sobota, 20 kwietnia 2013

Idziemy

Idziemy już tydzień przez Wielkopolskę. Solidni i gościnni gospodarze, ale jak to w drodze - z noclegami bywa różnie. Zwłaszcza gdy do wsi dochodzimy już w nocy. Tak było przed miejscowością Ludomy. Tego dnia mieliśmy już w nogach ok. 40 km. Zaczął zapadać zmrok i ciemniejące chmury zapowiadały deszcz - przyspieszyliśmy kroku, ale szybko ulewa zmusiła nas do założenia przeciwdeszczowych okryć. We wsi skierowaliśmy się od razu do kościoła. Najpierw na kamiennych schodach przed drzwiami świątyni uklęknęliśmy nie patrząc na wodę.
- Cokolwiek nam dasz - przyjmujemy.

Ksiądz otwiera po dłuższej chwili, ale widać że nocni przybysze nie budzą w nim zaufania. Cóż, nic dziwnego. Mówimy coś o pielgrzymowaniu dla cywilizacji miłości i że wystarczy nam sucha podłoga, ale ksiądz tłumaczy, że salka jest w złym stanie i że nie może pomóc. Prosimy o błogosłąwieństwo na drogę, którego udziala nam z lekkim zdziwieniem. Ruszamy w ciemności na obchód wsi. Najpierw remiza OSP - widzimy światło. Strażacy też nie mogą nam pomóc. Sprzęt i świetlcę mają razem - też pewnie kwestia zaufania... nie da rady... trudno. Idziemy do sołtysa wsi, którym okazuje suię młoda i sympatyczna kobieta, ale i ona tłumaczy, że trudno coś wymyślić tak na poczekaniu. Widać, że chce nam pomóc i szczerze rozmawia z nami, co daje nam otuchę, bo wreszcie nawiązujemy z kimś prawdziwy dialog. Pani sołtys jest w radzie parafialnej, widać jak bardzo chciałaby nas wesprzeć, ale jednak kobieca ostrożność bierze górę:
- Panowie, ja taka już jestem, że się boję.
Prosi o modlitwę w intencji wioski i jej mieszkańców - obiecujemy pamiętać o tym w drodze.
Poprawiamy plecaki, zakładamy odblaski, a na czoła latarki i ruszamy w drogę. Jest już całkowicie ciemno i pada, ale nie mocno. Z wieży kościoła rozbrzmiewa Apel Jasnogórski, próbujemy śpiewać, ale melodia jest inna niż znane nam wykonanie i niewiele wychodzi ze wspólnego śpiewania.
Czasem trudno zrezygnować ze swoich przyzwyczajeń i podporządkować się w odgórnemu scenariuszowi...
Udajemy, że nie tracimy humoru, ale perspektywa nocnego marszu w deszczu bez widoków na nocleg nie jest wesoła. Modlimy się.
Po kilku kilometrach po lewej stronie widzimy dwupiętrowy dom w budowie, bez okien i drzwi. Chwilę zastanawiamy się czy nie pytać sąsiadów o zgodę, ale to właściwie same ściany i dach... Wchodzimy. Z europalet i płyty paździerzowej robimy prowizoryczne łóżka, na nich kładziemy plandekę i karimaty. Hula tu wiatr, ale mamy do rana schronienie przed deszczem.
Gdy ukłądamy się już do snu widzimy światłą podjeżdżającego radiowozu. Pewnie sąsiedzi zobaczyli światło w budynku i zawiadomili policję. Wojtek wcześniej postawił w wejściu swój krzyż, więc pierwsze co widzą policjanci wchodząc z latarkami jest nasz pielgrzymi znak na kosturze.
Są bardzo uprzejmi. Tłumaczymy, że nie znaleźlismy noclegu mimo że pytaliśmy już i księdza i sołtysa i strażaków i że przed deszczem na noc tutaj weszliśmy się schować. Wyglądamy pewnie dziwnie. Trochę jak włóczędzy. Okazuje się, że wezwanie do interwencji przyszło w momencie, gdy mieli już kończyć służbę i nie są z tego zadowoleni.
Sprawdzają nas w komputerze przez radiotelefon. Wymiana zdań z centralą trwa dłuższą chwilę.
- Ale ja tu widzę że panowie to mają za sobą przeszłość... - system komputerowy widać ma zarejestrowane trudne fakty z naszego życia. To raczej nie poprawi naszej sytuacji...
- Ano działo się różnie... teraz chodzimy i modlimy się.
Patrzą na nas w milczeniu.
Starszy funkcjonariusz wychodzi żeby porozmawiać z gospodarzem który wzywał patrol. Młodszy który zostaje z nami opowiada nam trochę o trudach swojej pracy i o niełatwym życiu swojej młodej rodziny.
- Możecie tutaj zostać - oznajmia starszy po powrocie. Macie szczęście. Gospodarze zapraszają was rano na śniadanie. Tylko na pewno sie u nich pojawcie. W tych okolicach odrzucenie takiego zaproszenia to duży afront.
Najwidoczniej policjant nic nie wspomniał gopsodarzom o naszej przeszłości...
Wymieniamy uśmiechy. Pojawia się między nami jakby nić porozumienia, niewidzialna więź miedzy ludźmi, których na drodze zetknął los.

Noc mija spokojnie. Ciepłe śpiwory i plandeki chronią przed chłodem poranka.

O 6.30 budzimy się i zwijamy obóz.
Gospodarz już wygląda za nami. Wchodzimy do kuchni, miożemy sie umyć, ładujemy komórki.
- Piątkujecie? - pyta z uśmiechem.
- Tak, w piątki pościmy - odpowiedamy gdy domyślamy się o co chodzi w pytaniu.

Gospodyni szykuje jajecznicę, chleb, ser. Pysznie pachnie kawa. Wojtek odmawia błogosławieństwo i siadamy do wspólnego śniadania.
Wydarzenia poprzedniej nocy i tego poranka ukłądają się w jakąś zdumiewającą historię, która kończy się teraz przy stole. Opowiadamy nasze historie z drogi. Gospodarze mówią o swoim życiu, pracy, radościach i smutkach.
- Syn i synowa wynieśli się do miasta. Namówiła go, choć stawialiśmy im ten dom, ten w którym spaliście - uśmiecha się. Nie wiemy co będzie z budową, nie ma teraz kto skończyć. Synowa mówi, że tutaj na wsi nawet nie ma gdzie pójść na spacer. A tu wszędzie łąki, pola i las przecież...

Okazuje się, że nasz gospodarz dobrze zna tu wszystkich, bo 15 lat był sołtysem.
- Teraz obowiązki przejęła taka młoda...
- Znamy ją, dobra kobieta... obiecaliśmy modlitwę.

Żegnamy się jak dobrzy znajomi. Dostajemy na drogę dużą reklamówkę świeżej kaszanki i polskiej kiełbasy z własnej produkcji. To na sobotę bo dzisiaj piątek, choć pielgrzymi maja dyspensę...

Wyruszamy w drogę błogosłąwiąc gospodarzom i wszystkim mieszkańcom wsi.
Podejmujemy od razu modlitwę na różańcu w ich intencji.

- Panie Jezu dziękujemy za wszystko!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz