piątek, 27 lutego 2015

liceum

Po przyjeździe do Warszawy od razu kieruję się do klasztoru sióstr dominikanek, gdzie mam nocleg przed jutrzejszym porannym spotkaniem z młodzieżą. Na zaproszenie siostry M., katechetki, mam opowiedzieć w liceum o swoim życiu, o pielgrzymowaniu i o ikonach.
Moje świadectwo to część rekolekcji wielkopostnych pt. „Za kogo Mnie uważacie?”. Oprócz mnie spotkania z młodzieżą poprowadzą: opiekunka z hospicjum i zakonnik - misjonarz. Siostra zatytułowała moje wystąpienie trochę romantycznie „Ikona życiem pisana czyli od sukcesu do wolności”. Czy to zainteresuje młodych ludzi z renomowanego warszawskiego liceum?

Dziwny jest ten klasztor. Mieści się w zwykłym mieszkalnym bloku w centrum miasta i składa się z dwóch połączonych mieszkań z kaplicą pośrodku. Po sąsiedzku mieszkają zwyczajni Warszawiacy. Mieszkają tu cztery siostry. Dwie młodsze jeżdżą codziennie do zwykłej pracy, dwie starsze dbają o klasztor, który jest jednocześnie "warszawskim punktem przesiadkowym" dla sióstr wyruszających z Polski na misje i powracających.
W bloku działa agencja towarzyska. Siostry czasem jadą windą z panami, którzy na widok białego habitu spuszczają wzrok.
Czeka na mnie wygodna cela z pościelą i ciepła kolacja. Przez ścianę mam kaplicę z tabernakulum. Po modlitwie długo nie mogę zasnąć.

Gdy w końcu przychodzi sen, śni mi się że idąc długim korytarzem w jakimś budynku nagle słyszę krzyk, jakby ktoś wołał o pomoc. Biegnę na ratunek przechodząc miękko przez kolejne ściany, które ustępują jakby były z gęstej mgły. Ostatnia ze ścian, ta zza której dochodzi krzyk, stawia nieoczekiwanie opór. Grzęznę w niej nie mogąc zrobić kolejnego kroku, ale już widzę wnętrze pomieszczenia: na łóżku, przykryty kołdrą pod szyję leży przerażony człowiek, a na nim – dociskając go i dusząc rozciąga się czarna postać – od razu wiem, że to demon. Wtedy czarne oblicze powoli odwraca się w moją stronę, ale zanim zobaczę jego oczy – budzę się z krzykiem. Gdy mija pierwsze przerażenie i uświadamiam sobie, że to tylko sen, zastanawiam się czy mój krzyk nie obudził sióstr. Jest całkowicie cicho. Przypominam sobie, że za ścianą jest Najświętszy Sakrament, ale i tak nie mogę już zasnąć do rana.
Przy śniadaniu – niewyspany – opowiadam siostrze M. mój sen.
- O której godzinie to było? - pyta.
- Między drugą a a trzecią.
- No to witamy w klubie – mówi lekko krzywiąc uśmiech.

Do liceum jedziemy 40 minut zatłoczonym tramwajem a potem autobusem. Czas porannego szczytu. Siostra M. ma na oko 27 lat, gdyby nie habit i welon byłaby po prostu jedną z młodych warszawianek w drodze do pracy. W pewnej chwili przeprasza, wyjmuje czytnik Kindle i odmawia z niego poranną modlitwę brewiarzową. Ja w tym czasie wyjmuję różaniec. Kątem oka widzę że siedząca obok mnie kobieta czyta pismo święte.

Przeraźliwy dźwięk dzwonka na lekcje przypomina mi moje licealne czasy. Sala gimnastyczna zapełnia się młodzieżą. Jest ich chyba ze 150. Radosny gwar, roześmiane twarze, niektórzy przyglądają mi się. Od siostry, która zorganizowała te rekolekcje, wiedzą, że mam za sobą przemytniczą przeszłość w Azji, karierę w korporacji, więzienie, utratę wszystkiego i ponad dziesięć tysięcy kilometrów samotnej drogi. I że teraz zajmuję się ikonami, a latem wyruszam w drogę.
Historia pokręcona, dziwaczna. Wiem, że młodzież filtruje wszystko bardzo starannie, są czujni, wrażliwi na fałsz i tani blichtr. Z ulgą przychodzi myśl, żeby po prostu opowiedzieć normalnie o tym tak jak było i jak jest. Niech potem pytają o to co ich interesuje.

Mówię powoli, pozwalając historii układać się tak, jak przychodzą myśli. Mam na sobie wiele spojrzeń, ale czuję pokój. Nie czuję obciążenia że muszę coś cenzurować. Słuchają uważnie. Mówię, o tym jak wzrastałem bez wiary, o włóczędze po świecie, o łatwym pieniądzu, o zakłamaniu, w którym pogrążałem się coraz bardziej, o mirażach fałszywego spełnienia, o pustce pięknie urządzonych wnętrz i bogactwie, które jest ucieczką. Mówię o krzywdzie, którą zadawałem sobie i moim bliskim, o manipulowaniu innymi ze strachu i dla własnej korzyści, w końcu o upadku, o nagłej utracie wszystkiego: rodziny, domu, firmy. O tym jak chcąc wyzwolić się z zakłamania wyruszam w drogę bez zabezpieczeń, żeby szukać odpowiedzi na najważniejsze pytania, szukać sensu. Gdy dochodzę do momentu upadku i wyruszenia w drogę - na moment drży mi głos – nie potrafię ukryć emocji, choć przed chwilą słuchali o tym, że profesjonalnie zajmowałem się przemytem w wielu krajach, uczyłem innych sukcesu w biznesie, a manipulacja była moją drugą naturą.

Pytania które zadają mi na koniec spotkania świadczą o tym, że ta historia nie jest im obojętna. Czuje ulgę bo widzę, że to jest ważny czas – dla nich i dla mnie.

- Z kilkoma kolegami myślimy o nowatorskim biznesie, mamy finansowanie, jest dobry biznesplan, byliśmy na targach, mamy zainteresowanych klientów. Czy sądzi pan, że jest możliwe prowadzić biznes w zgodzie z sumieniem, na czysto, bez kompromisów z tym, co jest nieuczciwe?

Jestem zaskoczony. To chyba jedno z najważniejszych pytań jakie sam sobie stawiam: Czy można żyć w świecie i pozostać wiernym ideałowi, w który się wierzy? Ja kiedyś po prostu uciekałem ze świata, który określałem jako zły, świat zysku, koniunktury i wykorzystywanie innych. Ta ucieczka była odruchem. Ale dziś, po wielu samotnych drogach, już inaczej patrzę na życie. Znam ludzi, którzy tutaj pozostają. Niektórzy mówią o "żródle na pustyni miasta". Można być tu, w tym świecie, tutaj pokonywać swoją drogę – może to jest najtrudniejsze? Odpowiadam powoli, chcę być teraz całkowicie szczery.

- Nie wiem. Mnie się nie udało. Ale może to jest możliwe. Jeśli swój cel, swoją intencję, ten motor działania, nakierujesz na coś dobrego. Święty Maksymilian spał pod starym połatanym kocem, ale w baraku obok miał najnowocześniejsze w Europie maszyny drukarskie. Może ci się uda.

Przed szkołą podchodzi do mnie drobna blondynka i nieśmiało pyta:

- A czy nie jest panu trochę żal tamtego poprzedniego życia?

Pytanie porusza coś bardzo głęboko we mnie...

- Czasem tęsknię.... Tak, czasem brakuje mi tej normalności, bliskości drugiego człowieka, takiej zwyczajnej codziennej bliskości i wymiany jaka jest w rodzinie. Żyję sam. Ale po latach i po tych wielu kilometrach w drodze, inaczej teraz odczuwam samotność. Mam córkę, z którą mam dobry kontakt. Ona jest już dorosłą piękną i mądrą kobietą, ma swoje życie. Bardzo ją kocham i chociaż niewiele jej mogę zaofiarować w sprawach materialnych, to chcę przynajmniej żeby mogła liczyć na moją stałość, na to, że kiedy będzie potrzeba, będę przy niej. Chciałbym żeby mogła na mnie polegać, żeby mi ufała. I chyba jesteśmy na dobrej drodze.
Ale w tych najtrudniejszych chwilach, gdy jest naprawdę ciężko, wtedy skądś pojawia się nadzieja. I ona towarzyszy mi w drodze. Nadzieja, że jednak nie jestem sam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz