Do miejsca chrztu Jezusa nad Jordanem idzie sie drogą między polami minowymi. Po drugiej stronie rzeki zaczyna sie Jordania. Dzisiaj monastyr św. Jana Chrzciciela jest zamknięty, ale tłumaczę żołnierzom, ze jestem pielgrzymem z daleka. Patrzą na bialą suknie i kostur i otwierają bramę. Cały czas dyskretnie towarzyszy mi żołnierz. Jordan ma 8 metrów szerokości. Woda po szyję w najgłębszym miejscu. Zanurzam nogi w rzece. Woda chłodzi stopy. Ma zielonkawy kolor i jest lekko słona. Podplywaja ryby. Koryto rzeki z obu stron porasta trzcina i zielone zarośla. Zielen jest tylko przy rzece, dalej wypalona pustynia. Jest zbyt gorąco żeby sie modlić. Czytam ewangelie św. Mateusza. Wiem że Jezus wszedł do wody od strony zachodniej, jordanskiej. Idę 10 km w spiekocie do Jerycha. Odpoczywam po drodze w cieniu pod drzewem ale muchy nie dają mi spokoju. Wolę już iść. Jerycho zwane miastem tysiąca palm, to biedne palestyńskie miasto. W centrum widzę ogrodzony ogród z rosyjska flaga. Okazuje sie ze to żeński klasztor prawosławny, czytam na bramie po rosyjsku: Duchowa misja. Mogę wejść tylko żeby sie pomodlić w cerkwi i uzupełnić wodę. Dalej jest kościół koptyjski, ale muszę najpierw odpocząć.
Bliżej jest meczet. Akurat trwa modlitwa. Gdy ludzie wychodzą ze świątyni pytam o imama. Mówię ze jestem pielgrzymem. Lamanym angielskim mówi, ze przyjmą mnie na noc, ale mam przyjsc po ostatniej modlitwie, o 8-ej. Podchodzi 30- letni brodaty Palestynczyk i zaprasza mnie na obiad do restauracji. Nie pozwala za nic płacić. Próbujemy sie porozumiec, angielski zna bardzo slabo. Zaprasza do swojego domu. Jest bardzo religijny, jak cała jego rodzina. Z zona,
rodzicami i dwoma synami (3 i 7 lat: Ahmed i Muhammad) mieszka w skromnym domu na przedmieściach. Siadamy przed domem. Jest noc. Mówi o Bogu. Daje mi na pamiątkę muzułmański
różaniec. 99 koralikiow. Tyle imion ma Bog, albo raczej atrybutów. Pierwszy to "rahman" czyli "miłosierny". Zgadzamy się zatem, że najważniejsza cecha naszego Boga jest miłosierdzie. Skróconą wersja różańca ma 33 koraliki. Nie potrafię spytać go o to, czy wie że dla chrześcijan 33 to symboliczną liczba.
Mój gospodarz ma na imię Salam, czyli pokój. To piąty atrybut Boga i piaty koralik na rozancu.
Przynosi stara książkę w języku arabskim ze zmurszalymi stronami. Powtarza słowo Issa i pokazuje palcem miejsca przerzucając kartki. Rozumiem, że to Koran. Dla Salama Jezus jest prorokiem. - Przyszedl od Ojca i odszedł do Ojca. Tyle rozumiem. Mimo że Jezus nie jest dla Salama Bogiem, nie przeszkadza mu to, że dla mnie Jezus to Syn Bozy. Objasniam mu katolicki różaniec. W pewnej chwili Salam przeprasza i wyciąga dywanik. Rozumiem że to czas modlitwy. W skupieniu mój gospidarz skłania się ku wschodowi. Ja w tym czasie modlę się na różańcu.
Po modlitwie matka i żona Salama, okryte ciemnymi czadorami, przynoszą nam na taras kolację. Potem długo rozmawiamy siedząc na dywanie i pijąc herbatę. Nie przeszkadza słaby angielski Salama.
Na niebo wychodzą gwiazdy. Układamy sie do snu na poslaniach przygotowanych dla nas na tarasie.
Zawsze lubiłam Cię czytać :)
OdpowiedzUsuńTowarzyszę myślami. Bezpiecznej drogi :)
/kropka