poniedziałek, 25 stycznia 2010

góra


Spotkałem go na Jasnej Górze. Mężczyzna około trzydziestki, jasne włosy, przyjemna twarz. Zwróciłem na niego uwagę bo zaczął tańczyć gdy na zakończenie mszy zagrał gitarowy zespół. Ta niczym nieskrępowana spontaniczność wzbudziła moje zaufanie. Właśnie rozglądałem się za noclegiem więc podszedłem do niego z pytaniem gdzie się zatrzymał. Uśmiechnął się promiennie i wzrokiem wskazał na posadzkę w rogu kaplicy.
Okazało się, że nie miał ani namiotu ani pieniędzy na nocleg. Zaczęliśmy rozmowę. Opowiedział mi, jak kilka dni temu opuścił szpital psychiatryczny w Krakowie i wyruszył na piechotę do Częstochowy. Od ośmiu lat leczy się na schizofrenię.
Czowiek, który widzi rzeczy, których nie ma - pomyślałem. Postawiłem mu herbatę w Domu Pielgrzyma. Na początku czułem się dość niepewnie, ale po chwili rozmawiałem z nim bardzo otwarcie. To dziwne – pomyślałem – jak szybko w rozmowie z chorym psychicznie traci się poczucie wstydu.
- Jasna Góra mnie przytłacza – zacząłem od skargi. - Te wszystkie wspaniałości, obrazy, złocenia. Widzę te tłumy rozmodlone i też bym tak chciał się modlić, ale nie potrafię. Nie potrafię się przemóc. Potrafiłbym w normalnym kościele albo najlepiej w jakimś skromnym góralskim kościółku, ale nie tutaj. Chyba robię jakiś błąd.
Nieznajomy odpowiedział spokojnym głosem patrząc przed siebie.
- Nie robisz błędu, po prostu widzisz coś, czego nie ma.
- Jak to nie ma? Kaplicy nie ma? Obrazów nie ma? Jasnej Góry nie ma? Gwarantuję ci, że jeśli w Polsce powątpiewa się w istnienie czegoś, to na pewno nie chodzi o Jasną Górę.
- Jasna Góra nie istnieje – spokój w głosie nieznajomego stawał się irytujący - To znaczy sama góra owszem, ale jest naga. Pusta.
Teraz spojrzał na mnie niebieskimi oczami, które miały wokół tęczówek ciemne obwódki. Rozmawiałem z wariatem.
- Jasna Góra nie tylko istnieje, mój przyjacielu, ale nawet rośnie – kontynuowałem przewrotnie - coraz więcej tu wotów, obrazów, nowych pomieszczeń, coraz więcej samochodów. Widziałeś tłumy na wystawie obrazów stacji Męki Pańskiej Dudy Gracza? Te obrazy też nie istnieją?
- Gdyby coś tutaj było, ludzie rozkradliby to wszystko już dawno. Człowiek ma naturę złodzieja, kradnie zawsze gdy mu się coś podoba i gdy nikt nie patrzy. Stąd nie można niczego ukraść, bo ta góra jest pusta od zawsze.
- Ale właśnie oni zabierają stąd to wszystko! Zabierają święte obrazki, książki o duchowości, pamiątkowe zdjęcia, poświęcone różańce, zabierają choćby te zasłyszane melodie albo zapamiętane fragmenty kazań!
Nieznajomy milczał patrząc przed siebie.
- Ja naprawdę chciałbym cię zrozumieć. Jeśli jest jakikolwiek sens w tym co mówisz, wyjaśnij mi to.
Przyjrzał mi się uważnie.
- Nie wiem czy potrafisz zrozumieć. Najpierw odpowiedz mi na pytanie. Czy potrafisz stać się znowu dzieckiem?
- Nie wiem… Jak to dzieckiem? Aha, chodzi o to, czy potrafię odzyskać tą dawną świeżość, tą szczerą i radosną wiarę dziecka? Nie wiem. Ale może, gdybym mocno spróbował.
- Gdy staniesz się dzieckiem, wtedy ujrzysz prawdę, że Jasnej Góry nie ma.
- Chodzi ci o to, że gdy stanę się dzieckiem, wtedy zniknie wszystko co znam? Wszystko, czego doświadczyłem w życiu? Będąc dzieckiem nie będę miał niczego, żadnych wspomnień. Wrócę do stanu, w którym nie mając niczego miałem tylko wielkie, dziecinne marzenia? O to ci chodzi?
Nieznajomy patrzył przed siebie uśmiechając się. Nie dawałem za wygraną.
- Ale ty przecież jednak coś tutaj widzisz. Nawet jeśli osiągnąłeś z powrotem stan dziecka, to przecież coś posiadasz, jakieś wspomnienia, choćby z tej rozmowy ze mną.
- Owszem, ale to tylko chwila, o której obaj szybko zapomnimy.
- Ale masz na sobie ubranie, masz różne przedmioty, choćby ten różaniec. Właśnie! Masz ze sobą fragment Jasnej Góry! Zaprzeczyłeś sam sobie! Widzę wyraźnie, że masz w ręku różaniec z czerwonych koralików, musisz go teraz widzieć i czuć w palcach.
Nieznajomy spojrzał na swoje dłonie i podnosząc wzrok na mnie, wolno wyciągnął je w moją stronę. Spojrzałem na nie jeszcze raz. Czyste, jasne dłonie i ani śladu różańca. Gdy podniosłem zdziwiony wzrok, nieznajomego już nie było. Zacząłem się rozglądać. Zniknęły ściany. Nie było kolumn, figur ani obrazów. Siedziałem sam, na szczycie góry. Przede mną rozciągała się panorama Tatr, do których zbliżało się zachodzące słońce. Obok mnie wznosiła się wielka, stalowa konstrukcja w kształcie krzyża. Na metalowej tabliczce przeczytałem: "Jesu Christo Deo, restitutæ per ipsum salutis MCM".
Podniosłem z ziemi plecak i zarzuciłem na plecy. Do schroniska na Hali Kondratowej mam stąd półtorej godziny drogi. Chcę zdążyć zanim zapadnie zmrok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz