnie przez cały ten czas. Jak to możliwe? – pytałem nieraz samego siebie. Czym jest ten kawałek chleba przed którym w proch padają wszystkie potęgi nieba? Tak prosty i bliski i tak nieskończenie potężny obecnością całego Kosmosu i wszystkich czasów? Ty jesteś Chlebem! Ty jesteś Chlebem! Jak to pojąć bez ofiary z siebie samego? Tym, co dajesz mi do spożywania jest chleb posłuszeństwa. Zaczynam więc rozumieć, że łamiąc Twój chleb muszę „połamać” siebie samego, złamać mój opór, dumę i własną wolę, ugiąć się i powiedzieć Tak! – wszystkiemu, czego ode mnie zażądasz.
Teraz ja powtarzam te słowa: - Oto idę, Boże, pełnić Twoją wolę!
TAJEMNICE BOLESNE
Modlitwa Jezusa w Ogrójcu
Są takie rodzaje duchów, które wypędza się tylko postem i modlitwą – powiedział Jezus gdy uczniowie nie potrafili uzdrowić chorego.
Czasem postem jest zgoda na cierpienie. Wziąć na siebie czyjeś cierpienie to pokonać złego ducha. Żeby to zrozumieć trzeba umieć wejść w samotność bo z cierpieniem można się zmierzyć tylko w samotności. Dlatego Jezus w chwili próby był sam .
Samotne pielgrzymowanie to zgoda na przyjęcie cierpienia. Jezus pragnie, abyśmy zgadzając się na cierpienie i śmierć, nie dali się zaskoczyć ciemności i samotności, lecz abyśmy z nich uczynili narzędzie do pokonania zła, którego inaczej nie można usunąć ze świata. Życie każdego człowieka jest samotnym pielgrzymowaniem i każdy jest wezwany do postu samotnej drogi, choć każdy na swoją miarę.
Panie Jezu, pozwól mi być przy Tobie w godzinie próby!
Biczowanie Pana Jezusa
Jezusa bito pięścią, pluto Mu w oczy, stalowymi haczykami rozdzierano ciało. A On nie usuwał się spod ciosów. Pozostał wierny do końca. Czy ja, zwykły śmiertelnik, słaby człowiek, ośmieliłbym się twierdzić, że potrafię być wierny swojej drodze? Maryja potrafiła. Jej cierpliwość, milczenie i pokora są dla mnie wzorem, bo przecież tak jak ja – była człowiekiem. A zatem gdy będę lżony, oskarżany o fanatyzm, wyśmiewany czy lekceważony – mam przed sobą wzór i przykład.
Kto wyrusza w drogę żeby głosić Ewangelię, tego na pewno spotkają próby.
Panie spraw, abym służąc Tobie nie zszedł z obranej drogi i pozostał wierny do końca.
Ukoronowanie cierniem
W jerozolimskiej Bazylice Grobu widziałem w gablocie w zakrystii koronę uplecioną z ciernia – być może podobną do tej, jaką założono Jezusowi. Przeraziły mnie grube, ostre kolce. Zrozumiałem dlaczego do nałożenia tej korony rzymsce żołnierze użyli kija. „Cierniowa korona” była dla mnie dotąd jakimś rekwizytem, wianuszkiem uplecionym z kłujących gałązek. Zrozumiałem teraz, że człowiek nie może długo myśleć o silnym bólu, nie mówiąc o znoszeniu jego fizycznej obecności. Chyba dlatego tak łatwo zapominamy o cierpieniu drugiego człowieka.
A jednak to palestyński cierń jest koroną chwały, a przyjęcie cierpienia jest miarą prawdziwej władzy w królestwie, którego potęga nie zna granic. Takie jest niebo - królestwo miłości samopoświęcającej.
Panie Jezu, ja zapomniałem o Twoim cierpieniu. I ze strachu stale zapominam. Chciałbym ulżyć Twojemu cierpieniu, ale tej korony nawet dotknąć nie potrafię. Pomóż mi!
Droga Krzyżowa
Droga Krzyżowa liczy XIV stacji i przez 1450 kroków prowadzi ciasnymi uliczkami starej Jerozolimy obok straganów, kafejek i sklepików z pamiątkami. Rozważając ostatnią drogę Chrystusa trzeba przeciskać się przez tłum wśród wielojęzycznego gwaru i egzotycznych zapachów. Każdy kto przyjeżdża tu po raz pierwszy jest zaskoczony i zmuszony zmienić swoje wyobrażenie o Via Dolorosa.
Podobnie zaskakują nas drogi krzyżowe w naszym życiu. I czasem tak jak widziałem tu, w Jerozolimie, ktoś niesie na plecach wielki drewniany krzyż, a zajęty swoimi sprawami tłum nie zwraca na to uwagi.
Panie Jezu, nic nie wiem o moim krzyżu. Wiem, że mam go nieść, ale czym on jest? Jeżeli jest tak blisko, że nie mogę go dostrzec, wskaż mi go i pomóż wziąć go na ramiona.
Śmierć Pana Jezusa na krzyżu
Przeraża ta wielka różnica miar między życiem a śmiercią. A przecież wierzę, że potem jest niebo, życie doskonałe. Skąd więc ten strach, przecież mam wiarę, tak? Przed wejściem na Pustynię Judzką usłyszałem kilka opowieści o znalezionych tam w przeszłości ciałach. Pewien włoski ksiądz siedział oparty o skałę, martwy od wielu dni, na nim drapieżne ptaki. Obrazy śmierci są przerażające, ale czym jest sama śmierć, gdy obrać ją z egzystencjalnego lęku? Czy nie jest zaproszeniem do największej radości? Pogodzić to, co przed i co za progiem śmierci potrafią tylko święci. Porafił to błogosławiony Jan Paweł II i św. Maksymilian Kolbe. Czy ja będę potrafił? Ten moment każdego dnia się zbliża. Każda chwila więc niech będzie przygotowaniem.
Boże, uczyń mnie świętym i daj mi taką wiarę, bym umiał bez lęku zostawić świat i wejść w śmierć tak, jak Ty to zrobiłeś.
TAJEMNICE CHWALEBNE
Zmartwychwstanie Jezusa
Absolutna pustka. Lodowata nicość. To przyszło do uczniów po śmierci Jezusa w piątek wieczorem. Z niczym ludzki rozum nie zderzył się dotychczas tak brutalnie jak z tą prawdą: Jezus umarł krwawiąc jak zwykły człowiek. Były dowody: włócznia, ciało złożone w grobie. Krzyż ciągle stał, pod nim nadal nieusunięta krew. Szok, przerażenie i osamotnienie, a może wielki zawód? Przed nimi otwierała się bezdenna czeluść sobotniego poranka. Jaki był to dzień? Pochmurny? Czym go wypełnili? Pierwszy poranek bez Jezusa, bez wspólnej modlitwy. Tylko jedna osoba zachowuje w tym czasie równowagę i spokój.
W niedzielę rano zaalarmuje uczniów Maria Magdalena: Zabrano Pana z grobu i nie wiemy gdzie Go położono. Pójdą do grobu Jan i Piotr. Zobaczą to samo: płótna i złożoną osobno chustę. Jeden uwierzy od razu, drugi wróci do siebie, dziwiąc się temu, co się stało.
W świecie materii absolutna próżnia ma największą siłę ssącą. Pustka grobu przyciągnie przez kolejne stulecia miliardy błogosławionych, którzy nie widzieli, a uwierzyli. Jezus zmartwychwstał, tak jak zapowiedział. Oto Miłość pokonała śmierć. Dla ludzkości zaczął się nowy czas.
Maryjo, Matko Jezusa, daj mi zrozumieć dlaczego nawet doświadczenie okrutnej śmierci Twojego Syna nie zachwiało Twojej pewności w spełnienie się Bożej zapowiedzi.
Wniebowstąpienie Pana Jezusa
Leżę na plecach z rękami pod głową. Odgarnąłem suche, ostre trawy i kolczaste krzewy żeby móc się położyć i patrzeć stąd w niebo. Jego żywy błękit sprawia, jakby to tam było życie, a nie na tej spalonej lipcowym żarem ziemi. Przyglądam się z bliska wysuszonym roślinom. Wszystkie wyposażone są w przemyślne haczyki, kolce i rzepy, jakby jedynym ich pragnieniem było uczepić się czyjegoś buta i wywędrować z tej suchej krainy do miejsca, gdzie jest więcej wody. Woda. Nad wodą zaczęła się historia Jezusa – nauczyciela, a tu, na tej górze, Jego historia znalazła swój ziemski finał. Tutaj widziano Go po raz ostatni, gdy odchodził do nieba. Co wtedy mówił? Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Pokazałeś mi mój Nauczycielu, że miłość już zwyciężyła. To ona jest teraz prawdziwą tęsknotą każdego serca, ale potrzeba decyzji. Spraw, abym swoim życiem umiał się włączyć w dzieło cywilizacji miłości
Zesłanie Ducha Świętego
Po co wyruszam w drogę? Pragnę poczuć obecność Ducha Bożego. Otwierając się na Ducha poznaję prawdę, choć przychodzi ona inaczej niż wcześniej myślałem. On przychodzi kiedy chce, ale zawsze przybliża jego czas pokorne zawierzenie, dziecinna ufność, a przede wszystkim pokora i świadomość, że mądrość i umiejętności człowieka nie znaczą wiele, że budować można tylko na tym, co jest darem Bożej łaski. Dlatego patronką samotnych dróg jest Maryja, ta, która nie zostawiając nic dla siebie, dała się cała wypełnić Duchowi Świętemu.
Maryjo, naucz mnie czekać z ufnością.
Wniebowzięcie Maryi Panny
W zachodniej Turcji, na szczycie zielonej góry koło Efezu, zwanej Górą Słowików, w cieniu drzew, wśród ptasiej muzyki i zapachu kwiatów, stoi mały domek z kamienia. Z podwórka rozciąga się widok na morze i greckie wyspy. Siadał tu wieczorami św. Jan i pisał swoje listy, a potem wracał do domku żeby razem z Maryją zjeść posiłek. To z tego miejsca Bóg powołał Maryję do nieba. Gdy wszedłem na szczyt góry zachwyciło mnie piękno tego zakątka, choć w drodze spotykałem już wiele pięknych miejsc. Gdy ponad sto lat temu odnaleziono ruiny domku, pod kamieniami odkryto posąg Maryi z utrąconymi dłońmi. Dziś w domku urządzono kaplicę, a posąg stanął w ołtarzu. Nie dorobiono mu dłoni. Lubiłem tam przychodzić i w ciszy przyglądać się Maryi bez dłoni. Te dłonie zajęte są stale pracą. Stały się niewidzialne, bo ta praca nie wykonuje się już na ziemi.
Maryjo, pozwól mi być Twoim sługą. Na ziemi i w niebie.
Ukoronowanie Najświętszej Maryi Panny
Co robisz na najwyższych tronach Ty, prosta i skromna żydowska nastolatka? Co to znaczy że jesteś Panią wszystkich ludzi, narodów i całego świata, ziemi i nieba? To dla mnie zbyt wiele. Pomóż mi to zrozumieć. A może... zamiast o tym rozmyślać powinienem po prostu mocniej pokochać? Jak Ty pokochałaś. Nie pragnąć ludzkich odpowiedzi? Jak Ty nie pragnęłaś. Nie szukać rozwiązań największych tajemnic tylko rozważać je w sercu? Jak ty rozważałaś.
Matko najświętsza, moja Królowo, pomóż mi lepiej Cię poznać i goręcej pokochać.
To, co dotąd niepoznane albo odsuwane - z wygody lub lęku - teraz się ujawnia.
Per agros (łac. "przez pole") oznacza przechodzenie, przekraczanie. Stąd staropolska "peregrynacja".
Co przekracza pielgrzym? Dokąd prowadzi droga uwewnętrznienia zewnętrznych doświadczeń?
Jak to się ma do prawdy, tak dziś poszkiwanej i często tak zniekształcanej albo atakowanej w pochłaniającej wszystkich walce o... prawdę?
Doświadczenie bycia w drodze otwiera na coś, co trudno opisać, bo potrzeba kilku pęcherzy na stopach, zadyszki na na stromym podejściu, niepewności przed nadchodzącym deszczem, a potem ulgi i radości z otrzymanego noclegu i kolacji. Prawda, która przychodzi w drodze bywa nieprzyjemna, nawet bolesna. Ale czy warto żyć bez niej?
W tą drogę wyruszyła jako pierwsza Ta, od której wszystko się zaczęło.
Różaniec jest Jej wspomnieniem. Modlitwą drogi. Modlitwą medytacji.
Bo rytm różańca gdy nałoży się na rytm kroków - zabiera pielgrzyma jak fala i przenosi...
Siostry loretanki z podwarszawskiego Rembertowa poprosiły nas o napisanie rozważań do róźańca. Chodziło o to, żeby opisać doświadczenia z pielgrzymowania. A że droga z Jerozolimy prowadziła przez miejsca tajemnic róźańcowych w Ziemi Świętej - takie są te rozważania. Droga prowadziła z Jerozolimy przez Getsemane, Betlehem, dolinę Jordanu, Samarię, Nazaret, Górę Tabor, Górę Błogosławieństw, Jezioro Galilejskie.
Doświadczenia z dróg Jezusa, Maryi i apostołów są teraz w tych rozważaniach.
TAJEMNICE RADOSNE
Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie
Łatwo się zgubić w wąskich uliczkach starego Nazaretu. Gwar straganów cichnie od upału lipcowego popołudnia. Wyschnięta studnia z białego kamienia jeszcze pamięta ożywczy chłód wody. To tutaj przychodziła z dzbanem, nucąc cichutko pochwałę Elohim.
Wchodzę do okazałej bazyliki zbudowanej wokół małej wymurowanej wnęki, gdzie rozmawiała z Archaniołem. Cisza koi rozproszone zmysły. To tutaj zabrzmiały słowa: Pan z Tobą, a potem w odpowiedzi ciche Fiat.
Panie mój! W tej skromnej izdebce pokornego serca całkowicie powierzyłeś się człowiekowi. Od tamtej chwili pragniesz tego samego dla mnie. Proszę, uczyń mnie zdolnym odpowiedzieć tak, jak zrobiła to Maryja.
Nawiedzenie św. Elżbiety
Z Nazareth do Ain Karem idzie się pięć dni. Drogą na południe trzeba pokonać góry niegościnnej Samarii. W samotnej drodze nocne niebo cierpliwie wysłuchuje najtrudniejszych pytań.
Odpowiedzią jest żywiczny zapach sykomor i raz po raz głośne nawoływanie świerszczy. Ciemność nie jest już ciemnością, bo gwiazdy schodzą aż na ziemię.
I samotność nie jest samotnością, bo Ty jesteś teraz tak blisko.
Pozwól mi nieść Ciebie do tych, którym pragnę służyć.
Narodzenie Pana Jezusa
W Betlehem nocleg dają mi siostry elżbietanki, które budują tu sierociniec dla palestyńskich dzieci. Przemoc i cierpienie nadal są tutaj codziennością - wrogość między dwoma narodami rozdziera ziemię na pół. A jednak Miłość wybrała sobie właśnie to niepozorne, ubogie miejsce i stąd rozlega się orędzie pokoju, które przyszło w słabości dziecka. W tej słabości ukazałeś Swoją największą potęgę, przed którą pokłony biją aniołowie.
Panie, uczyń mnie znowu słabym i ufnym dzieckiem! Uczyń mnie narzędziem Twojego pokoju.
Ofiarowanie Jezusa w Świątyni
Zastanawiam się co mam tutaj ze sobą najcenniejszego. Jaka ofiara będzie godna? Mam w plecaku tylko kilka niezbędnych rzeczy, a i tak ciążą w upale... Dotykam poranionych stóp. Przydałby się dzień odpoczynku. A może... natrę je na noc oliwą i wykorzystam jutro chłód poranka żeby nadrobić kilometry, które straciłem dzisiaj przez to gorąco?
Tak naprawdę mam do oddania tylko moją słabość. Ufam, że w to miejsce otrzymam siłę do dalszej drogi, bo zatrzymuje mnie tyle wymówek...
Panie, jestem słaby. Przyjmij więc jako ofiarę mnie całego, wszystko bez wyjątku. Ale zrób to przez ręce Swojej Matki, bo tylko wtedy oczyścisz mnie z egoizmu.
Odnalezienie Jezusa w Świątyni
Czego ja szukam? Co spodziewam się znaleźć w kurzu drogi, w tej codziennej niepewności? W samotnej drodze opadają zasłony i przychodzi czas szczerości. Czy ja szukam uznania? A może zwykłego zrozumienia?
Ten człowiek, który przez zamknięte drzewi rzucił że mam się wynosić... Kim on był? Czy ja mu wybaczyłem? Już wiem, że mieszkasz w drugim człowieku, w tym, którego nie rozumiem.
Już nie zamknę przed nikim drzwi, nie wypowiem złego słowa, tylko proszę, pozwól mi Ciebie odnaleźć!
Pozwól mi odnaleźć Ciebie w zamachowcu, pijanym nędzarzu, przestępcy, narkomanie i w kapłanie, który traci wiarę!
TAJEMNICE ŚWIATŁA
Chrzest Pana Jezusa w Jordanie
Do miejsca chrztu Jezusa trzeba iść w górę Jordanu, siedem kilometrów od miejsca, gdzie rzeka wpada do Morza Martwego. Idę w upale poboczem asfaltowej drogi, potem skręcam w prawo. Po obu stronach zasieki i tablice ostrzegające przed minami. Wojskowe patrole świadczą, że nie jest to spokojne miejsce. Rzeka Jordan to granica. Za nią rozpoczyna się królestwo Jordanii. Zdejmuję plecak i ledwie mogę usiąść na silnie rozgrzanych deskach pomostu. Gdy z ulgą zanurzam stopy w lekko zielonkawej wodzie, podpływają trzy zaciekawione rybki. Jest zbyt gorąco żeby się skupić na modlitwie. Nic nie jest takie jak sobie wyobrażałem.
W którą stronę iść? – pytali ludzie. Jan Paweł II odpowiadał: Drogą chrztu.
Droga chrztu czasem tylko prowadzi przez malownicze, przyjazne tereny. Częściej jest to dziwny szlak ciemnych dolin, trudnych prób i zaskakujących doświadczeń, choć zawsze rozjaśniony światłem Chrystusa.
Panie, nie pozwól, abym kiedykolwiek zszedł z drogi Chrztu Swiętego!
Cud w Kanie Galilejskiej
Nie wiadomo kiedy dokonuje się cud: czy w chwili, gdy słudzy nabierają wody ze studni, czy gdy ją niosą, czy gdy napełniają stągwie, czy może gdy niosą w czerpaku staroście weselnemu do spróbowania? Nie wiemy kiedy dzieje się cud, ale znamy jego skutek: wino najwyższej jakości. I jeszcze coś: cud zawsze wymaga współpracy człowieka. Ten pierwszy cud Jezusa wyjednała Maryja. I odtąd stale wstawia się za nami do Syna. W samotnej drodze pielgrzym wiele razy doświadcza niezwykłych zdarzeń, nie wiedząc kiedy przekracza granicę cudu.
Jezu, przez Twoją Matkę zawierzam się Tobie i zdaję się na cud Twojej obecności przy mnie i we mnie.
Głoszenie Królestwa Bożego i wezwanie do nawrócenia
Chrystus często mówił o królestwie Bożym. Wiedział, że ukazanie jego piękna pociągnie ludzi. Jednak największym znakiem nadchodzącego królestwa był On sam. I taki przykład pozostawił nam. Nie ma innego sposobu głoszenia Ewangelii jak tylko własna przemiana. Nawracjacie się i głoście Ewangelię!
Wszelkie dobre słowa i uczynki są tylko rezultatem zwrocenia się sercem ku Bogu. Nie mogę być znakiem pokoju, jeżeli sam nie stanę się pokojem.
Panie mój, nie wiem jak mówić o Twojej miłości. Uczyń więc twoimi apostołami: moją dłoń zaciśniętą na kiju i chrzęst żwiru pod moimi stopami.
Przemienienie na Górze Tabor
W spiekocie, zmęczeniu i niepewności wchodziłem na Tabor zupełnie nie wiedząc co mnie tam czeka. Gdy nie masz pieniędzy i namiotu wszystko na drodze jest darem, ale zmęczenie i głód przemawiają po ludzku... językiem pokus i zwątpień. Jednak Jezus czekał tam na mnie - w osiadłej na szczycie góry włoskiej wspólnocie młodych narkomanów wychodzących z uzależnień przez modlitwę i pracę.
Miał ciemną karnację i tatuaże na rękach gdy w milczeniu nakrywał stół białym obrusem. Liczyłem tylko na wodę i coś do chleba, ale ucieszyłem się widząc przygotowania do mszy... Jednak na stole zamiast naczyń liturgicznych znalazły się potrawy – pięknie podane i cudownie pachnące, z deserem, owocami i bukiecikiem kwiatów. Padły tylko dwa słowa, nie wiem dlaczego po francusku: Bon apetit – i zostałem sam. Łzy same potoczyły się po policzkach gdy do rąk brałem chleb.
Celem wejścia na szczyt nie jest pozostanie na zawsze w radości. Celem jest ujrzeć światło i wrócić na dół, żeby iść dalej.
Ustanowienie Eucharystii
W moim życiu daleko odszedłem od Boga, ale On pozostawał tak samo blisko mnie przez cały ten czas. Jak to możliwe? – pytałem nieraz samego siebie. Czym jest ten kawałek chleba przed którym w proch padają wszystkie potęgi nieba? Tak prosty i bliski i tak nieskończenie potężny obecnością całego Kosmosu i wszystkich czasów? Ty jesteś Chlebem! Ty jesteś Chlebem! Jak to pojąć bez ofiary z siebie samego? Tym, co dajesz mi do spożywania jest chleb posłuszeństwa. Zaczynam więc rozumieć, że łamiąc Twój chleb muszę „połamać” siebie samego, złamać mój opór, dumę i własną wolę, ugiąć się i powiedzieć Tak! – wszystkiemu, czego ode mnie zażądasz.
Teraz ja powtarzam te słowa: - Oto idę, Boże, pełnić Twoją wolę!
TAJEMNICE BOLESNE
Modlitwa Jezusa w Ogrójcu
Są takie rodzaje duchów, które wypędza się tylko postem i modlitwą – powiedział Jezus gdy uczniowie nie potrafili uzdrowić chorego.
Czasem postem jest zgoda na cierpienie. Wziąć na siebie czyjeś cierpienie to pokonać złego ducha. Żeby to zrozumieć trzeba umieć wejść w samotność bo z cierpieniem można się zmierzyć tylko w samotności. Dlatego Jezus w chwili próby był sam .
Samotne pielgrzymowanie to zgoda na przyjęcie cierpienia. Jezus pragnie, abyśmy zgadzając się na cierpienie i śmierć, nie dali się zaskoczyć ciemności i samotności, lecz abyśmy z nich uczynili narzędzie do pokonania zła, którego inaczej nie można usunąć ze świata. Życie każdego człowieka jest samotnym pielgrzymowaniem i każdy jest wezwany do postu samotnej drogi, choć każdy na swoją miarę.
Panie Jezu, pozwól mi być przy Tobie w godzinie próby!
Biczowanie Pana Jezusa
Jezusa bito pięścią, pluto Mu w oczy, stalowymi haczykami rozdzierano ciało. A On nie usuwał się spod ciosów. Pozostał wierny do końca. Czy ja, zwykły śmiertelnik, słaby człowiek, ośmieliłbym się twierdzić, że potrafię być wierny swojej drodze? Maryja potrafiła. Jej cierpliwość, milczenie i pokora są dla mnie wzorem, bo przecież tak jak ja – była człowiekiem. A zatem gdy będę lżony, oskarżany o fanatyzm, wyśmiewany czy lekceważony – mam przed sobą wzór i przykład.
Kto wyrusza w drogę żeby głosić Ewangelię, tego na pewno spotkają próby.
Panie spraw, abym służąc Tobie nie zszedł z obranej drogi i pozostał wierny do końca.
Ukoronowanie cierniem
W jerozolimskiej Bazylice Grobu widziałem w gablocie w zakrystii koronę uplecioną z ciernia – być może podobną do tej, jaką założono Jezusowi. Przeraziły mnie grube, ostre kolce. Zrozumiałem dlaczego do nałożenia tej korony rzymsce żołnierze użyli kija. „Cierniowa korona” była dla mnie dotąd jakimś rekwizytem, wianuszkiem uplecionym z kłujących gałązek. Zrozumiałem teraz, że człowiek nie może długo myśleć o silnym bólu, nie mówiąc o znoszeniu jego fizycznej obecności. Chyba dlatego tak łatwo zapominamy o cierpieniu drugiego człowieka.
A jednak to palestyński cierń jest koroną chwały, a przyjęcie cierpienia jest miarą prawdziwej władzy w królestwie, którego potęga nie zna granic. Takie jest niebo - królestwo miłości samopoświęcającej.
Panie Jezu, ja zapomniałem o Twoim cierpieniu. I ze strachu stale zapominam. Chciałbym ulżyć Twojemu cierpieniu, ale tej korony nawet dotknąć nie potrafię. Pomóż mi!
Droga Krzyżowa
Droga Krzyżowa liczy XIV stacji i przez 1450 kroków prowadzi ciasnymi uliczkami starej Jerozolimy obok straganów, kafejek i sklepików z pamiątkami. Rozważając ostatnią drogę Chrystusa trzeba przeciskać się przez tłum wśród wielojęzycznego gwaru i egzotycznych zapachów. Każdy kto przyjeżdża tu po raz pierwszy jest zaskoczony i zmuszony zmienić swoje wyobrażenie o Via Dolorosa.
Podobnie zaskakują nas drogi krzyżowe w naszym życiu. I czasem tak jak widziałem tu, w Jerozolimie, ktoś niesie na plecach wielki drewniany krzyż, a zajęty swoimi sprawami tłum nie zwraca na to uwagi.
Panie Jezu, nic nie wiem o moim krzyżu. Wiem, że mam go nieść, ale czym on jest? Jeżeli jest tak blisko, że nie mogę go dostrzec, wskaż mi go i pomóż wziąć go na ramiona.
Śmierć Pana Jezusa na krzyżu
Przeraża ta wielka różnica miar między życiem a śmiercią. A przecież wierzę, że potem jest niebo, życie doskonałe. Skąd więc ten strach, przecież mam wiarę, tak? Przed wejściem na Pustynię Judzką usłyszałem kilka opowieści o znalezionych tam w przeszłości ciałach. Pewien włoski ksiądz siedział oparty o skałę, martwy od wielu dni, na nim drapieżne ptaki. Obrazy śmierci są przerażające, ale czym jest sama śmierć, gdy obrać ją z egzystencjalnego lęku? Czy nie jest zaproszeniem do największej radości? Pogodzić to, co przed i co za progiem śmierci potrafią tylko święci. Porafił to błogosławiony Jan Paweł II i św. Maksymilian Kolbe. Czy ja będę potrafił? Ten moment każdego dnia się zbliża. Każda chwila więc niech będzie przygotowaniem.
Boże, uczyń mnie świętym i daj mi taką wiarę, bym umiał bez lęku zostawić świat i wejść w śmierć tak, jak Ty to zrobiłeś.
TAJEMNICE CHWALEBNE
Zmartwychwstanie Jezusa
Absolutna pustka. Lodowata nicość. To przyszło do uczniów po śmierci Jezusa w piątek wieczorem. Z niczym ludzki rozum nie zderzył się dotychczas tak brutalnie jak z tą prawdą: Jezus umarł krwawiąc jak zwykły człowiek. Były dowody: włócznia, ciało złożone w grobie. Krzyż ciągle stał, pod nim nadal nieusunięta krew. Szok, przerażenie i osamotnienie, a może wielki zawód? Przed nimi otwierała się bezdenna czeluść sobotniego poranka. Jaki był to dzień? Pochmurny? Czym go wypełnili? Pierwszy poranek bez Jezusa, bez wspólnej modlitwy. Tylko jedna osoba zachowuje w tym czasie równowagę i spokój.
W niedzielę rano zaalarmuje uczniów Maria Magdalena: Zabrano Pana z grobu i nie wiemy gdzie Go położono. Pójdą do grobu Jan i Piotr. Zobaczą to samo: płótna i złożoną osobno chustę. Jeden uwierzy od razu, drugi wróci do siebie, dziwiąc się temu, co się stało.
W świecie materii absolutna próżnia ma największą siłę ssącą. Pustka grobu przyciągnie przez kolejne stulecia miliardy błogosławionych, którzy nie widzieli, a uwierzyli. Jezus zmartwychwstał, tak jak zapowiedział. Oto Miłość pokonała śmierć. Dla ludzkości zaczął się nowy czas.
Maryjo, Matko Jezusa, daj mi zrozumieć dlaczego nawet doświadczenie okrutnej śmierci Twojego Syna nie zachwiało Twojej pewności w spełnienie się Bożej zapowiedzi.
Wniebowstąpienie Pana Jezusa
Leżę na plecach z rękami pod głową. Odgarnąłem suche, ostre trawy i kolczaste krzewy żeby móc się położyć i patrzeć stąd w niebo. Jego żywy błękit sprawia, jakby to tam było życie, a nie na tej spalonej lipcowym żarem ziemi. Przyglądam się z bliska wysuszonym roślinom. Wszystkie wyposażone są w przemyślne haczyki, kolce i rzepy, jakby jedynym ich pragnieniem było uczepić się czyjegoś buta i wywędrować z tej suchej krainy do miejsca, gdzie jest więcej wody. Woda. Nad wodą zaczęła się historia Jezusa – nauczyciela, a tu, na tej górze, Jego historia znalazła swój ziemski finał. Tutaj widziano Go po raz ostatni, gdy odchodził do nieba. Co wtedy mówił? Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Pokazałeś mi mój Nauczycielu, że miłość już zwyciężyła. To ona jest teraz prawdziwą tęsknotą każdego serca, ale potrzeba decyzji. Spraw, abym swoim życiem umiał się włączyć w dzieło cywilizacji miłości
Zesłanie Ducha Świętego
Po co wyruszam w drogę? Pragnę poczuć obecność Ducha Bożego. Otwierając się na Ducha poznaję prawdę, choć przychodzi ona inaczej niż wcześniej myślałem. On przychodzi kiedy chce, ale zawsze przybliża jego czas pokorne zawierzenie, dziecinna ufność, a przede wszystkim pokora i świadomość, że mądrość i umiejętności człowieka nie znaczą wiele, że budować można tylko na tym, co jest darem Bożej łaski. Dlatego patronką samotnych dróg jest Maryja, ta, która nie zostawiając nic dla siebie, dała się cała wypełnić Duchowi Świętemu.
Maryjo, naucz mnie czekać z ufnością.
Wniebowzięcie Maryi Panny
W zachodniej Turcji, na szczycie zielonej góry koło Efezu, zwanej Górą Słowików, w cieniu drzew, wśród ptasiej muzyki i zapachu kwiatów, stoi mały domek z kamienia. Z podwórka rozciąga się widok na morze i greckie wyspy. Siadał tu wieczorami św. Jan i pisał swoje listy, a potem wracał do domku żeby razem z Maryją zjeść posiłek. To z tego miejsca Bóg powołał Maryję do nieba. Gdy wszedłem na szczyt góry zachwyciło mnie piękno tego zakątka, choć w drodze spotykałem już wiele pięknych miejsc. Gdy ponad sto lat temu odnaleziono ruiny domku, pod kamieniami odkryto posąg Maryi z utrąconymi dłońmi. Dziś w domku urządzono kaplicę, a posąg stanął w ołtarzu. Nie dorobiono mu dłoni. Lubiłem tam przychodzić i w ciszy przyglądać się Maryi bez dłoni. Te dłonie zajęte są stale pracą. Stały się niewidzialne, bo ta praca nie wykonuje się już na ziemi.
Maryjo, pozwól mi być Twoim sługą. Na ziemi i w niebie.
Ukoronowanie Najświętszej Maryi Panny
Co robisz na najwyższych tronach Ty, prosta i skromna żydowska nastolatka? Co to znaczy że jesteś Panią wszystkich ludzi, narodów i całego świata, ziemi i nieba? To dla mnie zbyt wiele. Pomóż mi to zrozumieć. A może... zamiast o tym rozmyślać powinienem po prostu mocniej pokochać? Jak Ty pokochałaś. Nie pragnąć ludzkich odpowiedzi? Jak Ty nie pragnęłaś. Nie szukać rozwiązań największych tajemnic tylko rozważać je w sercu? Jak ty rozważałaś.
Matko najświętsza, moja Królowo, pomóż mi lepiej Cię poznać i goręcej pokochać.
sobota, 6 lipca 2013
Wilno
Do Wilna doszliśmy wczoraj wieczorem. Akurat żeby w czystej pościeli, wykąpani, po dobrej kolacji, wsłuchiwać się w grzmoty i ulewę. Przyjęły nas siostry, z wielkim sercem, mimo że jak zwykle pojjawiamy się bez zapowiedzi. Mieszkamy przez ścianę z pacjentami prowadzonego przez nie hospicjum, tuż obok budynku, gdzie pod okiem siostry Faustyny Kowalskiej powstawał obraz Jezusa Miłosiernego. Znowu na naszej drodze cierpienie i śmierć sąsiaduje z nadzieją i życiem.
Wilno. Ciepło Wilniuków, gęstwa świątyń, zaułków z figurami Maryi, balkonikami, tablicami upamiętniającymi patriotów, krzyżami we wnękach...
Patrzę i myślę, że może to miasto Bóg zwolnił już z ziemskiej walki o polskość, bo ta najczystszej próby polskość została tu trwale wpisana w najszlachetniejszy materiał: w serca ludzi. Stamtąd nikt jej nie usunie.
I te serca otwierają się teraz dla pielgrzymów.
Gdy mówimy o dalszej drodze na Wschód, Wilniuki kiwają głowami... Wiemy, że będą się za nas modlić. Mamy tu teraz przyjaciół, o których nie zapomnimy tam, pod Smoleńskiem i w Moskwie i w Kijowie i dalej...
Gdzie ja jestem? W jakim punkcie drogi?
(...)
Wilno! Ostra Brama! Matka Miłosierdzia!
(" imogłem zaraz pieszo, do Twych świątyń progu...)
W jednym z polskich domów po drodze dostałem stary modlitewnik "Jezu ufam Tobie" z roku 1978.
Znalazłem tam np. Drogę Krzyżową Bożego Miłosierdzia, nowennę do Bożego Miłosierdzia i kilka ciekawych rozważań. Między innymi to św. Augustyna.
"Szedłem mówi św. Augustyn w swoich "Wyznaniach" drogami, na które prowadziły mmnie skażone namiętności.
A gdziekolwiek biegłem w swoim zaślepieniu, wszędzie, jakby na skrzydłach leciało za mną Twoje miłosierdzie.
Co dzień zwiększały się me błędy i co dzień wzmagała się Twoja troskliwość
i już to słodko, łagodnie, już to gniewnie, zamykała mi wszystkie drogi ucieczki...
Biegłem od grzechu do grzechu, a jednak Miłosierdzie Twoje nie wyczerpało się, nie odeszło ode mnie."
Tak Bóg postępuje z każdym grzesznikiem i nie szczędzi swej litości nawet tym, których upór i zatwardziałość przełamać sie nie dają.
Gdy łagodne sposoby nie trafią do duszy grzesznika, przychodzi czas środków surowych i kar, które jednak sami sobie wymierzamy, a Bóg patrzy z bólem...
"Upomnienie otrzymujemy abyśmy nie byli potępieni ze światem" (I Kor 11, 32)
To wszystko co cierpimy w drodze słuszne jest i potrzebne.
Na cierpienie naucz mnie Boże patrzeć jak na potrzebną ofiarę.
I nie pozwól mi jej zmarnować.
Wilno. Ciepło Wilniuków, gęstwa świątyń, zaułków z figurami Maryi, balkonikami, tablicami upamiętniającymi patriotów, krzyżami we wnękach...
Patrzę i myślę, że może to miasto Bóg zwolnił już z ziemskiej walki o polskość, bo ta najczystszej próby polskość została tu trwale wpisana w najszlachetniejszy materiał: w serca ludzi. Stamtąd nikt jej nie usunie.
I te serca otwierają się teraz dla pielgrzymów.
Gdy mówimy o dalszej drodze na Wschód, Wilniuki kiwają głowami... Wiemy, że będą się za nas modlić. Mamy tu teraz przyjaciół, o których nie zapomnimy tam, pod Smoleńskiem i w Moskwie i w Kijowie i dalej...
Gdzie ja jestem? W jakim punkcie drogi?
(...)
Wilno! Ostra Brama! Matka Miłosierdzia!
(" imogłem zaraz pieszo, do Twych świątyń progu...)
W jednym z polskich domów po drodze dostałem stary modlitewnik "Jezu ufam Tobie" z roku 1978.
Znalazłem tam np. Drogę Krzyżową Bożego Miłosierdzia, nowennę do Bożego Miłosierdzia i kilka ciekawych rozważań. Między innymi to św. Augustyna.
"Szedłem mówi św. Augustyn w swoich "Wyznaniach" drogami, na które prowadziły mmnie skażone namiętności.
A gdziekolwiek biegłem w swoim zaślepieniu, wszędzie, jakby na skrzydłach leciało za mną Twoje miłosierdzie.
Co dzień zwiększały się me błędy i co dzień wzmagała się Twoja troskliwość
i już to słodko, łagodnie, już to gniewnie, zamykała mi wszystkie drogi ucieczki...
Biegłem od grzechu do grzechu, a jednak Miłosierdzie Twoje nie wyczerpało się, nie odeszło ode mnie."
Tak Bóg postępuje z każdym grzesznikiem i nie szczędzi swej litości nawet tym, których upór i zatwardziałość przełamać sie nie dają.
Gdy łagodne sposoby nie trafią do duszy grzesznika, przychodzi czas środków surowych i kar, które jednak sami sobie wymierzamy, a Bóg patrzy z bólem...
"Upomnienie otrzymujemy abyśmy nie byli potępieni ze światem" (I Kor 11, 32)
To wszystko co cierpimy w drodze słuszne jest i potrzebne.
Na cierpienie naucz mnie Boże patrzeć jak na potrzebną ofiarę.
I nie pozwól mi jej zmarnować.
wtorek, 2 lipca 2013
Litwa
Przemierzamy Litwe. Dzisiaj przekroczylismy Niemen. Dostajemy od Litwinow chleb, goscine, wiele wyrazow sympatii, choc slyszymy tez slowa goryczy za to, co bylo tu kiedys. Istnieja rachunki krzywd. Ale dochodzimy zawsze razem do wniosku, ze przebaczenie to droga do lepszej wspolnej przeszlosci. Tak teraz slysze od Litwina w miescie Merkine, pana Algimondasa, gdzie korzystam z jego prywatnego komputera w Centrum Informacji Turystycznej. Mowi, ze plakal, gdy dowiedzial sie o katastrofie samolotu polskiego prezydenta pod Smolenskiem, podobnie jak plakalo wielu Litwinow. Plakali z wielkiego nieszczescia jajkie spotkalo Polske i Polakow. Plakali, mimo, ze Polska administracja na tych terenach i niestety niektore dzialania polskiego wojska odcisnely sie wielkim bolem w historii Litwy. Pan Algimondas mowi, ze Polska moglaby byc jak starszy brat, ale obie strony maja sporo do zrobienia zeby wyjsc sobie naprzeciw. Mowi, zeby mniej sluchac politykow, a wiecej sluchac serca (cyt.) To tutaj, w Merkine polski krol Wladyslaw IV Waza (byl kandydatem do tronu carow na Kremlu) lubil przebywac, tutaj tez zmarl i po smierci zostal wyniesiony na rynek miasta zeby zgodnie z jego ostatnia wola znalezc sie wsrod zwyklych obywateli, pokazujac, ze wobec Boga ludzie sa sobie rowni niezaleznie od stanu. Akurat w tym czasie odbywa sie tutaj wystawa polskiego fotografika, Piotra Ciesli, ktory pokochal ta ziemie. Pisze o niej z podobnym uczuciem jak kiedys nasz wieszcz: "Ta ziemia jest po prostu stworzona dla malarzy i fotografow, ale tez pilnie strzeze swojego piekna. Trzeba byc cierpliwym."
Mamy stad trzy dni do Ostrej Bramy. 6 lipca poklonimy sie Matce Bozej Milosierdzia i bedziemy sie modlic przed wilenskim obrazem Bozego Milosierdzia. Niech Boze Milosierdzie bedzie z tymi, ktorzy modla sie o przebaczenie...
Mamy stad trzy dni do Ostrej Bramy. 6 lipca poklonimy sie Matce Bozej Milosierdzia i bedziemy sie modlic przed wilenskim obrazem Bozego Milosierdzia. Niech Boze Milosierdzie bedzie z tymi, ktorzy modla sie o przebaczenie...
czwartek, 20 czerwca 2013
Mazowsze
Opuszczamy gościnne progi klasztoru Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich we wtorek rano. Mamy w kieszeni obaj ok. 70 zł. To na całą pielgrzymkę. Ale przecież jest z nami Sponsor mający pod sobą wszystkie skarbce i banki.
Upał. Idziemy przez Stare Miasto. Pod Zamkiem Królewskim spotykamy siostrę zmartwychwstankę (Rachela) która robi nam kilka zdjęć. Ruszamy w kierunku Marek przez Most Śląsko - Dąbrowski. Po praskiej stronie Wisły wstępujemy do katedry św. Floriana.
Stąd już tylko krok do kurii biskupiej... Czy jest szansa, że tak po prostu, z drogi, podejmie nas ks. biskup? Ryzykujemy modląc się o Ducha Bożego...
Okazuje się, że hasło Idzie Człowiek podane w sekretariacie działa.
Ks. biskup Marek Solarski opuszcza na chhwilę swoją konferencję żeby nas pobłogosławić na drogę.
- Dokąd wędrujecie tym razem? - jego uśmiech już działa jak umocnienie.
- Na Wschód - pokazujemy mu tablicę pokoju z mapą drogi.
Błogosławieństwo przyjmujemy na kolanach, z kostuuami w dłoniach.
Wychodzimy na upał, ale ta temperatura jakoś już mniej przeszkadza.
Kierujemy się do MArek. Tam ma swoją firmę Piotr, jeden z nas. Po dwóćh godzinach dochodzimy na ul. Ząbkowską.
Kompot czereśniowy z dużą ilością wielkich twardych czereśni!!! i placki ziemniaczane!
Z tego miejsca pielgrzymi zawsze mają pomoc: materialną i duchową. Piotr odprowadza nas kawałęk, po czym życzymy sobie wszystkiego dobrego i ruszamy dalej.
Upalne kilometry nie byłyby tak straszne gdyby nie komary, któe włąśnie się wściekły. Atakują najmocniej w lesie.
No i przydaje się ANTYKOMAR od Kamili.
O 20.00 dochodzimy do Domu Faustyny w Ostrówku. Mamy w nogach 40 km. Zmęczenie. Siostra nas nie zna, nie wie z kim ma do czynienia, nie wpuszcza nas do środka. Nie dziwi nas to. Pielgrzym za wszystko dziękuje, nawet (zwłaszcza) za zamknięte drzwi (jest to najlepsza i najtrudniejsza katecheza). Roman jednak mruczy coś pod nosem, co Wojtek kwituje dość ostro i tak opędzając się od komarów w średnich nastrojach szukamy trawy pod namiot.
Figura Matki Bożej w mijanym ogródku jest dla nas znakiem. Gospodarze z czarnym amstaffem (Scrappy okazuje się przemiłym psiakiem) wpuszczają nas, proponują herbatę i zupę. Potrzebna okazuje się modlitwa nad Dawidem. Ledwo przeżył wypadek z TIRem. Kilka miesięcy w śpiączce, dwa razy namaszczenie chorych, 18 operacji brzucha, sztukowane kończyny. Teraz - nie może się podnieść, alkohol, zagrożone małżeństwo. Dostaje szkaplerz. Modlimy się razem stojąc na podwórku we trzech w chmurze komarów.
Po dobrym śnie dobre śniadanie i dobra rozmowa z gospodarzami. Zostawiamy tu nasz przenośny mini-ołtarzyk z ikoną Jezusa Miłosiernego. Prosimy, żeby przy nim spotykała się odtąd cała rodzina i modliła za pielgrzymów, którzy zabierają na Wschód intencje domowników wpisane do zeszystu intencji... wspólna modlitwa działa silniej. Teraz już wiemy dlaczego tą noc przyszło nam spędzić włąśnie tutaj...
Wracamy do Domu Faustyny W OStrówku. Tym razem siostra przyjmuje nas z otwartymi ramionami. Po godzinie stajemy się już sobie bliscy na tyle, że relacja o wizycie pielgrzymów w Ostrówku trafia na stronę sióstr www.domfaustyny.pl.
Szczęść Boże!
Teraz kierunek Loretto, a potem Białystok, Sokółka i na Wilno...
Upał. Idziemy przez Stare Miasto. Pod Zamkiem Królewskim spotykamy siostrę zmartwychwstankę (Rachela) która robi nam kilka zdjęć. Ruszamy w kierunku Marek przez Most Śląsko - Dąbrowski. Po praskiej stronie Wisły wstępujemy do katedry św. Floriana.
Stąd już tylko krok do kurii biskupiej... Czy jest szansa, że tak po prostu, z drogi, podejmie nas ks. biskup? Ryzykujemy modląc się o Ducha Bożego...
Okazuje się, że hasło Idzie Człowiek podane w sekretariacie działa.
Ks. biskup Marek Solarski opuszcza na chhwilę swoją konferencję żeby nas pobłogosławić na drogę.
- Dokąd wędrujecie tym razem? - jego uśmiech już działa jak umocnienie.
- Na Wschód - pokazujemy mu tablicę pokoju z mapą drogi.
Błogosławieństwo przyjmujemy na kolanach, z kostuuami w dłoniach.
Wychodzimy na upał, ale ta temperatura jakoś już mniej przeszkadza.
Kierujemy się do MArek. Tam ma swoją firmę Piotr, jeden z nas. Po dwóćh godzinach dochodzimy na ul. Ząbkowską.
Kompot czereśniowy z dużą ilością wielkich twardych czereśni!!! i placki ziemniaczane!
Z tego miejsca pielgrzymi zawsze mają pomoc: materialną i duchową. Piotr odprowadza nas kawałęk, po czym życzymy sobie wszystkiego dobrego i ruszamy dalej.
Upalne kilometry nie byłyby tak straszne gdyby nie komary, któe włąśnie się wściekły. Atakują najmocniej w lesie.
No i przydaje się ANTYKOMAR od Kamili.
O 20.00 dochodzimy do Domu Faustyny w Ostrówku. Mamy w nogach 40 km. Zmęczenie. Siostra nas nie zna, nie wie z kim ma do czynienia, nie wpuszcza nas do środka. Nie dziwi nas to. Pielgrzym za wszystko dziękuje, nawet (zwłaszcza) za zamknięte drzwi (jest to najlepsza i najtrudniejsza katecheza). Roman jednak mruczy coś pod nosem, co Wojtek kwituje dość ostro i tak opędzając się od komarów w średnich nastrojach szukamy trawy pod namiot.
Figura Matki Bożej w mijanym ogródku jest dla nas znakiem. Gospodarze z czarnym amstaffem (Scrappy okazuje się przemiłym psiakiem) wpuszczają nas, proponują herbatę i zupę. Potrzebna okazuje się modlitwa nad Dawidem. Ledwo przeżył wypadek z TIRem. Kilka miesięcy w śpiączce, dwa razy namaszczenie chorych, 18 operacji brzucha, sztukowane kończyny. Teraz - nie może się podnieść, alkohol, zagrożone małżeństwo. Dostaje szkaplerz. Modlimy się razem stojąc na podwórku we trzech w chmurze komarów.
Po dobrym śnie dobre śniadanie i dobra rozmowa z gospodarzami. Zostawiamy tu nasz przenośny mini-ołtarzyk z ikoną Jezusa Miłosiernego. Prosimy, żeby przy nim spotykała się odtąd cała rodzina i modliła za pielgrzymów, którzy zabierają na Wschód intencje domowników wpisane do zeszystu intencji... wspólna modlitwa działa silniej. Teraz już wiemy dlaczego tą noc przyszło nam spędzić włąśnie tutaj...
Wracamy do Domu Faustyny W OStrówku. Tym razem siostra przyjmuje nas z otwartymi ramionami. Po godzinie stajemy się już sobie bliscy na tyle, że relacja o wizycie pielgrzymów w Ostrówku trafia na stronę sióstr www.domfaustyny.pl.
Szczęść Boże!
Teraz kierunek Loretto, a potem Białystok, Sokółka i na Wilno...
poniedziałek, 3 czerwca 2013
Wschód
Dwa lata temu trzech pielgrzymów wyruszyło z trzech stron świata na wspólną modlitwę przedstawicieli wszystkich religii, którą zwołał w Asyżu bł. Jan Paweł II.
Pielgrzymi szli przez cztery miesiące: Wojtek z Fatimy, Dominik z Moskwy i Roman z Jerozolimy. Ufając Bożej Opatrzności każdy pokonał w samotnej drodze ok. 3500 km. Przekraczając granice 20 państw, a także różnych religii i wyznań, modlili się o pojednanie między ludźmi i świat, w którym spełnione będą cztery prymaty cywilizacji miłości bł. Jana Pawła II:
- człowiek przed rzeczą
- etyka przed techniką
- być przed mieć
- miłosierdzie przed sprawiedliwością.
Asyż nie był jednak końcem wędrówki. Pielgrzmka w intencji pokoju i jedności trwa nadal. Przyłączają się do niej ludzie, którzy wierzą, że modlitwa nogami ma sens i że świadectwo wejścia w niepewność z wiarą w słuszność celu jest potrzebna.
Tak narodził się pomysł wspólnego obejścia świata w ciągu 5 lat (zebrania z indywidualnych pielgrzymek 40 tys. km – obwodu ziemi po równiku) i uczczenia w ten sposób 30 rocznicy pierwszego spotkania w Asyżu, która przypadnie 27 października 2016 r. W ten sposób na dzień 2 czerwca 2013 zebraliśmy już ponad 16,5 tys. km w w 80 indywidualnych pielgrzymkach osób konsekrowanych i świeckich, w które na 3 kontynentach włączyło się już ok. 250 osób. Na koniec 2013 licznik przekroczy 21 tys. km.
Nasze pielgrzymowanie to niesienie Ewangelii zgodnie z nauczaniem papieża Franciszka, aby „wyjść na peryferia” i docierać ze świadectwem miłości i miłosierdzia do tych, którzy najbardziej go potrzebują w czasach, gdy kwestionowana jest moralność oparta na prawie naturalnym i odchodzi się od wartości chrześcijańskich.
W tej wspólnej drodze odkrywamy jednak, że podczas pielgrzymki najważniejsza jest nasza wewnętrzna przemiana, że w drodze chodzi o odważne wychodzenie narzeciw własnym słabościom, ograniczeniom i uprzedzeniom.
Poczuliśmy, że wyruszając w drogę w szczerej intencji pokoju i pojednania, ofiarując swój trud i godząc się na niepewność – wpuszczamy do naszych serc światło Bożego Miłosierdzia, którego źródłem jest napotkany w drodze obcy człowiek, który bezinteresownie okazuje nam pomoc.
To spotkanie z sobą samym przez drugiego człowieka przynosi łąskę przebaczenia i pojednania: przebaczenia sobie własnej niedoskonałośći, a drugiemu człowiekowi jego odmienności, a czasem także zaznanych od niego krzywd.
To oczyszczenie, które przychodzi w drodze jest prawdziwym celem naszego pielgrzymowania, a przebaczenie, które staje się owocem drogi, jest fundamentem na którym Bóg może budować lepszy świat.
My sami, najlepszymi nawet intencjami i własnym wysiłkiem – niczego w świecie nie zmienimy. Możemy jednak zmieniać siebie samych w duchu Ewangelii i za przykładem Chrystusa i to świadectwo dawać innym.
Ro temu wędrowaliśmy na norweską wyspę Utoya, gdzie dokonano na 77 młodych osobach morderstwa ze strachu przed obcymi. Przez 3 tysiące km modliliśmy się o nawrócenie mordercy i za dusze jego ofiar.
W tym roku kierujemy nasze kroki na Wschód. Jak zwykle wyruszymy z podwórka rodzinnego domu św. Siostry Faustyny Kowalskiej w Głogowcu koło Łęczycy w centralnej Polsce, skąd Bóg powołał Apostołkę Bożego Miłosierdzia.
Pójdziemy przez Warszawę, Wilno, Moskwę, Kijów, Berdyczów, Lwów, Kraków i Częstochowę – szlakiem miejsc, gdzie w trudnej historii Polaków, Litwinów, Białorusinów, Rosjan i Ukraińców dokonało się wiele zła. Przed nami ok. 4,5 tys km. Wyruszymy 10 czerwca z Głogowca i mamy nadzieję, że z Bożą pomocą powrócimy na to samo miejsce w dniu 27 października, na 27 rocznicę spotkania w Asyżu.
Kierując się prymatem miłosierdzia przed sprawiedliwością wierzymy, że nie ma takiego grzechu którego Bóg nie pokonał na krzyżu. Modlimy się o pojednianie między chrześcijanami i o łaskę przebaczenia, którą daje Jezus Chrystus.
Modlitwą obejmujemy tych, którym bliskie są nasze ideały i prosimy was o modlitwę w intencji naszej drogi.
Pielgrzymi
Pielgrzymi szli przez cztery miesiące: Wojtek z Fatimy, Dominik z Moskwy i Roman z Jerozolimy. Ufając Bożej Opatrzności każdy pokonał w samotnej drodze ok. 3500 km. Przekraczając granice 20 państw, a także różnych religii i wyznań, modlili się o pojednanie między ludźmi i świat, w którym spełnione będą cztery prymaty cywilizacji miłości bł. Jana Pawła II:
- człowiek przed rzeczą
- etyka przed techniką
- być przed mieć
- miłosierdzie przed sprawiedliwością.
Asyż nie był jednak końcem wędrówki. Pielgrzmka w intencji pokoju i jedności trwa nadal. Przyłączają się do niej ludzie, którzy wierzą, że modlitwa nogami ma sens i że świadectwo wejścia w niepewność z wiarą w słuszność celu jest potrzebna.
Tak narodził się pomysł wspólnego obejścia świata w ciągu 5 lat (zebrania z indywidualnych pielgrzymek 40 tys. km – obwodu ziemi po równiku) i uczczenia w ten sposób 30 rocznicy pierwszego spotkania w Asyżu, która przypadnie 27 października 2016 r. W ten sposób na dzień 2 czerwca 2013 zebraliśmy już ponad 16,5 tys. km w w 80 indywidualnych pielgrzymkach osób konsekrowanych i świeckich, w które na 3 kontynentach włączyło się już ok. 250 osób. Na koniec 2013 licznik przekroczy 21 tys. km.
Nasze pielgrzymowanie to niesienie Ewangelii zgodnie z nauczaniem papieża Franciszka, aby „wyjść na peryferia” i docierać ze świadectwem miłości i miłosierdzia do tych, którzy najbardziej go potrzebują w czasach, gdy kwestionowana jest moralność oparta na prawie naturalnym i odchodzi się od wartości chrześcijańskich.
W tej wspólnej drodze odkrywamy jednak, że podczas pielgrzymki najważniejsza jest nasza wewnętrzna przemiana, że w drodze chodzi o odważne wychodzenie narzeciw własnym słabościom, ograniczeniom i uprzedzeniom.
Poczuliśmy, że wyruszając w drogę w szczerej intencji pokoju i pojednania, ofiarując swój trud i godząc się na niepewność – wpuszczamy do naszych serc światło Bożego Miłosierdzia, którego źródłem jest napotkany w drodze obcy człowiek, który bezinteresownie okazuje nam pomoc.
To spotkanie z sobą samym przez drugiego człowieka przynosi łąskę przebaczenia i pojednania: przebaczenia sobie własnej niedoskonałośći, a drugiemu człowiekowi jego odmienności, a czasem także zaznanych od niego krzywd.
To oczyszczenie, które przychodzi w drodze jest prawdziwym celem naszego pielgrzymowania, a przebaczenie, które staje się owocem drogi, jest fundamentem na którym Bóg może budować lepszy świat.
My sami, najlepszymi nawet intencjami i własnym wysiłkiem – niczego w świecie nie zmienimy. Możemy jednak zmieniać siebie samych w duchu Ewangelii i za przykładem Chrystusa i to świadectwo dawać innym.
Ro temu wędrowaliśmy na norweską wyspę Utoya, gdzie dokonano na 77 młodych osobach morderstwa ze strachu przed obcymi. Przez 3 tysiące km modliliśmy się o nawrócenie mordercy i za dusze jego ofiar.
W tym roku kierujemy nasze kroki na Wschód. Jak zwykle wyruszymy z podwórka rodzinnego domu św. Siostry Faustyny Kowalskiej w Głogowcu koło Łęczycy w centralnej Polsce, skąd Bóg powołał Apostołkę Bożego Miłosierdzia.
Pójdziemy przez Warszawę, Wilno, Moskwę, Kijów, Berdyczów, Lwów, Kraków i Częstochowę – szlakiem miejsc, gdzie w trudnej historii Polaków, Litwinów, Białorusinów, Rosjan i Ukraińców dokonało się wiele zła. Przed nami ok. 4,5 tys km. Wyruszymy 10 czerwca z Głogowca i mamy nadzieję, że z Bożą pomocą powrócimy na to samo miejsce w dniu 27 października, na 27 rocznicę spotkania w Asyżu.
Kierując się prymatem miłosierdzia przed sprawiedliwością wierzymy, że nie ma takiego grzechu którego Bóg nie pokonał na krzyżu. Modlimy się o pojednianie między chrześcijanami i o łaskę przebaczenia, którą daje Jezus Chrystus.
Modlitwą obejmujemy tych, którym bliskie są nasze ideały i prosimy was o modlitwę w intencji naszej drogi.
Pielgrzymi
piątek, 24 maja 2013
Wschód
10 czerwca wyruszy w pieszą wędrówkę na Wschód 4 pielgrzymów (dwóch z nich pójdzie tylko do granicy z Litwą). Wojtek i Roman mają do pokonania 4700 km,na co przewidują poświęcić 150 dni. Rozpoczną w centranej Polsce, we wsi Głogowiec, gdzie urodziła się św. Faustyna, apostołka Bożego Miłosierdzia. Droga prowadzi przez Warszawę, Wilno, Moskwę, Kijów, Lwów, Kraków. Dziennie ok. 35 km.
Pielgrzymi będą nogami modlić się o pojednanie między chrześcijanami na Wschodzie
i Zachodzie. Pójdą przez miejsca uświęcone cierpieniem ludzi na terenie Litwy, Białorusi, Rosji,
Ukrainy i Polski.
Motto pielgrzymki:
"Odsłoń Mi wszystkie rany swego serca, Ja je uleczę,
a cierpienie twoje stanie się źródłem uświęcenia twego"
Dzienniczek św. s. Faustyny
Wierzymy, że w czasach gdy chwieją się wartości na których przez wieki budowany był nasz kontynent, potrzebna jest wspólna modlitwa katolików rzymskich, katolików obrządku grecko-katolickiego i prawosławnych w intencji tego, co nas łączy, dla wspólnej przyszłości. Wierzymy w Europę, która żyje i rozwija się w duchu nauki Chrystusa, z poszanowaniem odmienności róźnych tradycji. Wierzymy w Europę, która znów wyznaje zasadę jedności
prawdy i piękna.
Modlimy się o świat, w którym szanowane są 4 zasady cywilizacji miłości bł. Jana Pawłą II: człowiek znaczy więcej niż przedmiot, gdzie etyka góruje nad techniką, gdzie "być" znaczy więcej niż "posiadać" i gdzie miłosierdzie wyprzedza sprawiedliwość. Pielgrzymkę planujemy zakończyć w dniu 27 października - w rocznicę wspólnej modlitwy o pokój podczas spotkania wszystkich religii w Asyżu w roku 1986 roku.
Pielgrzymi poniosą ze sobą ikonę św. Olgi, babki św. Włodzimierza - władcy, który wprowadził na Rusi chrześcijaństwo w 988 roku. Były to czasy przed schizmą, Olga jest więc świętą niepodzielonego chrześcijaństwa - obecną także w Kościele Katolickim. Grób św. Olgi znajduje się w katedrze jej imienia w Kijowie, gdzie po drodze zawitają pielgrzymi oddać szacunek wielkiej świętej Wschodu i Zachodu. Św. Olga nosi w prawosławiu zaszczytny tytuł "równej apostołom",co jest odnotowane cyrylicą w podpisie ikony. Ikonę wykonała przyjaciółka pielgrzymów,
Karolina z Gdańska. Praca została wykonana w modlitwie, wg kanonu ikonograficznego tradycyjną techniką tempery jajowej na lipowej desce ze szpongami i kowczegiem, złocenie prawdziwym złotem. Karolina podarowała pielgrzymom ikonę i łączy się z nami modlitwie.
Pielgrzymi w drodze powrotnej będą przechodzili przez Bieszczady, gdzie w dawnej wysiedlonej wsi Łopienka, w cerkwi św. Paraskewy, zostawią ikonę św. Olgi umieszczając ją w poliptyku "Ikona Miłości i Pojednania".
Główny obraz poliptyku to Matka Boża w ujęciu "pokrow", która otacza płaszczem opieki wszystkich zwracających się do Niej z modlitwą. W łuku nad Maryją umieszczony jest fragment Listu do Efezjan: "Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce" - co jest wezwaniem do wzajemnego przebaczenia.
Konstrukcja poliptyku przewiduje, że będą w przyszłości będą w nim umieszczane modułowo kolejne ikony pisane przez ikonografów z Polski i Ukrainy, a w przyszłości może także z Rosji.
Tak się więc składa, że Pielgrzymów Miłosierdzia w pielgrzymce pojednania na Wschód prowadzą dwie kobiety, dwie wielkie święte: Św. Faustyna i św. Olga. Może zbliżenie między Wschodem i Zachodem, między chrześcijanami dwóch obrządków - ma się dokonać za wstawiennictwem kobiet właśnie?
Pielgrzymi zabierają w drogę zeszyt intencji, do którego swoje prywatne intencje mogą wpisywać
wszyscy, którzy pragną modlitwą wesprzeć ideę pielgrzymki. Intencje te będą omadlane
podczas drogi. Intencje można przysyłać na adres: idzieczlowiek@gmail.com
"Niech Zmartwychwstały Chrystus sprawi swoją łaską,
aby każdy Polak w każdym Rosjaninie i każdy Rosjanin
w każdym Polaku widział przyjaciela i brata"
(ze Wspólnego Przesłania do Narodów Polski i Rosji).
Słowa te są mottem konferencji "Przyszłość chrześcijaństwa w Europie. Rola Kościołów i narodów Polski i Rosji", której organizatorem jest KAI we współpracy z Wydziałem Zewnętrznych Kontaktów Kościelnych Patriarchatu Moskiewskiego i Instytutem Europy Środkowo-Wschodniej z Lublina. Konferencja odbędzie się w Warszawie, w dniach: 17-19 czerwca.
Pielgrzymi będą nogami modlić się o pojednanie między chrześcijanami na Wschodzie
i Zachodzie. Pójdą przez miejsca uświęcone cierpieniem ludzi na terenie Litwy, Białorusi, Rosji,
Ukrainy i Polski.
Motto pielgrzymki:
"Odsłoń Mi wszystkie rany swego serca, Ja je uleczę,
a cierpienie twoje stanie się źródłem uświęcenia twego"
Dzienniczek św. s. Faustyny
Wierzymy, że w czasach gdy chwieją się wartości na których przez wieki budowany był nasz kontynent, potrzebna jest wspólna modlitwa katolików rzymskich, katolików obrządku grecko-katolickiego i prawosławnych w intencji tego, co nas łączy, dla wspólnej przyszłości. Wierzymy w Europę, która żyje i rozwija się w duchu nauki Chrystusa, z poszanowaniem odmienności róźnych tradycji. Wierzymy w Europę, która znów wyznaje zasadę jedności
prawdy i piękna.
Modlimy się o świat, w którym szanowane są 4 zasady cywilizacji miłości bł. Jana Pawłą II: człowiek znaczy więcej niż przedmiot, gdzie etyka góruje nad techniką, gdzie "być" znaczy więcej niż "posiadać" i gdzie miłosierdzie wyprzedza sprawiedliwość. Pielgrzymkę planujemy zakończyć w dniu 27 października - w rocznicę wspólnej modlitwy o pokój podczas spotkania wszystkich religii w Asyżu w roku 1986 roku.
Pielgrzymi poniosą ze sobą ikonę św. Olgi, babki św. Włodzimierza - władcy, który wprowadził na Rusi chrześcijaństwo w 988 roku. Były to czasy przed schizmą, Olga jest więc świętą niepodzielonego chrześcijaństwa - obecną także w Kościele Katolickim. Grób św. Olgi znajduje się w katedrze jej imienia w Kijowie, gdzie po drodze zawitają pielgrzymi oddać szacunek wielkiej świętej Wschodu i Zachodu. Św. Olga nosi w prawosławiu zaszczytny tytuł "równej apostołom",co jest odnotowane cyrylicą w podpisie ikony. Ikonę wykonała przyjaciółka pielgrzymów,
Karolina z Gdańska. Praca została wykonana w modlitwie, wg kanonu ikonograficznego tradycyjną techniką tempery jajowej na lipowej desce ze szpongami i kowczegiem, złocenie prawdziwym złotem. Karolina podarowała pielgrzymom ikonę i łączy się z nami modlitwie.
Pielgrzymi w drodze powrotnej będą przechodzili przez Bieszczady, gdzie w dawnej wysiedlonej wsi Łopienka, w cerkwi św. Paraskewy, zostawią ikonę św. Olgi umieszczając ją w poliptyku "Ikona Miłości i Pojednania".
Główny obraz poliptyku to Matka Boża w ujęciu "pokrow", która otacza płaszczem opieki wszystkich zwracających się do Niej z modlitwą. W łuku nad Maryją umieszczony jest fragment Listu do Efezjan: "Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce" - co jest wezwaniem do wzajemnego przebaczenia.
Konstrukcja poliptyku przewiduje, że będą w przyszłości będą w nim umieszczane modułowo kolejne ikony pisane przez ikonografów z Polski i Ukrainy, a w przyszłości może także z Rosji.
Tak się więc składa, że Pielgrzymów Miłosierdzia w pielgrzymce pojednania na Wschód prowadzą dwie kobiety, dwie wielkie święte: Św. Faustyna i św. Olga. Może zbliżenie między Wschodem i Zachodem, między chrześcijanami dwóch obrządków - ma się dokonać za wstawiennictwem kobiet właśnie?
Pielgrzymi zabierają w drogę zeszyt intencji, do którego swoje prywatne intencje mogą wpisywać
wszyscy, którzy pragną modlitwą wesprzeć ideę pielgrzymki. Intencje te będą omadlane
podczas drogi. Intencje można przysyłać na adres: idzieczlowiek@gmail.com
"Niech Zmartwychwstały Chrystus sprawi swoją łaską,
aby każdy Polak w każdym Rosjaninie i każdy Rosjanin
w każdym Polaku widział przyjaciela i brata"
(ze Wspólnego Przesłania do Narodów Polski i Rosji).
Słowa te są mottem konferencji "Przyszłość chrześcijaństwa w Europie. Rola Kościołów i narodów Polski i Rosji", której organizatorem jest KAI we współpracy z Wydziałem Zewnętrznych Kontaktów Kościelnych Patriarchatu Moskiewskiego i Instytutem Europy Środkowo-Wschodniej z Lublina. Konferencja odbędzie się w Warszawie, w dniach: 17-19 czerwca.
wtorek, 21 maja 2013
Pantokrator
Mieli po 16 lat. Dziewięcioro młodych ludzi z bieszczadzkich gimnazjów. Przez 5 dni uczestniczyli w warsztatach pisania ikony Chrystusa Pantokratora pod okiem ikonografów z Polski i z Ukrainy. Odkrywali, że ikona to przede wszystkim modlitwa, że obraz powstający na desce jest tylko pretekstem do tego, co dzieje się wewnątrz piszącego święty wizerunek. Ikona Boga żywego w człowieku - to o nią tutaj chodzi...
Wspólnie odkrywaliśmy, że ikona to przestrzeń trzech spotkań: człowieka z Bogiem, człowieka z drugim człowiekiem i człowieka z sobą samym, z trudną prawdą o nim.
Po ukończeniu pracy uczestnicy warsztatów byli zdumieni efektem. Oddanie ręki Duchowi przyniosło skutek!
Każda ikona była inna, mimo że starannie oddawała ten sam wzorzec. Każdy z nas ma inne spojrzenie na świat i na drugiego człowieka i trzeba uczyć się tą odmienność szanować.
Każdy z uczestników napisał kilka zdań o tym, co zostawił w nim ten niezwykły czas wspólnej pracy i modlitwy (listy umieściłem poniżej, a popd nimi zdjęcia z naszych zajęć).
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu! Jak było na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków amen!
List 1.
Przed rozpoczęciem nauki pisania ikon moje myśli były pełne słów: „Czy to możliwe, że mogę wykonać tak niesamowicie skomplikowany obraz?” Obawiałam się, że postawiłam sobie zadanie ponad moje możliwości. Myliłam się.
Już na pierwszych zajęciach zaklimatyzowałam się. Podczas zapoznania z podstawowymi terminami ikonografiioraz budową ikon uważnie słuchałam nowych dla mnie pojęć. Jednak najbardziej pragnęłam jednego: rozpoczęcia wykonywania ikony, której sprawcą jest Bóg. To właśnie On obdarzył mnie darem sporządzenia dzieła.
Z dnia na dzień, z godziny na godzinę coraz bardziej odczuwałam moc od Boga i chęć do pracy. Uwielbiam to uczucie, kiedy mój Zbawca prowadzi uważnie moją rękę po podobraziu. Staram się całym sercem wykonać starannie ikonę. Mając natchnienie ciężko jest mi się rozstać z obrazem.
Zajęcia z ikonografii minęły bardzo szybko. Teraz patrzę na to z innej perspektywy. Chciałabym móc kontynuować naukę ponieważ wciągnęłam się i odkryłam, że jest to zajęcie, które budzi we mnie Ducha.
Po raz pierwszy wykonywałam ikonę i bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na zajęćia z ikonografii.
Wdzięczna jestem także artystom, którzy prowadzili warsztaty i podzielili się z nami swoją wiedzą oraz za ich wspaniałe serca.
List 2.
Jestem bardzo zadowolona, że mogłam uczestniczyć w warsztatach i uczyć się od bardzo zdolnych ludzi. Pisząc ikonę nauczyłam się wytrwałości i spokoju.
Nie zaprzeczam, że były też chwile zwątpienia, gdy coś się nie udawało, ale się nie poddawałam. Ikona stała się teraz dla mnie czymś naprawdę ważnym. Patrząc na wszystkie ukończone ikony widziałam, że Pan Jezus jest w nich obecny, jakby na nas patrzył.
Wszyscy włożyliśmy w to dużo serca i spokoju ducha. To właśnie Duch Święty nas prowadził i tak stworzyliśmy nasze ikony. Atmosfera jaka nam towarzyszyła była spokojna. Pan Roman, pan Sergiej i pani Karolina to wspaniali, zdolni ludzie, którzy potrafią przekazać cenne wskazówki i rady. To właśnie dzięki nim nauczyłam się od podstaw stworzyć ikonę. Podobało mi się ich podejście do nas. Byli pomocni, mili i dodawali nam motywacji do pracy gdy podchodzili i nas pochwalili.
Będę bardzo miło wspominać ten czas. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się z nimi spotkam i będę się mogłą od nich wiele nauczyć.
Uświadomiłam sobie, że Bóg jest w moim życiu najważniejszy i że ikona to żywy obraz, do którego trzeba się modlić.
Dziękuję wam za ten pięknie spędzony czas. Na pewno nie będzie to moja ostatnia ikona jaką napisałam. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy!
List 3.
Przede wszystki podobało mi się to, że dla każdego prowadzący zajęcia znaleźli czas, gdy trzeba było coś poprawić czy pomóc. Dzięki temu nie tylko udało się nam skończyć naszą ikonę, ale dowiedzieliśmy się wielu rzeczy. Teraz, gdy zobaczyłam ile pracy trzeba włożyć w jej wykonanie, przestała być dla mnie tylko kolejnym „obrazkiem”, obojętnym, a stała się ważnym symblem wiary.
List 4.
Warsztaty ikonopisania pozwoliły mi inaczej spojrzeć na ikonę. Zawsze patrzyłam jak na zwykły obrazek z Panem Jezusem, Matką Boską czy przedstawiający scenę biblijną. Teraz widzę święty obraz przedstawiający prawdziwego Boga, do którego można się modlić, porozmawiać, a czasem nawet wyżalić.
List 5.
Kiedy dowiedziałem się, że będzie wyjazd do Rajskiego na pisanie ikon – ucieszyłem się. Z początku myślałem, że nie będzie tak fajnie, gdy gdy przyjechałem na miejsce i dowiedziałem się w jaki sposób będziemy je wykonywać.
Ta praca nad ikonami uświadomiła mi, że ikony to nie tylko wizerunki świętych na desce, ale też duchowe natchnienie i praca w skupieniu, na którą trzeba dużo czasu.
Pisanie ikon bardzo mi się spodobało. Myślę, że w przyszłości, jeszcze po wielu naukach, moja wiedza i umiejętności zwiększą się i będę próbował pisać piękne ikony dla swojej i innych radości.
List 6.
Po tych warsztatach czuję, że coś się we mnie zmieniło. Czuję wewnętrzny spokój i pojednanie. Mam szczerą nadzieję, że w przyszłości będę mogła uczestniczyć i dalej się rozwijać. Pomoc doświadczonych artystów była nieoceniona. Ich zaangażowanie i cierpliwość pomogły nam wszystkim osiągnąć sukces i skończyć piękną ikonę.
Od teraz ikona nie jest dla mnie tylko dziełęm plastycznym, ale także wizerunkiem Boga.
List 7.
Podczas warsztatów nauczyłam się wielu ciekawych informacji na temat ikonopisarstwa. Od eraz zaczynam zupełnie inaczej patrzeć na ikonę.
Przeżywam wewnętrzne i duchowe oczyszczenie. Poczułąm bliskość Boga i to, jak On pozwala mi wyrazić to, co czuję.
Wszystko to dzięki pani Małgosi, pani Karolinie, panu Siergiejowi i panu Romanowi.
Chciałabym w przyszłości rozwijać umiejętności ikonopisarskie.
Dziękuję Panu Bogu za to, że pozwolił mi uczyć się od tak wspaniałych mistrzów.
List 8.
Dzięki warsztatom zrozumiałam ile pracy trzeba włożyć w pisanie ikony. Doceniłam je i już nie jestem obojętna na ich widok. Warsztaty się bardzo przydały, może kiedyś będę pisać ikony. Chciałabym aby takie zajęcia odbywały się częściej i żeby dotyczyły też innyh technik malarskich.
List 9.
Po tych warsztatach nauczyłam się inaczej patrzeć na ikonę. Wiem, że kryje się pod nią wiele pracy i cierpliwości. Jestem bardzo wdzięczny panu Romanowi, panu Siergiejowi, pani Karolinie, pani Małgosi oraz wszystkim, którzy przyczylili się do tych warsztatów, bo była to okazja dla mnie do wyciszenia się i nauczenia się wspaniałej umiejętności, jaką jest pisanie ikon.
Wspólnie odkrywaliśmy, że ikona to przestrzeń trzech spotkań: człowieka z Bogiem, człowieka z drugim człowiekiem i człowieka z sobą samym, z trudną prawdą o nim.
Po ukończeniu pracy uczestnicy warsztatów byli zdumieni efektem. Oddanie ręki Duchowi przyniosło skutek!
Każda ikona była inna, mimo że starannie oddawała ten sam wzorzec. Każdy z nas ma inne spojrzenie na świat i na drugiego człowieka i trzeba uczyć się tą odmienność szanować.
Każdy z uczestników napisał kilka zdań o tym, co zostawił w nim ten niezwykły czas wspólnej pracy i modlitwy (listy umieściłem poniżej, a popd nimi zdjęcia z naszych zajęć).
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu! Jak było na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków amen!
List 1.
Przed rozpoczęciem nauki pisania ikon moje myśli były pełne słów: „Czy to możliwe, że mogę wykonać tak niesamowicie skomplikowany obraz?” Obawiałam się, że postawiłam sobie zadanie ponad moje możliwości. Myliłam się.
Już na pierwszych zajęciach zaklimatyzowałam się. Podczas zapoznania z podstawowymi terminami ikonografiioraz budową ikon uważnie słuchałam nowych dla mnie pojęć. Jednak najbardziej pragnęłam jednego: rozpoczęcia wykonywania ikony, której sprawcą jest Bóg. To właśnie On obdarzył mnie darem sporządzenia dzieła.
Z dnia na dzień, z godziny na godzinę coraz bardziej odczuwałam moc od Boga i chęć do pracy. Uwielbiam to uczucie, kiedy mój Zbawca prowadzi uważnie moją rękę po podobraziu. Staram się całym sercem wykonać starannie ikonę. Mając natchnienie ciężko jest mi się rozstać z obrazem.
Zajęcia z ikonografii minęły bardzo szybko. Teraz patrzę na to z innej perspektywy. Chciałabym móc kontynuować naukę ponieważ wciągnęłam się i odkryłam, że jest to zajęcie, które budzi we mnie Ducha.
Po raz pierwszy wykonywałam ikonę i bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na zajęćia z ikonografii.
Wdzięczna jestem także artystom, którzy prowadzili warsztaty i podzielili się z nami swoją wiedzą oraz za ich wspaniałe serca.
List 2.
Jestem bardzo zadowolona, że mogłam uczestniczyć w warsztatach i uczyć się od bardzo zdolnych ludzi. Pisząc ikonę nauczyłam się wytrwałości i spokoju.
Nie zaprzeczam, że były też chwile zwątpienia, gdy coś się nie udawało, ale się nie poddawałam. Ikona stała się teraz dla mnie czymś naprawdę ważnym. Patrząc na wszystkie ukończone ikony widziałam, że Pan Jezus jest w nich obecny, jakby na nas patrzył.
Wszyscy włożyliśmy w to dużo serca i spokoju ducha. To właśnie Duch Święty nas prowadził i tak stworzyliśmy nasze ikony. Atmosfera jaka nam towarzyszyła była spokojna. Pan Roman, pan Sergiej i pani Karolina to wspaniali, zdolni ludzie, którzy potrafią przekazać cenne wskazówki i rady. To właśnie dzięki nim nauczyłam się od podstaw stworzyć ikonę. Podobało mi się ich podejście do nas. Byli pomocni, mili i dodawali nam motywacji do pracy gdy podchodzili i nas pochwalili.
Będę bardzo miło wspominać ten czas. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się z nimi spotkam i będę się mogłą od nich wiele nauczyć.
Uświadomiłam sobie, że Bóg jest w moim życiu najważniejszy i że ikona to żywy obraz, do którego trzeba się modlić.
Dziękuję wam za ten pięknie spędzony czas. Na pewno nie będzie to moja ostatnia ikona jaką napisałam. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy!
List 3.
Przede wszystki podobało mi się to, że dla każdego prowadzący zajęcia znaleźli czas, gdy trzeba było coś poprawić czy pomóc. Dzięki temu nie tylko udało się nam skończyć naszą ikonę, ale dowiedzieliśmy się wielu rzeczy. Teraz, gdy zobaczyłam ile pracy trzeba włożyć w jej wykonanie, przestała być dla mnie tylko kolejnym „obrazkiem”, obojętnym, a stała się ważnym symblem wiary.
List 4.
Warsztaty ikonopisania pozwoliły mi inaczej spojrzeć na ikonę. Zawsze patrzyłam jak na zwykły obrazek z Panem Jezusem, Matką Boską czy przedstawiający scenę biblijną. Teraz widzę święty obraz przedstawiający prawdziwego Boga, do którego można się modlić, porozmawiać, a czasem nawet wyżalić.
List 5.
Kiedy dowiedziałem się, że będzie wyjazd do Rajskiego na pisanie ikon – ucieszyłem się. Z początku myślałem, że nie będzie tak fajnie, gdy gdy przyjechałem na miejsce i dowiedziałem się w jaki sposób będziemy je wykonywać.
Ta praca nad ikonami uświadomiła mi, że ikony to nie tylko wizerunki świętych na desce, ale też duchowe natchnienie i praca w skupieniu, na którą trzeba dużo czasu.
Pisanie ikon bardzo mi się spodobało. Myślę, że w przyszłości, jeszcze po wielu naukach, moja wiedza i umiejętności zwiększą się i będę próbował pisać piękne ikony dla swojej i innych radości.
List 6.
Po tych warsztatach czuję, że coś się we mnie zmieniło. Czuję wewnętrzny spokój i pojednanie. Mam szczerą nadzieję, że w przyszłości będę mogła uczestniczyć i dalej się rozwijać. Pomoc doświadczonych artystów była nieoceniona. Ich zaangażowanie i cierpliwość pomogły nam wszystkim osiągnąć sukces i skończyć piękną ikonę.
Od teraz ikona nie jest dla mnie tylko dziełęm plastycznym, ale także wizerunkiem Boga.
List 7.
Podczas warsztatów nauczyłam się wielu ciekawych informacji na temat ikonopisarstwa. Od eraz zaczynam zupełnie inaczej patrzeć na ikonę.
Przeżywam wewnętrzne i duchowe oczyszczenie. Poczułąm bliskość Boga i to, jak On pozwala mi wyrazić to, co czuję.
Wszystko to dzięki pani Małgosi, pani Karolinie, panu Siergiejowi i panu Romanowi.
Chciałabym w przyszłości rozwijać umiejętności ikonopisarskie.
Dziękuję Panu Bogu za to, że pozwolił mi uczyć się od tak wspaniałych mistrzów.
List 8.
Dzięki warsztatom zrozumiałam ile pracy trzeba włożyć w pisanie ikony. Doceniłam je i już nie jestem obojętna na ich widok. Warsztaty się bardzo przydały, może kiedyś będę pisać ikony. Chciałabym aby takie zajęcia odbywały się częściej i żeby dotyczyły też innyh technik malarskich.
List 9.
Po tych warsztatach nauczyłam się inaczej patrzeć na ikonę. Wiem, że kryje się pod nią wiele pracy i cierpliwości. Jestem bardzo wdzięczny panu Romanowi, panu Siergiejowi, pani Karolinie, pani Małgosi oraz wszystkim, którzy przyczylili się do tych warsztatów, bo była to okazja dla mnie do wyciszenia się i nauczenia się wspaniałej umiejętności, jaką jest pisanie ikon.
niedziela, 19 maja 2013
Duch
Gdy zaczynał się plener nie wiedzieliśmy, że nasze ikony poświęcimy w niedzielę zesłania Ducha Świętego. Dziś jest ten dzień. W Łopience, w starej podniesionej z ruin cerkwi pośrodku bezludnej dziś doliny greckokatolicki kapłan przeczyta psalm 88. Ukraińcy i Polacy będą się modlić razem.
Jedno czytanie Pisma weżmie Orest, który wystąpi w swoim ludowym, ukraińskim stroju, a drugie przeczytam ja.
Siergiej pisze ikony od 20 lat. Kilka lat temu dla hospicjum w Mysłowicach wykonał ponadtrzymetrową ikonę Trójcy Świętej Rublowa. Na początku pleneru podarował mi swoją czystą deskę i kilka wydrukowanych wzorców.
Wybrałem powiększenie oblicza pierwszego z prawej anioła Trójcy. Podczas pracy Sergiej udzielił mi kilku wskazówek.
- Kopiuj dobry wzorzec. Patrz na znaki. Na własną interpretację przyjdzie jeszcze czas - uśmiechnął się.
Jego słowa to nauka dla mnie nie tylko na czas tego pleneru...
Ikonę kończyłem dziś rano. Za oknem bieszczadzka przyroda z tym niezwykłem połączeniem błękitu i zieleni cicho głosiła pochwałę Stwórcy - najdoskonalszego ikonografa.
Potem z deską poszedłem do Siergieja. Pochylony nad sztalugą pracował nad ikoną "Miłość i Pojednanie" - wspólną kilkuletnią pracą artystów z Ukrainy i Polski, na którą przelaliśmy naszą tęsknotę za prawdziwym pojednaniem i przyjaźnią między ludźmi, które tutaj tak silnie poczuliśmy. Na łuku ponad Matką Bożą rozciągającą nad ludźmi płaszcz opieki widniały słowa z Listu do Efezjan po polsku i po ukraińsku:
"Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce".
Ikona jest tak pomyślana, że będzie czymś w rodzaju ikonostasu. Do centralnego obrazu Matki Bożej będą w kolejnych latach dodawane nowe ikony. Nie wiemy jakie. Duch zadecyduje.
Pierwszą dołożymy Świętą Olgę, która tego lata i jesieni przejdzie z nami 4,5 tys. km przez Polskę, Litwę, Rosję i Ukrainę.
- Siergiej, chciałbym podpisać ikonę tą stylizowaną czcionką, której używasz w swoich ikonach.
Siergiej popatrzył na moją ikonę.
- Ale Duch Święty chyba nie nosi podpisu...
- No tak, w ikonie Trójcy Świętej jest tylko słowo "Trojca" - przypomniałem sobie, że Rublow jednym słowem podpisał wszystkie trzy anioły.
Każda ikona nosi podpis - znak postaci, którą przedstawia. Nie mogliśmy jednak z Siergiejem przypomnieć sobie żadnej ikony obrazującej samego Ducha Świętego.
Postanowiłem zostawić ikonę bez podpisu.
Ikona nie ma też kowczegu ani ramki wykonanej farbą. Tło i boki deski pomalowałem świeżą zielenią.
Kolor odrodzenia do nowego życia. Podobno jedyny kolor, którego teleskopy nie znalazły w widmie kosmosu.
Wygląda jakby była niedokończona, ale tak ją już zostawię.
Jedno czytanie Pisma weżmie Orest, który wystąpi w swoim ludowym, ukraińskim stroju, a drugie przeczytam ja.
Siergiej pisze ikony od 20 lat. Kilka lat temu dla hospicjum w Mysłowicach wykonał ponadtrzymetrową ikonę Trójcy Świętej Rublowa. Na początku pleneru podarował mi swoją czystą deskę i kilka wydrukowanych wzorców.
Wybrałem powiększenie oblicza pierwszego z prawej anioła Trójcy. Podczas pracy Sergiej udzielił mi kilku wskazówek.
- Kopiuj dobry wzorzec. Patrz na znaki. Na własną interpretację przyjdzie jeszcze czas - uśmiechnął się.
Jego słowa to nauka dla mnie nie tylko na czas tego pleneru...
Ikonę kończyłem dziś rano. Za oknem bieszczadzka przyroda z tym niezwykłem połączeniem błękitu i zieleni cicho głosiła pochwałę Stwórcy - najdoskonalszego ikonografa.
Potem z deską poszedłem do Siergieja. Pochylony nad sztalugą pracował nad ikoną "Miłość i Pojednanie" - wspólną kilkuletnią pracą artystów z Ukrainy i Polski, na którą przelaliśmy naszą tęsknotę za prawdziwym pojednaniem i przyjaźnią między ludźmi, które tutaj tak silnie poczuliśmy. Na łuku ponad Matką Bożą rozciągającą nad ludźmi płaszcz opieki widniały słowa z Listu do Efezjan po polsku i po ukraińsku:
"Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce".
Ikona jest tak pomyślana, że będzie czymś w rodzaju ikonostasu. Do centralnego obrazu Matki Bożej będą w kolejnych latach dodawane nowe ikony. Nie wiemy jakie. Duch zadecyduje.
Pierwszą dołożymy Świętą Olgę, która tego lata i jesieni przejdzie z nami 4,5 tys. km przez Polskę, Litwę, Rosję i Ukrainę.
- Siergiej, chciałbym podpisać ikonę tą stylizowaną czcionką, której używasz w swoich ikonach.
Siergiej popatrzył na moją ikonę.
- Ale Duch Święty chyba nie nosi podpisu...
- No tak, w ikonie Trójcy Świętej jest tylko słowo "Trojca" - przypomniałem sobie, że Rublow jednym słowem podpisał wszystkie trzy anioły.
Każda ikona nosi podpis - znak postaci, którą przedstawia. Nie mogliśmy jednak z Siergiejem przypomnieć sobie żadnej ikony obrazującej samego Ducha Świętego.
Postanowiłem zostawić ikonę bez podpisu.
Ikona nie ma też kowczegu ani ramki wykonanej farbą. Tło i boki deski pomalowałem świeżą zielenią.
Kolor odrodzenia do nowego życia. Podobno jedyny kolor, którego teleskopy nie znalazły w widmie kosmosu.
Wygląda jakby była niedokończona, ale tak ją już zostawię.
wtorek, 7 maja 2013
Cela
Dziś budzę się w celi klasztoru Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Pielgrzymi Miłosierdzia są tu zawsze mile widziani.
Wczoraj we mszy wzięło tu udział pięć kobiet, które pielgrzymują pieszo do Ziemi Świętej. Idą etapami, bo tak pozwalają urlopy. Tegoroczny odcinek prowadzi przez Słowację i Węgry.
Jak zwykle mam swoją celę.
Skromnie: Pismo Święte, umywalka, stolik z ikoną deesis, szafka na ubrania, łóżko. Tak żyją bracia. Panuje tu cisza, przez którą delikatnie przebija szum Warszawy. Mnisi Jerozolimscy posługują na pustyni miasta - to ich misja.
Niezmienność tego rytmu i święte posłuszeństwo wbrew wszystkim odkryciom świata za oknem...
Po zmienności dróg i sytuacji tam, na pielgrzymim szlaku, niezmienność tego miejsca wprawia mnie w lekkie zakłopotanie...
Pojutrze wyruszam w Bieszczady. Jestem uczestnikiem wernisażu ikonopisania, na który zaproszone zostały także osoby piszące ikony zza wschodniej granicy. Prawosławni i katolicy spotykają się żeby wspólnie napisać ikonę pojednania. Co będzie przedstawiała okaże się na miejscu - ustalimy to razem, w modlitwie, we wspólnocie niepodzielonego chrześcijaństwa.
Myślę, że ikona ocalała z owego dynamicznego postępu w sztuce wielu stuleci bo ma w sobie to coś, co czuje się tutaj, w tych murach.
Pieśń z Księgi Izajasza
Nie lękaj się bo cię wykupiłem,
wezwałęm cię po imieniu, tyś moim!
Gdy pójdziesz przez wody, Ja będę z tobą,
i gdy przez rzeki, nie zatopią ciebie.
Gdy pójdziesz przez ogień, się nie spalisz,
i nie strawi cię płomień.
Albowiem Ja jestem Panem, twoim Bogiem,
Świętym Izraela, twoim zbawcą.
Wczoraj we mszy wzięło tu udział pięć kobiet, które pielgrzymują pieszo do Ziemi Świętej. Idą etapami, bo tak pozwalają urlopy. Tegoroczny odcinek prowadzi przez Słowację i Węgry.
Jak zwykle mam swoją celę.
Skromnie: Pismo Święte, umywalka, stolik z ikoną deesis, szafka na ubrania, łóżko. Tak żyją bracia. Panuje tu cisza, przez którą delikatnie przebija szum Warszawy. Mnisi Jerozolimscy posługują na pustyni miasta - to ich misja.
Niezmienność tego rytmu i święte posłuszeństwo wbrew wszystkim odkryciom świata za oknem...
Po zmienności dróg i sytuacji tam, na pielgrzymim szlaku, niezmienność tego miejsca wprawia mnie w lekkie zakłopotanie...
Pojutrze wyruszam w Bieszczady. Jestem uczestnikiem wernisażu ikonopisania, na który zaproszone zostały także osoby piszące ikony zza wschodniej granicy. Prawosławni i katolicy spotykają się żeby wspólnie napisać ikonę pojednania. Co będzie przedstawiała okaże się na miejscu - ustalimy to razem, w modlitwie, we wspólnocie niepodzielonego chrześcijaństwa.
Myślę, że ikona ocalała z owego dynamicznego postępu w sztuce wielu stuleci bo ma w sobie to coś, co czuje się tutaj, w tych murach.
Pieśń z Księgi Izajasza
Nie lękaj się bo cię wykupiłem,
wezwałęm cię po imieniu, tyś moim!
Gdy pójdziesz przez wody, Ja będę z tobą,
i gdy przez rzeki, nie zatopią ciebie.
Gdy pójdziesz przez ogień, się nie spalisz,
i nie strawi cię płomień.
Albowiem Ja jestem Panem, twoim Bogiem,
Świętym Izraela, twoim zbawcą.
Drzewo
Budzi mnie światło. Otwieram oczy i patrzę w okno, gdzie korony starych drzew wypuszczają dopiero liście. Swiatło nie oślepia, pada na drzewa z lewej strony. Słońce jest teraz niewidoczne, dopiero później zatoczy łuk nad drzewami, osiągnie najwyższy punkt, po czym powoli przejdzie nad autostradą, włączając pod wieczór czerwone i białe światła ciężarówek mknących w obie strony. Potem dobiegnie kresu nad Głogowcem, zapalając jedna po drugiej gwiazdy, które będę widział w oknie zasypiając.
Jestem trochę oszołomiony jasnością i świeżością umysłu jakich teraz doświadczam. Nie jest to rodzaj euforii, owego przyspieszenia, które oświeca jednocześnie spalając. Czuję raczej jakby delikatny ożywczy powiew, który zaprasza uchylając bezszelestnie drzwi... dokąd?
Patrzę jeszcze chwilę na drzewa i widzę jak ich rozłożyste korony otwierają nową przestrzeń dla nieśmiałych pąków pierwszej zieleni...
Grube konary dzieląc się na coraz mniejsze gałęzie według sobie tylko znanego porządku meandrują ścieżką doskonałego poznania, nie potrzebującą wyjaśnienia, opisu ani rozumowego dociekania skąd ani dokąd prowadzi.
Mam przed sobą drzewo budzące się do nowego życia, zalane światłem nowego dnia.
Drzewo, które wie jak rosnąć. Drzewo, które daje mi odpowiedź.
Stuletnia porcelanowa figurka Matki Bożej z utrąconymi stopami, która dwa dni temu trafiła do mich rąk, jest także częścią tej odpowiedzi.
W tym samym czasie 600 kilometrów stąd pewien człowiek otrzymał do rąk figurkę św. Jana, też wielkości wyprostowanej dłoni. Był tak samo zdumiony jak ja.
Maryja, Jan i drzewo.
Ta historia ma wcześniejszy początek. Zaczyna się w kamiennej wnęce małej izdebki w pewnym miasteczku w Galilei, gdzie przysiadła drobna dziewczyna, zdumiona dziwnym zaproszeniem do rozmowy.
Potem przenosi się pod drzewo ociekające krwią. Maryja i Jan stoją milcząc. Krew skapuje i miesza się z ziemią.
- Oto syn twój.
(Czy znasz widok kropli krwi padającej na ziemię?)
Drzewo pokazuje mi inny świat. Nadal jest drzewem, ale staje się niewidoczne gdy odsłania to, co za nim, a może w nim? Dziwne, ale podobnie dzieje się teraz z ptakiem na gałęzi, ze ścianą, nawet z moimi dłońmi... Czy to możliwe? Każdy przedmiot odsłania swoje głębsze odbicie i wysyła to samo zaproszenie...
Rozmowa z Archaniołem i śmierć na drzewie krzyża to początek i koniec ziemskiej drogi Słowa wcielonego w człowieka. Dziwne macieżyństwo i dziwne usynowienie.
Dla samych oczu i dla samego rozumu zbyt dziwne...
Ten ożywczy powiew pewnie nie będzie trwał długo, więc może postaram się jakoś to utrwalić. Nieporadnie, wiem. Tylko tak potrafię.
Nie poznasz tego, o czym mówię, aż pewnego dnia coś zdarzy się w twoim życiu. Następnego poranka obudzi cię światło.
Otworzysz oczy i zobaczysz drzewo...
Jestem trochę oszołomiony jasnością i świeżością umysłu jakich teraz doświadczam. Nie jest to rodzaj euforii, owego przyspieszenia, które oświeca jednocześnie spalając. Czuję raczej jakby delikatny ożywczy powiew, który zaprasza uchylając bezszelestnie drzwi... dokąd?
Patrzę jeszcze chwilę na drzewa i widzę jak ich rozłożyste korony otwierają nową przestrzeń dla nieśmiałych pąków pierwszej zieleni...
Grube konary dzieląc się na coraz mniejsze gałęzie według sobie tylko znanego porządku meandrują ścieżką doskonałego poznania, nie potrzebującą wyjaśnienia, opisu ani rozumowego dociekania skąd ani dokąd prowadzi.
Mam przed sobą drzewo budzące się do nowego życia, zalane światłem nowego dnia.
Drzewo, które wie jak rosnąć. Drzewo, które daje mi odpowiedź.
Stuletnia porcelanowa figurka Matki Bożej z utrąconymi stopami, która dwa dni temu trafiła do mich rąk, jest także częścią tej odpowiedzi.
W tym samym czasie 600 kilometrów stąd pewien człowiek otrzymał do rąk figurkę św. Jana, też wielkości wyprostowanej dłoni. Był tak samo zdumiony jak ja.
Maryja, Jan i drzewo.
Ta historia ma wcześniejszy początek. Zaczyna się w kamiennej wnęce małej izdebki w pewnym miasteczku w Galilei, gdzie przysiadła drobna dziewczyna, zdumiona dziwnym zaproszeniem do rozmowy.
Potem przenosi się pod drzewo ociekające krwią. Maryja i Jan stoją milcząc. Krew skapuje i miesza się z ziemią.
- Oto syn twój.
(Czy znasz widok kropli krwi padającej na ziemię?)
Drzewo pokazuje mi inny świat. Nadal jest drzewem, ale staje się niewidoczne gdy odsłania to, co za nim, a może w nim? Dziwne, ale podobnie dzieje się teraz z ptakiem na gałęzi, ze ścianą, nawet z moimi dłońmi... Czy to możliwe? Każdy przedmiot odsłania swoje głębsze odbicie i wysyła to samo zaproszenie...
Rozmowa z Archaniołem i śmierć na drzewie krzyża to początek i koniec ziemskiej drogi Słowa wcielonego w człowieka. Dziwne macieżyństwo i dziwne usynowienie.
Dla samych oczu i dla samego rozumu zbyt dziwne...
Ten ożywczy powiew pewnie nie będzie trwał długo, więc może postaram się jakoś to utrwalić. Nieporadnie, wiem. Tylko tak potrafię.
Nie poznasz tego, o czym mówię, aż pewnego dnia coś zdarzy się w twoim życiu. Następnego poranka obudzi cię światło.
Otworzysz oczy i zobaczysz drzewo...
niedziela, 5 maja 2013
Jezioro
Wiele się wydarzyło w ostatnich trzech tygodniach. We dwóch
z Wojtkiem pokonaliśmy pieszo około 600 kilometrów przez centralną i północną
Polskę, spędzając noce tam, gdzie otworzono nam drzwi lub gdzie hojna dusza
ofiarowała pomoc. Człowiek w
modlitwie zdany na Opatrzność doświadcza zaskakujących wydarzeń. Wojtek
podpierał się długim kosturem w kształcie krzyża, mój kij natomiast był
zwieńczony rzeźbieniem w kształcie węża – znaki Nowego i Starego Przymierza.
Szliśmy 30-40 kilometrów dziennie otoczeni jakby niewidzialną kapsułą, przez
którą nie przenikało do środka zło w żadnej formie. Nie spotkałem na nasz widok
ani drwiących spojrzeń młodzieży, ani lekceważących machnięć ręką amatorów
tanich trunków. Przeciwnie: młodzi rzucili kiedyś za nami: „Szacun!” a
podchmieleni dyskutanci z piwem w ręku spontanicznie opowiadali o swoim życiu,
czasem nawet czyniąc wyznania, które w innych okolicznościach możnaby uznać za
zbliżone do spowiedzi.
Szybko przestałem myśleć o tym jak wyglądam i co o tym sądzą
mijani ludzie. Kątem oka dostrzegałem, że budzimy życzliwe zaciekawienie, a
krzyż przyciągał tych, którzy czuli, że mogą przy nim zrzucić swój ciężar.
Teraz, gdy wróciłem już na wieś i znowu otoczyła mnie cisza
pól, na których teraz wschodzi już zboże, wydarzenia trzech minionych tygodni
są stale ze mną, jakby próbując ułożyć się w jakiś wzór i pokazać, że były
potrzebne i miały znaczenie. To takie dziwne uczucie, jakby niepokój wynikający
z nadmiaru pozytywnych doznań. Pamiętam ciszę mojej wsi sprzed wyruszenia w drogę,
wewnętrzny spokój i błogosławiony, ustalony rytm dnia. Teraz, mimo że droga
dobiegła końca, nadal mam w głowie wydarzenia minionych trzech tygodni, przesuwają
się obok tamte krajobrazy, widzę twarze mijanych ludzi, słyszę nasze modlitwy i
rozmowy. Trzeba pewnie jakiegoś czasu, żeby życie wróciło do swojego zwykłego,
spokojnego rytmu wyznaczonego pracą przy ikonach, odwiedzaniem białego kościoła
i lekturą.
I nagle pojawia się myśl, która przynosi dziwne
uspokojenie... jak ręka wiatru zdjęta z jeziora w jednej chwili potrafi uciszyć
szkwał.
To wszystko jest od Ciebie, w Tobie i dla Ciebie! Po co
zatem staram się to układać? Ty wiesz po co to wszystko i zrobisz z tym co
zechcesz.
Jezioro
Jednego dnia od rana szliśmy przez las mijając kolejne
leśniczówki. To był jeden z tych kwietniowych dni, gdy rankiem marzną dłonie, a
w południe ma się spocone pod plecakiem plecy. Odmawialiśmy różaniec w
milczeniu, każdy w swoim tempie, piach chrzęścił cicho pod butami i śpiewały
ptaki. Potem wywiązała się rozmowa na temat modlitwy. Nie pamiętam już który z
nas zapytał o to, kiedy modlitwa staje się skuteczna i co to znaczy. Chodziło o
to, że często wydaje się nam, że nasze modlitwy nie są wysłuchiwane, a innym
razem efekt modlitwy pojawia się natychmiast, na przykład w postaci uwolnienia
lub uzdrowienia. Idąc przez las doszliśmy w rozmowie do tego, że doskonałe
pełnienie woli Bożej w naszym życiu sprawia, że wędrujemy dokładnie tą ścieżką,
która jest dla nas najlepsza. Wtedy, łącząc się z wolą Bożą i wypełniając ją
wiernie i w pokorze, stajemy się doskonale oczyszczonymi kanałami łaski, która
działa przez nas według Bożego zamysłu. Wtedy już wiemy jak się modlić i o co.
W ten sposób urzeczywistniamy Boży plan i wpisujemy się w niego. To taka
odwrotność sytuacji, gdy chcemy wpłynąć na Boga żeby coś uczynił i dziwimy się,
że to się nie spełnia. On zawsze słucha i zrobi to, o co prosimy, gdy uzna, że
jesteśmy na to gotowi. A będziemy gotowi wtedy, gdy całkowicie zgodzimy się na
Jego wolę. Dopóki nie jesteśmy gotowi – nie wiemy do końca o co prosimy. Gdy
przychodzi to poznanie, świat przestaje być „problemem do rozwiązania” a staje
się wtedy Jego obecnością. Taka modlitwa potrafi wyrywać drzewa z korzeniami i
rzucać je w morze. Świadomość Bożej obecności wypełniającej świat ujawnia
pułapki, jakie zastawia upadła natura człowieka. Powszechna w dzisiejszym
świecie racjonalna obrona autonomii naszej ograniczonej natury, zamkniętej na
doświadczenie łaski, jest świadomym stwierdzaniem naszej nieświadomości,
anty-wiedzy, anty-światła, sprzeciwu wobec Ducha Bożego, który jest znakiem
pełnej wspólnoty z Bogiem. Prostotę poznania chrześcijańskiego odnajduje się
tam, gdzie wiedza i miłość stanowią jedno, w tajemnym doświadczeniu ukrytym
przed oczyma świata. Doświadczenie to pozostaje trudne do wysłowienia, a
jeszcze trudniejsze do przekazania. Człowiek, który to pojmie staje na szczycie
Taboru i zamiast ciemności nieskończonej tajemnicy widzi światło Trójcy,
niewiedza przewyższa tam wszelką wiedzę, a miłość jako przepływ między Osobami
króluje i wypełnia wszystko.
Pielgrzymujemy po to, żeby odnajdować tą miłość, albo żeby
dawać się Jej odnaleźć. Wędrujemy po to, żeby uczyć się przyjmować tą
doskonałość, naturę przemienioną przez łaskę, naturę, która sama staje się
światłem.
Idąc zanurzeni w lesie i jego odgłosach nie zauważamy jak
mijają kolejne kilometry. W pewnej chwili po lewej stronie ściana lasu otwiera
się i ukazuje się niezwykły widok. Małe jezioro porośnięte przy brzegu trzciną,
przez które płyną dwie kolorowe kaczki. Rozcinają gładką taflę jeziora wysyłając
serię doskonałych podwójnych parabol.
Subskrybuj:
Posty (Atom)