Modlitwa
stopami! Najprostsza i najpokorniejsza z modlitw.
To ją wybrała młodziutka
Miriam po rozmowie z Archaniołem. Odkąd sięgam pamięcią, scenę wyruszenia o
poranku w pięciodniową drogę do kuzynki w An Karem wyobrażałem sobie zawsze zaczynając od Jej stóp. Proste
sandały z wytartej skóry pokrywa już kurz, który w lekko róźowym świetle
wstającego dnia podnosi się ze ścieżki niczym słup obłoku, który kiedyś
prowadził Mojżesza przez pustynię niepewności.
Serce,
które powiedziało „tak” nadal mocniej uderza na myśl o tym, co teraz ze mną będzie...
Lecz widok drogi otwierającej się na południe przynosi spokój nie dlatego, że
oddala pytania, ale dlatego, że przybliża odpowiedź – Miriam czuje, że
wyruszając z pośpiechem w góry postępuje słusznie. Ma teraz tylko to - wiarę,
że chwila obecna poprowadzi do kolejnej, a ta do kolejnej i kolejnej i że to,
co przed nią, nie jest już w Jej rękach, że ma się tylko pozwolić prowadzić. I
nie martwi jej nawet to, że ukochany Josef będzie się niepokoił Jej odejściem.
Ufa, że modlitwa zaprowadzi go do tych samych odpowiedzi, które teraz układają się przed nią w ścieżkę znikającą na
szczycie najbliższego wzórza.
Modlitwa
stopami jest pokorna bo nie potrzebuje słów, a te mogą pochodzić od zwykłych
ludzkich pragnień. Modlitwa kroków jest zawsze słyszana. Ofiara prostego trudu
samotnej drogi jest przyjmowana dlatego, bo jest nieustępliwa, trwa w kolejnych
krokach. To ona prowadzi.
Od tamtego poranka Miriam jest patronką samotnych dróg...
Jej stopy modlą się najpokorniejszą modlitwą.
Po
zakończonej wspólnie z Wojtkiem pielgrzymce do Śniatowa wracałem już na swoją
wieś, za którą zdążyłem się już stęsknić. W drodze powrotnej ze Szczecina
trzeciego maja rano znalazłem się w Kole i tu okazało się, że nastąpiła zmiana
rozkładu jazdy autobusów i nie mam połączenia do Świnic Warckich. Obliczyłem w
pamięci odległość dzielącą mnie od mojego mieszkania-pracowni w Sakowie. 45 km.
Sporo jak na jeden dzień pieszej wędrówki. Poza tym pada deszcz. Pozbieranie
sił i nałożenie na plecak przeciwdeszczowej osłony zajmuje mi kilka minut.
Dzisiaj święto Matki Bożej Królowej Polski. Nie wiem jak to możliwe, ale zawsze
w takie świąteczne dni dzieje się coś niezwykłego, jakby święci patroni w tych
momentach realnie działali i udzielali wsparcia. Trochę z ciekawości co się
dziś wydarzy a trochę z braku innych możliwości ruszam przed siebie w kierunku
Dąbia wystukując kosturem na asfalcie znany mi dobrze rytm.
Po
piątym kilometrze mam już mokre spodnie, lekka kurtka też przeciekła, czuję
wilgoć na przedramionach. Na szczęście solidne salomony dają radę – buty to
ważna rzecz, warto było w nie zainwestować.
Mijam
tablicę miejscowości Powiercie. Wiem, że tutaj znajduje się kościół pod
wezwaniem 108 błogosławionych męczenników – księży i zakonnic, którzy oddali
życie podczas II wojny światowej. Dziwny to kościół, bo mieści się w jednej z
sal dawnego pałacyku. Zostawiam plecak w korytarzu i zajmuje miejsce w ławce.
Swiątynia jest prawie pełna. Dostrzegam wizerunek św. Faustyny i Jezusa
Miłosiernego. Czuję jak paruje ze mnie wilgoć. Kości i mięśnie korzystają z
chwili wypoczynku, a ja staram się przejść z rytmu drogi w skupienie przed
liturgią ofiary Chrystusa i ponownie odkrywam stałość i ciągłość doświadczania
tej samej obecności.
Po mszy
proszę księdza proboszcza o poświęcenie drewnianego krzyża, który niosę ze sobą
z Koła. Chciałem poświęcić go właśnie w tym miejscu. Kościelny przynosi wodę
święconą, ksiądz zakłada stułę i z powagą wypowiada słowa:
- Wspomożenie
wiernych...
- Któryś
stworzył niebo i ziemię – odpowiadamy z kościelnym.
Po
poświęceniu ksiądz pyta skąd mam taki krzyż i czy sam go wykonałem. Krzyż
faktycznie jest prosty, nawet surowy, z misternie odlanym w jasnym metalu Corpus
Christi.
- Kupiłem
w zwykłym sklepie przy kościele Matki Boskiej Częstochowskiej w Kole.
-
Potrzebuję takich właśnie krzyży żeby powiesić w salach szoły – odpowiada z
uśmiechem.
Żegnamy
się serdecznym uściskiem dłoni. Dostaję małą książeczkę opisującą historię
błogosławionych patronów tej świątyni. Przed założeniem plecaka otwieram na
przypadkowej stronie:
- Siostra Ewa Noiszewska,
niepokalanka, rozstrzelana razem z siostrą M. Wołowską za niesienie pomocy
Żydom.
- Siostra Marta Wołowska, słowa do
współwięźniów przed egzekucją: „Módlmy się abyśmy umieli godnie przyjąć śmierć
męczeńską. Jezu, to wszystko dla Ciebie i za Polskę!”
- Siostra Antonina Kratochwil,
„Wieczorem tego dnia, gdy została przed celą bardzo dotkliwie pobita kijem,
pokazała mi czarno-sine plecy i powiedziała, że gdy była bita, miała na myśli
słowa Pana na krzyżu: „Boże przebacz im bo nie wiedzą co czybią” (relacja s.
Jacynta Grzymek)
- Siostra Celestyna Faron, „Często
zachęcała współtowarzyszki więzienia by nie traciły wiary i cierpliwości. Modliła
się za prześladowców, także za Hitlera” (ralacja siostra Michalina Babiak)
- Siostra Klemensa Staszewska, z
jej dziennika: „Oświadczałam po wiele razy gotowość na Wolę Jego Świętą –
choćby i życie w męczarniach skończyć”. Zmarła w obozie w Oświęcimiu ze słowami
modlitwy „Magnificat” na ustach.
Magnificat...
Znowu widzę małą Miriam jak w kamiennej wnęce skromnej izdebki w Nazarecie
wypowiada swoje ciche „Fiat”. Zgoda na Boży plan... doskonałe przeciwieństwo
trwożliwego bezruchu...
Zakładam
plecak. Deszcz cały czas pada, ale jakoś mniej mi to teraz przeszkadza. Kolejny
przystanek to kościół w Dąbiu. Za jakieś 15 kilometrów. Będę teraz szedł drogą,
na której hitlerowcy spalinami uśmiercali w ciężarówkach Żydów – kobiety,
mężczyzn, starców i dzieci, żeby w pobliskim lesie wrzucić zwłoki do wykopanych
dołów. Nie potrafię wyobrazić sobie scen rozgrywających się wewnątrz tych uszczelnionych
dokładnie gumą blaszanych przestrzeni kaźni, a może nie chcę. Moja wyobraźnia
miłosierdzia nie sięga tak daleko.
Stale wraca
do mnie słowo „Fiat” małej Miriam, prostej Żydówki z Nazaretu.
Z
zamyślenia wyrywa mnie granatowy bus jadący z przeciwka, który nagle hamuje i
zatrzymuje się przy mnie.
- Może
pana podwieźć?
- Chętnie,
ale idę w przeciwnym kierunku.
- To
nic, ja zawrócę.
Kierowca
sprawnie wykonuje manewr i zaprasza mnie do środka.
Z tyłu
busa zdemontowano siedzenia, mogę więc bez trudu zmieścić plecak i mój długi
kostur. Witam się z trójką mężczyzn. Kierowca ma ok. 60 lat, dwaj pozostali to
chyba jego synowie.
- Dzisiaj
święto Matki Bożej Królowej Polski – kontunuuje kierowca. - Zrobiliśmy jej
prezent i zawiesiliśmy nową kapliczkę w miejsce starej, 100-letniej – która już
się rozlatywała – mówi patrząc w szybę po której zgrzytają wycieraczki.
Obok
mojego plecaka dostrzegam starą skrzynkę kapliczki. Farba, kiedyś biała,
poodchodziła już prawie całkiem, deski wypaczyły się, brakuje szybki.
- Była w
złym stanie, w środku szerszenie zrobiły sobie gniazdo. Zbiliśmy nową z desek,
o tutaj widać – starszy syn siedzący przy kierowcy z dumą podaje mi zdjęcie
wyświetlone na telefonie komórkowym.
Piękna
kapliczka z wyciętymi misternie ornamentami pomalowana na jasnobrązowy kolor.
- Dobra
robota – mówię ze szczerym uznaniem – spotkać takich ludzi w taki dzień to
szczęście!
- Po prostu
zobaczyliśmy człowieka z kijem w deszczu i myślimy – Boży człowiek, trzeba
pomóc – trzy twarze uśmiechają się w moją stronę.
Krótko
opowiadam o moim pielgrzymowaniu. Słuchają w skupieniu. Wszyscy jesteśmy
poruszeni tym spotkaniem.
- Pamiętajcie
w modlitwie o Kościele i o kapłanach – podsumowuję krótkie świadectwo.
Dojeżdżamy
do Dąbia. Tutaj proszę żeby mnie wysadzili, dalej pójdę pieszo. Podnosząc
plecak widzę leżącą obok starej kapliczki małą porcelanową figurkę Matki Bożej.
Jest wielkości wyprostowanej dłoni. Misterna praca rzemieślnika sprzed stu lat.
Jest tylko lekko uszkodzona. Ma utrącone stopy.
- Czy
mogę ją zachować na pamiątkę?
-
Oczywiście, proszę ją wziąć.
W zamian
zostawiam mały drewniany krzyż Pielgrzymów Bożego Miłosierdzia objaśniając jego
znaki.
- Miłosierdzie
przed sprawiedliwością. Działa ponad wszelkimi granicami i przychodzi nawet do
największych grzeszników.
Żegnamy
się serdecznie i po chwili zostaję sam na poboczu drogi.
Deszcz
przestał padać i przejaśniło się. Mam przed sobą jeszcze jakieś 20 kilometrów.
W dłoni
trzymam małą porcelanową figurkę Matki Bożej z utrąconymi stopami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz