wtorek, 12 stycznia 2010

mecz

Wracałem z pracy ulicą Zachodnią. Chciałem zdążyć na mecz. Przy skrzyżowaniu z Limanowskiego dwie karetki pogotowia i zbiegowisko ludzi. Starszy pan w eleganckim kapeluszu mówi poruszonym głosem:
- Przebiegała na czerwonym świetle bo spieszyła się do tramwaju. Z zakupami biegła.
Wychylam się, żeby zobaczyć coś ponad głowami stłoczonych gapiów. W poprzek jezdni stoi czerwony Ford Mondeo z wgniecioną maską i roztrzaskaną przednią szybą. Na masce na wpół otwarta paczka ciastek.
- Co też pan mówi – denerwuje się kobieta w szarym płaszczu z podniesionym kołnierzem – na zielonym przechodziła. Tak nią rzuciło, że spadły z niej spodnie i sportowe buty. Leżą przy karetce.
Nie mogę dostrzec butów. Za to widzę pomarańcze. Leżą rozrzucone w różnych miejscach na jezdni i chodniku. Jaskrawe i doskonale okrągłe.
Ruch samochodów jest zablokowany i szybko tworzy się gigantyczny korek. Słychać klaksony zdenerwowanych kierowców.
Cholera, spóźnię się na mecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz