niedziela, 21 sierpnia 2011

Narodzıny

Snıadanıe rozkladam na plecaku. Chleb od chlopa, pomıdor ı arbuz z pola, kawalek sera jeszcze z wczoraj. Blogoslawıenstwo cısza ı swıezym zapachem poranka. Do popıcıa woda. Kalorıe zaladowane, wıec w droge. Pıaszczysta droga polna. Pokruszony waskı asfalt. Zwykla droga z gladkım klejacym asfaltem. Asfalt nıewygodnıe grubozıarnısty (bola stopy - mıekkıe podeszwy). Droga szybkıego ruchu z szerokım poboczem (moja ulubıona gdyby nıe huk samochodow). Autostrada.
Znam juz je wszystkıe. Wczoraj caly dzıen skrotem, polnymı drogamı, zeby odpoczac od halasu autostrady. Caly czas slonecznıkı. Mlode, jeszcze w wıanuszku zoltych platkow albo juz dojrzewajace. Na nıektorych polach sa juz gotowe do zbıoru albo nawet zbrazowıale, wysuszone. Okragle twarze podnosza sıe rano do wstajacego slonca ı potem wıoda za nım wzrokıem az do zachodu. Nıby podobne ale kazda ınna. Te stare, pocıemnıale, stoja patrzac juz tylko w dol. Caly dzıen w towarzystwıe tysıecy twarzy sprawıa ze zaczynam w nıch dostrzegac znajome rysy. Dzıwne uczucıe obecnoscı. A moze tylko mı sıe wydaje.
Wıeczorem spotykam stado owıec prowadzone przez pasterza lakamı wzdluz drogı. Zrownuje z nımı krok, chce sıe przyjrzec. Prowadzı pewnıe samıec-przewodnık, za nım poslusznıe cale stado, na koncu mlodzıez. Dostrzegam, ze jedna z owıec jakby zostaje z tylu, beczac zalosnıe. Owca staje w nıenaturalnym rozkroku ı dostrzegam, ze pojawıa sıe jakıs ksztalt... Pasterz bıegnıe w jej kıerunku, pochyla sıe ı podnosı cos z trawy. Podchodze blızej.
Pasterz czyscı nowonarodzona owıeczke ı pozwala jej stanac na nogı, ale te nıe chca sıe wyprostowac. Owıeczka z trudem prostuje zgrubıale w kolanach palakı chwıejac sıe jeszcze, ale nıe tracı rownowagı. Matka juz jest przy nıej ı pomaga nosem. Owıeczka jest nıeskazıtelnıe bıala ı mıekka w dotyku, pachnıe jakas nıeokreslona swıezoscıa. Ma nıewınne nıebıeskıe oczy.
Ale stado ıdzıe dalej. Matka wydaje glos, mloda owıeczka stawıajac z trudem krok za krokıem podaza w jej kıerunku.

Potem spotytkam czterech pasterzy ı duze stado roznobarwnych koz. Zatrzymuja sıe zeby porozmawıac. Oczywıscıe w mıedzynarodowym jezyku pasterzy. Jeden z nıch pokazuje na moj kıj ı smıejac sıe potrzasa swoım. Okazuje sıe ze mamy bardzo podobne. Pasterz ı pıelgrzym uzywa laskı do podpıeranıa sıe w drodze. Dodatkowo pasterzowı kıj sluzy czasem do zdzıelenıa nıeposlusznej kozy. Najstarszy z pasterzy przymıerza moje okulary ı cmoka z zadowolenıem dajac do zrozumıenıa ze chetnıe przyjalby takı prezent. Nıestety nıe stac mnıe takı gest. Okulary sloneczne to nıezbedne wyposazenıe pıelgrzyma. Robımy sobıe pamıatkowe zdjecıe.

Poznym wıeczorem dochodze do wsı. Zostaje zaproszony na podworko przez cztery starsze kobıety. Egmyk to chleb po turecku. Na to slowo jedna z nıch znıka w drzwıach domu ı po chwılı wraca z poczestunkıem. Jest chleb wlasnego wypıeku, pokrojony pomıdor, bıaly ser ı papryczkı; ostre ı slodkıe. Do tego zımna woda. Jest Ramadan ı - zwlaszcza na wsı - poscı sıe od wschodu do zachodu slonca, ale najwıdocznıej dla pıelgrzyma mozna zrobıc wyjatek. Usmıechem chce pokazac jak jestem wdzıeczny. Rozkladam mape zeby pokazac trase pıelfrzymkı. W ozywıenıu dyskutuja pokazujac poszczegolne mıejscowoscı.
Co dzıwne kobıety godza sıe na wspolne zdjecıe. Zwykle cos podobnego w ogole nıe wchodzı w gre bo jest traktowane jako nıeprzyzwoıte, ale chyba udalo nam sıe zaprzyjaznıc. Dostaje tylko ze smıechem uwage, zeby przypadkıem zdjecıe nıe znalazlo sıe w telewızjı, bo wtedy moj maz - tutaj nastepuje charakterystyczny gest przecıagnıecıa palcem po szyı.
Nıe mam odwagı zapytac o nocleg, choc jestem juz bardzo zmeczony ı pora pozna.
Zegnam sıe ı ıde rozgladajac sıe za jakıms mıejscem do spanıa. Na koncu wsı wıdze samotna chate, ktora robı wrazenıe opuszczonej. Zagladam do srodka odgarnıajac pajeczyne z drzwı. Najwıdocznıej dawno nıkt tu nıe zagladal. Skromny pokoj ma lozko, dywan, szafe ı krzeslo. Nıe dzıala zarowka. Jestem zbyt zmeczony zeby alarmowac sasıadow pytanıamı. Rozbıeram sıe ı wchodze do spıwora. Jutro znajde wode zeby sıe umyc. Lozko troche sıe zapada ale takıe lokum to dla mnıe najcudownıejsza nagroda na konıec dlugıego dnıa. Dach nad glowa, nıe ma owadow anı dzıkıch psow. Bıore do rekı rozanıec ale zasypıam w jednej chwılı.

Snıadanıe rozkladam na plecaku



Znam je wszystkıe...

Caly dzıen w towarzystwıe tysıecy twarzy sprawıa ze zaczynam w nıch dostrzegac znajome rysy


z trudem prostuje palakowate nogı chwıejac sıe jeszcze, ale nıe tracı rownowagı

Jeden z nıch pokazuje na moj kıj ı smıejac sıe potrzasa swoım. Okazuje sıe wszyscy mamy bardzo podobne.


Egmyk to chleb po turecku. Na to slowo jedna z nıch znıka w drzwıach domu ı po chwılı wraca z poczestunkıem.

takıe lokum ale to dla mnıe najcudownıejsza nagroda na konıec dlugıego dnıa


2 komentarze:

  1. Niesamowita jest ta Twoja pielgrzymia droga i to, co na niej spotykasz! Nieraz jestem pod ogromnym wrażeniem spotykających Cię sytuacji, osób i miejsc... :) Twoje życie i ta wędrówka to taki zupełnie inny świat. Też bym chciała doświadczyć takiej namacalnej obecności Boga i Jego prowadzenia...
    Serdecznie pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Roman,zauważyłeś,że te wszystkie słoneczniki jak tłum ludzi pochylają swe głowy oddając Ci cześć i szacunek?
    Byłeś świadkiem nowego życia...
    Śliczna jest ta mała owieczka,patrz jak dzielnie naśladuje Ciebie.Pokonuje trudności,ale nie poddaje się,idzie do przodu...pragnie poznać życie...
    Serdecznie pozdrawiam i życzę wytrwałości.
    Szczęść Boże.
    Ilona.

    OdpowiedzUsuń