czwartek, 4 sierpnia 2011

Droga

Trzeci tydzień idę przez Turcję. Dzisiaj 35 km. Tyle samo wczoraj. I jutro też mniej więcej tyle. Rytm krokow nałożył się na rytm różańca. Dodatkowo wystukuję go na asfalcie kijem z bambusa, który pełni teraz rolę utraconego kostura. 35 stopni to już zwyczajna temperatura. Noce spędzane na dzikich plażach potrafią być za to chłodne na tyle, że przydaje się śpiwór. Ludzie niezmiennie gościnni choć odkrywam też nowy gatunek: Homo Vacatiensis. Człowiek Wypoczywający. Idąc brzegiem morza przechodzę przez liczne ośrodki wypoczynkowe albo nawet miasteczka domków wynajmowanych na okres wakacji przez średnia klasę Turkow. Są mili i przyglądają mi się z zaciekawieniem, ale jestem chyba bardziej czymś w rodzaju dziwacznej atrakcji. Najlepiej się czują zamknięci w swoich wypielęgnowanych ogródkach z podlewaną automatycznie trawą. No cóż, najtrudniej chyba dzielić się chwilami tak ciężko zapracowanego wypoczynku.
Gdy opuszczam wakacyjne klimaty i trafiam na zwykłą wieś, od razu pojawia się zaproszenie żeby usiąść do stołu z całą rodziną wieśniaków na tarasie przed domem. Ani słowa nie rozumiemy ze swoich języków, ale jedzenie jest doskonałe. Śmiejemy się łamiąc chleb. Gospodyni z dumą pokazuje na krowę i potem na coś w rodzaju sera na talerzu. Jest słony, ale smakuje nieźle. Gospodarz z zadowoleniem kiwa głową gdy staram sie pokazać że ser bardzo mi smakuje. Jemy warzywa zapiekane z pomidorami i jajkami. Na deser zimny arbuz i winogrona. Arbuz po polsku i po turecku brzmi podobnie. Tak samo bakłażan. Jedzenie okazuje sie być najlepszym obszarem porozumienia. Pokrzepiony na ciele i duszy, żegnany usmiechami wracam na asfaltowy szlak dziękując za opiekę i błogoslawiąc gospodarzom.
Wieczorem odkrywam opuszczony dom na skraju wioski. Idealne miejsce na nocleg. Przed snem czytam ewangelię o dobrym Samarytaninie i odkrywam, ze dobrym środkiem na odpażone stopy może być oliwa z oliwek. Nacieram stopy i kładę sie spać. Rano stwierdzam, że ból złagodnial a otarcia zniknęły. Idzie się wyraźnie lepiej.
Kolejne 35 km. Jutro tyle samo. I pojutrze.
Zdrowas Mario...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz