Czekając na autobus przy Rotundzie zostałem zagadnięty przez człowieka wyglądającego na bezdomnego.
- Nie chcę pieniędzy - mówił szybko - chcę tylko panu coś pokazać - odwrócił się i zaczął iść przed siebie najwyraźniej licząc, że udało mu się mnie przekonać.
Nie wiem dlaczego, ale ruszyłem za nim.
- Nie chcę żebrać, umówiłem się z taką panią, że pomogę jej sprzedać truskawki. Nie uwierzy pan jakie dobre. Prawdziwe, takie pachnące truskawkami. Jak pan skosztuje to zakupy murowane! - odsłonił brakującą górną dwójkę.
Doszliśmy do skody combi z podniesionymi tylnymi drzwiami, w których ustawione były kobiałki pełne truskawek.
Wyglądający na bezdomnego rozpływał się w uśmiechach do rumianej właścicielki ruchomego straganu.
- Przyprowadziłem klienta... niech pan bierze całą kobiałkę... założyłem się o nerkę że uda się to wszystko sprzedać, a czasu coraz mniej...
Truskawki wyglądały wybornie.
- Słodkie? - spytałem.
- Proszę spróbować - podsunął mi kobiałkę.
Rzeczywiście smakowały doskonale.
Zadowolony z zakupów, żegnany uśmiechami i życzeniami "udanego dnia" wskoczyłem do autobusu.
Z okna widziałem jak do bezdomnego sprzedawcy podeszło dwóch policjantów najwyraźniej żądając dokumentów. Pewnie za zaczepianie przechodniów. Coś im tłumaczył szeroko gestykulując.
Autobus odjechał i nie zobaczyłem zakończenia tej sceny. Pomyślałem jak piękny byłby świat gdyby ci dwaj policjanci kupili od niego kobiałkę... nawet jedną na dwóch.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz