niedziela, 19 grudnia 2010

Ból

Człowiek został tak stworzony, że nie szuka uzasadnień dla swojego szczęścia i spokoju, traktuje je jako zjawiska naturalne. Ktoś, kto wierzy w Boga przypomina szczura (hoduję szczury) – jest na swój sposób doskonały w akceptacji swojego losu.
Człowiek niewierzący natomiast swoje cierpienie nieodmiennie stara się sprowadzić do jakiejś przyczny, ukazać sobie logiczną nieuchronność swojego bólu. Jeśli tego nie zrobi, świat jawi mu się jako pozbawiony sensu, a on sam zatraca się w rozpaczy. Szukając owego uzasadnienia człowiek ten przejawia dużą aktywność w poszukiwaniach i dyskusjach na temat rzeczy ostatecznych, zajmując stronę przeciwników istnienia Absolutnej Miłości, która jest fundamentem większości religii. To paradoks, ale chyba na podobnej zasadzie zespoły grające muzykę satanistyczną potrzebują Boga właśnie po to, żeby potwierdzać sens swojego istnienia (a na płaszczyźnie mniej wzniosłej – zarabiać na biletach). Taka postawa wiąże się często z manifestacją siły i pogardą dla śmierci, ale pod tą warstwą łatwo dostrzec poczucie osamotnienia, i ciągłe poszukiwanie, napędzane przez egzystencjalny ból, ów ból istnienia, bez którego nie mogłoby istnieć nie tylko piękno ani sztuka, ale także miłość. Zwykle osoby te przejawiają niechęć lub nawet wrogość wobec ludzi wyznających zasady etyczne uznające cierpienie za nieunikniony i niezbędny składnik ludzkiej egzystencji. Budują własne systemy wartości z ideologii uznających apoteozę siły (Nietzsche, Darwin, Dawkins) lub z systemów dających poczucie panowania nad rzeczywistością (numerologia, astrologia, ezoteryka etc.). Chrześcijaństwo jest dla nich systemem szczególnie „odpychającym”, właśnie dlatego, bo proponuje akceptację cierpienia jako drogę do uzyskania zbawienia, czyli pełni poznania. Dlatego często wyszydzają lub ośmieszają system chrześcijański przez wytykanie jego przedstawicielom pedofilii, korupcji, zacofania i sprzeniewierzania się własnym wartościom, sugerując, że przewagę mają systemy propagujące „wolność”, „równość” i postęp w imię lepszej przyszłości ludzkości.
Paradoksalnie właśnie te osoby są motorem – o czym nie wiedzą – odrodzenia w systemie chrześcijańskim, w którym stale ścierają się procesy degeneracji i odnawiania. Wynikające ze stałego przeżywania bólu wrażliwość i wnikliwość tych ludzi uczą bowiem autentycznie chrześcijańskich postaw: przebaczenia i przyjmowania na siebie win innych ludzi. Jeśli w swych poszukiwaniach trafią na postawę autentycznie chrześcijańską, wówczas - zyskując przebaczenie, akceptację i miłość - dostępują czegoś na kształt „nawrócenia”, niekoniecznie przez przystąpienie do tego czy innego kościoła. Bardziej chodzi o powrót do pierwotnego i danego każdemu z nas, stanu akceptacji samego siebie, przyjęcia własnego cierpienia i zdania się na rzeczywistość, taką, jaka jest, nie zaś taką, jaką pragną żeby się stała. Nie może być zresztą inaczej. Bo ten Bóg, który może dla nich nie istnieje, przychodzi po to, żeby spotkać się właśnie z takimi jak oni. A poszukiwanie nigdy się nie skończy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz