wtorek, 25 lutego 2014

należy

"Robi to, co do niego należy" - w ten sposób (pewnie nie dosłownie) zapamiętałem kardynała Wojtyłę z jego traktatu "Miłość i odpowiedzialność" gdy pisał o życiowej powinności prawdziwego mężczyzny.
Książka okazała się "ciężka" na drogę w jaką ja zabrałem - szedłem do watykańskiego grobu papieża z Częstochowy w 2008 roku - ale to zdanie z niej zostało mi w pamięci.

Robić swoje.

Jestem z natury wygadany, jak to powiedziałbym o sobie kiedyś: mam "wysoki poziom komunikatywności". To czasem się przydaje, ale wiele razy w życiu służyło też złym sprawom i teraz czasem powtarzam ten błąd.
Dzisiaj skuteczna komunikacja staje się coraz ważniejsza, coraz cenniejsza to umiejętność - umieć przekonać do swojej racji.
Milczący - kto by go dziś brał pod uwagę? Kogo interesuje człowiek, o którym nie słychać?

Robić swoje...

Mam pogodzić się z tym, że nikt nie usłyszy o moim sukcesie? Ze nikt mnie nie pochwali, nie doceni?

Trzy miejsca teraz przychodzą mi do głowy.
Ciche miejsca, gdzie ludzie robią swoje nie myśląc wiele o nagłaśnianiu dzieła, bo przecież nie chodzi też o "chowanie światła pod korcem, ale o zdrowy umiar z akcentem na "robię" zamiast na "ja".

1. Home od Peace - sierociniec budowany przez sędziwą siostrę Rafałę w Betlejem.
2. Domy dla uzależnionych Cenacolo
3. Misja w Zambii dla dzieci ulicy

Ich codzienna działalność nie jest tematem żarliwych dyskusji w Internecie, nie mają nagłówków w newsowych sekcjach portali.
Robią swoje.
Ciekawe, że żyją w dużej mierze "z Opatrzności", a więc bez stalego finansowania i na bieżąco muszą samemu troszczyć się o codzienne utrzymanie. Zatem wyjście przez media do sponsorów, nagłaśnianie swojej pracy, byłoby często rozwiązaniem problemów.
Oni jednak wychodzą w ten sposób " na zewnątrz" rzadko. Za to modlą się stale. I odnajdują w tej trudnej codzienności jakiś dziwny sens.
Może nie chodzi im o to, żeby "jak najwięcej ludzi uratować" ani żeby "jak najwięcej dobra uczynić".
Robią tyle ile do nich należy i o dziwo zawsze dostrzegają człowieka w potrzebie.

Robić to, co do mnie należy to znaczy iść swoją drogą, wypełniać powołanie. Nie mniej i nie więcej.
Być mężczyzną.

niedziela, 16 lutego 2014

Spowiedź

Przez ostatnie dwa tygodnie wędrowałem po Polsce. Była Warszawa, a potem Bieszczady i niezwykłe spotkania przy ikonach, potem Sanok, Łódź, starzy przyjaciele i nowi ciekawi ludzie, wiele dobrych spraw. I – jak to w ruchu – wiele rozproszeń i pokus, starych i nowych, były też upadki. Po dwóch tygodniach wracałem na swoją spokojną wieś szczęśliwy nowymi doświadczeniami, ale także zmęczony i wytęskniony owego pokoju, który w wędrowaniu przez góry i doliny pojawia się i znika, który chciałoby się wreszcie oswoić po dotarciu do celu, mieć go już wtedy na stałe i radośnie przeżywać w ciszy docelowego portu... Tam wydaje się być bliżej, jakby na wyciągnięcie uspokojonej ręki...
Ale czy ten pokój można przypisać jakiemuś miejscu?

Potrzebowałem spowiedzi.
W miejscu zamieszkania jakim jest wieś spowiedź łączy się ze spotkaniem z osobą, którą dobrze się zna. W tym przypadku był to ksiądz kustosz sanktuarium. Człowiek robiący ważenie dość zasadniczego, czasem jakby surowy. Znałem go dobrze od kilku lat, wiele razy rozmawialiśmy na różne tematy, także osobiste. Ale nigdy dotąd się u niego nie spowiadałem. Spowiedź to szczególne spotkanie, całkowite otwarcie następuje wtedy nie wobec człowieka, a wobec Stwórcy Kosmosu. Ale jednak spowiadać się jest mi chyba łatwiej wobec anonimowego kapłana gdzieś w Polsce... a tutaj.... otworzyć wszystko wobec kogoś, komu kłaniam się na ulicy?
Potrzebowałem spowiedzi.

Do sanktuarium mam cztery kilometry przez pola. Luty nie jest mroźny, idzie się dobrze... tylko ten rachunek sumienia. Ścieżka biegnie skrajem lasu, lokalni nazywają ją „drogą św. Faustyny”. Tędy chodziła do kościoła.

Dzienniczek św. Siostry Faustyny, rozdz. 113:

„Pierwsze - całkowita szczerość i otwartość. Najświętszy i najmądrzejszy spowiednik nie może gwałtem wlać w duszę tego, co pragnie, jeżeli dusza nie będzie szczera i otwarta. Dusza nieszczera, skryta, naraża się na wiekie niebezpieczeństwo w życiu duchowym i sam Pan Jezus nie udziela się takiej duszy w sposób wyższy, bo wie, że ona nie odniosłaby korzyści z tych łask szczególnych.

Drugie słowo – pokora. Dusza nie korzysta należycie z sakramentu spowiedzi jeśli nie jest pokorna. Pycha duszę utrzymuje w ciemności. Ona nie wie i nie chce wniknąć dokładnie w głąb swej nędzy, maskuje się i unika wszystkiego co by ją uleczyć miało.

Trzecie słowo – to posłuszeństwo ...”

Las się kończy, widać już wieżę nowego skrzydła sanktuarium.

Klękam przed kratką konfesjonału i wyrywa mi się ciężkie westchnienie.
- Ostatni raz u spowiedzi świętej byłem...
Szybko znika drżenie głosu. Moje słowa padają wolno, pragnienie uczciwości to gęsty filtr...
Gdy kończę z ulgą, zapada cisza.
- Błogosławione pokusy... – słyszę głos zza kratki.

przeciwnik


Dlaczego człowiekowi łatwiej skupić się na czynniku ilościowym zamiast na jakościowym? Gospodarka, polityka, publicystyka - nic tylko wskaźniki, przewagi, procenty poparcia.
Patrzę na siebie. Dlaczego łatwiej mi dostrzec coś na zewnątrz niż
wewnątrz. Np. przeciwnika. Pokazać kogoś palcem jako przyczynę problemu jest łatwiej niż wskazać na siebie. Podobnie jak mówić jest łatwiej niż słuchać. Podobno zasadą zdrowia psychicznego jest prawo
powszechnego rozwoju. Dotyczy to nie tylko człowieka, innych organizmów też.
Nie można stać w miejscu i być normalnym - to wydaje się jasne. Zatem jak to jest że białe dziecko zaakceptuje w piaskownicy ciemnoskórego malucha, a dorosłego... trzeba już tego nauczyć. Dlaczego stale chodzi o statystykę przewagi, o liczby?
Kiedyś była to ilość legionów, chorągwi, dywizji pancernych, potem ilość głowic nuklearnych i baryłek ropy naftowej... a dziś? Procentowe poparcie dla partii? Wydajność pracownika? Ilość "lajków" na FB? Ilość silnych emocji na jednostkę czasu? Ilość "stanów szczęścia" osiągnięta przed śmiercią? Co byłoby zatem
alternatywą dla tego "dyktatu cyfryzmu"? Czy jest coś złego w tym, że cztery złote medale Polaków w Sochi tak cieszą? A sześć złotych medali? To cieszyłoby jeszcze bardziej. Wtedy wyprzedzilibyśmy Rosję.
To dopiero błoby szczęście! Okazałoby się wreszcie kto tu ma...przewagę?
Może nie ma więc po prostu wyjścia i trzeba to zaakceptować tak samo jak kibic akceptuje porażkę swojej drużyny i czeka na kolejny sezon z nadzieją że tym razem Widzew Łódź rozgromi w derbach ŁKS Łódź? Znam akurat trochę Łódź i kiedyś zastanawiało mnie dlaczego jedni krzyczą:
ŁKS-Jude! A tamci odkrzykują: Widzew Żydzew! Próba wyjścia poza ten terror "cyfryzmu" łatwo naraża na posądzenie o
relatywizację wartości, brak przynależności, nijakość. Nie mając określonego liczbowo przeciwnika (np. "jeden brązowy medal? - co to za wynik?", "mamy zbyt niski poziom tolerancji dla gejów", "za mało autostrad"
albo "za mało prawdziwych Polaków w rządzie" ) jest tak samo zwalczany
jak stan przeciwny, a więc... obojętny, niepatriotyczny, "nie nasz"
albo odwrotnie: zbyt konserwatywny, zbyt pisowski.
Ale gdyby jednak opuścić mentalną pokusę manichejskiego dualizmu (albo
jesteś wrogiem albo przyjacielem, bo prawdy nie da się przeciąć na
pół) i jednocześnie wyjść poza równie kuszący buddyjski monizm
(wszystko jest jednorodne, każdy ma trochę racji) - to jakie wyjście
pozostanie?
No właśnie... wtedy mamy chrześcijańśki trynitaryzm.
Trzecia Hipostaza (zwana Trzecią Osobą) jest Duchem, zatem czymś
nieuchwytnym, po ludzku nie do określenia. Poza doskonałym "Jeden" i "doskonało-ludzkim "Dwa" jest jeszcze "Trzy".
Hebrajskie słowo hawel (mgła, dym, opar) oznacza coś dla człowieka ulotnego, nieokreślonego, podobnie jak ruah - duch.
To co kiedyś przetłumaczono z łacińskiej wersji Księgi Koheleta (vanitas vanitatum et omnia vanitas) jako "marność nad marnościami i wszystko marność) dziś tłumaczy się inaczej. Nowe wydania Biblii
sięgające do języków oryginalnych zamiast łacińskiego vanitas - pustka, marność, używają hebrajskiego havel. Havel havalim tłumaczy się jako "daremna ulotność". To jakby trochę bardziej pozytywne od pesymistycznej "marności", której przecież nikt nie chce. Który Polak chciałby marnego wyniku swoich sportowców? Ale ulotność (niegwarantowalność) wyniku - byłaby już może bardziej do przełknięcia. Tylko że niestety ta "niegwarantowalność" oznacza wejście w niepewność. A do tego potrzeba już wiary. Wie o tym każdy samotny
pielgrzym. Trzecia Hipostaza na słynnej ikonie Andreja Rublowa ma zielony płaszcz
- w ikonografii kolor odrodzenia do nowego życia. Dopiero Trójca daje przepływ, a więc pełnię. Nie buddyjskie koło, które jest figurą w pewnym wymiarze doskonałą, Ale zamkniętą, lecz Krzyż, który pozostając sobą, niezmieniony, sięga jednocześnie w nieskończoność.
Krzyż to znak paradoksu nieakceptowalnego przez sam rozum. Trójca to stan ciągłej zmiany, która jest jednocześnie doskonałą stałością. Dopiero w Niej wszystko odnajduje właściwy sens, a pytania - odpowiedzi.
Wracając na ziemię...
Czy zatem rację miał Dmowski czy Piłsudski?
A płk. Kuliński jest zdrajcą czy bohaterem?
Tusk to agenturalna marionetka czy ten, który wyprowadza kraj ku stabilizacji?
Rosja jest dobra czy zła?
Gender to zamach na godność człowieka i seksualizacja dzieci czy
pogłębiona refleksja nad pytaniem "Kim jest Czlowiek?".
Patrzę na stosunek kobiet do mężczyzn na moich zajęciach ikonopisania.
90 procent to kobiety. W średniowieczu 100 procent piszących ikony to
byli mężczyźni, poszczący mnisi. Co te liczby w istocie oznaczają? Czy potrafię określić ich sens? Nie ogarniam tych zmian, a potrzebuje stałości. Co zatem? Może bardziej trzeba dziś się modlić zamiast usilnie szukać rozwiązania dla matematycznego problemu kwadratury koła? Może dziś, w napływie danych, teorii i postępu trzeba tym bardziej otwierać się
na Trójcę zamiast poprzestwać tylko na Jeden, Dwa lub Trzy?

Dlaczego łatwiej człowiekowi skupić się na czynniku ilościowym niż na jakościowym? Czy ruch, istota Trójcy, który jest jednocześnie atrybutem rozwoju, czy ten ruch da się zatrzymać po to żeby znaleźć
wreszcie odpowiedź na ludzkie pytanie: "Gdzie jest mój przeciwnik?"
A może nie chodzi o zatrzymanie ruchu tylko o zmianę zwrotu jego wektora? Wtedy pytanie skierowane zostaje do wewnątrz zamiast na zewnątrz i palec wskazujący trafi w moją własną pierś.