Duze miasto, z ktorym po dlugim marszu przez Abruzję wiazalem nadzieje na przyzwoity nocleg... Gdy wszedlem w mury starowki od razu zaskoczyly mnie rusztowania. Kazdy niemal budynek opleciony pajeczyna stalowych konstrukcji, lin, zabezpieczen. Dopiero po chwili dostrzeglem pekniecie na scianach. Dwa lata temu trzesienie ziemi zabiło tu 300 osób, pozbawiając domów 40 tysiecy. Jeden los spotkał biednych i bogatych. W ciagu kilku chwil bezdomnymi stali sie lekarze, urzednicy, prawnicy, rzemieslnicy i robotnicy. Wyludniona starowka. Nagie manekiny w pustych witrynach dawniej eleganckich butikow robia przygnebiajace wrazenie. Niestety olbrzymia katedra sw. Bernarda tez jest zamknieta. Popekane mury zabytkowego gmachu spina gigantyczny stalowy gorset. Pusto i glucho. Zamkniete kawiarenki, mieszkania, sklepy, urzedy. Nad pelna niegdys zycia strowka duzego miasta zawisla cisza. Szukam jakiegos kosciola ale wszystkie zamkniete. Opuszczam centrum i dochodze do wielkiej bialej katedry. Polowa budynku zawalila sie i zostala zastapiona stalowym implantem. Prezbiterium ocalalo, biegnie teraz przez nie pionowe pekniecie, jak rysunek pioruna uderzajacego w ziemie.
Zaczyna sie jakas bardzo uroczysta msza. Jest biskup i wielu ksiezy. Po mszy wchodze do zatloczonej zakrystii zeby spytac o nocleg. Ktos kieruje mnie do franciszkanow.
- San Pio Decimo Chiesa (Kosciol sw. Piusa X)...
Marsz trwa pol godziny. W koncu jest. Na murach delikatne tylko pekniecia. W bocznym oltarzu Faustyna i Jan Pawel II. Ufff... Franciszanie konwentualni daja mi pokoj i kolacje. Przed oltarzem Milosierdzia dziekuje za opieke.
Rankiem po mszy ruszam w kierunku Rieti. To miasto z bogata franciszkanska tradycja, wiec spodziewam sie, ze lokum dla pielgrzyma nie bedzie problemem. Na peryferiach L'Aquili dwoch bezdomnych pierze rzeczy w fontannie. Podchodze zeby spytac jak wyjsc z miasta omijajac autostrade. Sa Albanczykami. Tlumacza mi lamanym wloskim. Na pytanie skad jestem, wyjasniam ze pielgrzymuje. Wygladamy bardzo podobnie, od razu nawiazujemy dobry kontakt. Mowie, ze w Albanii spedzilem 10 dni, ze to kraj bardzo goscinnych ludzi. W odpowiedzi szerokie usmiechy. Zapraszaja mnie na jedzenie. W sumie jakis obiad by sie przydal przed dlugim marszem, choc nie spodziewam sie wystawnego poczestunku po dwoch biednych emigrantach. A jednak! Dochodzimy do osrodka jakiejs fundacji. Czeka juz gromada ludzi. Sa tu Algierczycy, Bulgarzy, Libijczycy, ciemnoskorzy z Afryki i Wlosi.
Na scianie "Ostatnia wieczerza" a pod nia franciszkanski krzyz w ksztalcie tau. Dobrze trafilem! Obiad jest bardzo obfity i zadziwiajaco smaczny. Makaron z miesem albo warzywa, mieso, ziemniaki. Do wyboru kilka rodzajow ciast, owoce. Mozna wziac na zapas, z czego skrzetnie korzystam.
Slysze, jak moi Albanscy znajomi szepcza przy stoliku obok o Jerozolimie. Wyciagam tablice pokoju i pokazuje mape drogi. Wielonarodowe towarzystwo bezdomnych sledzi trase. Odnajduja slowa modlitwy w swoich jezykach. Odpowiadamn na pytania: Jak dlugo? Jaki cel? Czy ide sam? Gdzie spie? Klepia mnie po ramieniu, slysze "Bravo". Zegnam sie wsrod usmiechow, mocno pokrzepiony dobrym obiadem i wspaniala atmosfera.
Gdy wracam na moja czarna nitke asfaltu spoglądam jeszcze na doświadczone cierpieniem miasto. Myślę o tym jak latwo stac sie bezdomnym i doswiadczyc nagle trudnego losu. Ale ponad tym wszystkim co przynosi zycie - zlym i dobrym - jest nadzieja. Jak jej nie stracic? Za mną prawie cztery miesiące samotnej drogi z Jerozolimy. Przede mną już tylko kilka dni do Asyżu. Coś, co jest tu blisko ze mną, co towarzyszyło mi początku, sprawia, że mimo wielu trudnych a czasem dramatycznych wydarzeń, nie zgubiłem się. Nie zniknęła wiara w sens i cel tej drogi. Jak to możliwe? A jednak jestem tu i idę dalej. Bogu za wszystko niech będą dzięki!
Z modlitwą...
OdpowiedzUsuńTak zwyczajnie, po ludzku, cieszę się razem z Tobą gdy droga jest łagodna, choć wiem że często przemilczasz trudy swojej wędrówki ...
OdpowiedzUsuńJeśli to doda Ci otuchy, to wiedz, że często przyklękam w kościele z myślą o Tobie...
Szczęść Boże!