piątek, 13 kwietnia 2018

okruchy

Pamiętam jak siedem lat temu idąc przez Turcję z Jerozolimy do Asyżu, z dwóch możliwych dróg wybrałem drogę na zachód, wzdłuż brzegu morza, zamiast na północny zachód przez góry. Skrótem przez góry byłoby krócej co najmniej o kilka dni, ale myślałem, że nad morzem będzie chłodniej. Przez miesiąc odkąd wyruszyłem z Jerozolimy, każdego dnia z czystego nieba lał się ciężki, trudny do zniesienia żar. Z morzem kojarzyłem wytęskniony powiew chłodnej bryzy. Pomyliłem się, bo okazało się, że to w górach temperatury były niższe. Nad morzem miałem piękne widoki, mijałem skaliste zatoczki z malowniczymi plażami pełnymi turystów, ale od upału bolały odparzone stopy, plecak bardzo ciążył i często byłem zmuszony szukać cienia. Upał mijał dopiero przed nocą. Kładłem się wtedy na wznak na plaży z rękami pod głową i patrzyłem w gwiazdy.  Łagodny szum fal wlewał się w głębię czarnego aksamitu nade mną, w który jakaś chojna ręka rzuciła garść złotego pyłu. Wspomnienie tych nocy wróciło ostatnio, gdy na rekolekcjach z pisaniem ikony Oblicza o. Jerzy mówił nam o "siódmej ikonie".


- Zabrzmi to być może strasznie, ale wielu z was nigdy nie przeżyje miłości. Ani nawet prawdziwej przyjaźni. Podobnie  wasze próby z pędzlem być może nigdy nie będą prawdziwą  ikoną, lecz zaledwie... staraniem się, jakąś próbą. Ta prawdziwa ikona jest jak doskonale czyste okno, które ukazuje Drugą Stronę. Okno, które nie zatrzymuje nas żadną skazą i przepuszcza do nieskończoności prowadząc na spotkanie… Natomiast jeśli dostrzegamy na desce ślady pędzla, linie znaczone pigmentem, błyszczenie złota – wtedy zatrzymujemy się na powierzchni deski zajęci analizą i myśl, dotykając obrazu, wraca do nas jak promień odbity od lustra. Widzimy wtedy tylko siebie samych. Ta cudowna podróż, na którą tak bardzo liczyliśmy, skończyła się zanim się rozpoczęła. Na powrót jesteśmy w świecie własnych projekcji, w świecie pragnień, które są na miarę nas samych, w świecie własnych wyobrażeń o pięknie i o miłości.


Powinniście jednak próbować. Może sama droga ma już w sobie jakieś okruchy spełnienia. Jeśli jest pokonywana uczciwie. Życzę wam żebyście kiedyś napisali waszą siódmą ikonę. Siedem to oczywiście symbol. Znak nieskończoności. Chodzi o ikonę prawdziwą, a więc taką, która nie odbije jedynie was samych, tylko poprowadzi was dalej, na prawdziwe spotkanie z największą tajemnicą.


Większość z was być może nigdy nie napisze siódmej ikony. Może zrozumiecie dla dobra was samych, że trzeba się będzie z tym pogodzić i nie nazywać ikoną tego, co nią nie jest. Nie chcecie przecież zadowalać się namiastką. Siódma ikona jest przezroczysta. Napiszecie ją, jeśli sami staniecie się transparentni dla światła, gdy przestaniecie cokolwiek z tego światła dla siebie zatrzymywać. Dopiero sami stając się światłem będziecie mogli nim obdarowywać innych. Wtedy wszystko co będziecie pragnęli komuś podarować stanie się ikoną – czystym światłem. Ceną za to będzie jednak bolesne rozstanie z tym wszystkim co czystym światłem nie jest. Może tutaj, na ziemi,  nie doświadczycie miłości, ale wierząc, że ona istnieje, macie ją stale przed sobą. Warto szukać, iść i wytrwale próbować, aż pojawi się przed wami siódma ikona.


Wpatrując się w złote okruchy rozrzucone po czarnym  aksamicie nieba myślałem o tym, że jutro o świcie znów trzeba będzie wstać i korzystając z chłodu poranka nadrobić jak najwięcej kilometrów. Spędzając kolejną noc pod obcym niebem nie czułem miłości ani żadnych szczególnych poruszeń. Nie miałem tu nikogo z kim mógłbym się podzielić tą chwilą. Tylko nocne niebo – milcząc - cierpliwie słuchało moich pytań. Samotność lekko kłuła w serce. Czułem swoją znikomość i niewystarczalność. Czułem rozlane po wszystkich kościach i mięśniach zmęczenie, któremu teraz towarzyszyło uczucie dziwnej ulgi. Nazywałem ten stan błogosławionym zmęczeniem. Byłem zaledwie punktem zagubionym w kosmicznych wirach, ale czułem, że w mroku samotności i bolesnej pustki nie byłem jednak sam. Wiernie towarzyszyły mi – niczym gwiazdy każdej nocy - skrzące się nadzieją okruchy spełnienia. Jestem w drodze – mówiłem sobie -  która ma tylko jeden kierunek. Szukam… Każdego dnia szukam, tropiąc po marnych śladach… Czy to za czym tęsknię, czy to do czego idę, czy to jest teraz tutaj ze mną?