wtorek, 11 sierpnia 2015

wilk

Kilka dni przed Asyżem zaczęły się wielkie upały. Teren z każdym dniem stawał się bardziej górzysty i coraz ciężej było pchać w słońcu i pod górę ciężki wózek z obrazem. Wydawało się nam że wózek stawia opór nawet na płaskich odcinkach. Przyczyn szukaliśmy w zużytym łożysku przedniego kółka albo w hamulcach, które “nie odbijały”, ale to trud dziesięciu tygodni wędrówki i ostre słońce dawały się nam się tak we znaki. Wokoło rozciągała się malownicza Umbria, ojczyzna św. Franciszka. Były to okolice miasteczka Gubbio, słynnego z opowieści o tym, jak święty Franciszek na prośbę mieszkańców obłaskawił groźnego wilka. Z dawnych czasów niewiele zostało tu lasów, na pofalowanych wzgórzach przeważała kolorowa mozaika upraw słonecznika, oliwnych gajów, winnic i pastwisk. Cały czas głośno koncertowały świerszcze.

W czasie, gdy św. Franciszek przebywał w Gubbio, w okolicy pojawił się wilk, który napadał na inwentarz, a wkrótce potem również na ludzi. Ludzie bali się opuszczać domy po zmroku, bo w nocy wilk wychodził na żer i siał spustoszenie.

Dopiero pod wieczór temperatura nieco spadła i bardzo już zmęczeni zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na nocleg. Droga wiodła jakimś skrótem przez pola, z dala od ruchliwych arterii i wioski rozsiane były rzadko, więc marzenie o spaniu pod dachem stopniowo znikało wraz z chowającym się za horyzontem słońcem. Gdy zaczęło się ściemniać pojawiła się przed nami wielka stodoła pośrodku pustkowia, a przy niej zabudowania, które okazały się oborą. Nie było domu mieszkalnego, widać gospodarz dojeżdżał tutaj do pracy.
Są zwierzęta, więc jest na pewno jest woda – myśleliśmy z nadzieją na umycie się po długim dniu w kurzu i spiekocie.
Gdy zajeżdżaliśmy wózkiem pod dach wielkiej wiaty Wojtkowi wyrwało się: „Bogu hvala!”, podziękowanie, którego nauczyliśmy się od Chorwatów. To miejsce tamtego dnia było naprawdę naszą „ostatnią stodołą ratunku”.

Jeszcze zanim zapadła ciemność zobaczyliśmy zbliżający się samochód. Tak jak mogliśmy się domyślać, był to właściciel gospodarstwa, zaniepokojony obcymi na jego terenie. Luigi był niskim, krępym chłopem o bystrym spojrzeniu i ruchliwych rękach. Jego początkowy niepokój szybko ustąpił gdy wyjaśniliśmy mu że jesteśmy pielgrzymami z Polski i że pchamy wózek z obrazem Jezusa do papieża w Watykanie. Mapka trasy na burcie wózka wyjaśniła resztę. Gdy pokazaliśmy mu obraz był prawdziwie poruszony, a my ucieszeni, że mamy zgodę gospodarza na nocleg. Właśnie wtedy sygnał w telefonie Wojtka przypomniał, że godzina 21.00 to czas śpiewania Apelu Jasnogórskiego. My śpiewaliśmy a Luigi stał z nami w kręgu z rękami złożonymi do modlitwy.

Spokojni i wdzięczni Bogu pożegnaliśmy się serdecznie z Luigim, który jeszcze otworzył nam jedno z pomieszczeń prosząc tylko żeby uważać z ogniem przy stodole – bo to owoc jego całorocznej pracy.
Zasypialiśmy spokojni i wdzięczni Bogu.

Gubbio było zwykłym miasteczkiem zamieszkałym przez pracowitych ludzi, zwyczajnie zatroskanych o swoje rodziny, sklepy i zakłady. Pojawienie się wilka zburzyło spokój mieszkańców. Każdy kto szedł do lasu brał broń z sobą, jak gdyby szedł do bitwy. Mimo to, kto z wilkiem sam na sam się spotkał, nie mógł się obronić bo wielka była przebiegłość bestii.

Ze snu wyrwał nas hałas samochodów wjeżdżających na podwórko, ostre światła i podniesione głosy. Poderwaliśmy się ze śpiworów nie bardzo rozumiejąc co się dzieje. Okazało się, że farma nie należy tylko do Luigiego. Przyjechali wspólnicy, zaalarmowani że wokół ich dobytku ktoś się kręci. Latarki przestraszonych rolników oświetlały teraz wychodzące z ciemności nasze półnagie wytatuowane torsy. Podniesione głosy żądały od nas wyjaśnień, w tonie słychać było strach i oskarżenia o bezprawne najście własności prywatnej. Na nic zdały się nasze tłumaczenia, że mamy zgodę Luigiego, że jesteśmy pielgrzymami, że chcemy tylko odpocząć i rano ruszamy dalej.

Ciemności nie sprzyjały wzajemnemu zrozumieniu. Byliśmy poirytowani tym niesprawiedliwym atakiem, zmęczenie robiło swoje, ale gdy zaczęło padać słowo „Carrabinieri” (policja),, mrucząc pod nosem powoli zaczęliśmy zwijać nasz obóz. Popędzani przez wyraźnie przestraszonych Włochów pakowaliśmy się gubiąc w ciemności przedmioty. Czuliśmy niesprawiedliwość tej sytuacji, ale nie było rady.
Przez myśl przeszło mi jeszcze co św. Franciszek mówił do swoich braci o radości doskonałej, ale nie byłem teraz gotowy na jej przeżywanie. W gromadzie wojowniczych Włochów szczególnie głośna była starsza kobieta, widać że miała tu posłuch. Stojący przy niej chłopak i dziewczyna – może jej dzieci – milczeli. Gdy zaprzęgliśmy się do wózka i ruszyliśmy spod stodoły, gromada Włochów jakby się opamiętała, głosy ucichły i młodej dziewczynie wyrwało się westchnienie: „A piedi!” (pieszo!) - na tyle głośno, że usłyszeliśmy. Najwyraźniej Włosi zdali sobie sprawę, że naprawdę jesteśmy pielgrzymami i że wózek z obrazem Jezusa pchamy pieszo, nie używając samochodu. Chłopak zrobił krok w naszym kierunku i powiedział cicho: „Scuzi”, ale starsza kobieta stała obok nie poruszona z założonymi rękami. Było już i tak za późno, wózek już wtaczał się na asfalt.

Św. Franciszek postanowił wyjść wilkowi na spotkanie. Ruszył św. Franciszek w drogę ku miejscu, gdzie wilk miał leże. I oto w obliczu wielu mieszczan, którzy przyszli na ten cud popatrzeć, wyszedł wilk naprzeciw Św. Franciszka z otwartą paszczą.

Okazało się że w zamieszaniu podczas pakowania któryś z nas przerwał przewód od akumulatora i przestały działać światła wózka.
Milcząc wkroczyliśmy w czarną noc. Zmęczeni, źli na ponury los, bez realnej szansy na nocleg mieliśmy przed sobą perspektywę marszu aż do świtu, bo w ciemności nie sposób było znaleźć choćby kawałka trawy do spania. Ktoś włączył latarkę. W jej świetle ujrzeliśmy po obu stronach drogi ogrodzenie pod prądem. Trzeba było iść przed siebie. Tylko księżyc dawał trochę światła i jakby odrobinę nadziei.

Po kilku kilometrach pojawiły się zabudowania jakiejś wsi, ale szczekanie psów obudziło gospodarza, który pozbawił nas reszty złudzeń krzycząc: „Privato! Privato! (własność prywatna!).
Doświadczenie nocy to odrzucenie, upokorzenie, samotność. Gaśnie nadzieja. Czy ktoś, kto tego nie przeżył potrafi zrozumieć czym jest noc?
Stawialiśmy kroki mechanicznie. Wózek toczył się siłą swojej bezwładności. Nie widzieliśmy drogi przed nami i nie znaliśmy przyszłości. Wjeżdżaliśmy w noc jak w ciemną paszczę niewiadomego.

Franciszek, zbliżając się do wilka, uczynił znak krzyża świętego i przywołał go ku sobie, i rzekł: "Pójdź tu, bracie wilku. Rozkazuję ci w imię Chrystusa nie czynić nic złego mnie i nikomu".I dziw! Ledwo Św. Franciszek uczynił znak krzyża, straszliwy wilk zamknął paszczę i stanął.

Wtoczyliśmy się na szczyt wzniesienia. Zmęczenie dało o sobie znać tak dotkliwie, że postanowiliśmy rozbić tu obóz bez względu na wszystko. Nie pojawiały się żadne samochody więc ustawiliśmy odblaskowy trójkąt, rozciągnęliśmy plandekę na asfalcie przy drodze i położyliśmy się na niej w śpiworach.
Zasnęliśmy niemal natychmiast.

Rano obudziły nas ptaki. Światło wstającego dnia opromieniało piękną Umbrię. Ktoś zaspanym głosem rzucił żart, że skorpiony najwyraźniej nie gustują w naszych zapachach. Zastukał garnek - ktoś wyciągał kuchenkę żeby zrobić kawę. Byliśmy przynajmniej wyspani, a ze świtem wróciła nadzieja, że ten dzień ułoży się lepiej.
Wtedy zauważyliśmy w oddali zbliżający się samochód. Podnosił różowy obłoczek kurzu wspinając się na wzgórze po czym zatrzymał się obok nas. Patrzyliśmy na niespodziewanego gościa, który wyszedł z samochodu i szedł w naszym kierunku. To była tamta starsza kobieta, która zarządziła wypędzenie nas z farmy. Ale teraz była jakby odmieniona. Na twarzy miała niewyraźny uśmiech. Widziała teraz wyraźnie wózek z nadrukowanym na brezencie wizerunkiem Jezusa Miłosiernego i nas, rozłożonych na brezencie przy drodze. Zaczęła mówić coś do nas, ale niewiele zrozumieliśmy z jej włoskiego. Bardziej z miny i z tonu głosu poznaliśmy, że przyjechała żeby wyjaśnić wczorajsze wydarzenie. Była wyraźnie zakłopotana. Padło słowo „Scuzi” (przepraszam). A potem usłyszeliśmy „colazione” (śniadanie). Zrozumieliśmy, że kobieta zaprasza nas na śniadanie do swojego domu oddalonego o „due kilometri”.

Spojrzeliśmy po sobie. Jedni byli gotowi przyjąć zaproszenie, inni się wahali. Ktoś rzucił, że musielibyśmy pchać wózek dwa kilometry w przeciwnym kierunku, potem znowu wracać pod górę, że to nam nie po drodze. Kobieta stała czekając na naszą odpowiedź. Wtedy zobaczyłem, że ma na nogach zielone robocze gumowce. Były podarte na czubkach, mocno zużyte. Pomyślałem, że ta kobieta codziennie ciężko pracuje na swoim gospodarstwie, że jej farma to był może dorobek życia. Zwyczajnie bała się...obcy ludzie, noc... że mogą zaprószyć ogień...
Ktoś z nas uciął w końcu: - No colazione. Pelegrinaggio. (Nie ma śniadania, pielgrzymujemy dalej). W tych słowach słychać było jednak wyraźnie, że mamy do niej żal za wczoraj. Wczorajsze wypędzenie nas w ciemną noc pracowało dalej w nas wszystkich.
Kobieta najwyraźniej to zrozumiała. Stała jakoś bezradnie. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Grzegorz podszedł do niej, ukłonił się nisko i pocałował ją w rękę.
- No problemo - powiedział z uśmiechem. Kobieta była zbyt zaskoczona żeby zareagować, ale widzieliśmy, że ten gest zmienił ją na twarzy. Powoli odeszła do samochodu i zanim odjechała pomachała nam z uśmiechem na pożegnanie.

Teraz zrozumieliśmy, że cała ta historia była potrzebna. I nam i jej.

Wilk zawarł ze świętym umowę, że nigdy nie wyrządzi już nikomu krzywdy, w zamian za to mieszkańcy Gubbio będą go karmić.
Zdarzenie to wzbudziło taką wdzięczność, radość i podziw ludu, również dla pobożności świętego, że wszyscy mieli krzyczeć, chwaląc Boga, który im zesłał Św. Franciszka. Żył potem wilk wspomniany dwa lata w Gubbio, chodził poufale po domach od drzwi do drzwi, nie czyniąc zła nikomu i nie doznając go od nikogo. A ludzie żywili go uprzejmie. W końcu brat wilk umarł ze starości, nad czym mieszczanie ubolewali wielce.


Według miejscowej legendy miasto wyprawiło wilkowi uroczysty pogrzeb i zbudowało kościół pod wezwaniem św. Franciszka, proroka pokoju. I pomimo że zwierzę przyczyniło się do śmierci wielu osób, historia wilka z Gubbio pozostała w pamięci potomnych jako znak świętości Franciszka i dowód wszechmocy Boga.


Podczas renowacji kościoła w Gubbio w 1872 roku, pod kamienną płytą przy ścianie odkryto dobrze zachowany dużych rozmiarów szkielet wilka. Wiek kości oszacowano na co najmniej kilkaset lat. Po zabezpieczeniu i odnowieniu miejsca kości wilka zostały ponownie złożone i spoczywają tam do dziś.

6 komentarzy:

  1. Zdarzenie to wzbudziło taką wdzięczność, radość i podziw ludu, również dla pobożności świętego, że wszyscy mieli krzyczeć, chwaląc Boga, który im zesłał Św. Franciszka. Żył potem wilk wspomniany dwa lata w Gubbio, chodził poufale po domach od drzwi do drzwi, nie czyniąc zła nikomu i nie doznając go od nikogo. A ludzie żywili go uprzejmie. W końcu brat wilk umarł ze starości, nad czym mieszczanie ubolewali wielce."

    ci ktorym pozjadal bliskich tez tak z podziwu wyjsc nie mogli i tak ubolewali ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta historia wilka z Gubbio opisana jest w "Kwiatkach Sw. Franciszka" gdzie legenda miesza się z faktami. Proponuję jednak nie traktować jej z taką śmiertelną powagą pozdrawiam

      Usuń
  2. nad hitlerem , pedofilami i innymi zbrodniarzami pewnie tez by ubolewali i na kolana przed nimi-ciekawe czy spojrzeli by chociaz z tej wdzecznosci na te dzieci pokaleczone

    OdpowiedzUsuń
  3. cala czestochowa jest ta usiania mieczy i innych narzedzi do zabijania i modlitw o zabicia zla i ocalenie , jakos biernie nie czekali az ich sami wyrzna , przeciez to swiete miejsce

    OdpowiedzUsuń
  4. w sumie jakie to ma znaczenie oprocz jednego
    w zyciu trzeba byc katem , swoje zycie zachowac, potem przychodzi przebaczanie-bo co innego ma przyjsc nikt zlu nic nie zrobi ,uswiecanie podziw jak z kata nagle swiety sie zrobil a jak nie zrobi to ludzie z niego zrobia, tych zabitych to juz trudno , ocalic swoje zycie potem to juz mozna wszystko, wszystko przebaczone zapomniane jak by nigdy nic nie bylo

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, miłosierdzie to absurd. Absurd i skandal. Absurd, skandal i szok.
    Ale kto uważa się za wierzącego, za chrześcijanina i tego absurdu nie uzna - ten tylko dostosowuje tajemnicę Boga do własnej miary miary pojmowania spraw. Rozumiem ból, cierpienie i poniżenie i krzywdę ofiary, która woła o sprawiedliwość. Staram się po ludzku zrozumieć obronę Częstochowy, Auschwitz, Bośnie i Rwandę. I nie wiem do końca jak sam się zachowam w chwili próby. Ale ufam ze to wszystko nie jest ślepa loteria kosmicznych sił, że w tym jest sens i ze tą droga gdzieś prowadzi. Mimo że taka trudna Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń