wtorek, 12 stycznia 2010

próżna


Siedzę w kawiarni przy Próżnej. Mam stolik przy oknie. Patrzę na płatki śniegu wirujące na tle ciemnej dekoracji opuszczonych żydowskich sklepów po drugiej stronie ulicy.
Każdy płatek śniegu ma swoją ciszę i ma swój horyzont. Istnieje teoria, że nigdy nie istniały dwa takie same. Każdy zatem stworzony jest inaczej i każdy ma swoje życie. Widzę jak każdy płatek w niespiesznym wirowym ruchu delikatnie smakuje swoją samotność, która na końcu języka miałaby metaliczny smak. Przyglądam się uważniej śledząc odległości między płatkami. Cicha samotność wirujących płatków. Czy potrzebują siebie nawzajem? Nie potrafię dostrzec czy płatki zbliżają się do siebie, za to widzę, że pozorny nieład i przypadkowość ruchów jest w istocie porządkiem, płynną, harmonijną ciągłością wirowego ruchu milionów płatków, w którym odległości między nimi, zmieniające się przecież, podlegają jakby zasadom tańca - układ kilku kroków wydaje się nie mieć znaczenia, ale ta sama seria powtórzona po chwili tworzy pewną zasadę, a powtórzona kolejny raz daje już poczucie rytmu. Płatki wirują w rytmie raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, zachowując właściwe dla walca odległości. Nie potrafię dostrzec czy płatki łączą się w pary, ale z pewnością są sobie nawzajem potrzebne, tworząc jakby wspólnotę wirowego tańca. Nikt przecież nie widział opadu śniegu w postaci jednego płatka.
Taniec trwa krótko. Tylko do momentu upadku na chodnik. Tutaj cicha samotność płatków tka biały, delikatny dywan, na którym co jakiś czas odciska swoje czarne ślady inna samotność, poruszająca się w innym rytmie, z podniesionym kołnierzem spiesząc chodnikiem to w jedną to w przeciwną stronę.

1 komentarz: