W drodze przychodzi w końcu niemoc. Wiem że bierze się z lęku, to on unieruchamia.
Ten lęk towarzyszy mi od pierwszego biblijnego wygnania, ale teraz materializuje się w przepaść, która przecina drogę jak nóż.
Dalej nie ma już nic. Nogi pokryte kurzem dziwnie drżą gdy nienaturalnie wygięty żeby nie stracić równowagi próbuje spojrzeć w dół.
Nie widać dna. Za to drugi brzeg widzę wyraźnie... Nieosiągalny choć tak bliski.
Tęsknota rozrywa serce jak ta przepaść skałę. Unieruchomienie. Bezsilność.
Tutaj doprowadziła mnie droga. Czy to koniec?
Dalej nie ma już nic więc co zostaje? Zawrócić...
Jeszcze tylko raz spojrzę w dół choć ta otchłań powoduje jakiś skurcz, to boli.
Gdy natężam siły żeby pokonać ból czerń otchłani staje się tak gęsta że przez moment wydaje się że da się po niej przejść. Ale już wiem że to złudzenie, pokusa szaleństwa i śmierć. Tego nauczyła mnie już droga: stąpania po twardym.
Fantazje są słodkie, ale tylko oszukują.
Jak teraz stawić czoła niemożliwemu?
Czy ten głos, który się odzywa jest prawdziwy?
Łaskawy stwórca gwiazd
zrodzony przed jutrzenką
pragnący zbawienia świata
pod wieczór tego świata
wchodzi do łona blasku
To anioł, byt subtelny, podejmuje pierwszy rozmowę
"Bądź pozdrowiona"
w małej kamiennej izdebce nad przepaścią.
Pod wieczór, jeszcze zanim pojawią się gwiazdy, On wejdzie do łona blasku.
Bezsilność, unieruchomienie, nicość.
Całkowita ciemność - czy ja widzę błyski czy to złudzenie?
Czy noc może być doskonała skoro widzę gwiazdy?
Pomost po którym przeszedłbym nad przepaścią byłby promieniem światła!
Tyle wystarczy!
Czarna przepaść uświadamia mi teraz jak brutalnie oddzielony jestem od miejsc i spraw za którymi tęsknię, choć przecież wystarczy przejść...
Ujrzał Bóg człowieka nad przepaścią
którego uczynił rękami
schylił się ku niemu z nieba
posłał promień
i wdział naturę z Niewiasty
ktora nic dla siebie nie zatrzymała
czysta czystością światła
jasna jasnością światła
belka, most drewniany
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz