wtorek, 11 października 2016

Otchłań

O. Grzegorz, gwardian klasztoru franciszkanów, zlecił mi odnowienie oblicza Jezusa na wielkiej ikonie Krzyża w kaplicy klasztoru. Niemal 3-metrowy krzyż musieliśmy zdejmować ze ściany we trzech żeby położony na płasko na klęcznikach mógł być poddany renowacji. Przez lata postać Jezusa pociemniała a farba w wielu miejscach zaczęła sie łuszczyć. Zgodnie z kanonem ikona nie może być ciemna, powinna zawsze nieść światło.

Po modlitwie o szczerość intencji i trafność przedstawienia i po błogosławieństwie ojca gwardiana zabrałem się do pracy. Nigdy dotąd nie miałem okazji oglądać tej ikony w naturanych rozmiarach z tak bliskiej odległości. Detale obrazu uderzyły mnie swoją głęboką symboliką. Śledzenie twarzy postaci pod krzyżem niemal realnie przeniosło mnie na jerozolimską Golgotę: zapatrzony w Jezusa setnik, Maria Magdalena w pozie wielkiego smutku, Jan i Maryja. Było też kilka zaskoczeń: np. malarz nie umieścił przy nodze Jezusa sylwetki koguta (tego, który przypomniał Piotrowi trzykrotne zaparcie się swojego Nauczyciela), który jest obecny na oryginale ikony w Katedrze św. Klary w Asyżu. Korzystając z dokumentacji fotograficznej odtworzyłem koguta rozmyślając o tym jak sam zachowałbym się w chwili ostatecznej próby.

Dzień po dniu przychodząc do kaplicy i pochylając się nad drewnem ikony, wchodziłem w wielką tajemnicę cierpienia dziwnie połączonego tutaj z radością Zmartwychwstania bo ikona Krzyża z San Damiano ukazuje Jezusa już zmartwychwstałego, choć fizycznie jeszcze na krzyżu. To jedna z tajemnic ikony, dla której czas nie ma znaczenia, ciemność nie istnieje, a życie przekraczając granicę śmierci osiąga pełnię w wieczności.
Pod stopami Jezusa, w miejscu gdzie krew z ran powinna skapywać do otchłani, odkryłem dziwne pole pokryte biało-niebieskimi pasami, trójkąt z literą “P” i pięciocyfrowy numer. Od razu domyśliłem się, że to obozowa symbolika Auschwitz. Co robiły te znaki na ikonie, której pierwowzór powstał tysiąc lat temu? Tajemnicę wyjaśniła zawartość wnęki przykrytej szklaną płytką. Były tam umieszczone relikwie: fragmenty muru z bunkra głodowego w Auschwitz, w którym zginął św. Maksymilian Kolbe i kamień z katakumb rzymskich męczenników z czasu początków chrześcijaństwa. Zdumiał mnie odważny pomysł zastąpienia na ikonie piekła przez symbol obozu zagłady, w którym dokonała sie być może największa w historii ludzkości próba unicestwienia godności człowieka i skąd do dziś śladami dawnych krematoryjnych dymów biegnie do nieba pytanie o sens ludzkiego cierpienia i śmierci.

Kilka dni po ukończeniu renowacji ikony w klasztornej bibliotece znalazłem książkę Viktora Frankla, jak się okazało austriackiego psychiatry, który przeżył koszmar Auschwitz. Obozowe doświadczenia o dziwo nie tylko nie odebrały mu wiary w sens życia człowieka, ale pozwoliły uformować naukową koncepcję logoterapii (od "Logosu", głównej zasady świata) która w skrócie polega na tym, że że człowiek, aby żyć i osiągać z życia satysfakcję potrzebuje odnaleźć swój własny sens, który pomoże mu przetrwać każde cierpienie i każdy trud związany z życiem. Według tej koncepcji cierpienie, także to posunięte do ostatnich granic, nie tylko nie podważa sensu ludzkiej egzystencji, ale może mieć działanie zbawcze i przenieść ocalony sens w wyższy wymiar.

Fragmenty książki Viktora E. Frankla “W poszukiwaniu sensu”

„Nagle poraziła mnie pewna myśl, po raz pierwszy w życiu objawiła mi się prawda po tylekroć wplatania w pieśni poetów i ogłaszana najwyższą mądrością przez filozofów, a mianowicie, że miłość jest najwyższym i najszlachetniejszym celem, do jakiego może dążyć człowiek".

"Zrozumiałem, że nawet ktoś, komu wszystko na świecie odebrano, wciąż może zaznać prawdziwego szczęścia, choćby nawet przez krotką chwilę, za sprawą kontemplacji tego, co najbardziej ukochał.”

„W miarę nasilania się wewnętrznych przeżyć więźnia, jak nigdy wcześniej przeżywał on również piękno sztuki i natury.”
„Próba rozwijania własnego poczucia humoru i stałe uczenie się, aby patrzeć na otaczający nas świat z pełnym dystansu rozbawieniem.”
„Pokuszę się na tym miejscu o następującą analogię: z ludzkim cierpieniem jest jak z gazem. Jeśli wpuścić pewną jego ilość do zamkniętego pomieszczenia, gaz wypełni je w sposób równomierny i całkowity, bez względu na jego rozmiary. Podobnie cierpienie całkowicie „wypełnia” duszę i świadomość człowieka, bez względu na to czy cierpimy ogromnie, czy też tylko trochę. Dlatego też „rozmiar” ludzkiego cierpienia jest pojęcia najzupełniej względnym.”
„My, którzy byliśmy więźniami w obozach koncentracyjnych dobrze pamiętamy ludzi wędrujących od baraku do baraku, pocieszających towarzyszy niedoli, ofiarujących im ostatni kawałek chleba. Nie było ich zbyt wielu, lecz stanowią wystarczający dowód na to, że człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru swojej własnej drogi.(..)
Zasadniczo zatem każdy człowiek jest w stanie – nawet w tak skrajnych okolicznościach – decydować o tym, kim się stanie, zarówno pod względem psychicznym, jak i duchowym. ..
“Spośród tysięcy więźniów tylko nielicznym udało się zachować swoją wewnętrzną wolność i traktować cierpienie jako okazję do duchowego rozwoju, lecz nawet pojedynczy przykład stanowi wystarczający dowód na to, że dzięki wewnętrznej sile można wznieść się ponad wszystko, co przyniesie los.”
„Jak już podkreśliłem, stan psychiczny więźnia był w ostatecznym rozrachunku nie tyle skutkiem wyżej wymienionych czynników psychofizycznych, ile wynikiem świadomie podjętej decyzji. (..) Człowiek, który nie dostrzegał końca swojej „tymczasowej egzystencji”, nie był w stanie dążyć do jakiegokolwiek celu. (..) Nie widząc dla siebie w przyszłości żadnego celu, do którego miałby dążyć, więzień obozu upadał na duchu i pogrążał się w retrospektywnych rozmyślaniach. (..) Odrealnianie naszej „tymczasowej egzystencji” było samo w sobie ważnym powodem, dla którego więźniowie tracili chęć do dalszego życia – z tej perspektywy bowiem wszystko wydawało się pozbawione sensu.
„Więzień, który stracił wiarę w przyszłość – w swoją przyszłość – był skazany na zagładę. Wraz z utratą wiary w przyszłość tracił jednocześnie swoją orientację duchową. Rezygnując z walki o samego siebie, popadał w psychiczną i fizyczną ruinę.(..)
Początkiem wszelkich prób wskrzeszenia w człowieku jego wewnętrznej siły musiało być wskazanie mu jakiegoś celu w życiu. (..) Sami musieliśmy się uczyć, a następnie przekazywać zrozpaczonym towarzyszom, że nie liczy się to, czego my oczekujemy od życia, ale to czego życie oczekuje od nas. Musieliśmy przestać zadawać sobie pytania o sens naszej egzystencji, a w zamian nauczyć się myśleć o sobie jak o ludziach poddawanych przez życie – w każdej godzinie dnia – nieustannemu egzaminowi.(..) Ostatecznie życie sprowadza się do wzięcia na siebie odpowiedzialności za znalezienie właściwego rozwiązania problemów i zadań, jakie stale stawia ono przed każdym z nas.”
„Kiedy uświadomimy sobie, że nie da się zastąpić jednego człowieka drugim, rola odpowiedzialności jaką ponosimy za własne życie i jego podtrzymywanie, ukaże się nam w całej swej wielkości. Człowiek, który zda sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką ma wobec innej istoty ludzkiej, która go kocha i z niecierpliwością wyczekuje jego powrotu, albo wobec jakiejś nieukończonej pracy, nigdy nie będzie zdolny odebrać sobie życia. Wie już, dlaczego żyje, a to pozwoli mu znieść to, jak żyje.”


Fragmenty książki Viktora E. Frankla “W poszukiwaniu sensu”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz