czwartek, 28 lipca 2011

Mersin

Po doplynieciu do portu W Mersin skierowałem sie na zachod
drogą wzdłuż morza. 35 stopni w cieniu. Na urwistych zboczach porosnietych sucha roślinnością ruiny bizantyjskich albo muzulmanskich warowni. W dole niesamowicie lazurowe morze. Kafija na głowie chroni oczy przed slonym potem. Chusta zwraca uwagę. Padają pytania: -Arabi? -Kurd? Okulary sloneczne zaslaniaja spalona twarz. -Polonia - odpowiadam. Ci ktorzy kojarza kraj usmiechaja sie szeroko i zapraszaja zeby na chwile usiasc. Nie wiem jak Turcy mogą pić w taki upał swoją mocną, słodka herbatę z wazoniko-podobnych małych szklaneczek. Jednak nie odmawiam żeby nikogo nie urazić. Widoki niezwykle. Lazurowe morze w dole białymi falami rozbija sie o skały. Przydaloby sie tylko więcej wiatru. Szukam plaży. Pierwsza jest przy jakimś hotelu. Wstęp: 15 lira, idę dalej. Ok. 18.00 słońce już tak nie prasy. Mam jeszcze trochę sił, odmawiam różaniec chcąc przed wieczorem dotrzeć do 40-go kilometra. Gdy dochodzę do miasteczka, wspaniała nagroda okazuje sie wyteskniona plaża. Morze cudownie chłodzi mimo że ma pewnie z 26 stopni. Cieszę sie jak dziecko które pierwszy jest nad morzem. Jest tu cicho i pusto, zachodzące słońce tanczy tysiącem rozblyskow w falach, które kojąco szepcza coś piaszczystej plaży. Unosze sie w wodzie dziękując za wszystko.
Tutaj na plaży zostanę na noc. Jest czysto, nie ma komarów, mam jeszcze trochę wody, glodny
nie jestem. Gdy zasypiam przy szumie fal mam nad sobą gwiazdy. Budze sie o szóstej i wchodzę do wody. Przydałaby sie kawa i coś do jedzenia. Gdy ruszam z plecakiem moja drogą na zachód czuję że jestem slaby. Ale o tej porze raczej nikogo nie spotkam. Wyciągam różaniec. Dwa kilometry dalej mijam remizę straży pozarnej. Jeden strażak pełni dyżur na tarasie. Bezceremonialnie wpraszam sie na herbatę- kawy nie mają. Pokazuje deskę z mapa. Zero angielskiego, ale coś rozumie bo zdumiony kiwa głową i kilka razy pokazuje nogi i pyta z niedowierzaniem. Przychodzą jego koledzy i rozmawiają z ozywieniem patrzac na mnie ale nikt
nie wpada na pomysł żeby dać mi coś do jedzenia. Pije za to trzy małe słodkie herbaty i żegnam sie ze strazakami. Upał i zero wiatru. Po 5 km czuje bol w lewym srodstopiu. Z kazdym krokiem go czuje. Modle sie starajac sie o tym zapomnieć. Widok morza przynosi tylko trochę ulgi. Gdy
zmęczony przy stoliku przydroznego baru, gdzie chce uzupełnić wodę i kupić kawałek chleba, zaprasza mnie do swojego stolika kierowca ciężarówki. Pokazuje plecak i pada standardowe pytanie: - Dlaczego?
Jestem zmęczony, ale wyjaśniam w kilku słowach, sam dzieiac sie teraz temu co ja właściwie tu robię. Kupuje mi śniadanie i zaprasza do swojego domu w Miejscowosci, która mam mijac za kilka dni. Chętnie sie zgadzam, dziękuję i ruszam dalej.

3 komentarze:

  1. Dzięki Twoim relacjom wiedzę, jak ważne jest to, aby dzielić się chlebem. Mamy go na co dzień pod dostatkiem i nie zdajemy sobie sprawy z tego, że ktoś z utęsknieniem czeka na zwykłą chleba.
    To kolejna lekcja wypływająca z Twojej pielgrzymki.
    z modlitwą
    Alina

    OdpowiedzUsuń
  2. cudowne jest to pielgrzymowanie.
    Pan to wszystko wynagrodzi!
    Niech Cię strzeże i prowadzi.
    z pamięcią
    Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Roman! Ty idziesz za nas .Za nas wszystkich. Bóg zapłać!

    OdpowiedzUsuń