niedziela, 14 listopada 2010

uzdrowienie

Dzisiaj czuję się chory. Może ból głowy, gardła i ogólne rozbicie to skutek ostatnich podróży pociągami po Polsce. Gdy robi się zimno, pociągi stają się niezośnie gorące. Jeszcze przedwczoraj czułem się świetnie, cieszyłem się moją twórczą aktywnością i wewnętrznymi poruszeniami. Teraz czuję w głowie pustkę, niechęć do modlitwy. Ta bezsilność najpierw budzi lęk i poczucie winy, że się za mało staram i ulegam lenistwu, ale po chwili przychodzi zrozumienie, że właśnie tak ma być, że w tej mgle bezsilności przeżywam właśnie to, co jest mi teraz najbardziej potrzebne. Przebaczam sobie stan niemocy i wtedy doceniam tą moją słabość, która gdzieś tam w nienazywalnym świecie ma swoją moc i może jest potrzebna innym cierpiącym istnieniom.
Ksiądz Bashobora rozpoczął rekolekcje cytatem z Izajasza: - „Jeśli grzechy wasze będą jak szkarłat, ponad śnieg wybieleją”. Było to oczywiste nawiązanie do śniegu, który padał za oknem. Pierwszy śnieg tej jesieni. Symbolika tych słów brzmiała szczególnie mocno bo padały z ust czarnoskórego. Żeby się modlić razem z tym niepozornym, niewysokim człowiekiem w ciemnoszarej koszuli z koloratką przyjechali ludzie z całej Polski i z kilku krajów Europy. Wejściówek zabrakło dwa miesiące temu. Bardzo chciałem zobaczyć ojca Bashoborę nie tylko z powodu licznych uzdrowień i wskrzeszeń, które przy nim się działy. Przekornie odzywała się we mnie natura studenta medycyny, którymś kiedyś byłem. Rozum domaga się dowodów na istnieie rzeczywistości nadprzyrodzonej. Jak może człowiek wymiotować żyletkami? Czy możliwe jest wstanie z wózka po wielu latach paraliżu? Czy prorokowanie albo mowienie w językach, których się nigdy nie poznało, nie jest po prostu rodzajem histerii, zjawiskiem wytłumaczalnym psychologicznie? Jako osoba wierząca oczywiście przyjmuję wszechmoc Boga, ale i tak kierowała mną ciekawość, chęć zobaczenia na własne oczy wypędzeń demonów z ludzi opętanych. Czy podczas rekolekcji będę świadkiem takich zdarzeń? Trzy kolejne dni, od 9.00 rano do 9.00 wieczorem wypełniły modlitwa, adoracja, śpiew i wielbienie Boga w cudach, które otworzyły się dla naszych oczu. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby małe dzieci doznawały spoczynku w duchu. Widywałem to u dorosłych, ale u dzieci jeszcze nie. Gdy Chrystus w eucharystii wolno wędrował po sali w uniesionych rękach kapłana, niektóre osoby wyginały się w łuk, doznawały drgawek i wydawały dźwięki, od których matki odsuwały swoje dzieci, ale zaraz wracały i łączyły się z innymi w spontanicznej modlitwie o uwolnienie. Pewien starszy człowiek wstał z wózka pierwszego dnia, a potem przychodził już o własnych siłach. Gdy podczas przerwy szedłem po herbatę, obok mnie na podłogę upadła dziewczyna. Zaczęła się zwijać jakby w konwulsjach, przekrzywiając nienaturalnie głowę i wyginając ręce. Gdy ludzie naokoło zaczęli klękać, ja też upadłem na kolana. Z oczu wytrysnęły mi łzy. Modliłem się z mocą, której nie rozumiałem. Coraz więcej osób klękało i włączało się do modlitwy. „Zdrowaś Mario” brzmiało z setek ust. Na ten dzwięk nieprzytomna dziewczyna rzucając się na podłodze zaczęła syczeć. Gdy uklęknął przy niej ksiądz i podłożył jej dłonie pod głowę, usłyszałem nieludzki charczący głos: - Niech przestaną! Modlitwa trwała jednak nadal, a dziewczyna rzucała się coraz bardziej. W końcu kilka osób wzięło dziewczynę na ręce i zanieśli ją do pomieszczenia, w którym kilku księży z ojcem Bashoborą modliło się przez kwadrans. Potem wznowiono program rekolekcji. Na drugi dzień dziewczyna zachowywała się normalnie, modliła się i śpiewała razem z innymi. Nie mogłem się powstrzymać i podszedłem do niej. Dałem jej plastikową kartę z wizerunkiem Jezusa z wizji św. Faustyny. Jakoś odruchowo padliśmy sobie w ramiona.
Ojciec Bashobora prowadził rekolekcje w języku angielskim, z pomocą tłumaczki. Z początku mi to przeszkadzało, bo wolałem słuchać jego słów. Szczególnie silnie poruszyło mnie to, co powiedział na temat modlitwy:
„ If you pray profetically, heavens open and you pray as who you were baptised to”.
Trudno to przetłumaczyć na polski. Nawet nie jestem pewien, czy angielskie zdanie ugandyjskiego księdza miało całkiem poprawną konstrukcję, zawierało bowiem rodzaj pętli, którą trudno przetłumaczyć na język polski:
„Gdy modlisz się w sposób prorocki, otwiera się niebo i modlisz się tak, jak zostałeś do tego ochrzczony”.
Od razu poczułem, że w tych słowach zawiera się więcej niż w widzialnych znakach, których byłem świadkiem. Chrystus mówił do uczniów, że wystarczy wiara mała jak ziarnko gorczycy żeby morwa z korzeniami przesadziła się w morze.
Ta prawdziwa modlitwa, nie potrzebująca ludzkiego wysiłku, a tylko pokornego zjednoczenia z wolą Boga, czyni prawdziwe cuda i zawsze jest wysłuchiwana. Przestrzeganie prawa i obrzędowych nakazów jest potrzebne, ale tylko jako przygotowanie do przyjęcia Miłości, która jest pełnią Bożej Obecności, która nie potrzebuje niczego więcej. Modlitwa, której uczy Chrystus jest prawdziwym połączeniem się z Bogiem. Jest przywołaniem i urzeczywistnieniem zdarzeń, KTÓRE STAJĄ SIĘ TERAZ, zdecydowanych już w Bożym akcie stworzenia świata z tego nadmiaru miłości, który poprzedzał początek. Nie potrzeba modlić się o nic innego, jak tylko o to, co już się wypełniło i czekało na odkrycie w bezsilności pokornego serca. Taka modlitwa nie oddziela mnie od Boga, nie ma „mnie modlącego się” i „Boga słuchającego”. Jest Jedno. On we mnie, a ja w Nim.
Dzisiaj czuję się chory. Nie mam tej świeżości umysłu i nie przeżywam tych poruszeń, które towarzyszyły mi na rekolekcjach z ojcem Bashoborą. Ale wiem, że to nie jest ważne. Mogę modlić się moją chorobą. Moją mgłą. Mogę modlić się moją „niezdolnością” do modlitwy i tak łączyć się z Nim. Czuję teraz jak znowu On jest blisko. Unieruchomiony i bezsilny. Jak ja teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz