Franciszek
Powrót
zimy w połowie marca zaskoczył wszystkich, wystawiając na próbę także moją
samotność na wsi zasypanej śniegiem po horyzont.
Była już
noc, gdy wczoraj przy zapalonej świecy pisałem ikonę Jezusa Miłosiernego.
Modliłem się o to, żebym potrafił oddać spojrzenie zakochanych oczu, które
dźwigają krzyż samotnego cierpienia.
Zakochane
spojrzenie z Krzyża.
Miłość,
która cierpi.
Cierpienie,
które kocha.
Po
ludzku nie do ogarnięcia...
W pewnym
momencie, gdy Oblicze samo zaczęło się wyłaniać z deski, odezwał się w komórce
sygnał sms. Ostatnio coraz rzadziej używam telefonu, mam go głównie do
kontaktów z Przemkiem, który mieszka w sąsiedniej wsi, pięć kilometrów stąd.
Napisał
dwa słowa:
>>Biały
dym<<
Pędzel
nadal pracował. Patrzyły na mnie oczy, w których widać było cierpienie.
Pomyślałem o ciężarze, jaki dźwigał poprzednik nowowybranego papieża.
Kim
będzie jego następca? Czy udźwignie ciężar?
Przyjrzałem
się uważnie twarzy... Cierpienie... za dużo cierpienia, za dużo....
Samym
czybkiem półsuchego pędzla dotknąłem delikatnie kącików oczu i zewnętrznego
obrysu powiek. Twarz złagodniała.
Usta nie
mogą być zbyt duże, bo zmysłowość to znak tego świata, a ikona pokazuje świat
przebóstwiony, gdzie wszystko jest radością i już nie musi się uśmiechać.
Usta mają jednak przemawiać.
Usta mają jednak przemawiać.
Zakochana
cierpiąca twarz nie może się śmiać, ale nie może też być smutna.
Miłosna
powaga, która nie jest smutkiem... jest... pełnią.
W
spojrzeniu Chrystusa pojawiła się teraz jakby prośba.
Jeszcze
policzki – pomyślałem - i usta... Usta! Tak, usta przemówią.
I wtedy
w oczach Jezusa pojawił się najłagodniejszy uśmiech.
Przyszedł
drugi sms od Przemka:
>>Franciszek !<<
- Odbuduj mój Kościół!
Nie
przerywałem pracy nad ikoną. Wiem, że w takiej chwili jak ta trzeba się modlić,
ale pisanie ikony to też modlitwa, a ja czułem, że tutaj, teraz, przede mną,
otwiera się ta sama przestrzeń co na Placu Świętego Piotra, gdzie spojrzenia
ludzi z całego świata kierują się na jedno okno.
Tym
razem Przemek zadzwonił.
- Jadę
na Głogowiec.
Rowerem
od siebie miał na podwórko domu Faustyny dziesięć minut. Z mojej wsi do
Głogowca były cztery kilometry drogą przez ciemne pola, ale pomyślałem, że samochody
zdążyły już pewnie ubić śnieg na głównej drodze.
- Będę
za godzinę – odpowiedziałem i zacząłem rozglądać się za moim różańcem z drzewa
oliwnego, który przywiozłem dwa i pół roku temu z Asyżu. W mieście Franciszka we
trzech z Dominikiem i Wojtkiem zakończyliśmy nasze pielgrzymki z Fatimy, Moskwy
i Jerozolimy. Asyż okazał się etapem. Wezwanie do drogi odezwało się silniej i
przyciągnęło nowych pielgrzymów. Wyruszyliśmy razem w pielgrzymkę dookoła
świata niosąc franciszkowego ducha pokoju i głosząc Boże Miłosierdzie.
Koronka
do Bożego Miłosierdzia jako dziękczynienie za wybór papieża na podwórku
rodzinnego domu apostołki Bożego Miłosierdzia!
Zawsze
mam go pod ręką... gdzie on może
być?
Rozglądam
się, ale nie mogę go nigdzie znaleźć. Półmrok nie ułatwiał szukania. Dziwne –
pomyślałem w pośpiechu zakładając kurtkę - zniknął akurat teraz, gdy jest
tak potrzebny...
Przypomniał
mi się film „Historia św. Franciszka” Michele Soavi, który oglądaliśmy razem z
Przemkiem kilka dni temu. Z ubóstwa uczynił drogę do Boga...
Czy dla Franciszka
problemem byłby brak przedmiotu z drewna i sznurka?
- Nie troszcz się o to, co posiadasz.
Pogodziłem
się jakoś z myślą, że pójdę bez różańca. Skierowałem się już do drzwi i wtedy go
zobaczyłem. Leżał na widoku - solidny różaniec zwieńczony krzyżem TAU z
wyrzeźbionymi na nim symbolami Trójcy Świętej.
Poczułem
radość, ale jej źródłem była już wolność od przywiązania.
Do
kieszeni kurtki wsadziłem jeszcze moją malutką podróżną ikonę św. Franciszka
(urodzinowy prezent od pewnej wyjątkowej osoby - mieści się w dłoni), chwyciłem
kostur i wyszedłem na mroźną noc.
Otoczyły
mnie gwiazdy.
- Siostry gwiazdy!
Gdy pod
nogami zachrzęścił śnieg przyszło znajome uczucie...
A więc
pielgrzymka! Zawsze gdy wychodzę na drogę czuję, że kroki to najprostsza i
najpokorniejsza modlitwa. Modlitwa nogami ma swój własny rytm i nie potrzebuje słów,
sama jest ofiarą i oddaniem błogosławieństwa. Czasem myślę, że jest lepiej
słyszana gdy jest samotna. Podczas pielgrzymki nawet najdelikatniejsze
poruszenia duszy łatwo kierować do Boga, bo do Niego skierowane jest wtedy
wszystko – cały trud i wysiłek, całe zawierzenie i cała wdzięczność za wszystko
co się w drodze dostaje: nieważne czy jest dobre czy trudne. W linii horyzontu
jest miejsce spotkania ziemi z niebem, gdzie wszystko stanie się jasne.
Ale
teraz w ciemności horyzontu nie widać. Są za to światełka tirów mknące w oddali
po autostradzie A2.
Gdy
stukając kosturem o oblodzoną drogę szybkim krokiem idę przez ciemność łagodzoną
niekiedy światłami gospodarstw – w kieszeni dzwoni telefon.
Odbieram
go niezdarnie przez rękawiczkę, nie zwalniając kroku.
Głos
Leszka jest wyraźnie poruszony, ale spokojny.
- Wymodliliście
tego papieża nogami. To papież trzech pielgrzymów!
Nagle
czuję jak nogi tracą przyczepność i odjeżdżają mi do przodu po czym wylatują w
górę, a odruchowe machnięcie rękami wyrzuca telefon gdzieś w pole.
O dziwo
upadek na plecy jest miękki. Leżę w śniegu otoczony ciemnością.
Szybko wstaję
otrzepując się śniegu i zaczynam się rozglądać za telefonem. Kładę kostur w
punkcie, gdzie upadłem i zaczynam obchodzić to miejsce zataczając metodycznie
kręgi ale szybko stwierdzam, że to beznadziejne. Ciemność nie pozwalała nic
dostrzec. Mam już takie szczęście do gubienia telefonu w dziwnych
okolicznościach – przychodzi myśl.
- Nie troszcz się o to, co posiadasz. Dam
ci wszystko czego potrzeba na drogę...
Dostrzegam,
że pod śniegiem majaczy ledwo widoczne seledynowe światełko. To najwidoczniej
Leszek dzwoni znowu po przerwanej rozmowie. Zanużam rękę w śnieg i szybko
odpowiadam:
- Idę na
podwórko Faustyny, będziemy dziękować za papieża.
Przemek
już czeka na miejscu, wychodzi mi na spotkanie, razem wchodzimy na podwórko.
Opowiadam mu historię z upadkiem i odnalezieniem telefonu. Wybuchamy razem
potężnym śmiechem że aż klepiemy się po udach.
Czekamy jeszcze
kilka minut stojąc pod gwiazdami na środku podwórka Faustyny przed małą figurą
Matki Bożej przeszytej siedmioma mieczami boleści.
Jest 21.37.
Możemy zaczynać.
- Franciszku, odbuduj mój dom.
Gdy po
modlitwie żegnamy się przy furtce Przemek przypomina coś sobie i mówi
podekscytowany:
- Pamiętasz
jak wczoraj szliśmy wieczorem tutaj na podwórko modlić się w intencji wyboru
papieża? Pamiętasz? Rozmawialiśmy wtedy o świętym Franciszku!
Jest
ciemno, ale widzę jak błyszczą mu oczy.
- Faktycznie...
pamiętam. Tak! Mówiliśmy o jego przyjaźni z Klarą i o tym, jak pokonując obrzydzenie
pocałował trędowatego. I że to był początek jego nowej drogi!
Czujemy
wewnętrzne poruszenie. Zapamiętamy tę noc!
Żegnamy
się w radości braterskim uściskiem.
Gdy
wracam przez ciemne pola znowu są ze mną wszystkie gwiazdy.
Wiem, że
w tej chwili na całym świecie miliony ludzi łączą się w dziękczynnej modlitwie.
Pomyślałem
o samotnym cierpieniu na Obliczu ikony, które nie jest już samotnym
cierpieniem.
Nie
umiem być wierny.
Nie
potrafię się modlić.
Uczciwie
mogę tylko tęsknić.
Ale nie
idę sam.
Romanie, wszsko jes fałszem ,oprucz przekazów w wojej drodze. przepraszam,przepraszam. koliber
OdpowiedzUsuńu mnie bło fałszwe,u ciebiie nie wiem.
OdpowiedzUsuńfałszwa róża
OdpowiedzUsuńSama już niewiem co jes prawdą a co fałszem.,masz lepsze rozeznanie, napewno
OdpowiedzUsuńNo, Romanie, chyba się dorobiłeś czcicielki ;)
OdpowiedzUsuńUratowało cię to "chyba" :)
OdpowiedzUsuńto zupełnie inny rodzaj relacji. włóż do teczki "tematy których nie muszę rozumieć"