Wiele się wydarzyło w ostatnich trzech tygodniach. We dwóch
z Wojtkiem pokonaliśmy pieszo około 600 kilometrów przez centralną i północną
Polskę, spędzając noce tam, gdzie otworzono nam drzwi lub gdzie hojna dusza
ofiarowała pomoc. Człowiek w
modlitwie zdany na Opatrzność doświadcza zaskakujących wydarzeń. Wojtek
podpierał się długim kosturem w kształcie krzyża, mój kij natomiast był
zwieńczony rzeźbieniem w kształcie węża – znaki Nowego i Starego Przymierza.
Szliśmy 30-40 kilometrów dziennie otoczeni jakby niewidzialną kapsułą, przez
którą nie przenikało do środka zło w żadnej formie. Nie spotkałem na nasz widok
ani drwiących spojrzeń młodzieży, ani lekceważących machnięć ręką amatorów
tanich trunków. Przeciwnie: młodzi rzucili kiedyś za nami: „Szacun!” a
podchmieleni dyskutanci z piwem w ręku spontanicznie opowiadali o swoim życiu,
czasem nawet czyniąc wyznania, które w innych okolicznościach możnaby uznać za
zbliżone do spowiedzi.
Szybko przestałem myśleć o tym jak wyglądam i co o tym sądzą
mijani ludzie. Kątem oka dostrzegałem, że budzimy życzliwe zaciekawienie, a
krzyż przyciągał tych, którzy czuli, że mogą przy nim zrzucić swój ciężar.
Teraz, gdy wróciłem już na wieś i znowu otoczyła mnie cisza
pól, na których teraz wschodzi już zboże, wydarzenia trzech minionych tygodni
są stale ze mną, jakby próbując ułożyć się w jakiś wzór i pokazać, że były
potrzebne i miały znaczenie. To takie dziwne uczucie, jakby niepokój wynikający
z nadmiaru pozytywnych doznań. Pamiętam ciszę mojej wsi sprzed wyruszenia w drogę,
wewnętrzny spokój i błogosławiony, ustalony rytm dnia. Teraz, mimo że droga
dobiegła końca, nadal mam w głowie wydarzenia minionych trzech tygodni, przesuwają
się obok tamte krajobrazy, widzę twarze mijanych ludzi, słyszę nasze modlitwy i
rozmowy. Trzeba pewnie jakiegoś czasu, żeby życie wróciło do swojego zwykłego,
spokojnego rytmu wyznaczonego pracą przy ikonach, odwiedzaniem białego kościoła
i lekturą.
I nagle pojawia się myśl, która przynosi dziwne
uspokojenie... jak ręka wiatru zdjęta z jeziora w jednej chwili potrafi uciszyć
szkwał.
To wszystko jest od Ciebie, w Tobie i dla Ciebie! Po co
zatem staram się to układać? Ty wiesz po co to wszystko i zrobisz z tym co
zechcesz.
Jezioro
Jednego dnia od rana szliśmy przez las mijając kolejne
leśniczówki. To był jeden z tych kwietniowych dni, gdy rankiem marzną dłonie, a
w południe ma się spocone pod plecakiem plecy. Odmawialiśmy różaniec w
milczeniu, każdy w swoim tempie, piach chrzęścił cicho pod butami i śpiewały
ptaki. Potem wywiązała się rozmowa na temat modlitwy. Nie pamiętam już który z
nas zapytał o to, kiedy modlitwa staje się skuteczna i co to znaczy. Chodziło o
to, że często wydaje się nam, że nasze modlitwy nie są wysłuchiwane, a innym
razem efekt modlitwy pojawia się natychmiast, na przykład w postaci uwolnienia
lub uzdrowienia. Idąc przez las doszliśmy w rozmowie do tego, że doskonałe
pełnienie woli Bożej w naszym życiu sprawia, że wędrujemy dokładnie tą ścieżką,
która jest dla nas najlepsza. Wtedy, łącząc się z wolą Bożą i wypełniając ją
wiernie i w pokorze, stajemy się doskonale oczyszczonymi kanałami łaski, która
działa przez nas według Bożego zamysłu. Wtedy już wiemy jak się modlić i o co.
W ten sposób urzeczywistniamy Boży plan i wpisujemy się w niego. To taka
odwrotność sytuacji, gdy chcemy wpłynąć na Boga żeby coś uczynił i dziwimy się,
że to się nie spełnia. On zawsze słucha i zrobi to, o co prosimy, gdy uzna, że
jesteśmy na to gotowi. A będziemy gotowi wtedy, gdy całkowicie zgodzimy się na
Jego wolę. Dopóki nie jesteśmy gotowi – nie wiemy do końca o co prosimy. Gdy
przychodzi to poznanie, świat przestaje być „problemem do rozwiązania” a staje
się wtedy Jego obecnością. Taka modlitwa potrafi wyrywać drzewa z korzeniami i
rzucać je w morze. Świadomość Bożej obecności wypełniającej świat ujawnia
pułapki, jakie zastawia upadła natura człowieka. Powszechna w dzisiejszym
świecie racjonalna obrona autonomii naszej ograniczonej natury, zamkniętej na
doświadczenie łaski, jest świadomym stwierdzaniem naszej nieświadomości,
anty-wiedzy, anty-światła, sprzeciwu wobec Ducha Bożego, który jest znakiem
pełnej wspólnoty z Bogiem. Prostotę poznania chrześcijańskiego odnajduje się
tam, gdzie wiedza i miłość stanowią jedno, w tajemnym doświadczeniu ukrytym
przed oczyma świata. Doświadczenie to pozostaje trudne do wysłowienia, a
jeszcze trudniejsze do przekazania. Człowiek, który to pojmie staje na szczycie
Taboru i zamiast ciemności nieskończonej tajemnicy widzi światło Trójcy,
niewiedza przewyższa tam wszelką wiedzę, a miłość jako przepływ między Osobami
króluje i wypełnia wszystko.
Pielgrzymujemy po to, żeby odnajdować tą miłość, albo żeby
dawać się Jej odnaleźć. Wędrujemy po to, żeby uczyć się przyjmować tą
doskonałość, naturę przemienioną przez łaskę, naturę, która sama staje się
światłem.
Idąc zanurzeni w lesie i jego odgłosach nie zauważamy jak
mijają kolejne kilometry. W pewnej chwili po lewej stronie ściana lasu otwiera
się i ukazuje się niezwykły widok. Małe jezioro porośnięte przy brzegu trzciną,
przez które płyną dwie kolorowe kaczki. Rozcinają gładką taflę jeziora wysyłając
serię doskonałych podwójnych parabol.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz