sobota, 14 lutego 2015

cud

Jakiś czas temu na wieczorze filmowym u łódzkich dominikanów „w Kamienicy” obejrzeliśmy z rzutnika stary film Rosselliniego pt. „Mesjasz”. Wstęp wygłosił filmoznawca, który podczas seansu czytał listę dialogową, bo kopia chyba nie pochodziła z oficjalnego obiegu dystrybucyjnego.
Film inny od dotychczas obejrzanych przeze mnie przedstawień historii zbawienia, bo ukazywał wszystkie sceny z zaskakującą prostotą, bez patosu, którego nie potrafi się ustrzec wielu „barokujących” filmowców.

Pozostając wierny tekstom ewangelicznym Rossellini ukazuje życie Jezusa w całej prostocie, unikając emfazy w przedstawianiu cudów na rzecz pokazania Jego osoby w trakcie codziennych zajęć i pracy, podróży, zwykłych rozmów. Ogląda się to prawie jak dokument. Obrazy są bardzo realistyczne i pozbawione ozdobników. Na plan pierwszy wysuwa się przez to znaczenie słów wypowiadanych przez Chrystusa.

Szczególna jest scena chrztu Jezusa w Jordanie. Widać gromady ludzi na obu brzegach rzeki (są czerwone płaszcze rzymskich żołnierzy i proste okrycia wieśniaków, a także celnicy i z boku grupa kapłanów w białych tałesach) jakby obserwujących, albo jeszcze się wahających. Pośrodku rzeki stoi zanurzony po pas brodaty człowiek, który z misy leje wodę na głowę kolejnych osób, które odważyły się zostawić na brzegu płaszcze i wejść do wody.
W pewnym momencie wśród tłumu na brzegu daje się dostrzec pewien ruch. To jeden z ludzi zrzuca wierzchnie ubranie i przechodząc między innymi wkracza do wody. Ustawia się w kolejce. Gdy przychodzi jego kolej, Chrzciciel zwyczajnie nabiera wody, ale misa zatrzymuje się w pół drogi. Przygląda się chwilę Jezusowi i spokojnie wypowiada słowa: - To nie ja Ciebie powinienem chrzcić, lecz Ty mnie. Chrystus odpowiada, że tak właśnie ma być, wtedy Jan polewa Jego głowę, krótką chwilę patrzy za odchodzącym, po czym wraca do kolejki oczekujących. Scena trwa kilkanaście sekund, filmowana jest z pewnej odległości, nie widać nawet zbyt wyraźnie twarzy. Cały czas pokazany jest szeroki plan: ludzie po obu stronach rzeki, zarośla i trawa, a dalej piaszczysto – kamienna równina.
Jeśli ktoś oczekiwał otwierającego się nieba, zstępującego światła i potężnie brzmiącego głosu Boga, będzie zaskoczony tak jak ja byłem. Ta prosta scena jednak wcale nie przeczy cudowności wydarzeń, które rozgrywają się przed naszymi oczami.
Przeciwnie. Właśnie ta naturalność i nieingerencja w sferę nadprzyrodzoną otwiera we mnie przestrzeń dla działania Bożej łaski i pozwala dostrzec to, co naprawdę dzieje się przed moimi oczami. Oto Mesjasz, syn Boga, pozwala się ochrzcić jak zwykli celnicy, których przywiodły tu skrucha za grzechy i chęć naprawienia życia, a może zwykły lęk przed wszechmocą Elohim. Głos z nieba wskazujący Syna jest słyszalny, a obecność Ducha jest wyraźna, ale nie zarejstruje tego najbardziej nawet światłoczuły plastik filmowej kliszy. To przed czym powstrzymał się Rossellini z prawdziwą mocą rozgrywa się w moim sercu.

Podobnie jest ze sceną narodzin Jezusa. Akcent położony jest na ciszę, noc, surowość ubogiego Betlehem. Niepewność i lęk Józefa i Maryi ustępują wobec ich prostej wiary w bliskość i opiekę Boga. I znowu: zamiast radości, zachwytu i blasku gwiazdy, w świetle słabego płomienia widać klepisko, zwierzęta i nędznie ubranych pasterzy, którzy w ciszy padają na kolana. Prawie czuje się szorstkość słomy pod okryciem Dzieciątka i zapach krowiego łajna.
Tak rodzi się Bóg, król i mocarz, który przyniesie światu zbawienie. W banalnej, dotykalnej dla każdego szarości.
Dziwne to wydarzenie, tak jak dziwna będzie nauka człowieka, który poniesie na Golgotę moje zawahanie i wątpienie w cudowną moc zwyczajności.

Nie sądzę żeby takie kino znalazło wielu widzów w czasach, gdy efekty, emocje, oryginalność i festiwalowy aplauz dedecydują o tym, co wartościowe dla coraz bardziej sytych i coraz bardziej wybrednych.

Bóg potrafi korzystać ze środków bogatych, pozwala budować wspaniałe świątynie, pisać teologie i rozwijać wspaniałą ofertę rekolekcji. Ale teraz widzę go wyraźnie w niepozornej codzienności. W tych szarych doświadczeniach, od których najchętniej uciekłbym na wyżyny duchowych uniesień. On jest tutaj ze mną teraz. Tak jak był wtedy tam, wśród zwyczajnych ludzi. Jest w każdym momencie, cały czas. I ten prawdziwy cud jest nieznośnie codzienny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz