piątek, 16 lutego 2018

cisza



Idąc na spacer z psem wsłuchuję się w ciszę górskiej doliny. W zasypanych wysokim śniegiem Tatrach ciszę słychać inaczej. Chrzęst białego puchu pod nogami tylko podkreśla jej aksamitną głębię.  Milczą strzeliste świerki w ciężkich białych czapach.
Pies z radością małego dziecka prawie bezszelestnie nurkuje w zaspy. Jego radość jest naturalna i oczywista jak wszystko wokół mnie teraz. Ta przestrzeń jest inna, łagodna i delikatna choć jednocześnie w dziwny sposób surowa, ostro oddzielona od miejsc skąd przyszedłem.  Cisza zaśnieżonych gór jest tak głęboka jakby miała swoje źródło w innym wymiarze.
Zatrzymuję się i natężam słuch... skądś dochodzi ledwie słyszalny szum... Czy to płynie krew w skroniach?
Poddany dziwnie wyostrzonym zmysłom zanurzam dłoń w śniegu i biorę trochę na język. Gdyby cisza miała smak... czy smakowałaby jak górski strumień bijący z ukrytego źródła? Czysta woda nie ma smaku. Smak wody jest smakiem ukrytym. Czystym i prostym, a jednak teraz tak nowym i zaskakującym świeżością.
Czuję że gdzieś tutaj jest przejście na drugą stronę, jakby cisza górskiej doliny otwierała niewidzialne drzwi. Za tą granicą zaczyna się świat, którego nie znam. Nie potrafię go zniekształcić swoimi wyobrażeniami. Świat bez znanych mi dźwięków, smaków, gdzie nie mają dostępu moje najbardziej ukryte projekcje czy marzenia.
Świat pełni, do której droga prowadzi tylko przez śmierć. 

wtorek, 6 lutego 2018

zatrzymanie

Kilka dni spędzonych na greckim Atosie daje pewien obraz tego czym różni się chrześcijański wschód od chrzescijańskiego zachodu. 

Oczywiście Atos nie jest dla prawosławia reprezentatywny. Jest odizolowany od świata, surowy i dość skrajny. Łatwo ten obraz wyidealizować. Idealizacja jest pokusą, pułapką. I na pewno nie chodzi o porównywanie tutejszego prawosławia ze współczesnym kościołem katolickim, który jest piękny właśnie dzięki swojej różnorodności i odważnemu wkraczaniu w "ten świat". Sam korzystam z tego "zachodniego" bogactwa, zanurzam się w różnych lekturach, chrześcijańskich duchowościach, przeżywam rekolekcje, czytam zarówno "starych" mistyków, jak i posoborowych "nowoewangelizatorów". Wschód jest inny. Wschód zamiast słowa wybiera milczący obraz. 
Każdego gościa z zachodu, który przybywa na Atos, dziwi jak ci ortodoksyjni mnisi mało tutaj potrzebują. Nie ma asfaltu, na drogach widać objuczone osiołki. Starożytne klasztory nie mają nawet spisanych historii. Na zachodzie 80’letni kościół wita na wejściu wielką tablicą historycznych wydarzeń z dziejów świątyni. Tacy tu jesteśmy. Narracyjni jak Ryś i Szustak. Trzeba opowiadać, zapisywać i relacjonować. Przy całym szacunku i uznaniu dla biskupa i kaznodziei bo obu lubię i cenię. Tylko że tutaj na zachodzie dużo opowiadamy i od razu jakby głodniejemy na kolejne opowieści. Z jednych rekolekcji trafiamy na kolejne. Wyjaśniamy i szukamy nowych wyjaśnień. Ciągle jakby nam nie dość słów. Katechizm prawosławny natomiast to dziwnie nieduża książka. Tutaj świat zatrzymał się trochę jak Mojżesz przed gorejącym Krzewem. Zatrzymał się przed Tajemnicą, zdjął sandały i tak trwa. Odkrywam, że ikonografowie nie mają biografii. Historia milczy o nich podobnie jak milczą ich ikony.  Ba! Autorzy ikon nie mają nazwisk. Poza kilkoma. W wielu cerkwiach na Atosie brak elektrycznego światła. Przed ikonami palą się tylko lampki oliwne. Ile tu musi  iść tej oliwy. Nie ma organów,  w ogóle żadnych instrumentów. Sam śpiew. Polifoinia męskich głosów zostaje za to na długo w pamięci. Chyba u mnie na dłużej niż ostatnia Langusta na palmie, "Q&A", nocne vlogi niecodzienne etc.  Poza ikonami i starymi murami nic tu własciwie nie ma.  Pusto. Żadnych atrakcji. Jak mózg zachodu ma tutaj sobie poradzić? Co, może jak ci mnisi z Atosu mam wiecznie adorować w ciszy przed ikonami tą niestworzoną tajemnicę Logosu i czekać bez słów aż ona „sama” mi się wyjaśni, aż Bóg stanie przede mną w prawdziwej obecności?