czwartek, 3 marca 2016

gościna

Andrzeja spotkałem kilka lat temu na zlocie „leśnych ludzi” w Bieszczadach. Z długimi siwymi włosami i iskrzącym spojrzeniem był podobny do reszty zarośniętych samotników, którzy raz w roku opuszczają swoje leśne samotnie żeby przy ogniskach i alkoholu spotkać podobnych sobie oryginałów. Andrzej różnił się jednak od towarzystwa. Stronił od alkoholu, był cichy i bardzo uważny. Nie narzucał się nikomu i więcej słuchał niż mówił. Ktoś przedstawił nas sobie i zaczęliśmy rozmawiać. Mało mówił o sobie. Był albo naukowcem który opuścił uczelnię albo samotnym badaczem zjawisk z pogranicza antropologii i filozofii – wskazywało na to jego słownictwo i wielka erudycja, choć wyrażana w prostych, krótkich zdaniach. Nie wiem gdzie mieszkał i czy w ogóle miał jakieś swoje stałe miejsce bo większość czasu spędzał wędrując autostopem po bibliotekach różnych miast, nocując w schroniskach albo w przykościelnych bursach, finansowo wspierany przez przyjaciół albo znajomych. Nie używał telefonu komórkowego i nie kupował biletów komunikacji. Pochłaniało go całkowicie zgłębianie jakiejś tajemnicy, a ograniczenia cywilizacji, zwane przez innych możliwościami, najwyraźniej mu w tym przeszkadzały.
Po roku od spotkania w Bieszczadach zadzwonił do mnie z czytelni biblioteki gdzieś w Polsce i oznajmił, że ma dla mnie ważny tekst. Z użyczonej skrzynki pocztowej przesłał mi mailem referat jakiegoś profesora z dziedziny filozofii twórczości i skany swoich odręcznych notatek. Pamiętam, że tekst bardzo mnie zaciekawił, poruszał tematy bliskie moim ówczesnym poszukiwaniom.
Minęły kolejne dwa lata i Andrzej zadzwonił do mnie, pytając czy może mnie odwiedzić. Podałem mu adres mojej wsi, ale nie pojawił się nie dając żadnego znaku. Po kilku miesiącach zadzwonił ponownie i w końcu udało nam się spotkać w Łodzi, gdzie przyjeżdżam raz w tygodniu żeby prowadzić warsztaty pisania ikon.
Prawie go nie poznałem, ściął włosy na krótko. Szczupła twarz w okularach przypominała oblicze profesora jakiejś humanistycznej dziedziny. Usiedliśmy w pracowni przy herbacie, którą zaparzyliśmy w dwóch filiżankach z jednej torebki, bo akurat była ostatnia. Byłem ciekaw dlaczego chciał się spotkać.
Mówił powoli, swoimi krótkimi zdaniami, zerkając w notatki, co chwila się zawieszając, jakby szukając właściwego tropu. Zrozumiałem, że obaj posiadamy części pewnej całości, jakiejś wiedzy, którą chciał w tej rozmowie odkryć. Włączałem się w rozmowę tak jak potrafiłem, co z początku nie było łatwe – jakoś onieśmielała mnie głęboka wiedza i pokora jego wypowiedzi. Wypowiadał początek zdania, po czym zawieszał głos i przyglądał mi się z jakimś wyczekiwaniem. Wtedy dopowiadałem coś, co akurat przyszło mi do głowy. W ten sposób szliśmy dalej, czując coraz wyraźniej, że jesteśmy gdzieś prowadzeni. Niewiele wiedziałem o stosunku Andrzeja do religii i wiary w Boga, rzadko padały słowa ze słownika duchowości, staliśmy raczej na gruncie metody naukowej, co wcale nie przeszkadzało w szukaniu porozumienia i nie zatrzymywało nas.
W pewnym momencie pojawił się temat samotności – kiedy jest twórcza a kiedy egoistyczna. To zagadnienie było dla nas obu bardzo ważne. Poczułem, że mierzymy się teraz z czymś o wielkim znaczeniu dla naszych życiowych ścieżek, które wtedy w Bieszczadach zetknęły się nie przez przypadek. Tak doszliśmy do naszej definicji „twórczego życia”, która być może dotyka samego szczytu naszych poszukiwań, a więc sensu ludzkiego istnienia.
Definicję zapisaliśmy.

Kiedy człowiek jest twórczy?

Bycie twórczym to umiejętność podjęcia takiego nieegoistycznego działania, które budzi potencjał ofiarności i bezinteresowności na rzecz wspólnoty, po to, aby wzajemne obcowanie nie hamowało ODRADZANIA SIĘ.

O transcendencji.

Nie tyle chodzi o przekraczenie siebie, ale raczej – aby temu co mnie przerasta dać GOŚCINĘ.