środa, 18 czerwca 2014

Charbel

Św. Charbela spotkałem przez ikonę Maryi. Zaczęło się od mojej samotnej pielgrzymki do Rzymu. Wyruszyłem w pieszą wędrówkę bez pieniędzy, trochę w desperacji, uciekając przed depresją, bólem i uczuciem bezsensu po tym, jak upadły wszystkie ważne projekty mojego życia. Ja, do niedawna człowiek sukcesu, uznany ekspert w dziedzinie zarządzania projektami, strategii i ryzyka, spełniony mąż i ojciec, w krótkim czasie straciłem wszystko. Stałem się przykładem klęski totalnej. Bez rodziny, firmy, przyjaciół, bez moralnego prawa do wykonywania zawodu, czułem, że pozostało mi już tylko samotne wejście w niepewność.
 
Czy tam coś jest? – pytałem siebie pakując plecak. Jeśli nie tam, to gdzie? Wyruszyłem szukać odpowiedzi na najważniejsze pytania.
 
W drodze zacząłem się modlić. Różaniec stał się towarzyszem drogi. Rozważanie tajemnic Tej, która pierwsza „z pośpiechem poszła w góry” stało się moją szkołą pielgrzymowania. W odwiedzanych kościołach szukałem Jej wizerunku. Kojarzyła mi się z prostotą wiejskiej, żydowskiej nastolatki (bose stopy w zwykłych sandałach) ale wszędzie na obrazach spotykałem albo pucołowatą królową albo poważną matronę. Dopiero kilka dni przed Rzymem, w toskańskim kościółku, zobaczyłem Ją na prawosławnej ikonie. Była to ikona Matki Boskiej Włodzimierskiej. Od razu wiedziałem, że to obraz, którego szukam. Delikatność i szlachetność rysów, szczerość, prostota i głębia spojrzenia... to była moja Maryja!. Odtąd towarzyszyła mi w różańcu właśnie Ona – prosta nastolatka, która nie zostawiając niczego sobie, zaufała całkowicie. Odważnie weszła w niepewność. Ta pierwsza pielgrzymka otworzyła przede mną drogę, na której nigdy nie byłem już sam.
 
Po powrocie zapragnąłem poznać bliżej „toskański wizerunek” – i tak wszedłem w świat ikon. Wkrótce znalazłem się na warsztatach ikonopisania w pracowni o. Jacka Wróbla SJ w Warszawie, o nazwie – nomen omen – „Droga ikony”. Obie drogi – letnie samotne wędrówki i pisanie ikon w mojej pracowni na wsi w zimie - obnażały bezlitośnie moje słabości. Ale szedłem dalej, odkrywając prawdę o sobie...
 
W pielgrzymkach co roku odwiedzałem nowe miejsca związane z historią ikony: greckie klasztory Palestyny, prawosławne monastyry Rosji, cerkwie w Bułgarii, Macedonii, Albanii. Przyglądałem się ikonom i niekiedy mistrzom przy pracy. Z czasem zacząłem prowadzić własne warsztaty ikonopisania. W ten sposób poznałem Hanię – a przez nią św. Charbela.

Było to na warszawskim Bemowie, przy parafii św. Łukasza Ewangelisty, patrona ikonografów. Hania spędziła kilkanaście lat w Libanie jako żona libańskiego lekarza, druza. Mieszkali w Bejrucie. Podarowała mi obrazek świętego, którego imienia nigdy nie słyszałem i film o nim w języku arabskim. Powiedziała: „To niezwykły święty, zobaczysz!”
 
Ze ścieżki dźwiękowej filmu nie zrozumiałem nic, ale obraz przemówił do mnie bardzo silnie. Znowu miałem przed oczami prostotę i ubóstwo zwykłego życia w Ziemi Świętej. Zaledwie rok wcześniej wędrowałem doliną Jordanu na północ, do Morza Tyberiadzkiego, a potem do Hajfy. Dalej już była granica z Libanem, zamknięta od wielu lat. Film przypomniał mi osty, pył dróg, zapach sykomor i potężny hałas, jaki robiły cykady. Na tej ziemi żył Charbel.
 
Prostota, szczerość i wierność: te trzy słowa zastąpiły mi arabskie dialogi. Prostota życia, szczerość relacji z Bogiem i wierność miłości. Świętość jest zwyczajna (przypomniałem sobie spotkanie z Maryją w toskańskim kościele). Zapragnąłem napisać ikonę św. Charbela.
 
Przygotowania zacząłem od zebrania dostępnych informacji - nie było ich zbyt wiele. Święty stronił od rozgłosu, nie zostawił notatek ani żadnej podobizny. Pozostawała modlitwa. Miałem w pracowni jedną lipową deskę, którą trzymałem na szczególną okazję. Podarował mi ją Serhij, ukraiński ikonograf, z którym wspólnie piszemy dużą, wieloczęściową ikonę. Ma zostać umieszczona w bieszczadzkiej cerkwi w Łopience jako znak pojednania między Polakami i Ukraińcami. Pomyślałem, że libański maronita to dobry patron na czasy, w których tak wiele jest wzajemnej wrogości i ideologicznych rozłamów. Jako tło ikony odważnie wybrałem czerwień - w ikonografii kolor miłości i cierpienia. Złoto nimbu miało być znakiem Bożej chwały. Zgodnie z kanonem sztuki oczy na ikonie nie mogą być zamknięte, mimo to postanawiłem delikatnie przymknąć św. Charbelowi powieki. W efekcie powstał efekt pokornego wycofania.
 
Postanowiłem, że prawa dłoń będzie trzymała łaciński krzyż. Będzie biały –w kolorze czystości. Lewa dłoń... co z nią? Włożyć w nią Księgę? Nie, sam Krzyż wystrarczy jako dość mocny znak. Co z lewą dłonią? Nie miałem pomysłu, stanąłem z pracą. Zacząłem się modlić:
 
„Panie Jezu Chryste, przyjmij moją modlitwę pisaną trudem przekształcania mojego ciała i duszy w Ciebie samego, oraz trudem przemiany cząstki kosmosu w oblicze Twojego sługi, świętego Charbela. Św. Charbelu, który w pokorze szedłeś do końca za Tym, który połamał bramy śmierci, piekła i szatana, wstawiaj się za mną i daj mi poznać świętą wolę Bożą, Jej ufam i powierzam dłoń”.
 
Dłoń! Sama dłoń wystarczy. Szkicuję wyciągnięta otwartą dłoń w naturalnym geście, jakby coś powstrzymywała. Odpowiedzią jest pogodzenie się z bezsilnością, oddanie się Bogu, Jego sile i prowadzeniu. To, czego szukałem wyruszając w dalekie wędrówki jest nie w tym, co mogę osiągnąć, ale w tym, od czego mam się powstrzymać!
 
Ta myśl kieruje mnie na inną drogę niż dotychczasowe. Do wewnąrz. Na spotkanie z Bogiem, który był obok cały czas. Wierny i miłosierny.


 

1 komentarz:

  1. "Pewne zdarzenia dzieją się w naszym życiu po to, abyśmy mogli wrócić na prawdziwą drogę własnej Legendy. Inne po to, aby zastosować w praktyce to, czego się nauczyliśmy. I w końcu są takie, które dzieją się, aby nas czegoś nauczyć." P.Coelho - Jakie proste:) Spotkałam kogoś kto uczestniczył w Twoich warsztatach pisania ikon, Roman. Koniecznie zabukuj jedno miejsce dla mnie na wrzesień. Mam przeczucie, że to cudowne, duchowe przeżycie pisania ikony, stanie się kiedyś tak samo popularne jak pielgrzymki do świętych miejsc. Pozdrawiam A

    OdpowiedzUsuń