poniedziałek, 1 listopada 2010

ubóstwo

Czuję, że wyjałowione jest moje serce, tak jak wyjałowione jest serce świata w 2010 roku, kolejnym roku ekonomicznego kryzysu, który zatrząsł posadami „oświeconej współczesności”, dumnej dotąd ze swoich osiągnięć, napuszonej w dobrobycie i głęboko nieszczęśliwej w niezrozumieniu podstawowych prawd życia człowieka. Jeszcze nigdy dotąd pęknięcia na polerowanym przez zadowolonych z siebie specjalistów monolicie technicznej cywilizacji i liberalnego postępu nie były tak głębokie. Po raz pierwszy bodaj w historii ludzkości gospodarki całych krajów i systemy ekonomiczne splecione gęsto w globalnym kłębku wzajemnych powiązań stoją w obliczu zagrożeń, których skutków nie sposób już przewidzieć. Otyły, znerwicowany, otumaniony lekami i sprzecznymi teoriami ekspertów, skupiony na sobie, niewrażliwy na cierpienia i niesprawiedliwości świat dryfuje w nieznanym kierunku niczym okręt, który stracił sternika i nikt nie ma już odwagi krzyknąć, że miejsce przy sterze jest puste. Być może znakiem zbliżającego się kresu tej ślepej drogi jest spór o metodę in vitro. Oto niedostępna jeszcze kilkanaście lat temu metoda sztucznego poczęcia i hodowli ludzkich istot jest głoszona jako wielka nadzieja na spełnienie marzeń par tęskniących za dzieckiem. Może in vitro to jeden z ostatnich bastionów walki o godność człowieka, walki o kwestionowaną dziś coraz silniej prawdę, że techniczny postęp nie może zmienić kanonu prawa naturalnego, w którym "posiadać" nigdy nie będzie znaczyło więcej niż "być". Dziecko nie może być przedmiotem technicznych starań i zabiegów o to, żeby "jak najmniejsza liczba zarodków ucierpiała w wyniku zamrażania i rozmrażania. Głoszona przez "obrońców postępu i wolności" liberalna cywilizacja techniczna każe dziś litować się nad losem par, które w naturany sposób nie mogą począć dziecka, zapominając o tym, że dziecko nie jest jednym z przedmiotów, których nie można odmówić człowiekowi dla satysfakcji udanego życia. Dar życia traktowany jest jako kolejny przywilej człowieka, który wydzierając naturze kolejne tajemnice pragnie stanąć ponad życiem i śmiercią, ustanawiać własne prawa dla zaspokojenia własnych pragnień. Czy tak modne dziś słowo "kompromis", oznaczające porozumienie ponad podziałami, może mieć zastosowanie w sprawie, która dla istnienia człowieka, dla jego godności jest fundamentalna? A co jeśli Polska okaże się jedynym krajem na świecie, który całkowicie zakaże in vitro, narażając się wszystkim światowcom, medialnym rozbawiaczom i pudrowanym do kamery "apostołom nowoczesności"? Nasz kraj pokazał już kilka razy w historii, że potrafi wybrać własną drogę, nie kierujc się "poprawnością" i obowiązującymi trendami.

Jakaś cudowna właściwość stworzonego bytu pozwala mojemu sercu żywić nadzieję, że tak ono, jak i cały świat mogą się jeszcze odnowić i odrodzić i na zrębach poruszonego sumienia planety, jej najgłębszych tęsknot i porywów zbudować nowy świat, świat uczciwego, skromnego wysiłku i pracy nad sobą samym, świat odrzucenia sztucznych potrzeb i zwrócenia się ku bratu w niedoli, świat w którym miłość zapanuje nad instrumentalnie wykorzystywaną sprawiedliwością i pozwoli ludzkiej rodzinie żyć razem, godnie, w poszanowaniu wzajemnych odmienności, w tym zadziwiającym zielono-błękitnym zakątku kosmosu.
Święty Franciszek nie czytał gazet i nie korzystał z internetu. Nie ogarniał politycznej sytuacji współczesnch mu Włoch ani Europy, nie do końca był świadom zagrożeń, jakimi dla Kościoła jego czasów były zepsucie kleru i herezje nowych ruchów religijnych, które mnożyły się w odruchu ucieczki od złego przykładu zagubionych sług Chrystusa. Wezwanie do naprawy kościoła, które usłyszał w swoim sercu klęcząc przed ikoną krzyża w zrujnowanym kościółku św. Damiana, odniósł skromnie do własnej osoby. I ta samotna dusza, dotknięta łaską oczyszczenia, na swoich skrzydłach podniosła świat ze zgliszczy zwątpienia i beznadziei ku nowemu życiu. Wędrował boso i głosił Chrystusa pokornym sercem i przykładem ewangelicznego życia, w największej prostocie i ubóstwie. Nie walczył ostrzem wiedzy teologicznej, wiedza była mu obca, niósł za to światu wielkie i gorące serce rozkochane w stworzeniach, w barwach, w zapachach, śpiewając swoją „pieśń słoneczną” na chwałę Stwórcy owego cudownego świata, którego czuł się najlichszą cząstką. Plastyczna, dziecięca, pełna południowego temeramentu osobowość nie znała rozdźwięku między uczuciem, słowem i czynem. Całkowicie wolny swoją biedą i bezdomnością, jak żebracy i trędowaci, wypchnięci z koła życia codziennego, łączył się z każdym cierpieniem, z każdą napotkaną ludzką biedą widząc w niej biedę i cierpienie Chrystusa z Nazaretu.
Jak bardzo był potrzebny średniowiecznej Europie pokazała historia jego życia i osiem wieków, które minęły od jego czasów.
A jak odbierany jest dzisiaj? Co takiego jego życie mówi nam, ludziom wieku globalizacji i internetu, oswojonym z myślą, że panaceum na wszelkie bolączki świata jest stabilny wzrost PKB? Wzrost produktu krajowego brutto oznacza, że gospodarka się rozwija, że rośnie produkcja pobudzana rosnącym popytem, dzięki któremu maleje bezrobocie, czyli ludzie są zadowoleni o ile stale wzrasta konsumpcja dóbr. Gdybyśmy z jakiegoś powodu zamiast kupować co trzy lata nowy komputer, co pięć lat telewizor, a co siedem lat nowy samochód, zaczęli naprawiać używane urządzenia i przedłużać żywotność tym już posiadanym, rabowana z jej bogactw naturalnych planeta odetchnęłaby z ulgą, ale człowiecza cywilizacja konsumpcyjnego wyścigu szybko znalazłaby swój kres. Bez wzrostu konsumpcji, bez nakręcanego przez media i przemysł reklamowy ciągłego kupowania nowych rzeczy, świat oparty na wzroście PKB załamałby się albo... właśnie, czym byłoby to „albo”? Czy w ogóle istnieje akieś „albo”, jakaś alternatywa dla odwiecznej pogoni człowieka za coraz wygodniejszym życiem, coraz doskonalszymi narzędziami, które zamiast obiecanej wolności i upragnionej oszczędności czasu dają człowiekowi poczucie pustki, osamotnienie i zmuszają do ucieczkio do przodu, do nowych, coraz bardziej skomplikowanych rozwiązań? Czytałem ostatnio, że Amisze, którzy nie korzystają z większości osiągnięć technicznej cywilizacji i starają się żyć na uboczu konsumpcyjnego szaleństwa naszych czasów, gdy szyją nową kołdrę, od razu przyszywają do niej łatę. Chodzi o to, żeby nie wprowadzać się a stan radości z posiadania nowej rzeczy i nie zapominać, że doskonałe może być tylko to, co jest z Ducha. Jak traktujemy Amiszów? Co najwyżej z pobłażliwością, jako łagodnych dziwaków. Czy zatem istnieje jakaś poważna alternatywa dla szaleństwa rozpasanej konsumpcji? Czy coś innego poza groźbą globalnej katastrofy może przynieść człowiekowi opamiętanie? Czy istnieje jakieś „albo” dla rzeczywistości rosnących jak nowotwory miast, dla szokujących ilości produkowanych odpadów, dla rosnącego w postępie geometrycznym zanieczyszczenia środowiska?
Czy Franciszek swoją postawą nie dotknął tego „albo”? Czy odradzając się do nowego życia, porzuciwszy dostatek i karierę, wybierając biedę i gdy rozebrawszy się do naga ruszył szczęśliwy przed siebie, nie pragnąc niczego nabywać ani budować ani dostarczać nikomu, a jednak będąc najbliżej potrzebującego człowieka i ofiarowując mu rzecz najcenniejszą i zawsze najbardziej poszukiwaną – współczucie, zrozumienie w potrzebie i serce gotowe podzielić się ostatnim kawałkiem chleba – czy nie rozpoczął budowania owej „cywilizacji miłości”, która nie potrzebuje cegieł ani zaprawy, tak samo jak owa wspaniała świątynia, na zbudowanie której pewnemu cieśli z Nazaretu wystarczyły trzy dni? Jego wielkim marzeniem było żyć bez wygód, bez zabezpieczeń, zdanym wyłącznie na Bożą Opatrzność, bez wznoszenia struktur, bez innych reguł poza tą jedną głoszoną w ewangeliach? Jak ów Boży szaleniec, który z radością odbierał obelgi, obrzucanie błotem i szyderstwa na ulicach Asyżu, zareagowałby na widok wspaniałego kamiennego mauzoleum wzniesionego nad jego grobem przez tych, których zobowiązał do przestrzegania świętego ubóstwa?
Czuję, że wyjałowione jest moje serce, tak jak wyjałowione jest serce świata, który tysiącem głosów współczesnych kapłanów konsumpcji i cielesnych uciech sączy usprawiedliwienie, że błędem i niepotrzebnym udręczaniem się jest rezygnacja z wygód i rozrywek, jakie oferuje współczesny świat, że taka jest już natura człowieka, że tego nic nie zmieni, a już na pewno nie radykalne naśladowanie czyjegoś ubóstwa.
Lecz jakaś cudowna właściwość stworzonego bytu pozwala mojemu sercu żywić nadzieję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz