W nocy kilka dni temu nad Głogowcem i okolicznymi wsiami przeszła burza, a potem rano przez kilka godzin padał deszcz.
Jest jakaś metafizyka w deszczu, który pada po długiej suszy. Ma się wrażenie że skorupa wyschniętej ziemi aż trzeszczy chłonąc każdą kroplę wilgoci, wróble jak szalone trzepią skrzydłami w kałużach, a spragniona trawa pijąc łapczywie prawie natychmiast odzyskuje soczystą zieleń.
Chyba nic nie opisuje lepiej życia niż deszcz po suszy. Wiedzą o tym rolnicy, którzy tak długo na niego czekali. Co prawda skosili już zboże, ale wody bardzo potrzeba teraz uprawom buraków, ziemniaków i kukurydzy. Bez niej plon będzie słaby.
Jechałem rowerem drogą przez pola czując na twarzy chłodny ożywczy powiew a w nozdrzach zapach parujących ściernisk.
Po raz pierwszy od dwóch tygodni niebo zaszło chmurami i zrobiło się wyraźnie chłodniej. Wdzięczność prowadzi spojrzenie ku szaremu niebu, które wraz z deszczem przyniosło stworzeniom ulgę i radość. Z deszczem na ziemię wróciło życie.
Co takiego ma w sobie ta ziemia?
Czym przyciąga mnie ta okolica że spędzam tu już czwarty rok? Czego wypatruję w różowych świtach i czerwonych zachodach słońca? Co chcę poczuć w zapachu skoszonej trawy albo w silnym aromacie rozgrzanego słońcem sosnowego lasu? Ten płaski teren między wsią Świnice Warckie i osadą Dzierżawy, pokryty głównie polami i z rzadka lasem, nazwaliśmy w naszej wspólnocie pielgrzymów Betlejem Bożego Miłosierdzia. To tutaj w 1905 roku w liczącej kilkanaście chałup wsi Głogowiec przyszła na świat Helenka Kowalska, trzecie z dziesięciorga dzieci Stanisława i Marianny. Od dzieciństwa przywykła do ciężkiej pracy w polu i przy zwierzętach, ale już w wieku siedmiu przeżyła doświadczenie duchowe, które było zaproszeniem do "życia doskonalszego" - jak opisze to po latach w swoim „Dzienniczku”. Jej droga, która zaczęła się tutaj, w krytej strzechą chacie z białego kamienia, poprowadzi ją trudnym szlakiem przez Łódź, Warszawę, Płock, Wilno i Kraków, a stamtąd aż na ołtarze całego świata, gdzie dziś czczona jest jako święta Faustyna, apostołka Bożego Miłosierdzia.
Dlaczego ta historia ma swój początek właśnie tutaj? Co takiego jest w ziemi, która wydając przyszłą świętą przywróciła przez jej orędzie całemu światu nadzieję na odnalezienie pokoju i zagubionego sensu?
To właśnie stąd od czterech lat wyruszają nasze pielgrzymki, które niosą orędzie Miłosierdzia do tych miejsc na świecie, które potrzebują go najbardziej.
Słowo „początek” ma wspólny rdzeń ze słowem „poczęcie”, które oznacza pierwszą chwilę nowego istnienia, brzask życia. Pytanie o początek to może najważniejsze pytanie jakie stawia sobie człowiek. Czy wszechświat znalazł swój początek w przypadkowej grze nieznanych kosmicznych energii? Czy może powstał celowo, a więc został stworzony? Jeśli tak, to ten plan stworzenia musi obejmować wszystko co nastąpiło potem, a więc także przyjście na świat małej Helenki w małej wsi w centralnej Polsce. Zatem jej narodziny, ich miejsce i czas, to elementy tego samego doskonałego planu, w którym nic nie jest przypadkowe.
Słowo „przypadek” chrześcijanie traktują w szczególny sposób. Gdyby skalę znaczeń tego słowa rozpiąć między „ślepy traf” a „doskonały plan” - „przypadek” znalazłby się blisko tego ostatniego.
Czy to możliwe, żeby ta ziemia do czegoś zapraszała, żeby miała jeszcze coś ujawnić?
Jeśli nie było przypadku w tym, że święta Faustyna została powołana do swojej misji właśnie z tego miejsca, to co to oznacza?
Urodziła się 25 sierpnia, u schyłku lata. Jaki to był dzień? Czy słońce grzało tak mocno jak dziś? Kilka dni później do chrztu w oddalonym o dwa kilometry Kościele św. Kazimierza w Świnicach Warckich wieziono ją pewnie wozem. W tamtej pierwszej drodze, mało rozumiejąc z otaczającego świata, słyszała już głosy ludzi, turkot kół, odkrywała zapachy z pól, czuła na policzku pierwsze dotknięcia słońca. W jaki sposób małą Helenkę kształtowała później ta ziemia, jej kolory, zapachy, faktury, obyczaje mieszkańców, tradycje, opowiadane tutaj legendy? Spędziła tu dzieciństwo i wczesną młodość, szesnaście lat życia. Co zabrała stąd na wędrówkę, która trwała niewiele dłużej bo lat siedemnaście i znalazła swój kres w krakowskim klasztorze, gdzie umarła w roku 1938 w wieku zaledwie 33 lat?
Co takiego jest w tym skrawku ziemi wciśniętym w samym środku Polski między historyczne krainy Mazowsza, Wielkopolski i Kujaw? W ziemi, która ma swoją wyjątkowość i odrębność, choć nienazwaną i nieopisaną w historycznych książkach ani atlasach?
Centrum ma zawsze w sobie jakąś omnipotencję, niewykształconą formę, ukrytą treść. W centrum jest początek, tu rozpoczyna się droga. Przychodzi czas gdy punkt opuszcza swoje centrum i przesuwając się ku obwodowi zaczyna kształtować swoją odrębność, nabierać swoistych cech i podąża w stronę jakiejś specjalizacji. Z czasem staje się coraz bardziej określony, nabiera doświadczeń, wagi i znaczenia, ale jednocześnie wraz z rozwojem i dojrzewaniem - traci coś z tamtej prostoty dziewiczego początku.
W ten sam sposób z „punktu zero” ukształtował się kiedyś wszechświat, taki był mechanizm doskonalenia się prostych form życia w bardziej złożone czy przemiany komórek macierzystych w wyspecjalizowane tkanki. Według tej zasady dziecko rozwija się, z czasem traci swoją niewinność, nabiera doświadczeń i staje się dorosłym.
Oddalając się od Głogowca, będąc coraz dalej od rodzinnej ziemi, w jakiś sposób Faustyna utrzymywała jednak stale silną więź ze swoim centrum. Jako młoda dziewczyna musiała zerwać z silną na wsi tradycją posłuszeństwa rodzicom i wyrwała się „do życia doskonalszego”, ale w sercu pozostała nadal prostym, chłopskim dzieckiem, wiernym tradycji pokoleń, potrafiącym cieszyć się z prostych rzeczy i pokornie oddanym codziennym obowiązkom. Świeżość spojrzenia, intensywność i „czystość” odbierania świata i ludzi, naturalność, prostota i ciekawość – pozostały u niej na poziomie dziecka.
„Dzienniczek” tego nie opisuje, ale myślę, że w zakonnym życiu Faustyna stale była w łączności ze swoją rodzinną ziemią, z czasem swojego początku, z „punktem zero” który był jak czyste źródło, stale bijące najczystszą wodą, z którego czerpała przez całe życie.
Jadąc rowerem mijam miejsca, które dobrze znała. Czuła na pewno ten sam zapach parującej po deszczu ziemi. Mam teraz wrażenie, że ona stale tu wraca, że tą ziemię stale napełnia jej obecność.
I że z kazdym ożywczym deszczem spada na tą okolicę jej błogosławieństwo.
tez lubie deszcz
OdpowiedzUsuń