niedziela, 5 maja 2013

Jezioro

 
Wiele się wydarzyło w ostatnich trzech tygodniach. We dwóch z Wojtkiem pokonaliśmy pieszo około 600 kilometrów przez centralną i północną Polskę, spędzając noce tam, gdzie otworzono nam drzwi lub gdzie hojna dusza ofiarowała pomoc. Człowiek w modlitwie zdany na Opatrzność doświadcza zaskakujących wydarzeń. Wojtek podpierał się długim kosturem w kształcie krzyża, mój kij natomiast był zwieńczony rzeźbieniem w kształcie węża – znaki Nowego i Starego Przymierza. Szliśmy 30-40 kilometrów dziennie otoczeni jakby niewidzialną kapsułą, przez którą nie przenikało do środka zło w żadnej formie. Nie spotkałem na nasz widok ani drwiących spojrzeń młodzieży, ani lekceważących machnięć ręką amatorów tanich trunków. Przeciwnie: młodzi rzucili kiedyś za nami: „Szacun!” a podchmieleni dyskutanci z piwem w ręku spontanicznie opowiadali o swoim życiu, czasem nawet czyniąc wyznania, które w innych okolicznościach możnaby uznać za zbliżone do spowiedzi.

Szybko przestałem myśleć o tym jak wyglądam i co o tym sądzą mijani ludzie. Kątem oka dostrzegałem, że budzimy życzliwe zaciekawienie, a krzyż przyciągał tych, którzy czuli, że mogą przy nim zrzucić swój ciężar.
Teraz, gdy wróciłem już na wieś i znowu otoczyła mnie cisza pól, na których teraz wschodzi już zboże, wydarzenia trzech minionych tygodni są stale ze mną, jakby próbując ułożyć się w jakiś wzór i pokazać, że były potrzebne i miały znaczenie. To takie dziwne uczucie, jakby niepokój wynikający z nadmiaru pozytywnych doznań. Pamiętam ciszę mojej wsi sprzed wyruszenia w drogę, wewnętrzny spokój i błogosławiony, ustalony rytm dnia. Teraz, mimo że droga dobiegła końca, nadal mam w głowie wydarzenia minionych trzech tygodni, przesuwają się obok tamte krajobrazy, widzę twarze mijanych ludzi, słyszę nasze modlitwy i rozmowy. Trzeba pewnie jakiegoś czasu, żeby życie wróciło do swojego zwykłego, spokojnego rytmu wyznaczonego pracą przy ikonach, odwiedzaniem białego kościoła i lekturą.
I nagle pojawia się myśl, która przynosi dziwne uspokojenie... jak ręka wiatru zdjęta z jeziora w jednej chwili potrafi uciszyć szkwał.
To wszystko jest od Ciebie, w Tobie i dla Ciebie! Po co zatem staram się to układać? Ty wiesz po co to wszystko i zrobisz z tym co zechcesz.


Jezioro

Jednego dnia od rana szliśmy przez las mijając kolejne leśniczówki. To był jeden z tych kwietniowych dni, gdy rankiem marzną dłonie, a w południe ma się spocone pod plecakiem plecy. Odmawialiśmy różaniec w milczeniu, każdy w swoim tempie, piach chrzęścił cicho pod butami i śpiewały ptaki. Potem wywiązała się rozmowa na temat modlitwy. Nie pamiętam już który z nas zapytał o to, kiedy modlitwa staje się skuteczna i co to znaczy. Chodziło o to, że często wydaje się nam, że nasze modlitwy nie są wysłuchiwane, a innym razem efekt modlitwy pojawia się natychmiast, na przykład w postaci uwolnienia lub uzdrowienia. Idąc przez las doszliśmy w rozmowie do tego, że doskonałe pełnienie woli Bożej w naszym życiu sprawia, że wędrujemy dokładnie tą ścieżką, która jest dla nas najlepsza. Wtedy, łącząc się z wolą Bożą i wypełniając ją wiernie i w pokorze, stajemy się doskonale oczyszczonymi kanałami łaski, która działa przez nas według Bożego zamysłu. Wtedy już wiemy jak się modlić i o co. W ten sposób urzeczywistniamy Boży plan i wpisujemy się w niego. To taka odwrotność sytuacji, gdy chcemy wpłynąć na Boga żeby coś uczynił i dziwimy się, że to się nie spełnia. On zawsze słucha i zrobi to, o co prosimy, gdy uzna, że jesteśmy na to gotowi. A będziemy gotowi wtedy, gdy całkowicie zgodzimy się na Jego wolę. Dopóki nie jesteśmy gotowi – nie wiemy do końca o co prosimy. Gdy przychodzi to poznanie, świat przestaje być „problemem do rozwiązania” a staje się wtedy Jego obecnością. Taka modlitwa potrafi wyrywać drzewa z korzeniami i rzucać je w morze. Świadomość Bożej obecności wypełniającej świat ujawnia pułapki, jakie zastawia upadła natura człowieka. Powszechna w dzisiejszym świecie racjonalna obrona autonomii naszej ograniczonej natury, zamkniętej na doświadczenie łaski, jest świadomym stwierdzaniem naszej nieświadomości, anty-wiedzy, anty-światła, sprzeciwu wobec Ducha Bożego, który jest znakiem pełnej wspólnoty z Bogiem. Prostotę poznania chrześcijańskiego odnajduje się tam, gdzie wiedza i miłość stanowią jedno, w tajemnym doświadczeniu ukrytym przed oczyma świata. Doświadczenie to pozostaje trudne do wysłowienia, a jeszcze trudniejsze do przekazania. Człowiek, który to pojmie staje na szczycie Taboru i zamiast ciemności nieskończonej tajemnicy widzi światło Trójcy, niewiedza przewyższa tam wszelką wiedzę, a miłość jako przepływ między Osobami króluje i wypełnia wszystko.

Pielgrzymujemy po to, żeby odnajdować tą miłość, albo żeby dawać się Jej odnaleźć. Wędrujemy po to, żeby uczyć się przyjmować tą doskonałość, naturę przemienioną przez łaskę, naturę, która sama staje się światłem.

Idąc zanurzeni w lesie i jego odgłosach nie zauważamy jak mijają kolejne kilometry. W pewnej chwili po lewej stronie ściana lasu otwiera się i ukazuje się niezwykły widok. Małe jezioro porośnięte przy brzegu trzciną, przez które płyną dwie kolorowe kaczki. Rozcinają gładką taflę jeziora wysyłając serię doskonałych podwójnych parabol.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz