piątek, 14 października 2011

Capistrano

Zrobiło sie chłodno. Spałem w szopie z narzędziami. Szczeliny w scianach i okno btlez szyby zapewniały przez cała noc świeży powiew gorskiego powietrza, tylko ręce i twarz trochę marzna, nad ranem temperatura spada do 1 stopnia Celsjusza.
Mniej słońca towarzyszy mi też w ciągu dnia. Szczyty Apeninow chowają sie w chmurach, miasteczka zajęły obronne pozycję na niedostępnych górach, zwieńczone zawsze zamkiem i klasztorem. Mysle o tym jak silny był duch franciszkańskiej odnowy w XIII i kolejnych stuleciach, skoro prawie każde mijane miasto ma swój franciszkanski konwent.
Nazwa Capistrano niewiele mi mówi, chociaż gdzieś kojarzy mi sie słowo Kapistran z jakimś świętym. Może był stąd - zastanawiam sie gdy o zmroku wspinam sie stroma droga do miasteczka.
Kamienne domy wyglądają jak dekoracja z filmu o św. Franciszku. Mury z polnego kamienia, rzeźbione kamienne portale z niskimi drzwiami, wąskie okiennice. Pusto i cicho. Stromo ustawione domy przyglądają mi sie w milczeniu jak widzowie w antycznym amfiteatrze. Podobne uczucie miałem stojąc na scenie w amfiteatrze w Efezie. Św. Paweł potrafił wtedy mówić tysiącom wzburzonych wyznawców Artemidy o Jezusie. Ja czuję sie przytloczony ta widownia jak początkujący gladiator. Kim był ten Kapistran? Jak mnie tu przyjmie?
Gdy po kamiennych schodach wdrapuje sie wreszcie na szczyt, mam blisko kościelną wieżę. Widok
na doline pozwala sie domyslic ze nielatwo było kiedys zdobyc to miasto. Cały
czas pusto, nie ma ludzi. W ciszy wchodzę do kościoła. Nie ma światła, w polmroku na ołtarzu widzę figurę z laska pielgrzyma i psem u nóg. To chyba św. Roch zwany przez Wlochow "Rocco", chroniący przed morowym powietrzem, ale także patron samotnej drogi. Pamiętam go z małej
drewnianej kapliczki w lesie pod Lodzia. Pies podaje Rochowi w pysku chleb.
Klekam i proszę Rocha, żebym też dzisiaj dostał coś do jedzenia.
Miasto zapaliło latarnie. Pojawia sie okrągły księżyc goniony przez chmury. Jest coraz zimniej. Tablica informuje:
Convento Giovanni Capistrani 2 km.
A więc moj Kapistran ma na imię Jan i poświęcono mu klasztor. Jeśli to klasztor franciszkanski, to będę miał szczęście...
Klasztor wienczy sasiednie wzniesienie. Zaskakuje wielkością. Potężny budynek w stylu chyba renesansowym. Przed wejściem kamienna kolumnada i rzezbiony portal ze znakiem dwóch skrzyzowanych rąk: żebraka i zakonnika - symbol franciszkanów. Kosciol sw. Jana Kapistrana.
Pusto. Świeci sie latarnia, ale w żadnym z okien nie widzę światła. Klasztor wygląda na opuszczony. Na drzwiach kartka z godzinami mszy. Tylko po południu, dwa razy w tygodniu. Obchodzę budynek. Wszystko zamknięte na głucho.
A więc święty Janie Kapistranie proponujesz żebym spędził noc po franciszkansku na tej kamiennej ławie... Dotykam chropowatej, zimnej powierzchni piaskowca. Zaczyna padać deszcz. Siedzę w podcieniach, więc zmokniecie mi nie grozi. Wyciągam karimate i spiwor i układam sie z polarem pod głową. Latarnia daje dosc swiatla zeby poczytac cos przed zaśnięciem. W świetle latarni świecą sie srebrne nitki deszczu. Wyciągam podarowane mi w Manopello przez siostrę
Paschalise "Boze Oblicze".

Budzą mnie głosy. Jest 21.30. Na dziedzińcu pojawili sie ludzie, dostrzegają mnie i idą w moja stronę.
Muszę wytłumaczyć skąd sie wziąłem. Przyglądają sie opartym o ścianę ikonom.
Pojawia sie franciszkanin, przedstawia sie imieniem Feancesco, ma twarz zaskakująco przypominająca Karola Wijtyle. Męskie rysy z tym łagodnym jasnym spojrzeniem.
Zapraszają mnie do środka. To grupa organizacyjna obchodów święta Jana Kapistrana, które przypada 23 października. Szykują festyn i fajerwerki.
A więc Jan Kapistran jest tu ciągle aktywny. Rozmawiają po włosku, więc przyglądam sie ich energii i żywiołowej gestykulacji. Ta społeczność żyje w kamiennym mieście od stuleci. Zastanawiam sie jak to jest budzić sie i zasypiac przez dziesiątki lat w miejscu, gdzie każdy kamień pozostał w średniowieczu. Jakie znaczenie ma śmierć jednego człowieka skoro kolejne pokolenia przekazują sobie tradycje i żyją nimi tak jakby uplyw czasu nie był dla nikogo niczym istotnym.
Dostaje od padre Francesco pokój i kolację. Rano już nie pada. Podziwiam panoramę kamiennego miasta, które budzi sie do kolejnego dnia swojego spokojnego zycia. Ogarnia mnie uczucie pokoju i harmonii. Wszystkie wydarzenia przeszłości i to co mnie czeka jest powiązane i układa sie w harmonijny plan, którego nic nie jest w stanie zakłócić. Mam tylko go zaakceptować i odnaleźć w nim miejsce dla siebie.
Francesco przynosi mi na tacy śniadanie i kawę. Jakbym widzial Karola Wojtyle.
On też gdzieś tu jest, blisko i opiekuje sie pielgrzymami na trzech szlakach do Asyzu.
Po śniadaniu żegnam się z Francesco i spędzam chwilę w kościele.
- Grazie Santo Giovanni Capistrano!

3 komentarze:

  1. Pocieszę Cię, że w Polsce wcale nie jest cieplej. Przynajmniej u mnie (na południowym wschodzie) w ciągu dnia jest raptem kilka stopni, a słońce wychyla się tylko od czasu do czasu, jak mu na to pozwolą przewalające się przez niebo deszczowe chmury, z których czasem mniej lub bardziej pada... Także Ty i tak masz lepiej, bo przynajmniej są piękne widoki przed Tobą. :) [A u mnie z 8. piętra "tylko" panorama miasta. ;)]
    W ogóle dobrze tak czytać o tym, jak się Bóg o Ciebie troszczy podczas całej pielgrzymki. To budzi zachwyt i wdzięczność, a także daje nadzieję, że i nami na co dzień tak samo się opiekuje, choć często tego nie dostrzegamy i nie doceniamy...
    Swoją drogą trudno odnaleźć swoje miejsce, nie znając planu... Ja w każdym razie mam z tym problemy. Bo choć jestem w stanie zaakceptować przeszłość i teraźniejszość, to jednak nie wiem na 100%, gdzie jest moje miejsce w życiu... :(
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Roman! Dziękuję Ci za komentarz pod Francesco! Jutro idę.Dobrze ,że wiesz ,bo myślałam że nikt tego nie czytał i taki apel w próżnię;(
    I tak bym poszła , ale będzie mi raźniej:)Pozdrawiam raz jeszcze, Beata

    OdpowiedzUsuń