Po raz pierwszy zobaczyłem morze gdy miałem trzy, może cztery lata. Żywy zielono-błękitny bezkres rozlany po horyzont musiał zrobić na mnie wielkie wrażenie, bo pamiętam, że każde kolejne wakacyjne spotkanie z morzem przyprawiało mnie o przyspieszone bicie serca. Siadałem na brzegu i przyglądałem się cierpliwości fal, które niestrudzenie obmywały piasek. Fala wdzierała się na brzeg i po chwili zawahania cofała się, zostawiając roziskrzoną smugę, którą szybko wchłaniał piasek, ale zanim zdążyła zmatowieć i pojaśnieć od słońca, pozwalała się przykryć kolejnej fali. Fale i piasek rozmawiały ze sobą i głęboki szum tego dialogu wciągał mnie bez reszty.
Gdy leżąc na brzuchu patrzyłem z bliska na suche ziarenka piasku, wszystkie wydawały się mieć ten sam kolor - matowe, prawie białe kuleczki sypały się z dłoni i porywane przez wiatr leciały nad plażą. Odkryłem, że było ich całe mnóstwo. Nieskończona liczba prawie identycznych białych kuleczek. Ale zmoczone zachowywały się już inaczej, ciemniały i przyklejały się do siebie mieniąc się żywymi kolorami. Były wśród nich czarne, różowe i niebieskawe. Były też lekko zielone, a niektóre kremowo-przezroczyste. Wszystkie okrągłe, choć gdy przyglądałem się uważniej dostrzegałem między nimi różnice. Rozcierałem w dłoni wilgotną masę różnobarwnych kuleczek, a one powoli traciły na słońcu i wietrze swoje kolory aż stawały się znowu białym pyłem, który zabierał wiatr.
Wiele lat później dowiedziałem się, żyję na kulistej planecie, która jest zawieszona wśród wielu innych kulistych obiektów wirujących wokół gwiazdy – wielkiej rozpalonej kuli, w galaktyce o nazwie Droga Mleczna. W znanej człowiekowi części kosmosu jest sto miliardów takich galaktyk, a w każdej z nich dwieście miliardów gwiazd. Moje dziecinne przypuszczenie, że na wszystkich plażach ziemi jest tyle ziarenek piasku co gwiazd w całym kosmosie okazało się zaskakująco bliskie szacunkom wyliczonym przez badaczy.
Gdy na studiach medycznych poznawałem budowę ludzkiego mózgu, kosmos znów przybliżył się do mnie w tajemnicy wielkich liczb. Komórki nerwowe mózgu człowieka w skomplikowanej sieci wzajemnych powiązań tworzą ponad sto miliardów połączeń – synaps, które przekazując sobie nawzajem sygnały pozwalają człowiekowi widzieć, słyszeć, przeżywać piękno, kochać i cierpieć. Człowiek, stworzony na obraz i podobieństwo Boga, nosi więc w sobie całą złożoność, całą tajemnicę i całą potęgę kosmosu. Każdy z nas ma w sobie tą samą sprawczą moc, która potrafi ożywić uschnięte drzewo, uzdrowić chorego albo zamienić wodę w wino. Każdy, niezależnie od rasy, statusu, inteligencji i osiągnięć, jest uczestnikiem owego kosmicznego cudu, który zrównuje żebraka i króla, dziecko z zespołem Downa i noblistę w dziedzinie fizyki, olimpijskiego mistrza w pływaniu i podtrzymywaną przy życiu w stanie wegetatywnym ofiarę samochodowego wypadku. Człowiek i kosmos. Sto miliardów w stu miliardach.
Zimny i prawie pusty kosmos wydał życie, którego mózg jest najwyżej zorganizowaną strukturą. Badania nad życiem biogicznym i ewolucją kosmosu doprowadziły badaczy do zaskakującego wniosku, że życie mogło powstać tylko w bardzo wąskim przedziale fizycznych wartości, właśnie takim, jaki towarzyszył ewolucji gwiazd. Jeśli miało powstać życie, nic w historii kosmosu nie mogło przebiegać inaczej niż przebiegało i to w każdym najmniejszym detalu kosmicznej historii. Wygląda to tak, jakby Bóg nie miał wyboru i musiał stworzyć świat, a potem człowieka. Człowiek obdarzony łaską wiary wie, że świat stworzony został z nadmiaru miłości, którego nic nie mogło powstrzymać. Od tamtej chwili każde wydarzenie nosi w sobie ślad owego pierwszego poranka, a wszystko co nas spotyka przychodzi w najlepszym, bo jedynym możliwym, momencie. Arystoteles mówił, że dla każdego zjawiska można wskazać dwie przyczyny: sprawczą i celową. Na pytanie: „Dlaczego woda wrze?” wyjaśnienie sprawcze brzmiałoby: - Woda wrze ponieważ dostarczając jej ciepła płomień doprowadza ją do temperatury, w której cząsteczki wody poruszają się tak szybko, że dochodzi do parowania całą objętością, co nazywamy wrzeniem. Wyjaśnienie celowe zjawiska wrzenia brzmiałoby natomiast: - Woda wrze, bo chcę sobie zaparzyć herbaty. Wydaje się, że świat mniej więcej od XVII wieku zaczął coraz bardziej skupiać się na wyjaśnianiu świata w oparciu o przyczyny sprawcze, lekceważąc przyczyny celowe. To chyba cena jaką płacimy za zdobycze postępu technicznego. Wiara w Boga jest niczym innym jak przyjęciem w życiu pierwszej i najważniejszej przyczyny celowej, czyli Boga Stwórcy. Wtedy traci sens pytanie „Jak to możliwe, żeby Piotr poszedł do Chrystusa po wodzie?”. Zamiast tego prosimy: „Panie, jeśli to ty jesteś, każ mi przyjść do siebie”.
Ciągle mam w uszach tamten szum morza. Fale i piasek cały czas rozmawiają ze sobą.
Czytając każdy kolejny Twój wpis rodzi się we mnie pragnienie nawrócenia. Myślę, że ktoś, kto pisze pod natchnieniem Ducha Świętego powinien dzielić się swoją twórczością z innymi. Wydaj książkę Roman.
OdpowiedzUsuń