piątek, 26 sierpnia 2011

Bulgaria

Granicę przekraczam 15 km od dawnej stolicy Turcji Osmanskiej, Edirne (Adriannopol). W starym meczecie, gdzie na scianach można podziwiać dziela najslynniejszych kaligrafow (wielkie inskrypcje z Koranu)panuje atmosfera głębokiej modlitwy. Dla zmęczonych bosych stóp miękki, gruby dywan i chłodne wnętrze są jak balsam. Nade mna na lukowatych i kopulastych sklepieniach niezwykłej urody motywy roślinne i geometryczne. Zgodnie z zaleceniem Koranu nie ma żadnych podobizn zwierząt ani ludzi, ale bogactwo ornamentow zdaje sie dowodzić że obraz jest zawsze ważny w kontemplacji Bozej obecności. Siadam pod ścianą jak wiekszosc tu obecnych i odmawiam caly rozaniec. Nie sądzę żeby było to niestosowne dla ktorejkolwiek że stron. Po spiewach i wezwaniu muezina zaczynają sie modlitwy. Trochę zaskoczony jestem teraz w środku rozmodlonego tłumu, a nie mam już jak sie wycofać. Nie składam poklonow w muzułmańskim rytmie tylko pozostaje kleczac pochylony do przodu, licząc że nikogo tym nie urazam. Jest Ramadan, meczet jest pełen wiernych, mężczyźni z przodu, bliżej siedzacego we wnece imama, kobiety przy wejściu do świątyni.
W meczecie jednak nie potrafię do końca sie odnaleźć. Atmosfera podobną do żydowskiej synagogi. Bóg jest nieuchwytny, ale też bardzo odległy. Brak obecności Boga bliskiego człowiekowi, znajacego jego cierpienia i kruchość, sprawia, że w pięknym gmachu świątyni dominuje chłodna pustka.
Do dziś w każdy piątek imam udziela tutaj specjalnego błogosławieństwa mieczem. To z tej świątyni przez stulecia wyruszaly wojska muzułmańskie na podbój Balkanow i Europy.

Na granicy spotykam dwóch młodych Polakow wracających autostopem do Polski po zdobyciu dwóch kaukaskich pieciotysiecznikow.
Już po bułgarskiej stronie natykamy sie na kolejna parę rodaków. Studenci z Gdanska wracają z wyprawy do Gtuzji. Śmiejemy sie, bo oprócz nas, Polakow, na granicy można spotkać tylko kierowców TIRow. Za rada pewnej Bulgarki z parkingu dla TIRow zajmujemy dach jednego z parkingowych zabudowań. Idealne miejsce na nocleg. Na kominie umieszczamy polska flagę i do pozna wymieniamy sie przezyciami. Przed północą - wybuchajac gromkim śmiechem - witamy kolejna parę rodaków z plecakami. Siedmiu wedrowcow znad Wisly rozkłada śpiwory i zasypia pod gwiazdami bulgarsko-turecko-greckiego nieba.






Następnego dnia pokonuje 35 km. do Hamanli. Zmęczony siadam w ulicznym barze żeby podladowac komórkę. Podchodzi czwórka ludzi w wieku ok. 40 lat, dwie kobiety i dwóch mężczyzn i pytają
czy nie jestem w drodze do Jerozolimy!
Zaskoczony wyjaśniam, że owszem, ale idę w przeciwnym kierunku. Zdumiony słucham ich historii. To Szwajcarzy. Pielgrzymuja od dwóch miesiecy pieszo ze Szwajcarii do Jerozolimy. Padamy sobie w objęcia. Idą wolniej, planują dojść na Boze Narodzenie. Śmiejemy sie. Saxswietnie pdzygotowani, śpią w hotelach. Mają mini laptopy i automat GPS rejestrujący ich położenie na mapie. Już po chwili nasze wspólne zdjęcie trafią na ich bloga z konentarzem, że spotkali Polskiego pielgrzyma i szybko zbiera komentarze. Fundują mi obiad i pokój w swoim hotelu. Są zaskoczeni słysząc że idę praktycznie bez kasy,spiąc gdzie sie uda. Jeden z nich jest jezuita,wykładowca historii Izraela. Korzystam z okazji żeby sie wyspowiadać. Przynosi do mojego pokoju reprodukcje ikony Chrystusa z Mandylionu ("Chrystus z mokra brodą). Okazuje sie że obaj pasjonujemy sie ikonami. Nie mogłem sie spodziewać w najsmielszych wizjach że dokładnie w połowie drogi do Asyzu, na bułgarskiej wsi, będę sie spowiadal pielgrzymowi do Jerozolimy. Jako pokute dostaje nauczenie sie na pamięć Hymnu do miłości z 13 rozdziału Listu do Koryntian. Chrysyian mowi: Masz czas, nauczysz sie! Obaj nie potrafimy ukryć wzruszenia.
Błogosławieństwo z nalozeniem rąk dopełnia niezwykłosci tego spotkania. Kładą sie wcześniej, bo z uwagi na upały rozpoczynaja drogę każdego ranka o 4ej.

Po nocy w pościeli maszeruje 37 km w tempeaturze 35 stopni. Wyczerpany dochodzę do jakiegoś miasteczka i po skromnej kolacji z tego co mam w plecaku znajduje miejsce do spania pod schodami na zapleczu opuszczonego starego biurowca. Karimate rozkładam na betonie odsuwając kawałki tynku i cegły. Przed zaśnięciem przez chwile ucze sie zadanego fragmentu z listu św. Pawła wspominając uroki wczorajszego apartamentu. No cóz. "umiem cierpieć biedę, umiem i obfitowac".

6 komentarzy:

  1. Drogi R.
    Boga nosisz w sercu. To o czym piszesz również trafia wprost do serca.
    Dziękuję.
    a-m

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jaki to wysiłek i jaki heroizm.
    Dziś Święto Matki Bożej Częstochowskiej, naszej polskiej Królowej - niech Ci pokazuje Chrystusa, a On dodaje sił.
    Z Bogiem
    Alina

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne i niezwykłe są te niespodziewane spotkania, które wciąż mają miejsce w czasie pielgrzymowania! W ogóle wszystkie te wydarzenia mogą tylko utwierdzać Ciebie i nas w przekonaniu, że Twoja wędrówka jest zgodna z wolą Boga, który stale nad Tobą czuwa. Droga nie jest łatwa, ale w końcu wszystko co wartościowe wymaga wysiłku i trudu. Bóg Ci to wynagrodzi!
    Pamiętam w modlitwie i powierzam Cię szczególnej opiece Maryi, która z daleka dostrzega nasze potrzeby i śpieszy nam z pomocą. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. PS
    R. oczywiście zawsze pamiętam o Tobie w moich rozmowach z Bogiem :)
    a-m

    OdpowiedzUsuń
  5. Twoja droga obfituje w znaki od Boga.To niesamowite,ale jednocześnie cudownie prawdziwe.Cały czas modlimy się codziennie, powierzając Bogu intencje , które niesiecie .
    Beata z dziećmi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Trochę zabolało...

    OdpowiedzUsuń