wtorek, 28 stycznia 2014

tajemnica

Z Janem Kazimierzem żyjemy po sąsiedzku już dwa lata. Ja w opuszczonym budynku wiejskiej szkoły, on 800 metrów dalej w domu z białego kamienia, gdzie urodził się on, jego ojciec i chyba też ojciec jego ojca. Jan Kazimierz żyje sam, nigdy nie miał żony. Kiedyś był rolnikiem, dziś dzierżawi pole a utrzymuje się z niewielkiej emerytury i dorywczych prac stolarskich. Wysoki, szczupły, w kościele nienagannie ubrany, ma czerstwą, zdrową twarz i jasne, ciekawe świata spojrzenie. Jan Kazimierz dużo czyta, ma karty w trzech okolicznych bibliotekach i zna wiele historii o okolicznych terenach. Całymi dniami potrafi podpatrywać naturę dziwiąc się jak wiele skrywa tajemnic.
Jan Kazimierz kilka lat temu wybudował przed domem kapliczkę z figurą św. Faustyny. Jej zdjęcie nosi w portfelu. Dom rodzinny św. Faustyny stoi w sąsiedniej wsi dwa kilometry stąd. Opowiada, że jego ojciec chodził do jednej klasy z chłopakiem, który po cichu podkochiwał się w młodej Helence, ale ona wybrała zakon.
- Boże Miłosierdzie to tajemnica - mówi dorzucając drewna do metalowej kozy gdy siedzimy w jego sypialni-kuchni i popijamy aroniówkę od mojej cioci z Łęczycy. Jest zima, długie wieczory dobrze czasem spędzić w towarzystwie.
Przy kozie grzeje się mały czarno-biały kot, którego Jan Kazimierz znalazł miałczącego w stodole.
- Pewnie ktoś go wyrzucił i tu się przybłąkał. Myślałem że nic z chudziny nie będzie. Miał poranione tylne łapy i ogon i masę pcheł. Wyjąłem mu sześć kleszczy. Jak mróz złagodnieje pojadę po lekarstwo na odrobaczenie.

Za oknem dziś minus dziesięć. Pola zasypane śniegiem. Czasem w kuchni-sypialni na chwilę zapada cisza. Wtedy Jan Kazimierz wlewa do kieliszków aroniowkę:
- Boże Miłosierdzie to tajemnica.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz