Boża
łaska i błogosławieństwo pozwalają mi teraz przebywać w miejscu ustronnym,
cichym, gdzie mogę bez przeszkód się modlić i przyglądając się swojej
grzeszności wzbudzać skruchę i dziękczynienie za miłosierdzie, które Bóg
okazuje mi nieustannie i niezasłużenie.
Wiem, że
ten stan jest łaską szczególną, daną mi na ten czas po to, aby przygotować mnie
do nowych doświadczeń i nowych dróg.
Staram
się ten czas dobrze wykorzystać, ćwicząc się w pokorze tak, jak potrafię, mając
za najbliższą nauczycielkę Maryję Niepokalaną Bogarodzicę, która prowadzi tylko
do Niego, wcielonego Słowa, jedynej Drogi, Prawdy i Życia.
Zauważam,
że codzienny rytm modlitwy, lektura Pisma Świętego i praca przy ikonach dają mi
odczuwać bliskość Boga, choć dostarczają także trudnych doświadczeń, które
staram się składać jako ofiarę.
Bliskość
Boga doświadczam przez pokój i radość, jakich mi udziela, a czasem też przez
łzy.
Ten
pokój, ta radość i łzy kierują mnie na samotny szlak, nie potrzebują być
okazywane na zewnątrz. Czuję jednak, że to co mnie spotyka nie jest moją
własnością, przeciwnie, jest dane mi po to, abym to niósł dalej i przekazywał w
duchu miłości. Jak pisze Ewangelista Mateusz: „Darmo otrzymalicie, darmo dawajcie”.
Daleki
jestem od stałego wewnętrznego pokoju i uporządkowania, działam impulsywnie,
zgodnie z moją ziemską naturą, podejmuję pewne tropy spontanicznie, później dopiero
korygując je po głębszym rozeznaniu, ale w każdej chwili gdy zmysły zdają się kierować
mnie wyżej, albo zapraszają do nowej drogi, staram się spojrzeć w duchu na ten
kierunek i to wezwanie i od razu widzę, że jeśli całkowicie nie są oddane woli
Bożej, jeśli pochodzą od samej tylko dobrej intencji nie popartej Bożym
błogosławieństwem - mam je porzucać.
I to
jest najtrudniejsze ćwiczenie: porzucać siebie i wybierać stale wolę Bożą. Najlepsza
nawet ludzka intencja, która nie jest wolą Bożą, staje się trudem daremnym albo
nawet zgubnym, bo odciągającym od prawdy i pozwalającym spoczywać w pozornym
zadowoleniu. To jest moje codzienne ćwiczenie.
Czynię
codzienne dziękczynienie za łaski których doświadczam, ale ćwiczę się też w
gotowości do porzucenia tych radości gdyby przyszło mi pełnić wolę Bożą w inny
sposób. Czasem aż wzdrygam się na myśl, jakie ofiary mogą mnie czekać na tej
drodze, ale ufam Bożemu Miłosierdziu i wierzę, że gdy Bóg do czegoś wzywa to
wyposaża odpowiednio.
To jest
droga pielgrzyma: nie zatrzymywać się nigdzie na dłużej niż konieczne.
Moi
przyjaciele, osoby, które mnie tu odwiedzają, reagują na mnie różnie. Widzą
wyraźnie, że od pewnego czasu żyję inaczej – dostrzegają to choćby po otoczeniu
i skromnych warunkach w którym przebywam. Więcej czasu na modlitwę, cisza
ustronnej, wiejskiej okolicy i brak wielu zakłóceń, trosk czy pokus, jakich dostarcza
„życie w świecie” - to czasem przedmiot zazdrości. Może trudno z zewnątrz
dostrzec drugą stronę mojego obecnego życia: ćwiczenia się w gotowości do
porzucania.
Niektórzy
od razu potrzebują określić samych siebie wobec mojej sytuacji i tego co widzą.
Dostrzegam tu trzy różne postawy. Jedni z dużą ostrożnością rozmawiają ze mną,
jakby badając na ile mogą zaufać temu, co widzą. Gdy dowiadują się, że jestem w
poście o wodzie, ostrożnie sugerują, żebym uważał na pychę, choć rozeznałem to
z kierownikiem duchowym. Podejmują rozmowy na trudne tematy, ale raczej po to
aby pokazać, jakie sami pokonują trudności. Niewiele z tych naszych rozmów
wynika, brakuje zaufania, ducha zgody i pokoju.
Inni od
razu mi okazują zaufanie i wchodzą we wspólną modlitwę. Ci wyraźnie czegoś
pragną, wyraźnie są do czegoś wzywani i otwierają się, licząc, że uzyskają
wsparcie na swojej drodze.
Jest też
trzecia grupa. Ci przyjmują to, co widzą, ale nie komentują. Łączą się ze mną,
ale w sposób szczególny, głównie w milczeniu. Nie oceniają mnie. Dają mi znaki
swojej sympatii i razem ze mną korzystają z tego, co oferuje to spokojne
miejsce. Dostrzegam, że pokonują drogę podobną do mojej. Jest im trudno, choć słowami
nie mówią wiele. Widzę, że od nich mogę się uczyć, czuję ożywczy przepływ
między nami. Ci są mi najbliżsi.
(...)
Chwilami
wszystko jest takie proste: Miłość samopoświęcająca zaprasza żeby pójść Jej drogą.
Wdzięczność za wszystko co dostaję porywa mnie do dziękczynienia i skruchy –
według samej sprawiedliwości dawno bym nie istniał.
On
jednak ożywia mnie, prowadzi, pozwala kochać i czuć się kochanym. Mam miłość,
mam więc wszystko!
Czasem
czuję, że niebo zaczyna się przed lasem, gdy idę 6 kilometrów do Świnic
Warckich. Dzisiaj obudziły się wiewiórki, pachnie ziemia, uśmiechają się mijani
ludzie. Jak za to dziękować?
(...)
Dzisiaj
na mszy w sanktuarium – siostry jak anioły w pokornej modlitwie skłaniały się z
oddaniem i miłością, zapatrzone tylko w Niego. Czystość tej oblubieńczej relacji
zachwyciła mnie, jakby była nie z tego świata.
Zapragnąłem
tak samo oddać się służbie woli Bożej.
(...)
Wróciłem do mojego spokojnego miejsca na wsi po dziesięciu
pracowitych dniach spędzonych w rozjazdach po Polsce. Dopiero teraz czuję jak
trudne jest życie bez duchowej stabilizacji, o którą niełatwo w napływie nowych
bodźców, pokus i dynamicznych kontaktów z ludźmi. Dziękuję Bogu za ten czas
spędzony „w świecie” bo bardzo mnie ubogacił, ale jednocześnie naraził na wiele
rozproszeń, a nawet doprowadził do upadków. Jestem naturą niestałą, podatną na
wyzwania, dlatego potrzeba mi ćwiczyć się w stałości podjętych kierunków. Tą
stałość daje mi rytm modlitwy w miejscu odosobnionym. Ale przecież nie mogę
przyzwyczajać się do wygody pustelni.
Jestem pielgrzymem. Czuję teraz jak jestem słaby i jak wiele zależy od
łaski, nie od samych moich starań.
Czytam słowa napisane niezmywalnym pisakiem na termosie
podarowanym mi wczoraj jako imieninowym prezent:
„Olśnienie jest najczęściej chwilą.
Wiara – trudną drogą.
Naprawdę wierzymy po ciemku”
(ks. J. Twardowski)
Najpierw była Warszawa i dwie noce w klasztorze
Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Gdy odwiedzamy z Wojtkiem naszych
kochanych braci – „mnichów na pustyni miasta” – czekają tam dla nas osobne cele
– identyczne jak cele zakonników. Wspólna modlitwa i posiłki w ciszy to czas
umocnienia. Ojciec Ireneusz wręczył mi pięknie rzeźbiony pokaźny kostur
pielgrzymi. Sam go wykonał we francuskiej Magdalii, gdzie mieści się ich
pierwszy klasztor, założony przez Pierre’a Marie Delfieux w 1975 roku. Brat
Pierre odbył kiedyś pielgrzymkę do Ziemi Świętej, a potem po dwóch latach
spędzonych na pustelni na Saharze napisał regułę życia Jerozolimskich Wspólnot
Jerozolimskich, która polega na uświęcaniu się przez pracę i modlitwę w
centrach współczesności – dużych miastach. Reguła łączy elementy liturgii
chrześcijańskiego Wschodu i Zachodu, akcentuje nabożeństwo do ikony,
bizantyjski śpiew, naukę ojców pustyni i otwartość na ludzi poszukujących, tych
często zagubionych we współczesnym świecie. Gdy jestem w klasztorze na Łazienkowskiej
czuję się jednym z tych wędrowców: słabym i głodnym, obdarowanym przez braci łaską
chrześcijańskiej miłości.
Ojciec Ireneusz wręczając mi kostur z uśmiechem mówi, że
rzeźbiąc go pragnął wyruszyć w daleką samotną wędrówkę, ale nie uzyskał zgody
przełożonych. W jego oczach nie ma cienia buntu czy żalu. Posłuszeństwo to dla
niego pełnienie woli Bożej. Gdy go słucham wraca najtrudniejsza chyba nauka z
samotnego pielgrzymowania, że czasem najtrudniejszą pielgrzymką jest pozostać
na swoim miejscu. Pełnić pokornie i z oddaniem obowiązki stanu, realizować
swoje codzienne zadania - szare i przyziemne – tam, dokąd zostaliśmy posłani.
Czy ja to potrafię?
Godzinę po naszym spotkaniu przychodzi z Francji smutna
wiadomość: zmarł Ojciec Pierre. Odszedł do nieba w Magdalii. W refektarzu
wymieniamy spojrzenia z bratem Ireneuszem. Czuję się trochę tak, jakbym ten
kostur dostał nie tylko od niego, z wyraźnym zadaniem: rezygnuj z woli własnej
i pełnij wolę Bożą.
W nocy czuwamy przed Najświętszym Sakramentem.
(...)
Z
Warszawy jedziemy z Wojtkiem do Lublina. Gospodarzem VIII spotkania Pielgrzymów
Bożego Miłosierdzia jest ks. Mieczysław Puzewicz, ktory udostępnia nam wygody
podlubelskiego Domu Spotkania – kiedyś zamku znanego rodu Firlejów, dziś –
ośrodka Caritasu. Jest z nami Jacek i Darwina – niezwykłę małżeństwo
pielgrzymów (nawet ślub wzięli na pielgrzymce), dołącza też dziewczyna z
Lublina – pisze doktorat z chorału gregoriańskiego. W ośrodku są z nami młodzi
wolontariusze, kórymi opiekuje się ks. Puzewicz – słuchają o naszym
pielgrzymowaniu, przyjmują krzyże pielgrzymie, niektórzy myślą o wyruszeniu w
drogę żeby głosić prymaty cywilizacji miłości. Czas wypełnia nam wspólna
modlitwa, codzienna Eucharystia, świadectwa i rozmowy. Układamy plany
tegorocznych pielgrzymek, omawiamy punkty tworzącej się reguły naszej
wspólnoty.
Ksiądz
zaprasza nas do zakładu karnego w Lublinie, gdzie opowiadamy młodym więźniom o
naszym wędrowaniu i o cywilizacji miłości. Część z tych młodych ludzi po
wyjściu na warunkowe zwolnienie wyruszy w towarzystwie opiekuna na swoją
pierwszą pielgrzymkę. Będą szli polskimi szlakami św. Jakuba. Projekt
resocjalizacji przez pielgrzymowanie nazywa się „Nowa Droga” i jest wzorowany
na doświadczeniach francuskich, gdzie realizowany jest z powodzeniem od kilku
lat. Po odbyciu pielgrzymki ośmiu na dziesięciu nie wraca na drogę
przestępstwa. Myślę, że działa tu mechanizm znany każdemu, kto wyruszył w
samotną drogę: gdy opadają zasłony i w zmęczeniu dostrzegam prawdę o swojej
słabości – doznaję skruchy i czuję wdzięczność za to, co mam. To początek
wewnętrznej przemiany. Gdy widzę swoją pychę i zakłamanie – pojawia się to trudne
do opisania światło, które wskazuje drogę pod górę, ale już wiadomo że tylko
ona ma sens i nie chce się już innej.
- Czy ktoś ma pytania? – pyta pani
wychowawca.
Nikt się
nie odzywa. Może wstydzą się przed sobą nawzajem pokazać słabość.
Słuchali
nas godzinę w skupieniu.
Odwiedziliśmy
też zakład poprawczy. Ks. Puzewicz ostrzegł, że to jeden z najcięższych zakładów
tego typu w Polsce. Trafiają tu także młodociani zabójcy. Czterdziestu chłopaków
słuchało w milczeniu. Pokazaliśmy im zdjęcia i kilka filmów kręconych komórką w
naszych samotnych pielgrzymkach. Co czuje młody człowiek przebywający za
kratami, który zabił swoją matkę, widząc przestrzeń od horyzontu do horyzontu,
tysiące kilometrów wolności i tylko jedno zasada: żyć tak, żeby nie uciekać.
Może z tego spotkania pozostanie w nich jedno zapamiętane zdjęcie albo jakieś
zdanie i kiedyś przyjdzie im z pomocą? Po spotkaniu mogłem spojrzeć z bliska w
ich twarze. Widziałem, że część z nich, mimo jakiegoś starania, było całkowicie
odciętych. Ich usta próbowały się uśmiechać, ale oczy były zimne i puste.
Wierzę że
każda dusza została stworzona do miłości, że każdy kat kiedyś był ofiarą.
Jednak teraz dopiero dostrzegam jak mało wiem o Bożym Miłosierdziu, o
przebaczeniu, i jak mało ufam Miłości. Tylko Ona może uzdrowić.
Po
wizycie w Radiu eR, gdzie młodzi dziennikarze prowadzą z nami ciekawą rozmowę,
zadając dobre pytania, odwiedzamy też lubelskich wolontariuszy. Młodzi ludzie
pełni pasji, oddani pomaganiu potrzebującym, słuchają nas uważnie, ale to my
uczymy się od nich. Nie używają w swojej pracy wielkich słów, mało kto
dostrzega herozim w odwiedzaniu hospicjum czy ośrodka dla uchodźców z
Czeczenii.
Jak
Matka Teresa nie głoszą żadnej teologii poza jedną: w każdym odrzuconym i
potrzebującym mieszka Chrystus. Tak naprawdę to Jemu pomagają.
Obóz
zagłady w Majdanku. Wojtek powiedział, że nie jedzie. Rozumiem go.
Czy ja jest
gotów przyjąć świadomie tą ilość cierpienia?
Idziemy
wzdłuż drutów. Wieje zimny wiatr. Tutaj ich gazowano. Kobiety, starcy i dzieci.
Przy drzwiach komory gazowej przystajemy żeby zmówić modlitwę.
Wieszam nasz
mały drewniany krzyż ze znakami trzech religii Księgi. Gdy wychodzimy
idę ostatni bo z oczu same lecą mi łzy. Płaczę chyba głównie nad sobą
samym bo nic nie rozumiem.
Zostaje
tylko wiara.
Stoję
nad przepaścią Bożego Miłosierdzia, w dole nic nie widać.
Skoro
to, co tutaj się stało jest do wybaczenia...
Pod
betonowy dach pomnika-mauzoleum zwieziono prochy spalonych w krematorium Żydów.
Usypano z tego wielki okrągły kopiec. Wygląda jak góra piasku pomieszanego z
popiołem.
Obok
przechodzi wolno grupa żydowskiej młodzieży z Izraela. Łopocze kilka białych
flag z niebieskimi pasami i gwiazdą Dawida. Kolorowe stroje młodzieży kontrastują
z powagą na twarzach.
Podchodzę
do pary 18-latków. Chłopak i dziewczyna zaskoczeni niepewnie spoglądają na
franciszkański krzyż „tau” na mojej dłoni. Nie robią żadnego ruchu.
Palcem
wskazuję wygrawerowany na krzyżu w kształcie „tau” siedmioramienny świecznik i
wyjaśniam:
- Taw.
Last letter in hebrew alphabet. Paschal sign from Tora. Book of Ezechiel.
End and
begining. Sign of those chosen to survive...
Dziewczyna
niepewnie bierze do ręki krzyż na którym widać rybę, menorę i arabską surę z
Koranu „Bóg jest jeden”.
Uśmiecha
się delikatnie i słyszę ciche:
- Thank
you.
I ja dziękuję.
OdpowiedzUsuńWiele tu słów, pięknych i wymownych. Dziękuję.
Najbardziej uderzyło mnie jednak: "Czynię codzienne dziękczynienie za łaski których doświadczam, ale ćwiczę się też w gotowości do porzucenia tych radości gdyby przyszło mi pełnić wolę Bożą w inny sposób. Czasem aż wzdrygam się na myśl, jakie ofiary mogą mnie czekać na tej drodze, ale ufam Bożemu Miłosierdziu i wierzę, że gdy Bóg do czegoś wzywa to wyposaża odpowiednio.
To jest droga pielgrzyma: nie zatrzymywać się nigdzie na dłużej niż konieczne."
Dzięki Tobie odnalazłam dziś chyba odpowiedź. Dziękuję.
Bogu niech będą dzięki!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cię Agata z Ziemi Bożego Miłosierdzia (2 km od domu urodzin św. Faustyny Kowalskiej)
Z modlitwą,
R.
:)
OdpowiedzUsuńMogę zatem pozdrowić z akademika. Jakieś 5 km od Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach :)
Dzięki za modlitwę. Pamiętam też.
A.
"Żyć tak, aby nie uciekać"
OdpowiedzUsuń