czwartek, 6 października 2011

Francesco

Dzisiaj pamiątka spotkania Franciszka z jego ukochaną siostra, śmiercią cielesna. We Wloszech narodowe święto i prawie wszystko pozamykane. Mam na szczęście wodę i prowiant w plecaku. Z San Severo, gdzie nocowalem w ośrodku Caritasu, do Serracapriola jest niecałe 30 km. Swieci słońce a jesienne powietrze daje wzgorzom wyraziste kolory ciemnych brązow, rudosci i plowiejacej zieleni. Idę przez pustkowie mijając opuszczone domy i czasem samotny traktor.
Sierracapriola brzmi ładnie. Ciekawe co znaczy to słowo. Z daleka dostrzegam wielka górę, a ba jej szczycie kopułę kościoła i dzwonnice. Miasto musi zajmować druga stronę wzgórza. Wspinam
sie na skroty stromą ścieżka, chcąc uniknąć drogi, która na szczyt wije się przez ponad dwa kilometry i w końcu staje zdyszany przed kościołem. Jest zamknięty, ale widok stąd jest niezwykły. Panorama słonecznej Apulii ciągnie sie dziesiątki kilometrów w stronę Adriatyku, który widać pod horyzontem jako wąską linie ciemniejszego błękitu.
Przechodzącą kobietę pytam czy w kościele będzie dzisiaj jeszcze msza. Odpowiada, ze po drugiej stronie miasta jest drugi kościół i ze tam o 19.00 będzie msza z procesja upamiętniająca śmierć San Francesco.
Dobrze trafiłem, do mszy mam akurat godzinę. Gdy ruszam pojawia się przy mnie pies. Merda ogonem i sie lasi. Najwidoczniej postanawia mi towarzyszyć. Kieruje się w stronę głównego
placu. Miasteczko jest bardzo stare. Widać to po kamiennych chodnikach i wąskich uliczkach oddzielajacych rzędy starych kamienic. Pies jest ciągle ze mną, idzie kilka kroków z przodu. Gdy przystaje na rynku żeby spytać o drogę pies siada obok mnie.
- Convento cappucini? - starsze małżeństwo wyprzedza moje pytanie. A więc są tu franciszkanie!
Dostaje instrukcje jak dojść do kościoła. Pies rusza przede mną. Cały czas idzie ze mną. Dziwne. Może jest głodny i myśli ze coś dostanie? No to kiepsko trafił. Idziemy tak razem pol godziny. Zastanawiam sie co będzie jeśli pies zechcę wejść ze mną do kościoła. Przecież nie mogę go odpedzic. Nie dzisiaj! Nazywam go w myślach Piedi. Czyli "stopa". To jedno z niewielu słów jakie znam po włosku. Pellegrinaggio a piedi to pielgrzymka "stopami" czyli piesza.
Gdy staje przed kościołem Piedi gdzieś znika.
Gromadzą się ludzie na mszę. Jakaś starsza pani po krótkiej wymianie słów oznajmia ze zaraz przyprowadzi padre Antonia.
A więc jestem u kapucynów w święto św. Franciszka. Z ulga zdejmuje plecak i dziękując o. Pio sięgam po wodę.
Padre Antonio ubrany juz do mszy wita mnie po polsku: Jak się masz?
Smiejemy się obaj. Zna Polske był kilka razy w Krakowie. Ma przyjaciół wśród kapucynów w Gdansku. Pokazuje my nasza tablice pokoju i mówię o prymatach cywilizacj miłości które niesiemy we trzech do Asyzu. Rozumiemy się od razu. Pielgrzym z Ziemi Swietej do Asyzu tuż przed msza w dniu św. Franciszka jest dużym zaskoczeniem. Chce zostawić rzeczy w przedsionku kościoła, ale Antonio delikatnym gestem zaprasza do środka z plecakiem i kosturem.
To święta rzecz - mówi wskazując na odrapany bagaż. Mam zająć miejsce pod ołtarzem. Msza jest bardzo uroczysta, wszyscy odswietnie ubrani. Grają gitary i goracy śpiew młodych z fraskamu z zycia Franciszka na scianach i sklepieniu- tworzą niezwykły nastrój. Kazanie najwidoczniej porusza mój temat. Słyszę swoje imię kilkakrotnie i słowa "pace" i Assisi. Jeszcze nie ochlonalem. Nie mogę nawet spokojnie się rozplakac bo wszyscy na mnie patrzą. Czuję się niezrecznie ale gdy razem odmawiały "Ojcze nasz" zapominam o stresie. Msza jest jak koncert niebianskiej muzyki. Nie wiem dlaczego soityka mnie takie wyróżnienie, ale jestem szczęśliwy i w modlitwie dziękuję Bogu i św. Franciszkowi za te chwile.
Po mszy kolacja w refektarzu. w rozmowie jest z nami Duch Swiety. Mówimy sobie nawzajem rzeczy o przeszłości i przyszłości. Antonio ma 53 lata. Jest pielgrzymem i poeta. Rozwija idee nowej ewangelizacji. Opowiadam mu o swoich przeżyciach, on o swoich. Gdy mówię o psie, który mnie tu przyprowadził, wyjaśnia, że w tym dniu to się moglo zdążyć. Opowiada jak kiedyś szli z grupa pielgrzymkowa do San Angelo i też pojawił się pies. Towarzyszył im cała drogę a podczas mszy siedział grzecznie cały czas przy stole ofiarnym.
To wszystko jest możliwe tylko we franciszkowym świecie - mysle sobie.
Cele dostaje naprzeciw celi,która zajmował kiedyś o.Pio. Spędził w tym klasztorze dwa lata gdy miał 20 lat. W gablocie oglądam zakrwawione bandarze - Antonio przywiózł je tu z San Giovanni Rotondo.
Trudno mi w to wszystko uwierzyć gdy wykapany kładę się spać. Obecność o. Pio jest teraz silna. Gdy w jego celi chce się do niego modlić - od razu odsyła mnie do Maryi, której iswietlona figura stoi w korytarzu
Rano po mszy i śniadaniu Padre Antonio daje mi list do przełożonego kapucynów w Asyzu.
- wysłałem mu już maila w waszej sprawie. W tym liście pisze o wwszej pielgrzymce.
Jestem wdzięczny za wszystko i obiecuje modlitwę.
- Tego psa, który mnie tu przyprowadził nazwałem "piedi".
Antonio patrzy na mnie poważnie i wyciąga swojs wizytówkę. Czytam na niej: antonio Belpiede.
- Belpiede oznacza "piękna stopa". Obaj śmiejemy się z poczucia humoru sw. Franciszka.

8 komentarzy:

  1. Nie idziesz sam :)
    Proszę Boga, żeby stawiał Ci na drodze samych dobrych ludzi, którzy nakarmią, dadzą schronienie i dobre słowo na drogę :)
    Szczęść Boże!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając o Twoich przeżyciach,bardzo się wzruszam,często popadam w zadumę...
    Niekiedy uśmiecham się,ale i podziwiam piękne Twoje opisy i rozległą wiedzę. Wiele refleksji wzbudzają Twoje słowa. Nasuwają się myśli o istocie życia i potrzebie istnienia człowieka.Dziękuję,że znajdujesz czas...
    mimo trudu.
    Przemyślenia zamieniają się w modlitwę...
    ...i niech Bóg Ich prowadzi.Amen.
    Ilona.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie opisujesz to co Cię spotyka w tej drodze . Naprawdę doskonała lektura i nauka dla nas. Już niedługo kres pielgrzymki, zostały trzy tygodnie.Mam nadzieję ,że napiszesz książkę, abyśmy mogli wracać do tego dobrego czasu. Pozdrawiam serdecznie , Beata

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję. Każdy wasz wpis dodaje otuchy. Pisząc opowiadam zwykle dobrych chwilach, ale często jest kiepsko. Ból w podbiciu prawego srodstopia, ktory czuje od Macedobii, chwilami uniemożliwia chodzenie. Czasem jakos uda sie stopę "rozchodzić" ale wczoraj był kryzys. Rano nie mogę stanąć na prawej nodze. To chyba zapalenie sciegna. Do Asyzu zostało jakieś 450 km, niby niewiele, ale z tym bólem ciężko iść.
    Za 45 km Lanciano, miejsce cudu. Mnie tutaj potrzebne szybkie uzdrowienie. Nie bardzo wiem co zrobić więc odmowie w tej intencji różaniec. Dzisiaj święto Matki Bozej Rozancowej... Proszę was o modlitwę w intencji mojej prawej "piedi"

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeden Różaniec już odmówiony rano, w tym 10-tka za Ciebie i Twoich kolegów. Ale przede mną jeszcze wieczorny Różaniec w kościele, więc będę dziś szczególnie pamiętać o Twojej stopie. :)
    Ciekawe, czy wśród gdańskich przyjaciół padre Antonio jest również pewien kapucyn, którego miałam okazję poznać miesiąc temu? Choć on dopiero od lipca tego roku jest nad morzem. ;)
    3maj się! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Pomóżmy Romanowi!
    Ponieważ Romanowi naprawdę trudno dokończyć pielgrzymkę na własnych nogach proponuję , aby każdy, kto chce mu pomóc ofiarował swoje własne pielgrzymki piesze -napisał ile km idzie, skąd dokąd i może uzbiera się te 450km ,które zostały do końca. Jednocześnie wpłacajmy na konto , aby jeśli jest taka konieczność ,mógł skorzystać z porady lekarza oraz transportu.Ze swojej strony ofiaruję w tej intencji pielgrzymkę pieszą ok.20km w niedzielę 16.X z Kościoła Chrystusa Zbawiciela w Gdańsku Osowej do Kościoła p.w.Trójcy Świętej w Gdańsku. Tam gdzie nasi pielgrzymi otrzymali błogosławieństwo. Pozdrawiam wszystkich ludzi dobrej woli;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Beata, bardzo dziękuję! To naprawdę pomogło mi znaleźć siły. Dzisiaj 14y października, ból zlagodnial.
    Ale twój pomysł zęby łączyć się w pielgrzymowaniu na pewno wykorzystamy jeszcze!
    Dziękuję. Niech Bog blogoslawi!

    OdpowiedzUsuń
  8. Poszliśmy , pomodliliśmy się , Bóg zwyciężył! Wczoraj odbyłam obiecaną pielgrzymkę razem z moim mężem. Szliśmy ok. 20 km Osowej do Kościoła Franciszkanów p.w.Trójcy Świętej.Trafiliśmy na próbę chóru- było pięknie i podniośle;) Teraz dopiero wiemy, jaki to wysiłek ( nie chodzi o śpiew;))i szczerze Ciebie i Twoich kolegów podziwiamy.Dziękujemy za ten trud. Pozdrawiamy Beata i Jacek;)

    OdpowiedzUsuń