czwartek, 14 marca 2013

Franciszek

-->
Franciszek


Powrót zimy w połowie marca zaskoczył wszystkich, wystawiając na próbę także moją samotność na wsi zasypanej śniegiem po horyzont.
Była już noc, gdy wczoraj przy zapalonej świecy pisałem ikonę Jezusa Miłosiernego. Modliłem się o to, żebym potrafił oddać spojrzenie zakochanych oczu, które dźwigają krzyż samotnego cierpienia.
Zakochane spojrzenie z Krzyża.
Miłość, która cierpi.
Cierpienie, które kocha.
Po ludzku nie do ogarnięcia...
W pewnym momencie, gdy Oblicze samo zaczęło się wyłaniać z deski, odezwał się w komórce sygnał sms. Ostatnio coraz rzadziej używam telefonu, mam go głównie do kontaktów z Przemkiem, który mieszka w sąsiedniej wsi, pięć kilometrów stąd.
Napisał dwa słowa:

>>Biały dym<<

Pędzel nadal pracował. Patrzyły na mnie oczy, w których widać było cierpienie. Pomyślałem o ciężarze, jaki dźwigał poprzednik nowowybranego papieża.
Kim będzie jego następca? Czy udźwignie ciężar?
Przyjrzałem się uważnie twarzy... Cierpienie... za dużo cierpienia, za dużo....
Samym czybkiem półsuchego pędzla dotknąłem delikatnie kącików oczu i zewnętrznego obrysu powiek. Twarz złagodniała.
Usta nie mogą być zbyt duże, bo zmysłowość to znak tego świata, a ikona pokazuje świat przebóstwiony, gdzie wszystko jest radością i już nie musi się uśmiechać. 
Usta mają jednak przemawiać.
Zakochana cierpiąca twarz nie może się śmiać, ale nie może też być smutna.
Miłosna powaga, która nie jest smutkiem... jest... pełnią.
W spojrzeniu Chrystusa pojawiła się teraz jakby prośba.
Jeszcze policzki – pomyślałem - i usta... Usta! Tak, usta przemówią.

I wtedy w oczach Jezusa pojawił się najłagodniejszy uśmiech.
Przyszedł drugi sms od Przemka:

>>Franciszek !<<

- Odbuduj mój Kościół!
Nie przerywałem pracy nad ikoną. Wiem, że w takiej chwili jak ta trzeba się modlić, ale pisanie ikony to też modlitwa, a ja czułem, że tutaj, teraz, przede mną, otwiera się ta sama przestrzeń co na Placu Świętego Piotra, gdzie spojrzenia ludzi z całego świata kierują się na jedno okno.

Tym razem Przemek zadzwonił.
- Jadę na Głogowiec.

Rowerem od siebie miał na podwórko domu Faustyny dziesięć minut. Z mojej wsi do Głogowca były cztery kilometry drogą przez ciemne pola, ale pomyślałem, że samochody zdążyły już pewnie ubić śnieg na głównej drodze.
- Będę za godzinę – odpowiedziałem i zacząłem rozglądać się za moim różańcem z drzewa oliwnego, który przywiozłem dwa i pół roku temu z Asyżu. W mieście Franciszka we trzech z Dominikiem i Wojtkiem zakończyliśmy nasze pielgrzymki z Fatimy, Moskwy i Jerozolimy. Asyż okazał się etapem. Wezwanie do drogi odezwało się silniej i przyciągnęło nowych pielgrzymów. Wyruszyliśmy razem w pielgrzymkę dookoła świata niosąc franciszkowego ducha pokoju i głosząc Boże Miłosierdzie.

Koronka do Bożego Miłosierdzia jako dziękczynienie za wybór papieża na podwórku rodzinnego domu apostołki Bożego Miłosierdzia!
Zawsze mam go pod ręką... gdzie on może  być?
Rozglądam się, ale nie mogę go nigdzie znaleźć. Półmrok nie ułatwiał szukania. Dziwne – pomyślałem w pośpiechu zakładając kurtkę - zniknął akurat teraz, gdy jest tak potrzebny...
Przypomniał mi się film „Historia św. Franciszka” Michele Soavi, który oglądaliśmy razem z Przemkiem kilka dni temu. Z ubóstwa uczynił drogę do Boga...
Czy dla Franciszka problemem byłby brak przedmiotu z drewna i sznurka?

- Nie troszcz się o to, co posiadasz.

Pogodziłem się jakoś z myślą, że pójdę bez różańca. Skierowałem się już do drzwi i wtedy go zobaczyłem. Leżał na widoku - solidny różaniec zwieńczony krzyżem TAU z wyrzeźbionymi na nim symbolami Trójcy Świętej.
Poczułem radość, ale jej źródłem była już wolność od przywiązania.
Do kieszeni kurtki wsadziłem jeszcze moją malutką podróżną ikonę św. Franciszka (urodzinowy prezent od pewnej wyjątkowej osoby - mieści się w dłoni), chwyciłem kostur i wyszedłem na mroźną noc.
Otoczyły mnie gwiazdy.

- Siostry gwiazdy!

Gdy pod nogami zachrzęścił śnieg przyszło znajome uczucie...
A więc pielgrzymka! Zawsze gdy wychodzę na drogę czuję, że kroki to najprostsza i najpokorniejsza modlitwa. Modlitwa nogami ma swój własny rytm i nie potrzebuje słów, sama jest ofiarą i oddaniem błogosławieństwa. Czasem myślę, że jest lepiej słyszana gdy jest samotna. Podczas pielgrzymki nawet najdelikatniejsze poruszenia duszy łatwo kierować do Boga, bo do Niego skierowane jest wtedy wszystko – cały trud i wysiłek, całe zawierzenie i cała wdzięczność za wszystko co się w drodze dostaje: nieważne czy jest dobre czy trudne. W linii horyzontu jest miejsce spotkania ziemi z niebem, gdzie wszystko stanie się jasne.
Ale teraz w ciemności horyzontu nie widać. Są za to światełka tirów mknące w oddali po autostradzie A2.

Gdy stukając kosturem o oblodzoną drogę szybkim krokiem idę przez ciemność łagodzoną niekiedy światłami gospodarstw – w kieszeni dzwoni telefon.
Odbieram go niezdarnie przez rękawiczkę, nie zwalniając kroku.
Głos Leszka jest wyraźnie poruszony, ale spokojny.
- Wymodliliście tego papieża nogami. To papież trzech pielgrzymów!
Nagle czuję jak nogi tracą przyczepność i odjeżdżają mi do przodu po czym wylatują w górę, a odruchowe machnięcie rękami wyrzuca telefon gdzieś w pole.
O dziwo upadek na plecy jest miękki. Leżę w śniegu otoczony ciemnością.
Szybko wstaję otrzepując się śniegu i zaczynam się rozglądać za telefonem. Kładę kostur w punkcie, gdzie upadłem i zaczynam obchodzić to miejsce zataczając metodycznie kręgi ale szybko stwierdzam, że to beznadziejne. Ciemność nie pozwalała nic dostrzec. Mam już takie szczęście do gubienia telefonu w dziwnych okolicznościach – przychodzi myśl.

- Nie troszcz się o to, co posiadasz. Dam ci wszystko czego potrzeba na drogę...

Dostrzegam, że pod śniegiem majaczy ledwo widoczne seledynowe światełko. To najwidoczniej Leszek dzwoni znowu po przerwanej rozmowie. Zanużam rękę w śnieg i szybko odpowiadam:
- Idę na podwórko Faustyny, będziemy dziękować za papieża.

Przemek już czeka na miejscu, wychodzi mi na spotkanie, razem wchodzimy na podwórko. Opowiadam mu historię z upadkiem i odnalezieniem telefonu. Wybuchamy razem potężnym śmiechem że aż klepiemy się po udach.

Czekamy jeszcze kilka minut stojąc pod gwiazdami na środku podwórka Faustyny przed małą figurą Matki Bożej przeszytej siedmioma mieczami boleści.
Jest 21.37. Możemy zaczynać.

- Franciszku, odbuduj mój dom.

Gdy po modlitwie żegnamy się przy furtce Przemek przypomina coś sobie i mówi podekscytowany:
- Pamiętasz jak wczoraj szliśmy wieczorem tutaj na podwórko modlić się w intencji wyboru papieża? Pamiętasz? Rozmawialiśmy wtedy o świętym Franciszku!
Jest ciemno, ale widzę jak błyszczą mu oczy.
- Faktycznie... pamiętam. Tak! Mówiliśmy o jego przyjaźni z Klarą i o tym, jak pokonując obrzydzenie pocałował trędowatego. I że to był początek jego nowej drogi!
Czujemy wewnętrzne poruszenie. Zapamiętamy tę noc!
Żegnamy się w radości braterskim uściskiem.

Gdy wracam przez ciemne pola znowu są ze mną wszystkie gwiazdy.
Wiem, że w tej chwili na całym świecie miliony ludzi łączą się w dziękczynnej modlitwie.
Pomyślałem o samotnym cierpieniu na Obliczu ikony, które nie jest już samotnym cierpieniem. 

Nie umiem być wierny.
Nie potrafię się modlić.
Uczciwie mogę tylko tęsknić.

Ale nie idę sam. 


6 komentarzy:

  1. Romanie, wszsko jes fałszem ,oprucz przekazów w wojej drodze. przepraszam,przepraszam. koliber

    OdpowiedzUsuń
  2. u mnie bło fałszwe,u ciebiie nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. fałszwa róża

    OdpowiedzUsuń
  4. Sama już niewiem co jes prawdą a co fałszem.,masz lepsze rozeznanie, napewno

    OdpowiedzUsuń
  5. No, Romanie, chyba się dorobiłeś czcicielki ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uratowało cię to "chyba" :)
    to zupełnie inny rodzaj relacji. włóż do teczki "tematy których nie muszę rozumieć"

    OdpowiedzUsuń