wtorek, 25 października 2011

Giselle

(wpis do dziennika pielgrzymki z dnia 20 pazdziernika)

Tego sie moglem spodziewac. Ostatnie kilometry przed Asyzem nie sa latwe. Wysokie Apeniny przeszly w zalesione, lagodne wzgorza, ale pogoda sie zalamala i z przerwami pada od dwoch dni. W Poggio Bustone wspialem sie na szczyt liczacy chyba z 700 metrow zeby znalezc nocleg w starym klasztorze, gdzie Franciszek poczul sie wolny od grzechow mlodosci. Nastepnego dnia wyruszylem w kierunku punktu oznaczonego na mapie jako San Pietro in Valle. Stara swiatynia, ale czy otwarta i czy ktos da mi tam nocleg? Okolo 16.00 bylem na miejscu. Kosciol z XII wieku z zabudowaniami dawniej klasztornymi, ktore teraz staly sie ekskluzywnym hotelem z pokojami w cenie 170 euro za noc. Trzeba sie zbierac. Po godzinie marszu w lekkim deszczu docieram do wsi, akurat w momencie gdy zaczyna sie ulewa. Biegne zeby schronic sie pod daszek wystajacy nad drzwiami jednego z domow. Jestem juz i tak calkowicie przemoczony. Starsza pani zatrzaskuje mi drzwi przed samym nosem, zeby po kilku minutach otworzyc na kilka centymetrow. Tlumacze po wlosku, ze jestem pielgrzymem, pokazuje krzyz na piersi i przepraszam ze wtargnalem pod jej dach, ale jak tylko minie ulewa pojde dalej. Moj wyglad i tlumaczenie nie budza chyba jednak zaufania bo po kwadransie pod dom zajezdza policyjny radiowoz. Paszport, skad jestem, skad sie tu wzialem. Carrabinieri kiwaja glowami ze zrozumieniem. Oddaja mi paszport i zyczac Buon viaggio daja instrukcje jak na skroty isc w kierunku najblizszego miasta. Ale to niestety ponad 25 km, a zbliza sie wieczor. Na szczescie deszcz ustal. Ruszam wiec dalej w swoja droge.
Jestem bardzo glodny. Poza lekkim sniadaniem (ciastka i mleko) jestem na znalezionych orzechach i winogronach. Liczylem na San Pietro in Valle... niestety.
Zaczyna robic sie ciemno, droga wchodzi w las. Kiepsko to widze. Nie ma sily zeby isc przez noc. Poza tym znowu wzmaga sie deszcz.
- Panie Jezu, doprowadziles mnie tutaj, wiec mnie nie zostawisz. Ja ratunku nie widze, ale przeciez Ty mozesz wszystko, chocby postawic tu przede mna hotel z darmowymi pokojami dla pioelgrzymow.
Na poboczu majaczy bialy ksztalt. To chyba przyczepa campingowa. Wyglada, ze stoi tu dlugo, jedna opona jest przebita. Pociagam za klamke... drzwi sie otwieraja. Tylko zeby schronic sie przed deszczem...
Swiece telefonem. Wnetrze zawalone jest kablami i jakimis starymi natrzedziami. Robie miejsce na plecak i z ulga siadam na kanapie. Deszcz bebni sobie o dach, ale w srodku jest sucho. Na stoliku paczka ciastek. Tylko lekko przeterminowane. Chwila zawahania... Chyba nikt juz ich nie bedzie jadl, a dla mnie to slodkie kalorie... Zjadam polowe paczki popijajac woda, zostawiajac reszte na sniadanie. Obok lezy miekki, suchy, czerwony polar ze znakiem UMBRO. Zdejmuje przemoczone ubranie, zakladam polar i ukladam sie do spania przykrywajac dwoma znalezionymi kocami. Zasypiam natychmiast.

Budze sie o 7.00. Mysle, ze to cud, ze ta przyczepa znalazla sie alkurat tutaj. Idac przez las w deszczu w nocy calkowicie bym przemokl i przemarzl. Modle sie dziekujac Bogu za to schronienie. Mam wode i pol paczki ciastek. Gdy zabieram sie do mojego sniadania otwieraja sie drzwi przyczepy i staje w nich szczupla kobieta ok 60-tki z grzywa siwiejacych wlosow.
Widze przerazenie na jej twarzy, ktore przechodzi w zdumienie i zlosc. Mahajac rekami wykrzykuje po wlosku cos w rodzaju:
- Co tu robisz? Jakim prawem jestes w mojej przyczepie?
Musze wygladac idiotycznie siedzac w jej polarze i jedzac jej ciastka. Mysle, ze zaraz zadzwoni na policje i tym razem sprawa bedzie powazniejsza... Staram sie wytlumaczyc lamanym wloskim:
- Io sono un pellegrino Pollacco. Pellegrinaggio da Gerusalemme ad Assisi. Preghiera la pace.
Kobieta dalej krzyczy machajac rekami. Rozumiem z jej slow, ze nie jest katoliczka i chyba nie darzy szacunkiem kosciola katolickiego.
- To cud ze znalazlem ta przyczepe. Padal deszcz, byla noc. Tylko sie schronilem, zaraz stad ide.
- To nie zaden cud tylko moja przyczepa a ty sie tu wlamales!
Wydaje sie ze sytuacja jest beznadziejna. Ale nagle przychodzi mi do glowy mysl.
Robie dwa kroki w strone kobiety i zdecydowanym gestem, choc delikatnie obejmuje ja mowiac cicho:
Mi dispiace, mi rifugio (Przepraszam, szukalem tylko schronienia)
O dziwo kobieta nie protestuje. Nie odpycha mnie. Gdy puszczam ja, widze ze sie delikatnie usmiecha. Minal strach i zaskoczenie, teraz jest zaciekawiona.
Pokazuje mape trasy na drerwnianej desce i tlumacze jak potrafie idee pielgrzymki.
Ma na imie Giselle. Jest ateistka, ktora bardzo nie lubi kosciola. Przyglada sie znakowi franciszkanskiego krzyza i trzech symboli religii monoteistycznych.
- Jest jeden Bog dla nas wszystkich - wyjasniam znaczenie symbolu. - Modlimy sie inaczej i inne mamy zwyczaje ale opiekuuje sie nami ten sam Bog.
- Nie wierze w Boga i sie nie modle.
Zdobywam, sie na odwage:
- Ale on w ciebie wierzy Giselle. Jestes dobrym czlowiekiem. To wystarczy.
Giselle sie usmiecha, ciagle zaskoczona ta poranna przygoda.
- Buon Viaggio! (Dobrej drogi) - zyczy mi na pozegnanie i dodaje: - No prega per me! (nie modl sie za mnie!). Powtarza to kilka razy z takim naciskiem, jakby wierzyla, ze modlitwa moze miec na nia jakis wplyw.
Wymieniamy usmiechy. Giselle caly czas kreci glowa z niedowierzaniem.

Gdy jestem znow na mojej drodze pierwsze co robie to modle sie za Giselle. Zeby w kolejnym napotkanym czlowieku w potrzebie dostrzegla Ciebie.

wtorek, 18 października 2011

L'Aquila

Duze miasto, z ktorym po dlugim marszu przez Abruzję wiazalem nadzieje na przyzwoity nocleg... Gdy wszedlem w mury starowki od razu zaskoczyly mnie rusztowania. Kazdy niemal budynek opleciony pajeczyna stalowych konstrukcji, lin, zabezpieczen. Dopiero po chwili dostrzeglem pekniecie na scianach. Dwa lata temu trzesienie ziemi zabiło tu 300 osób, pozbawiając domów 40 tysiecy. Jeden los spotkał biednych i bogatych. W ciagu kilku chwil bezdomnymi stali sie lekarze, urzednicy, prawnicy, rzemieslnicy i robotnicy. Wyludniona starowka. Nagie manekiny w pustych witrynach dawniej eleganckich butikow robia przygnebiajace wrazenie. Niestety olbrzymia katedra sw. Bernarda tez jest zamknieta. Popekane mury zabytkowego gmachu spina gigantyczny stalowy gorset. Pusto i glucho. Zamkniete kawiarenki, mieszkania, sklepy, urzedy. Nad pelna niegdys zycia strowka duzego miasta zawisla cisza. Szukam jakiegos kosciola ale wszystkie zamkniete. Opuszczam centrum i dochodze do wielkiej bialej katedry. Polowa budynku zawalila sie i zostala zastapiona stalowym implantem. Prezbiterium ocalalo, biegnie teraz przez nie pionowe pekniecie, jak rysunek pioruna uderzajacego w ziemie.
Zaczyna sie jakas bardzo uroczysta msza. Jest biskup i wielu ksiezy. Po mszy wchodze do zatloczonej zakrystii zeby spytac o nocleg. Ktos kieruje mnie do franciszkanow.
- San Pio Decimo Chiesa (Kosciol sw. Piusa X)...
Marsz trwa pol godziny. W koncu jest. Na murach delikatne tylko pekniecia. W bocznym oltarzu Faustyna i Jan Pawel II. Ufff... Franciszanie konwentualni daja mi pokoj i kolacje. Przed oltarzem Milosierdzia dziekuje za opieke.
Rankiem po mszy ruszam w kierunku Rieti. To miasto z bogata franciszkanska tradycja, wiec spodziewam sie, ze lokum dla pielgrzyma nie bedzie problemem. Na peryferiach L'Aquili dwoch bezdomnych pierze rzeczy w fontannie. Podchodze zeby spytac jak wyjsc z miasta omijajac autostrade. Sa Albanczykami. Tlumacza mi lamanym wloskim. Na pytanie skad jestem, wyjasniam ze pielgrzymuje. Wygladamy bardzo podobnie, od razu nawiazujemy dobry kontakt. Mowie, ze w Albanii spedzilem 10 dni, ze to kraj bardzo goscinnych ludzi. W odpowiedzi szerokie usmiechy. Zapraszaja mnie na jedzenie. W sumie jakis obiad by sie przydal przed dlugim marszem, choc nie spodziewam sie wystawnego poczestunku po dwoch biednych emigrantach. A jednak! Dochodzimy do osrodka jakiejs fundacji. Czeka juz gromada ludzi. Sa tu Algierczycy, Bulgarzy, Libijczycy, ciemnoskorzy z Afryki i Wlosi.
Na scianie "Ostatnia wieczerza" a pod nia franciszkanski krzyz w ksztalcie tau. Dobrze trafilem! Obiad jest bardzo obfity i zadziwiajaco smaczny. Makaron z miesem albo warzywa, mieso, ziemniaki. Do wyboru kilka rodzajow ciast, owoce. Mozna wziac na zapas, z czego skrzetnie korzystam.
Slysze, jak moi Albanscy znajomi szepcza przy stoliku obok o Jerozolimie. Wyciagam tablice pokoju i pokazuje mape drogi. Wielonarodowe towarzystwo bezdomnych sledzi trase. Odnajduja slowa modlitwy w swoich jezykach. Odpowiadamn na pytania: Jak dlugo? Jaki cel? Czy ide sam? Gdzie spie? Klepia mnie po ramieniu, slysze "Bravo". Zegnam sie wsrod usmiechow, mocno pokrzepiony dobrym obiadem i wspaniala atmosfera.
Gdy wracam na moja czarna nitke asfaltu spoglądam jeszcze na doświadczone cierpieniem miasto. Myślę o tym jak latwo stac sie bezdomnym i doswiadczyc nagle trudnego losu. Ale ponad tym wszystkim co przynosi zycie - zlym i dobrym - jest nadzieja. Jak jej nie stracic? Za mną prawie cztery miesiące samotnej drogi z Jerozolimy. Przede mną już tylko kilka dni do Asyżu. Coś, co jest tu blisko ze mną, co towarzyszyło mi początku, sprawia, że mimo wielu trudnych a czasem dramatycznych wydarzeń, nie zgubiłem się. Nie zniknęła wiara w sens i cel tej drogi. Jak to możliwe? A jednak jestem tu i idę dalej. Bogu za wszystko niech będą dzięki!

piątek, 14 października 2011

Capistrano

Zrobiło sie chłodno. Spałem w szopie z narzędziami. Szczeliny w scianach i okno btlez szyby zapewniały przez cała noc świeży powiew gorskiego powietrza, tylko ręce i twarz trochę marzna, nad ranem temperatura spada do 1 stopnia Celsjusza.
Mniej słońca towarzyszy mi też w ciągu dnia. Szczyty Apeninow chowają sie w chmurach, miasteczka zajęły obronne pozycję na niedostępnych górach, zwieńczone zawsze zamkiem i klasztorem. Mysle o tym jak silny był duch franciszkańskiej odnowy w XIII i kolejnych stuleciach, skoro prawie każde mijane miasto ma swój franciszkanski konwent.
Nazwa Capistrano niewiele mi mówi, chociaż gdzieś kojarzy mi sie słowo Kapistran z jakimś świętym. Może był stąd - zastanawiam sie gdy o zmroku wspinam sie stroma droga do miasteczka.
Kamienne domy wyglądają jak dekoracja z filmu o św. Franciszku. Mury z polnego kamienia, rzeźbione kamienne portale z niskimi drzwiami, wąskie okiennice. Pusto i cicho. Stromo ustawione domy przyglądają mi sie w milczeniu jak widzowie w antycznym amfiteatrze. Podobne uczucie miałem stojąc na scenie w amfiteatrze w Efezie. Św. Paweł potrafił wtedy mówić tysiącom wzburzonych wyznawców Artemidy o Jezusie. Ja czuję sie przytloczony ta widownia jak początkujący gladiator. Kim był ten Kapistran? Jak mnie tu przyjmie?
Gdy po kamiennych schodach wdrapuje sie wreszcie na szczyt, mam blisko kościelną wieżę. Widok
na doline pozwala sie domyslic ze nielatwo było kiedys zdobyc to miasto. Cały
czas pusto, nie ma ludzi. W ciszy wchodzę do kościoła. Nie ma światła, w polmroku na ołtarzu widzę figurę z laska pielgrzyma i psem u nóg. To chyba św. Roch zwany przez Wlochow "Rocco", chroniący przed morowym powietrzem, ale także patron samotnej drogi. Pamiętam go z małej
drewnianej kapliczki w lesie pod Lodzia. Pies podaje Rochowi w pysku chleb.
Klekam i proszę Rocha, żebym też dzisiaj dostał coś do jedzenia.
Miasto zapaliło latarnie. Pojawia sie okrągły księżyc goniony przez chmury. Jest coraz zimniej. Tablica informuje:
Convento Giovanni Capistrani 2 km.
A więc moj Kapistran ma na imię Jan i poświęcono mu klasztor. Jeśli to klasztor franciszkanski, to będę miał szczęście...
Klasztor wienczy sasiednie wzniesienie. Zaskakuje wielkością. Potężny budynek w stylu chyba renesansowym. Przed wejściem kamienna kolumnada i rzezbiony portal ze znakiem dwóch skrzyzowanych rąk: żebraka i zakonnika - symbol franciszkanów. Kosciol sw. Jana Kapistrana.
Pusto. Świeci sie latarnia, ale w żadnym z okien nie widzę światła. Klasztor wygląda na opuszczony. Na drzwiach kartka z godzinami mszy. Tylko po południu, dwa razy w tygodniu. Obchodzę budynek. Wszystko zamknięte na głucho.
A więc święty Janie Kapistranie proponujesz żebym spędził noc po franciszkansku na tej kamiennej ławie... Dotykam chropowatej, zimnej powierzchni piaskowca. Zaczyna padać deszcz. Siedzę w podcieniach, więc zmokniecie mi nie grozi. Wyciągam karimate i spiwor i układam sie z polarem pod głową. Latarnia daje dosc swiatla zeby poczytac cos przed zaśnięciem. W świetle latarni świecą sie srebrne nitki deszczu. Wyciągam podarowane mi w Manopello przez siostrę
Paschalise "Boze Oblicze".

Budzą mnie głosy. Jest 21.30. Na dziedzińcu pojawili sie ludzie, dostrzegają mnie i idą w moja stronę.
Muszę wytłumaczyć skąd sie wziąłem. Przyglądają sie opartym o ścianę ikonom.
Pojawia sie franciszkanin, przedstawia sie imieniem Feancesco, ma twarz zaskakująco przypominająca Karola Wijtyle. Męskie rysy z tym łagodnym jasnym spojrzeniem.
Zapraszają mnie do środka. To grupa organizacyjna obchodów święta Jana Kapistrana, które przypada 23 października. Szykują festyn i fajerwerki.
A więc Jan Kapistran jest tu ciągle aktywny. Rozmawiają po włosku, więc przyglądam sie ich energii i żywiołowej gestykulacji. Ta społeczność żyje w kamiennym mieście od stuleci. Zastanawiam sie jak to jest budzić sie i zasypiac przez dziesiątki lat w miejscu, gdzie każdy kamień pozostał w średniowieczu. Jakie znaczenie ma śmierć jednego człowieka skoro kolejne pokolenia przekazują sobie tradycje i żyją nimi tak jakby uplyw czasu nie był dla nikogo niczym istotnym.
Dostaje od padre Francesco pokój i kolację. Rano już nie pada. Podziwiam panoramę kamiennego miasta, które budzi sie do kolejnego dnia swojego spokojnego zycia. Ogarnia mnie uczucie pokoju i harmonii. Wszystkie wydarzenia przeszłości i to co mnie czeka jest powiązane i układa sie w harmonijny plan, którego nic nie jest w stanie zakłócić. Mam tylko go zaakceptować i odnaleźć w nim miejsce dla siebie.
Francesco przynosi mi na tacy śniadanie i kawę. Jakbym widzial Karola Wojtyle.
On też gdzieś tu jest, blisko i opiekuje sie pielgrzymami na trzech szlakach do Asyzu.
Po śniadaniu żegnam się z Francesco i spędzam chwilę w kościele.
- Grazie Santo Giovanni Capistrano!

czwartek, 13 października 2011

Pytania

To jakiś paradoks ale im lepiej jestem zaopatrzony tym gorzej mi się idzie.
Nurtuje mnie pytanie: dlaczego tak jest?

Po Manopello, gdzie wypoczalem i zostałem hojnie obdarowany, droga jest trudniejsza. Mam piękna pogodę, wspaniale krajobrazy, pieniądze i prowiant, a mimo to coś mnie obciąża.
Chyba lepiej sie szło gdy była niepewność, ostatnia moneta w kieszeni i tylko modlitwa jako zabezpieczenie. Poczucie komfortu osłabia nogi, robię częściej postoje, niechętnie wybieram trudne podejścia. Do Asyzu zostało niecałe 200 km i duch pielgrzymowania dziwnie osłabł. Mam nadzieję że to chwilowe.
Tak jak w prowadzeniu firmy, czy w projekcie, czas na odnowę, na reformę, na zmianę, jest nie wtedy gdy przychodzi kryzys, tylko właśnie wtedy, gdy przychodzi okres powodzenia, bezpieczeństwa, wzrostu. Właśnie ten czas powinien być czasem zaciskania pasa, zwiększonej koncentracji i zdwojonego wysiłku. Właśnie przy dobrej pogodzie trzeba myśleć o zimnych dniach, a nie wtedy gdy zaskoczą mnie pierwsze mrozy.
Gdy brakuje wszystkiego, gdy nie wiem gdzie będę spał ani co będę jadł, wtedy sie modlę i modlitwa otwiera nowe możliwości. Odpowiedzią na pokorne zawierzenie jest łaska noclegu,

kolacji, pomocy dobrych ludzi. Gdy mam pieniądze odzywa sie we mnie natura turysty, łowcy wrażeń, modlitwa jakby schodzi na drugi plan.
Wtedy ratunkiem jest różaniec. To moje wielkie odkrycie. Przed ta najpokorniejsza modlitwa zawsze ucieka duch zniechęcenia.

To normalne ze w zmęczeniu pragnę odpoczynku, gdy zbliża sie deszcz, szukam schronienia, gdy czuję głód, rozgladam sie za chlebem. Ale wyrzeczenie sie wygod, rezygnacja ze zbędnego posiadania, post i modlitwa - dają oczyszczenie i otwierają na najlepszy dla mnie plan, od
początku swiata gotowy i czekający na to az podejme jego realizację.

Tu w drodze pojawiają sie podobne pytania, znaczone tym samym paradoksem.

1. Dlaczego najszczesliwsze są dzieci?

2. Dlaczego im wyżej tym czystsza woda?

3. Dlaczego biedak dzieli się zd mną tym co ma a bogaty ostrożnie mi sie przygląda?

4. Dlaczego tyle słów wypowiadają ci, którzy powinni daewc przykład?

5. Dlaczego tak bardzo teskniac do nieskończoności, tak mało gotów jestem dać jej z siebie?

6. Dlaczego szukając miłości tak łatwo można znaleźć rozwiazlosc?

7. Dlaczego biała kartkę papieru dziecko kladzie przed sobą poziomo, a dorosły pionowo?

8. Dlaczego polityka skupia sie na czynniki ilosciowym zamiast na jakościowym?

9. Dlaczego gwiazdy show-biznesu udzielają wywiadów w okularach słonecznych?

10. Dlaczego im więcej wiadomo o mozgi tym coraz większą jest tajemnica?

11. Dlaczego profesor zarządzania rzadko jest dobrym biznesmenem?

12. Dlaczego produkuje sie samochody, które mogą rozwijać prędkość 260 km/godz. skoro dopuszczalna prędkość na autostradzie to 110?

13. Dlaczego politykom robi się szkolenia z wpływania na innych a nie z mówienia prawdy?

14. Dlaczego słowo "skuteczność" tak skutecznie wypiera słowo "przyzwoitość"?

15. Dlaczego cywilizacja postępu technicznego to cywilizacja rosnącego lęku przed utratą?

16. Dlaczego im większą konstrukcja tym większe ryzyko katastrofy?

17. Dlaczego co kilka lat kupuje się na raty drogą plazmę z coraz większą rpzdzielczoscia obrazu, skoro pobliski las ma rozdzielczość nieskończenie wyższa i jest za darmo?

18. Dlaczego z takim wytesknieniem czekamy na koniec dnia pracy, weekend, urlop, emeryturę zamiast spróbować żyć właśnie tutaj, właśnie teraz?
...

Mam ich wiele. Naiwne sa chyba.

Dlaczego zamiast robić swoje siedzę i zabijam czas tym pisaniem?

Spałem w przyklasztornym garażu. Moze braciszkowie woleli zachować ostrożność wobec nocnego przybysza. Przez wybita szybę wiał wiatr ale widziałem też księżyc. Nie byłby tak piękny na 35 - calowej plazmie.

środa, 12 października 2011

Manopello

Gdzieś tutaj, w górach Abruzji, między Lanciano i Manopello, gdzieś w tej okolicy zabrakło mi słów zeby pisać o tym co mnie spotyka.
Mysle że to jest błogosławieństwo, że trafiam do tych miejsc, rozmawiam z tymi ludźmi.
Jak pisać o modlitwie przed Swietym Wizerunkiem w bazylice Volto Santo?
Jak opowiedzieć o spotkaniu z pustelniczka siostra Paschalisa, która poświęciła cudownemu calunowi swoje życie? Albo o spotkaniu z Paulem Badde, badaczem całunu i autorem słynnej książki pt. Świete oblicze?
Co można napisać o widoku osniezonych szczytów Gran Sasso widzianych ze zboczy Manipello?
Jak opowiedzieć o spotkaniu z polskim kapucynem, który jest tu od roku, o spowiedzi w takim miejscu, o rozancu pod pełnią księżyca, o słodkich dzikich jabłkach, o porannym espresso w starym refektarzu?
Paul mówi:
- Calun przywedrowal tutaj tak jak ty. Z Jerozolimy. Przyniósł go nikomu nie znany pielgrzym.

Siostra Paschalisa czyta prymatu cywilizacji miłości na tablicy pokoju i kiwa głową.
- Nie będzie innego znaku jak tylko znak Jonasza - wzrokiem wskazuje całun na ołtarzu.
Chrystus zmartwychwstaly patrzy na nas oczami, które są tak dobre, że aż wydają sie naiwne...

wtorek, 11 października 2011

Lanciano

- Sempre dritto! (zawsze prosto!) - słyszę gdy pytam o Lanciano. Idę już szósta godzinę. Zostało może 10 może 15 kilometrów. Ból stopy zlagodnial na tyle, ze mogę iść. Z winnic na wzgorzach rolnicy zwoza na przyczepach do punktow skupu ciemne winogrona. Miejsca z wielkimi zbiornikami noszą nazwy świętych. Niektórzy rolnicy mijając mnie pokazują ze mam się czestowac. Owoce są bardzo słodkie.
Gdy zbliżam się do Lanciano niebo zaczyna tworzyć czerwono-granatowe obrazy. Są żywe, poruszają rozmachem. Zmieniaja się szybko jakby prcekazywana wiadomosc musiała być szybko czytana. Co mowi niebo w tych znakach? Co zapowiada ten zadziwiajacy zachód słońca przed miejscem, gdzie w VIII wieku miejscowemu ksiedzu tracacemu wiarę w obecność Boga w eucharystii ukazał się znak?
Jestem bardzo zmęczony. Zaczyna padać deszcz i wieje coraz silniejszy wiatr. Czarmogranatowe niebo rozswietla blyskawica, za ktora z grzechotem lawiny kamieni toczy sie grzmot. Kuleje starając się odciążyć prawa nogę kosturem. Ale nie fizyczny ból jest najgorszy. Od kilku dni meczy mnie pewien problem. Nie potrafię wyzwolić sie z osadzania pewnej osoby. Ten ciężar nieprzebaczenia dociska mnie do ziemi i sprawia ze cierpię. Jestem na pielgrzymce, rozmawiam z Bogiem, niose setki intencji i nie potrafię przebaczyc. Tak jakbym marnował czas i zawodził
czyjaś nadzieję. Mimo starań i modlitw ciężar nie maleje.
Burza przetacza sie przede mną ale w srodku czuję głuchą pustkę.

Kosciol nosi imie sw. Franciszka. Wchodzę podczas mszy. Miracolo Eucharistia w przeszklonym
tabernakulum oddzielona jest od wiernych polprzezroczystym welonem. Zasłona Debiru ze Swiatyni Salomona - pojawia się myśl.
Nie mam odwagi podejść. Może to zmęczenie. Nie czuję sie przygotowany do komunii. Odkładam to na jutro rano. Czuje silna potrzebe spowiedzi.
Kleczac modlę sie ale trudno pokonać znużenie, ból i smutek. Mogę tylko przeprosić.
Po mszy idę do księdza. Na mój widok wyciąga 20 euro i kieruje mnie od razu do hotelu Alberge Roma. Mam się na niego powołać. Prowadzi mnie tam małżeństwo, od którego dostaje jeszcze 10 euro. Chojny jesteś Panie! godzina w Lanciano i z zera stan kasy podskoczyl do 30. Hotel kosztuje jednak 40. Gdy wspomonam o księdzu, w recepcji rozkładają ręce. Rośnie zmeczenie. Wracam kilometr do kościoła. Przez domofon slysze jak poirytowany już ksiądz powtarza tylko ciągle: - Alberge Roma! Alberge Roma!
Nie potrafię po włoski wytłumaczyć mu przez domofon że pokój kosztuje 40. Próbuje powiedzieć, że potrzebuje tylko podłogi choćby gdzieś w korytarzu. Bez skutku.
W swiatlach latarn strugi deszczu. Kosciol św. Franciszka jest już zamknięty. Jest 22.00. Idę przed siebie ulica aż trafiam na kościół św. Łucji. Jest otwarty! W srodku pusto i cieplo. Wielka figura św. Maksymiliana. Klekam przed patronem pielgrzymki. Dalej jeszcze większą niespodzianka: w bocznej kaplicy wielki obraz Milosierdzia Bozego, fotografia Jana Pawla II i polska flaga! Czuję że trafiłem w dobre miejsce. Zmeczenie na moment znika a w sercu pojawia sie nadzieja. Kaplica Milosierdzia jest otwarta od roku. Ławki mają miękkie obicie. Gdyby zestawić dwie jedna obok drugiej...
Wtedy słyszę kroki. Franciszkanin oproznia skrzynki ofiarne. Mija mnie bez słowa. Może więc mogę tu zostać? Chybe Lucja ma otwarte cala dobe... Gdy znów zostaje sam, odmawiam koronke do Milosierdzia Bozego, ale modlitwa przychodzi z trudem. Ciężar posadzen wraca.
- Przyprowadziles mnie przed Swoje Molosierne oblicze a ja nadal nie umiem odrzucić grzechu.
Zrób to za mnie! Ja nie umiem! Zabierz ode mnie grzech! Uwolnij moje serce, daj poczuć duszy wolność od sądzenia bliźniego! Patrzę w oczy Milosierdzia.
- To niemożliwe bez ofiary. Łaskę daję ci za darmo ale krok w jej strone należy do ciebie...
Ogarnia mnie wielka senność. Łącze dwie ławki i układam się z polarem pod głową. Reflektor oswietlajacy Jezusa razi oczy. Żeby zasnąć trzeba go wyłączyć... Słowa dalej płyną ale nie wiem skąd brać siłę żeby ich słuchać. Jest północ... Nikt tu chyba już nie przyjdzie.

Budzi mnie szturchniecie. Franciszkanin stoi nade mną potrzasajac pekiem kluczy. Poirytowanym głosem mówi chyba coś o świetle. A więc nie wolno było wyłączać oświetlenia ołtarza. Mam się zbierać.
Pakuje się zaspany i zbyt zaskoczony żeby cokolwiek tlumaczyc, a może jestem zbyt przytłoczony ciężarem winy. Na ulicy przenika mnie zimny wiatr. Deszcz już nie pada, tylko ciągle blyska i grzmi.
Idę rozglądając się za jakimś dachem żeby przetrwać do rana. Wszystko pozamykane.
Trafiam na zamknięta stacje benzynowa. Jest dach. Rozkładam karimate i przykrywam się folią NRC.
Budzi mnie grzechot. Silny wiatr zacina z boku i deszcz z gradem bije o moje przykrycie.
Chowam sie głębiej szukając skrawka suchej przestrzeni. Wyciągam biblie. Otwiera się na psalmie 76. Przede mna za zaslona deszczu i gradu wsrod blyskawic i grzmotów żywioł pokazuje swoją moc i potęgę.

"Ogłosiłeś z nieba Swój wyrok,
przelękła się ziemia, zamilkła.
gdy Bóg na sąd się podniósł
by ocalić wszystkich pokornych na ziemi..."

Ukryles przede mną swe Milosierne oblicze. Tak postępujesz z grzesznikami. Ale przecież syna marnotrawnego przyjmujesz czulym przytuleniem, czego sama sprawiedliwość nigdy nie pojmie... Znowu miałem szansę... i zgasiłem światło.
Czuję wezbraną falę przypływu... ale łzy nie płyna do srodka znanym mi z chwil duchowych poruszen strumieniem szczescia. Potok jest suchy, koryto spalone i popękane, krzyczy o wilgoc, ktora wreszcie da zycie martwym ustom... Czy to strach? Nie... To bojaźń i drżenie przed majestatem Bożego Miłosierdzia. Jest 3 rano. Wysyłam smsa do osoby, z która wiązał sie problem nieprzebaczenia. O dziwo odpowiedz dostaje po 10 minutach. Na te słowa czekałem! Czytam je raz za razem. Fale Miłosierdzia zalewają wszystko. Panie moj!

Budze sie z głową na plecaku. Ciągle pada deszcz ale już zaczyna switac. Msza u św. Franciszka jest o 7.30. Czuję się niewyspany i jestem zmarzniety, ale w sercu czuję tak wielka ulgę i radość, ze prawie biegnę do kościoła...
Po komunii klade sie krzyżem przed cudownym tabernakulum. Łzy padają na posadzke. Przechodzą nade mną ludzie ale nie zwazam na to.
Poczucie calkowitego uwolnienia. Lekkość i szczęście. Czuję ze cały ciezar zniknął.
Jestem wolny.
Uczucie wdzięczności za łaskę uwolnienia jest tak silne ze wszystko przestaje się liczyć, jest tylko Bog, obecny, rzeczywisty, żywy, przy mnie, we mnie!

Mówią, ze Bog jest tylko miłosierny. A skoro tak, to nie może być jednocześnie sprawiedliwy czyli karzacy. Teraz wiem, ze jesteś jednym i drugim jednocześnie. Potrafisz być Bogiem i człowiekiem w jednej osobie. Potrafisz więc łączyć miłosierdzie i sprawiedliwość. Ale odwracasz milosierne oblicze i pokazujesz swą karzaca moc tylko po to, żeby ujawnić Swoja pełnię, którą jest miłość samoposwiecajaca i przebaczenie grzesznikom.

czwartek, 6 października 2011

Francesco

Dzisiaj pamiątka spotkania Franciszka z jego ukochaną siostra, śmiercią cielesna. We Wloszech narodowe święto i prawie wszystko pozamykane. Mam na szczęście wodę i prowiant w plecaku. Z San Severo, gdzie nocowalem w ośrodku Caritasu, do Serracapriola jest niecałe 30 km. Swieci słońce a jesienne powietrze daje wzgorzom wyraziste kolory ciemnych brązow, rudosci i plowiejacej zieleni. Idę przez pustkowie mijając opuszczone domy i czasem samotny traktor.
Sierracapriola brzmi ładnie. Ciekawe co znaczy to słowo. Z daleka dostrzegam wielka górę, a ba jej szczycie kopułę kościoła i dzwonnice. Miasto musi zajmować druga stronę wzgórza. Wspinam
sie na skroty stromą ścieżka, chcąc uniknąć drogi, która na szczyt wije się przez ponad dwa kilometry i w końcu staje zdyszany przed kościołem. Jest zamknięty, ale widok stąd jest niezwykły. Panorama słonecznej Apulii ciągnie sie dziesiątki kilometrów w stronę Adriatyku, który widać pod horyzontem jako wąską linie ciemniejszego błękitu.
Przechodzącą kobietę pytam czy w kościele będzie dzisiaj jeszcze msza. Odpowiada, ze po drugiej stronie miasta jest drugi kościół i ze tam o 19.00 będzie msza z procesja upamiętniająca śmierć San Francesco.
Dobrze trafiłem, do mszy mam akurat godzinę. Gdy ruszam pojawia się przy mnie pies. Merda ogonem i sie lasi. Najwidoczniej postanawia mi towarzyszyć. Kieruje się w stronę głównego
placu. Miasteczko jest bardzo stare. Widać to po kamiennych chodnikach i wąskich uliczkach oddzielajacych rzędy starych kamienic. Pies jest ciągle ze mną, idzie kilka kroków z przodu. Gdy przystaje na rynku żeby spytać o drogę pies siada obok mnie.
- Convento cappucini? - starsze małżeństwo wyprzedza moje pytanie. A więc są tu franciszkanie!
Dostaje instrukcje jak dojść do kościoła. Pies rusza przede mną. Cały czas idzie ze mną. Dziwne. Może jest głodny i myśli ze coś dostanie? No to kiepsko trafił. Idziemy tak razem pol godziny. Zastanawiam sie co będzie jeśli pies zechcę wejść ze mną do kościoła. Przecież nie mogę go odpedzic. Nie dzisiaj! Nazywam go w myślach Piedi. Czyli "stopa". To jedno z niewielu słów jakie znam po włosku. Pellegrinaggio a piedi to pielgrzymka "stopami" czyli piesza.
Gdy staje przed kościołem Piedi gdzieś znika.
Gromadzą się ludzie na mszę. Jakaś starsza pani po krótkiej wymianie słów oznajmia ze zaraz przyprowadzi padre Antonia.
A więc jestem u kapucynów w święto św. Franciszka. Z ulga zdejmuje plecak i dziękując o. Pio sięgam po wodę.
Padre Antonio ubrany juz do mszy wita mnie po polsku: Jak się masz?
Smiejemy się obaj. Zna Polske był kilka razy w Krakowie. Ma przyjaciół wśród kapucynów w Gdansku. Pokazuje my nasza tablice pokoju i mówię o prymatach cywilizacj miłości które niesiemy we trzech do Asyzu. Rozumiemy się od razu. Pielgrzym z Ziemi Swietej do Asyzu tuż przed msza w dniu św. Franciszka jest dużym zaskoczeniem. Chce zostawić rzeczy w przedsionku kościoła, ale Antonio delikatnym gestem zaprasza do środka z plecakiem i kosturem.
To święta rzecz - mówi wskazując na odrapany bagaż. Mam zająć miejsce pod ołtarzem. Msza jest bardzo uroczysta, wszyscy odswietnie ubrani. Grają gitary i goracy śpiew młodych z fraskamu z zycia Franciszka na scianach i sklepieniu- tworzą niezwykły nastrój. Kazanie najwidoczniej porusza mój temat. Słyszę swoje imię kilkakrotnie i słowa "pace" i Assisi. Jeszcze nie ochlonalem. Nie mogę nawet spokojnie się rozplakac bo wszyscy na mnie patrzą. Czuję się niezrecznie ale gdy razem odmawiały "Ojcze nasz" zapominam o stresie. Msza jest jak koncert niebianskiej muzyki. Nie wiem dlaczego soityka mnie takie wyróżnienie, ale jestem szczęśliwy i w modlitwie dziękuję Bogu i św. Franciszkowi za te chwile.
Po mszy kolacja w refektarzu. w rozmowie jest z nami Duch Swiety. Mówimy sobie nawzajem rzeczy o przeszłości i przyszłości. Antonio ma 53 lata. Jest pielgrzymem i poeta. Rozwija idee nowej ewangelizacji. Opowiadam mu o swoich przeżyciach, on o swoich. Gdy mówię o psie, który mnie tu przyprowadził, wyjaśnia, że w tym dniu to się moglo zdążyć. Opowiada jak kiedyś szli z grupa pielgrzymkowa do San Angelo i też pojawił się pies. Towarzyszył im cała drogę a podczas mszy siedział grzecznie cały czas przy stole ofiarnym.
To wszystko jest możliwe tylko we franciszkowym świecie - mysle sobie.
Cele dostaje naprzeciw celi,która zajmował kiedyś o.Pio. Spędził w tym klasztorze dwa lata gdy miał 20 lat. W gablocie oglądam zakrwawione bandarze - Antonio przywiózł je tu z San Giovanni Rotondo.
Trudno mi w to wszystko uwierzyć gdy wykapany kładę się spać. Obecność o. Pio jest teraz silna. Gdy w jego celi chce się do niego modlić - od razu odsyła mnie do Maryi, której iswietlona figura stoi w korytarzu
Rano po mszy i śniadaniu Padre Antonio daje mi list do przełożonego kapucynów w Asyzu.
- wysłałem mu już maila w waszej sprawie. W tym liście pisze o wwszej pielgrzymce.
Jestem wdzięczny za wszystko i obiecuje modlitwę.
- Tego psa, który mnie tu przyprowadził nazwałem "piedi".
Antonio patrzy na mnie poważnie i wyciąga swojs wizytówkę. Czytam na niej: antonio Belpiede.
- Belpiede oznacza "piękna stopa". Obaj śmiejemy się z poczucia humoru sw. Franciszka.

poniedziałek, 3 października 2011

Rotondo

Sady, pastwiska i zaorane, kamieniste pola, z których zebrano już zboże, otwierały sie przede mną linia łagodnych wzgórz gdy zblizalem sie do San Giovanni Rotondo. Głos był wyraźny:
- Nikomu nie mów skad ani dokąd idziesz.
Przez chwilę czuję lekki strach, bo historia utrudzonego pielgrzyma pomagała dotąd znajdować nocleg. Głos jest jednak wyraźny. Posłuszeństwo. To słowo cały czas mam w głowie gdy pokonawszy strome podejście staje przed wielkim białym gmachem. Na tle zieleni wielkiej góry wygląda jak potężny pomnik. Ale wiem ze w środku tętni życie nowoczesnego i świetnie zorganizowanego szpitala. Napis na głównym budynku to jakby ciągle slyszalny tutaj głos o. Pio, którego podobiznę umieszczono poniżej: Casa Sollievo della Soferenza. Dom ulgi w cierpieniu. Wiedział dobrze czym było cierpienie. Doznał go od tych, którym zawierzyl życie. Ten szpital to pomnik wytrwania w dobrym do końca.
Do kościoła prowadzi mnie muzyka. Zostawiam plecak w kruchcie i słucham głosu który nie jest operowym sopranem tylko przychodzi z samej gory. Pierwszy hotel nazywa się Bianco. To dobra nazwa mysle w duchu, ale jestem zbyt zmęczony żeby w recepcji powiedzieć więcej niż: Potrzebuje noclegu na jedna noc ale nie mam pieniędzy.
Gdy po chwili jestem w pokoju z reklamówka pełna jedzenia patrzę na wiszacy nad łóżkiem
portret O. Pio. Ręcznie malowany obraz, trochę w afrykańskim stylu, usta wydatne, rysy trochę jak z afrykanskich masek. W róg ramy ktoś wetknal mały obrazek Jezusa Milosiernego z modlitwa do Milosierdzia Bozego... Casa Sollievo della Sofferenza.
Głos znowu odzywa sie wyraźnie: modlitwa za dusze cierpiące. Nie dyskutuje z wola tego, który mnie tu gości i wysyłam kilka sms-ów z zaproszeniem do odnowienia całego różańca. Ktoś pyta o godzinę rozpoczęcia modlitwy. Wyglądam przez okno. Tablica informuje: szpital czynny: 0 - 24.
- Dwunasta - odpowiadam wszystkim.

Rano msza w dużym kościele, potem wyruszam bez planu obejrzeć miasto. Całe poświęcone jest świętemu. Ale silnie obecny jest tu Jan Pawel II. Książki, publikacje, wystawy, plakaty. Włosi pamiętają papieża-Polaka i jego związki ze św. O. Pio.
Wrażenie robi monumentalna drogą krzyżowa i wielkie centrum konferencyjne. Ruch tu olbrzymi. Pielgrzymi z całego świata. Trochę trudno skupić sie na modlitwie wsrod głośnego tłumu, który co chwila ktoś ucisza w świętych miejscach. Cela o. Pio. Skromny pokoik z wielkim obrazem Madonny z Dzieciatkiem w okrągłej ramie. Pod łóżkiem znoszone sandały. To tutaj staczal walki
z diabłem.
Kolację dostaje od pani z recepcji która wczoraj mnie przyjęła. Aż mi niezręcznie. Mogę zostać na jeszcze jedna noc. Robię więc pranie i delektuje się cisza pokoiku w przybodowce do głównego budynku hotelu. Wieczorem słyszę śpiew z kościoła. Wychodzę i włączam się w procesje rozancowa z figura Matki Bozej. Włosi są niesamowici. Poddaje sie nastrojowi gorącej modlitwy wśród setek ludzi z lampionami.
Ranek jest pogodny i rzeski. Czuję się wypoczęty i szczęśliwy. Żegnając sie z moja niezwykła gospodynią dostaje na drogę reklamówkę pełna prowiantu i dziekujac za wszystko odruchowo
całuje ja w rękę. Oboje jesteśmy wzruszeni. Ciężko żegnać sie z San Giovanni Rotondo. Ale czas w drogę.
Chce jeszcze na chwilę wstąpić do starego kościółka gdzie o.Pio przez kilkadziesiąt lat
odprawiał mszę. Skromny marmurowy ołtarz z przylegajacym stołem ofiarnym - wtedy ofiarę sprawowano twarzą do ołtarza. Gdy siadam w ławce kościół zapełnią się ciemnoskorymi pulelgrzymami. Bractwo Swietej Filomeny z Gujany - czytam na koszulkach. A wiec potomkowie tego udreczonego ludu, ktoremu zabrano domy i jezyk przodkow, ktory wygnano za ocean do morderczej pracy... Oni teraz wracaja do miejsca naznaczonego tym ponadludzkim posluszenstwem i przebaczeniem... Zaczyna się msza. Wtedy dzieje się ze mną coś dziwnego. Łzy potokiem leją się do środka wodospadem szczęścia. Sciskam pieknych jasnych ludzi w gescie przekazania znaku pokoju. W ciemnej twarzy księdza
poznaje tego, który mnie tu przyprowadził. Nie jestem już w kościele... Unosimy sie razem w stronę światła... Jezu, Najwyzszy i wieczny kaplanie, Ty zechciales posłać Twojego Sluge, Ojca Pio z Petrelciny, by przyzywal ludzi do modlitwy i pokuty. Prowadź nas do Siebie. Pokazuj drogę, a Twoje Krolestwo niech sie rozszerza na całej ziemi dla zbawienia ludzkości przez Ciebieodkupionej!
Wychodzę na ciepłe słońce. Mam 1 euro i reklamówkę jedzenia. Czuję się szczęśliwy. Przede mn 35 km do San Severo. A potem... Lanciano i Manopello....
W kasztanowej alejce zbieram kasztany...na pamiątkę. Starsza pani mówi do mnie z widoczna troska: - no mangiare! No mangiare! (to nie do jedzenia).
Wtedy wybucham śmiechem. Faktycznie muszę wyglądać jak nedzarz. Ale czuję ze posiadam całe bogactwo świata!!!

sobota, 1 października 2011

Spirito

Od czterech dni idę przez Italie, od sw. Mikołaja w Bari, wzdłuż Adriatyku na północ. Śpię w sanktuariach - najpierw Marletta, potem Barletta i dziś: Mt. San Angeli - największe sanktuarium św. Archaniola Michala. Na górę serpentynami wchodzilem cztery godziny (15 km). spotkała mnie łaska nawiedzenia sanktuarium Archaniola Michala w dniu 29 września. Wszedłem przez swietlne bramy wielkiego festynu, witany fajerwerkami, prosto na główna mszę w grocie, gdzie czterokrotnie objawil sie archaniol.
Mam pomoc ludzi, którzy ofiaruja jedzenie i pieniądze, często nie potrafię ukryć wzruszenia. Cały czas towarzyszy mi św. O. Pio. Dziś po mszy w grocie wyruszam do San Giovanni Rotondo.
Modlcie sie za mnie psalmem 67. Niech Bog zmiluje sie nad nami. Niech przebaczy nam grzechy. Niech nas prowadzi. A Archaniol Michal, wódz jasnych wojsk, niech strzeże nas i pomaga w walce z szatanem.
Wychodząc z Casa Pellegrini, gdzie cieszyłem sie bezpłatnym noclegiem w wygodnym pokoju, usłyszałem rozmowę po polsku. Starszy pan należący do wycieczki z Krosna pytał polska zakonnice:
- Siostro, jak to jest z ta wojna aniołów? Jak ona sie odbywała? One walczyły naprawdę?
- Tak. I walczą nadal. W każdym naszym zawachaniu przed wyborem dobra, w każdej pokonanej niechęci do modlitwy i do pomocy bliźniemu, cały czas toczy sie ta walka. Anioł światła zwycięża gdy robimy krok w stronę prawdy o naszej grzeszności.
Bliżej niż można sobie wyobrazić.