Tomek często zaprasza do domu bezdomnych. Zabiera ich z tramwajów, z parków, ze śmietników. Karmi, pozwala się umyć, czasem daje coś do ubrania. Gdy wieczorem po mszy na Piwnej wsiedliśmy do tramwaju, od razu przysiadł się do bezdomnego, który drzemał z głową opartą o szybę. Zaproponował mu wspólny obiad i miejsce do spania w altance na działce. Bezdomny ożywił się, od razu okazując ufność. Zazdrościłem Tomkowi naturalności z jaką potraktował tego człowieka. Postanowiłem też z nim porozmawiać, bez tej sztucznej ckliwości, typowej dla wymuszonych uczynków miłosierdzia.
- Jak masz na imię?
- Longin. Ale mówią na mnie „Duch” – głos miał ochrypły, mówił niewyraźnie. Słodkawy smród bił od niego na cały tramwaj.
- Dlaczego „Duch”?
- Bo chodzę w nocy – w uśmiechu pokazał szparę po górnej dwójce.
- Dlaczego chodzisz w nocy? Lunatykujesz?
- Nie. Nie mam domu to chodzę.
Zapadła cisza. Obaj patrzyliśmy w okno.
- To cały twój bagaż? – między kolanami na podłodze miał reklamówkę, a w niej kilka zgniecionych puszek i jakieś gazety.
- Pięćdziesiąt trzy puszki wchodzą na kilogram. Koło wiaduktu przy Słonecznej jest po trzy piećdziesiąt. Nie to co u tego złodzieja na Jelonkach, który daje trzy złote – Duch skrzywił się z pogardą i przysunął nogami reklamówkę.
Wyobrażam sobie jak długo zajmuje zebranie po śmietnikach pięćdziesięciu trzech puszek i co można kupić do jedzenia za trzy pięćdziesiąt.
- A gdzie dzisiaj będziesz spał?
- Normalnie. Pod chmurką – uśmiech rozświetlił mu zmarszczoną twarz, jakby mówił o weekendzie w letniskowym domku nad jeziorem – na śmietniku przykrywam się kartonami i śpię.
- Dzisiaj będzie kilka stopni mrozu.
- Tak, będzie ostra zima – Duch poważnieje i znów patrzy przez okno – drzewa w tym roku wcześnie straciły liście, będzie ostra zima.
- Długo jesteś w drodze?
- Siedem lat.
- A wcześniej?
- Byłem mechanikiem samochodowym, malarzem, sztukatorem wnętrz.
Na obiad robimy placek ziemniaczany z cebulą i jajkiem. Duch dostaje ręcznik i na dłuższą chwilę znika w łazience. Przed jedzeniem razem odmawiamy błogosławieństwo.
Po obiedzie muszę już wracać na pociąg do Łodzi. Wychodzimy na ulicę całą trójką. Na zewnątrz jest lekki mróz i pruszy śnieg. Zanim Tomek zaprowadzi Ducha na działki, chcę się z nim pożegnać.
- Modlisz się czasem?
Duch przygląda mi się niebieskimi oczami.
- Pewnie. Jestem Chrześcijaninem.
- Mam na imię Roman. Proszę, pomódl się za mnie dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz