środa, 15 grudnia 2010

prawda

Na poczatku grudnia w pracowni zabrakło desek na ikony. Zapas przywieziony latem z Wadowic prawie się wyczerpał i pojawiła się pilna potrzeba znalezienia nowego źródła podobrazi. Telefoniczne sprawdzanie stolarni i składów drewna w Łodzi i okolicy nie dawało rezultatów - brakowało albo odpowiednich gatunków albo dostępne deski były zbyt wąskie. Wtedy z dwóch źródeł jednocześnie dowiedziałem się o składzie drewna przy ul. Kruczej, chyba jedynym jaki pozostał. Nie posiadał strony internetowej, ale wujek Janusz zaopatrywał tam kiedyś swoją modelarnię i zachwalał duży wybór desek w wielu gatunkach. Wybrałem się tam we czwartek po południu. Łódź zasypana była śniegiem, samochody stały w korkach, a cierpliwi Łodzianie tłoczyli się na przystankach tramwajowych w oczekiwaniu na spóźniające się tramwaje. Gdy stanąłem przed bramą składu była już piętnasta. Przez uchyloną furtkę wszedłem na puste podwórko, w głębi którego stały budynki kryte falistą blachą. Wszystkie były zamknięte. Skierowałem się do drzwi domu, w którym mogło mieścić się biuro i wszedłem bez pukania do pustego korytarza.
- Jak pan tu wszedł? – w bocznych drzwiach pojawił się mężczyzna w granatowym swetrze i obrzucił mnie pytającym spojrzeniem.
- Furtka była uchylona... Przyszedłem po deski. Prowadzę pracownię ikon. Interesuje mnie czereśnia i lipa.
- Zakład zamykamy o piętnastej, nikogo już nie ma – jego głos nie był zbyt uprzejmy, nadal uważnie mi się przyglądał.
- No to nie mam szczęścia, przejechałem pół Łodzi. A jutro o której mogę przyjść?
- Pracujemy od ósmej – zawahał się na chwilę - ale wie pan co Pismo Święte mówi o czczeniu bałwanów?
Zesztywniałem. Człowiek w swetrze miał ściągniętą twarz i świdrował mnie teraz surowym spojrzeniem, jak podczas przesłuchania. Najwidoczniej nawiązywał do tworzenia wizerunków jako odstępstwa od surowych zasad Starego Testamentu. Nie potrafiłem opanować zaskoczenia, powoli zbierałem myśli.
- Zależy jak spojrzeć. Znam fragmenty, które nie są tak jednoznaczne.
- Ten zakład prowadzą Świadkowie Jehowy. Nie popieramy bałwochwalstwa.
W korytarzu między nami zawisła mroczna kurtyna. Staliśmy naprzeciwko siebie w niezręcznym milczeniu, aż na schodach prowadzących z piętra zaskrzypiały czyjeś kroki i odezwał się kobiecy głos:
- Kto to Karolu?
- Jakiś pan do firmy – odpowiedział mężczyzna o imieniu Karol – ale już idzie.
Zza balustrady drewnianych schodów wychyliła się szczupła blondynka około czterdziestu lat i uśmiechnęła się do mnie.
- W takim razie zaproś pana na herbatę. Taka pogoda za oknem!
Mężczyzna zawahał się na moment, po czym jakby nieco złagodniał na twarzy i zrobił gest jakby zapraszał mnie w głąb korytarza.
- Jeśli ma pan czas, to zapraszam do mnie.
Wszedłem do pokoju, który mógł służyć jako biuro. Ściany z sosnowej boazerii bez żadnych ozdób, pod ścianą kanapa i stół, na biurku pod oknem rozłożona gazeta, w kącie kilka kartonów.
- Niech pan siada.
- Trochę mnie pan zaskoczył – odpowiedziałem siadając na brzegu kanapy.
Czułem się niepewnie. Przez głowę przeszła mi myśl, że to dość niezwykłe, żeby szukając desek na ikony trafić akurat na Świadków Jehowy. Nie miałem ochoty na teologiczny spór, ale nie chciałem od razu rezygnować z być może jedynej w Łodzi szansy na zakup odpowiednich desek.

- Nie chodzi o deski. Chodzi o prawdę. Zgodzi się pan ze mną? – Karol miał teraz pogodną twarz. Nacisnął włącznik w elektrycznym czajniku.
- Tak, prawda jest najważniejsza – odparłem z uśmiechem – odnajduję ją w pięknie stworzonym przez Boga. Dla mnie jako chrześcijanina istnieje tylko jedno Piękno Prawdziwe, sam Bóg. Wszelkie piękno ziemskie jest jedynie Jego odbiciem, a więc obrazem, który w mniejszym lub większym stopniu odbija doskonały Pierwowzór. Nie czcimy deski tylko to, co łaska Boża otwiera dla nas po drugiej stronie. Ikona jest oknem, które podczas modlitwy staje się niewidzialne i przez nie dostrzegamy Piękno, które jest Prawdą. Prawdą o mnie. O każdym z nas. Kanoniczna ikona jest Słowem Bożym malowanym temperą na desce. Obaj jesteśmy wezwani do głoszenia ewangelii, tylko robimy to inaczej.
- Droga do poznania prawdy jest tylko jedna i myślę, że pan wie co to za droga – na twarzy Karola znowu pojawił się uśmiech.
Wiedziałem, że mam do czynienia z człowiekiem świetnie przygotowanym do takiej rozmowy. Chcąc zyskać przewagę, zająłem od razu pozycję odpowiednią do obrony:
- Chrystus powiedział: Jestem drogą, prawdą i życiem. Podoba mi się właśnie ta kolejność: najpierw drogą, która prowadzi do prawdy, a prawdą jest życie wieczne.
Karol zmienił się na twarzy, jakby z ulgą wkraczał teraz na obszar dobrze sobie znany i nie musiał już mocno się koncentrować. Poczułem, że jestem na obcym terenie, zdany tylko na własną – nienajlepszą - znajomość Pisma.
- Te słowa z ewangelii Jana są dość powszechnie używane przez katolików, ale czy one mówią o prawdziwym Bogu? Ma pan przy sobie Biblię?
- Tak, mam – sięgnąłem do plecaka - Chrystus jest Bogiem. To dla mnie fundament wiary.
- Wie pan, kiedyś też byłem katolikiem, wychowywanym tradycyjnie, kościół, ksiądz, lekcje religii, msze, święta. Aż spotkałem kogoś, kto mi uświadomił, że nie potrzebuję pośredników. Pismo Święte jest jedynym i wystarczającym przewodnikiem na drodze do prawdy. I ma jedną wspaniałą cechę: samo się tłumaczy. Tłumaczy też kim jest Bóg. To jest fundament prawda? Proszę otworzyć na Księdze Wyjścia, rozdział trzeci, wers czternasty.
Przeczytałem fragment.
- Biblia nazywa Boga jednoznacznie – kontunuował Karol. Poprawne imię to JEHOWA. Każdy, kto używa innego imienia – błądzi.
Zdawałem sobie sprawę, że spór na cytaty będzie nie tylko jałowy, ale też jednostronny. Karol nabierał rozpędu i wiedziałęm, że stosując swoją metodę z każdą chwilą będzie zyskiwał nade mną przewagę. Potrzebowałem wsparcia. Zwróciłem się o pomoc do św. Franciszka, który żył ewangelią na codzień i jak nikt inny znał ją od „praktycznej” strony.
- Mam do pana jedno pytanie – w głowie pojawiła mi się pewna myśl - Najpierw narysuje coś na czystej kartce, a potem zadam je panu. Proszę tylko odpowiedzieć szczerze i bez zastanawiania się. Chodzi o podanie pierwszej myśli, jaka panu przyjdzie na myśl w związku z moim pytaniem.
Wziąłem do ręki niebieski pisak, który leżał na biurku i napisałem nim na kartce słowo ZIELONY.
- Zielony – powiedział bez zastanowienia Karol zanim zdążyłem zadać pytanie.
Uśmiechnąłem się.
- Odpowiedzi „zielony” udzielają osoby, u których silniejszej stymulacji ulega lewa półkula mózgu. Ona odpowiada za takie procesy jak tworzenie listy, hierarchii, procesu. Działa liniowo i jest analityczna, więc analizuje następstwo elementów. Lewa półkula widzi to, co czyta. Jest aktywniejsza u osób pracujących z tekstem, analityków, a także programistów, którzy pracują z linią kodu. Mówiąc „zielony” odpowiedział pan lewą półkulą. Ciekawe jest to, że podobnej odpowiedzi udzieliłaby połowa populacji. Druga połowa z równym przekonaniem odpowie, że ten kolor to NIEBIESKI. Odpowiedź bedzie wtedy pochodziła z prawej półkuli, która odpowiada za postrzeganie całościowe, za syntezę. Prawa to półkula wyobraźni przestrzennej, pozwala myśleć abstrakcyjnie, widzi kolory, słyszy dżwięki. Prawa widzi obraz, lewa tworzy dla niego słowo. Dlatego wschodnia tradycja chrześcijańska odwołuje się bardziej do obrazu, a zachodnia – do teologii wyrażonej słowami. Katafatyczny zachód szuka argumentów za swoimi tezami, podczas gdy apofatyczny wschód uznaje rzeczywistość taką, jaką widzi. Pana odpowiedź nie jest ani dobra ani zła. Po prostu ilustruje tylko jeden z dwóch aspektów tej samej rzeczywistości. Równie dobra byłaby odpowiedź: "niebieski"
- To ciekawe co pan mówi, ale psychologicznych teorii jest wiele i trudno w nich doszukać się prawdy.
- Człowiekowi potrzebne są obie półkule. Nigdy jedna z nich nie ma całkowitej „racji”. Prawa widzi obraz, lewa go nazywa. Lewa tworzy słowa, prawa układa je w zdania wyrażający określony sens. Jedna bez drugiej nie może funkcjonować. Jeszcze nie zdążyłem zadać panu pytania, a już udzielił pan odpowiedzi przez swoją lewą półkulę, co wskazuje na to, że jest ona u pana wyjątkowo silnie pobudzona.
- No dobrze, ale Jaki to ma związek z naszą rozmową?
- Załóżmy, że kartka z tym słowem jest naklejką na puszce z farbą. Puszka jest zamknięta. Jaki kolor ma farba w puszce?
- Czarny?
- Ta farba nie ma żadnego koloru. Dlatego, bo nie ma tam światła. Jaki jest z tego wniosek?
- Że bez światła nie ma koloru?
- Tak. Kolor istnieje tylko tam i tylko tam może być nazwany, gdzie jest światło. Dla chrześcijan światło jest symbolem Ducha. Bez niego nie można poznać prawdy.
Rozmowa toczy się dalej, Karol wyciąga coraz to nowe argumenty, ale obaj czujemy, że najważniejsze rzeczy zostały już powiedziane. Opowiadam mu o samotnej, pieszej drodze, którą podejmie trzech pielgrzymów żeby dojść do Asyżu wyruszając z trzech miast.
- Chcemy uczcić XXV rocznicę Światowego Dnia Modlitwy o Pokój. W 1986 Jan Paweł II zaprosił do Asyżu przedstawicieli wszystkich kościołów i religii na świecie żeby wspólnie modlić się o pokój. Trudno było znaleźć miejsce, do którego zgodzą się przybyć wszyscy. Miastem tym okazał się Asyż. Tam urodził się Franciszek, który z Bożego słowa uczynił regułę swojego życia. Stał się cud, bo na zaproszenie odpowiedzieli rzedstawiciele wszystkich wyznań i kościołów: od animistów afrykańskich po Żydów.
- Nas tam nie było – chłodno odparł Karol.
- Może zatem pojawicie się na przyszłorocznych obchodach? Obecność Świadków Jehowy na modlitwie o pokój dla świata byłaby czymś niezwykłym i bardzo potrzebnym naszym czasom.
- To niemożliwe.
- Ale Biblia tego nie zabrania? – zapytałem patrząc mu w oczy. Wiedziałem, że ta rozmowa nie zakończy się żadnym rezultatem. Żałowałem, że nie potrafię pokazać na zewnątrz tego, co czułem do tego człowieka.
Spoglądał na mnie z rozczarowaniem. Wyglądało tak, jakby miał mi wiele do powiedzenia, ale podniosłem się z kanapy.
- Czas na mnie.
- Proszę nas jeszcze odwiedzić. Z deskami nie będzie problemu. W końcu to towar dla każdego.
- Dziękuję.
Odprowadził mnie do furtki. Gdy na pożegnanie podaliśmy sobie dłonie, przyszło mi coś do głowy.
- Dziękuję za rozmowę. Czuję teraz silne pragnienie żeby się nawrócić.
Rzucił mi płomienne spojrzenie, ale widząc wyraz moich oczu spuścił wzrok.
- Prawda jest tylko w Biblii – odparł.
- A jestem w stanie sam ją odkryć, czy potrzebuję czyjejś pomocy?
Patrzył na mnie w milczeniu.
- Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze – odparł ściskając mi dłoń.

3 komentarze:

  1. Z Świadkami Jehowy tak to już jest, że raczej trudno ich przegadać czy "zagiąć" jakimś cytatem z Pisma Świętego, bo niestety zwykle oni znają je dużo lepiej od innych. Coż, w sumie jest to jakaś zachęta i mobilizacja, by częściej do niego sięgać i czytać. ;) Choć powiem szczerze, że sypanie cytatami jak z rękawa do mnie nie przemawia. Podczas czytania Pisma Świętego nie chciałabym skupiać się na tym, by jak najlepiej zapamiętać dany fragment czy sigle do niego, by potem umieć go przytoczyć i pokazać wszystkim, jakim to jest się świetnym znawcą Biblii... Raczej wolę skupić się na samej treści i przesłaniu, jakie ze sobą dany tekst - to jest ważniejsze. Owszem, dobra znajomość Pisma Świętego jest imponująca, ale znanie jej na wyrywki tak naprawdę jeszcze o niczym nie świadczy... [Poza tym, że się ma dobrą pamięć... ;)]

    Muszę przyznać, że pomysł z niebieskim flamastrem i napisem "zielony" był genialny, zwłaszcza to porównanie. :) Jestem pełna podziwu, że przyszło Ci coś takiego do głowy. :)

    A propos zamkniętej puszki... Nie zgodziłabym się, że farba w niej się znajdująca nie ma żadnego koloru. Rozumiem wyjaśnienie i nawiązanie do Ducha Świętego, które jest bardzo trafne, ale samo stwierdzenie dotyczące braku koloru farby nie jest wg mnie prawdą. Farba [o ile nie jest bezbarwna ;)] zawsze ma kolor, nawet jeśli znajduje się w puszce. Owszem, gdy tam jest, trudno nam go zobaczyć i stwierdzić [po to są podpisy], ale on zawsze jest! To nie jest tak, że farba nabiera barwy dopiero w momencie, gdy pojawi się światło, a bez niego go nie ma. Bez światła (po ciemku) po prostu nie możemy go stwierdzić, bo wtedy go nie widzimy. :) [Wiem, że czepiam się nieistotnych do całego rozważania szczegółów, ale... ten typ tak ma. ;)]

    Dobrze zrozumiałam, że słowa: "Dziękuję za rozmowę. Czuję teraz silne pragnienie żeby się nawrócić." były ironią? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy da się zamieścić tu post w trybie odpowiedzi na twój...
    Spróbuje
    Nie, słowa o pragnieniu nawrócenia nie były ironią :) Mam nadzieję, że mój rozmówca tak tego nie odebrał.
    Wydaje mi się, że on zrozumiał, że mówię o pragnieniu nawrócenia, które jest w sercu każdego człowieka szukającego Boga. I mam nadzieję, że to pragnienie łączy ludzi, nawet tak dalekich od siebie "dogmatycznie" jak katolicy i Swiadkowie Jehowy. Tak wtedy poczułem. Myślę, że nawrócenie jest potrzebne stale każdemu z nas. Może wtedy, gdy bylibyśmy naprawdę blisko Boga, moje słowa kierowane do tego czlowieka pochodziłyby od Ducha i miałyby skuteczniejsze działanie. Wtedy nawracanie nie jest potrzebne bo działa sam Duch. Franciszek był mistrzem w tym względzie - ewangelizował nie tylko słowem, ale całą postawą, przykładem życia i nigdy nie było mu dość umniejszania się - właśnie po to, żeby przemawiać językiem Jezusa. W ten sposób widzę potrzebę nawrócenia się w każdej chwili, bo żadna nasza chwila nie jest wolna od grzechu.
    Z kolorem farby w zamkniętej puszce to jeszcze muszę przemyśleć :)
    Chyba gdzieś na fizyce o tym było. Tak czy inaczej w stanie ciemności (Zanim "stała się światłość" był tylko "bezład i pustkowie" nie było kolorów, choć był już Duch, który w tym mroku "unosił się nad wodami".
    2. W starożytności zapalenie lampy po zachodzie słońca wnosiło do domu atmosferę radości i komunii. Również wspólnota chrześcijańska, zapalając lampę na progu wieczoru, z duchem radosnym przywoływała dar światła duchowego. Był to tak zwany "świetlik" (kaganek), to znaczy rytualne zapalenie lampy, której płomień jest symbolem Chrystusa, "Słońca, które nie zna zachodu".
    Ciekawie mówił o świetle Jan Paweł II na audiencja generalnej, 8 października 2003 r.:

    Chrześcijanie wiedzą, że gdy zapada zmrok, Bóg rozjaśnia nawet najciemniejszą noc blaskiem swej obecności oraz światłem swego nauczania. Należy tu przypomnieć starożytny hymn o świetle Fos hilaron, przyjęty przez liturgię bizantyjską, ormiańską i etiopską: "Światłości radosna świętej chwały nieśmiertelnego Ojca, niebiański, święty, błogosławiony, o Jezu Chryste! Gdy doszliśmy do zachodu słońca, widząc wieczorne światło, śpiewamy na cześć Ojca, Syna i Ducha Świętego, o Boże. Godzi się śpiewać Ci w każdym czasie głosami pełnymi harmonii, o Synu Boży, Tobie, który dajesz nam życie: dlatego też wszechświat głosi Twoją chwałę". Również Zachód stworzył liczne hymny, aby celebrować Chrystusa - Światło.

    Czerpiąc inspirację z symbolu światła, modlitwa Nieszporów rozwinęła się jako wieczorna ofiara uwielbienia i wdzięczności za dar światła fizycznego i duchowego oraz za inne dary stworzenia i odkupienia. Św. Cyprian pisze: "Gdy zachodzi słońce i dzień już umiera, trzeba koniecznie modlić się na nowo. Ponieważ Chrystus jest prawdziwym Słońcem, to o zachodzie słońca oraz dnia na tym świecie modlimy się i prosimy aby na nowo wzeszło nad nami światło i błagamy o przyjście Chrystusa, który przyniesie nam łaskę wiecznego światła" (De oratione dominica, 35: PL4,560).

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja właśnie nie bardzo wiedziałam, jak odebrać te słowa, bo również reakcja Twojego rozmówcy nie była dla mnie jednoznaczna, więc trudno było mi właściwie odczytać ten fragment spotkania.
    Eee... Nie chodziło mi o to, żeby z tą puszką farby wędrować aż na początek - przed stworzeniem świata, bo wiadome, że wtedy nie istniało nic: ani farba, ani kolor. Raczej chodziło mi o takie normalne podejście tu i teraz, że jak zieloną farbę zamknę w puszce, to ona nie straci swojego koloru i ciągle będzie zielona. :)
    Ale dzięki za tą całą "teologiczną" obudowę do Światła. ;)

    OdpowiedzUsuń