czwartek, 16 stycznia 2014

modlitwa



„Byłem nagi, a przyodzialiście Mnie, byłem chory, a odwiedziliście Mnie, byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie”
Ewangelia wg św. Mateusza 25, 31-46


Leszek Podolecki. Od 20 lat prowadzi szczególną misję w zakładach karnych. Pomaga więźniom i ich rodzinom, ale także ofiarom. Pomaga odnajdywać zagubione człowieczeństwo najgroźniejszym przestępcom, czasem z wyrokami dożywotniego więzienia i skazanym za zabójstwo. Droga do tego prowadzi przez dotykanie najboleśniejszych ran, często zadanych w dzieciństwie. Leszek powtarza, że każdy kat był kiedyś ofiarą, a zranienia na płaszyźnie emocjonanej można leczyć miłością. Kluczem jest przebaczenie – tak samo trudne jak wiara w dobro.

Leszek towarzyszy Pielgrzymom Miosierdzia od samego początku, czyli od naszej pierwszej pielgrzymki z trzech stron świata do Asyżu. Uczył nas tego, co już wcześniej pojawiło się w naszym życiu: że każdy projekt zacząć trzeba od modlitwy. Jeśli projekt wpisuje się w Boży plan i jest pełnieniem woli Bożej – osiągnie sukces. Sukces mierzony nie tylko ludzką, ziemską miarą. Czasem owoce zaskakują właśnie dlatego, bo przekraczają nasze oczekiwania. Bóg jest hojny i miłosierny ponad wszelkie miary - gotów zawsze dawać więcej niż Go prosimy. Człowiek nie zawsze to rozumie, bo najtrudniejszym projektem jest życie. Nie można go powtórzyć, ale zawsze jest czas żeby je zawierzyć, ofiarować. Wtedy życie nie jest już tylko naszym projektem bo do pomocy mamy siłę, która niemożliwe czyni wykonalnym. Takie są historie podopiecznych Leszka. Takie jest nasze pielgrzymowanie.

Owocem naszego wspólnego pielgrzymowania z Leszkiem jest przyjaźń, która otwiera nowe horyzonty. Męska przyjaźń ludzi kiedyś uzależnionych, pogrążonych w zniewoleniach i przemocy, krzywdzących siebie i innych, a dziś – pogodzonych z własną słabością i pozwalających się przemieniać. Doświadczenie słabości to prawdziwie męska rzecz. Nie wstydzimy się już łez, bo one potrafią prawdziwie oczyścić.
Nie mówimy już: „Boże, obiecuję Ci, że będę lepszy”. Teraz prosimy: „Boże spraw, abym się zmienił”. Tylko oddanie naszych słabości Bogu może sprawić, że zostaną z nas zdjęte. Wszystko zależy od naszej szczerości w relacji z Nim. On już wygrał. Wziął to wszystko na siebie.
Do nas należy teraz już tylko pójście za Nim. Trudna droga. Ale tylko ona ma sens. Wiedzą dobrze o tym ci, którzy byli w całkowitej ciemności. Teraz są świadkami Miłosierdzia, którego sami doświadczyli będąc na dnie. I chcą tym się dzielić. Chrystus przyszedł do „szemranego towarzystwa” – do złodziei, celników, ladacznic, więźniów.
To oni Go przyjęli.



Poniższa rozmowa została przeprowadzona w gabinecie Leszka w jego domu w Świnoujściu, w ostatnim dniu starego roku 2013.

Roman: - Co jest dla ciebie najważniejszym doświadczeniem po tych latach pracy z więźniami?

Leszek: - Podchodzę do nich jak do osób poranionych. Strasznie, potwornie poranionych. Są to ofiary. 90 procent więźniów to są osoby z problemem nieprzebaczenia. Doznali bólu odrzucenia miłości bardzo wcześnie, na ogół w pierwszych ośmiu latach życia. I to bardzo bolesnego odrzucenia, bo często doświadczali też ogromnej agresji i przemocy od tych, którzy powinni ich kochać. I to są tego typu ludzie. Zauważyłem jak bardzo szybko, niesamowicie emocjonalnie reagują na mówienie im zdrobniale po imieniu. Rysiu powiedział mi kiedyś że jestem pierwszym człowiekiem, który powiedział mu zdrobniale po imieniu. On jest starszy ode mnie. Siedział z przerwami 33 lata, ale nikt w życiu mu tak nie powiedział. Zawsze była ksywa, przezwisko, albo „ty złodzieju”. Prokurator: „złodzieju”, policjant: „złodzieju”, i w więzieniu – wiadomo, to samo – klawisze i oni sami tak się do siebie zwracają. I to przylgnęło do niego.
Poza tym widziałem, że ci, którzy na spotkaniach ze mną mieli problem z koncentracją, zakłócali ciszę – bo wiadomo powypuszczani z cel na „zamkach” gdzie te kontakty są mocno ograniczone przychodzili po to żeby porozmawiać – kiedy wchodziłem na temat miłości i Miłosierdzia, gdy mówiłem im jak są cudowni i wspaniali – zapadała taka cisza... patrzyli... dzioby jak pelikany pootwierane niemalże i patrzyli tylko we mnie. Kiedy wchodziłem na tematy matki, kiedy rozwijałem te tematy, widziałem jak płakali. I to nieważne czy to był grypsujący czy niegrypsujący, bo na spotkania przychodzą grypsujący i niegrypsujący, to nawet grypsujący się nie powstrzymywali. Czasem jak mnie wkurzyli też, bo zachowują się niekiedy niegrzecznie na spotkaniach, kontaktują się ze sobą, rozmawiają i nie słuchają tego co do nich mówię, to jechałem świadomie temat matki. I oni wtedy... zapadała cisza ... i oni mnie błagali wzrokiem, żebym przestał, żebym już nie mówił. Bali się mrugnąć okiem żeby łzy nie poleciały. Ja tu miałem multum różnych przykładów i o sobie mówiłem, o moim życiu. Chłonni, otwarci, właśnie na miłość i Miłosierdzie, mówienie o tych rzeczach i mówienie o tym jak są cudowni i wspaniali.

Roman: Powiedziałeś kiedyś więźniom o naszej pielgrzymce, o wędrowaniu przez świat. Ja oni na to zareagowali? Bo potem oni modlili się za nas, przekazali nam swoje intencje. Czy pamiętasz ich rakcje, jak oni to przyjęli?


Leszek: - Oni to dlatego przyjmowali, bo oni was nie traktowali jak ludzi z „porządnego świata”. Oni często nie akceptują tych ludzi. Porządny świat nie akceptuje ich, więc oni nie akceptują tego świata. Oni mają problem z tymi porządnymi ludźmi. A was akceptowali, wiedzieli, że jesteście „swoi”. Kiedy im mówiłem, że wy potrzebujecie ich modlitwy, że ich prosicie o modlitwę, okazało się, jak ważna jest dla nich ta modlitwa za was. Wojtek tam kiedyś mówił do nich o pielgrzymce i oni się niesamowicie wręcz napalili na to. Jeszcze gdy o. Augustyn (trynitarz posługujący w zakładach karnych, przyp. RZ) mówił im o swojej misji wśród muzułmanów i gdy prosił ich o modlitwę i pomoc – też ta ich reakcja. Dla mnie nawet zaskoczeniem było, takim pozytywnym, jak oni spontanicznie zareagowali, emocjonalnie, w jakimś wręcz podnieceniu była ta chęć wchodzenia w modlitwę. I potem te ich pytania do mnie kiedy już szliście. To oni mnie wypytywali: „Leszek, co tam? Co u nich?”. Ja musiałem im relacjonować. O smsach Wojtka, o tym, że wczoraj rozmawiałem z Romanem, oni to chłonęli, pragnęli wiedzieć, bo oni się modlili za was.

Roman: Więc swoją modlitwą w pewien sposób współpielgrzymowali z nami...

Leszek
: - Chęć pomagania też z ich strony jest przeogromna. Zadziwiająca dla mnie. Oni swoją postawą na codzień często nie są zbyt religijni. Przychodzą na „Arkę” często żeby się skontaktować ze sobą nawzajem, bo w celach mają to ograniczenie. Ale ja wiem kto się modli w celi. Dużo się modlą. Nawet jak na spotkaniu tego nie widać, to ja wiem, że on się w celi dużo modli. Jest taki Robert (imię zmienione) w Nowogardzie, pierwsze skrzypce w grypserze, i wszyscy chcą się z nim skontaktować, i mu przeszkadzają, bo Robert pewnie bardziej by chciał posłuchać, a tu każdy z nim chce się skontaktować. I ci co są z nim na dwójce to mówią, że Robert bardzo dużo się modli. I ta chęć pomagania z ich strony jest naprawdę bardzo duża.

Roman: - A te warunki, w których oni przebywają, a więc izolacja, odcęcie od zewnętrznych bodźców, które by rozpraszały, bo w więzieniu nie ma natłoku tych codziennych trosk jakie mają ludzie na zewnątrz... jak ta sytuacja więzienna wpływa na ich modlitwę?

Leszek: - Znaczy... to nie jest tak, że oni są bardziej wyciszeni, mają spokój, myślę że nie, oni są nawet w gorszej sytuacji. Szczególnie mówię o tych, tórzy mają na wolności tych, których kochają, czy to jest żona, czy dzieci, matka. I ta bezsilność, brak możliwości udzielenie pomocy bliskim jest straszna. Gros ich rodzin żyje w ubóstwie, żony które gdzieś tam na półtora etatu pracują żeby dom utrzymać i nie daj Boże że nie ma pieniędzy na opłacenie czegoś, że tam dziecko zachorowało... dla nich to jest... doprowadza to ich czasem do szału. Tam jest ogromny niepokój. Czasem jedynym ratunkiem dla ich jest chwycić za różaniec i się modlić, bo ja im mówię, że modlitwą mogą czasem więcej pomóc bliskim iż gdyby byli na wolności. I oni naprawdę wierzą, że modląc się mogą pomagać swoim rodzinom bardziej niż na wolności. Bo na wolności byliby koledzy, towarzystwo nieodpowiednie, a tu ma takie możliwości. Oni tą bezsilność przeżywają strasznie. A w więzieniu jest ciągłą agresja, i w celi, i z klawiszami, tam nie ma spokoju. Tam możesz mieć spokój jak jesteś na pojedynczej celi. Bo nawet jak jest ich dwóch, jak opowiadają, to oni nie to że się do siebie przyzwyczajają, tylko przeciwnie, drażni ich ten drugi, jakieś zachowania. Bo ten robi co rano czy co wieczór to, to i to, ten tak kaszle, czy tak chrapie, i to ich denerwuje. Tylko na pojedynce jest cisza i spokój, ale nie każdy tą ciszę wytrzymuje. Nietórzy wolą en hałas, wejść na salę wieloosobową i rozmawiać codziennie o wszystkim i o niczym. To nie jest taka cela zakonnika, który wchodzi i ma ciszę i spokój. Oni nie mają tej ciszy, a do tego dochodzi ta tęsknota... to jest codzienne piekło. Codzienne piekło skazanego to jest tęsknota za tymi, których się kocha. Warunki więzienne są często makabryczne. Są te kibelki gdzie mają drzwi i tak daej, ale są też takie, gdzie jest ten parawanik półtora metra i siedząc na kiblu oglądasz telewizor czy kanały zmieniasz. Dla nas to jest nie do pomyślenia... w takich warunkach nie ma ciszy, nie ma spokoju. Oni się modlą często w dużo gorszych warunkach niż czowiek na wolności. Bo ja mogę wsiąść do samochodu i mieć ciszę albo pójść na spacer. On nie może.

Roman: - W wielu przypadkach pierwszą osobą, ktora im powiedziała jak się modlić byłeś ty. Wielu z nich nauczyłeś modlitwy. Z perspektywy twoich doświadczeń czym dziś dla ciebie jest modlitwa?

Leszek: - (dłuższa chwila ciszy) ... Nie wiem. Można by o tym dużo mówić, ale.... Czym dla mnie jest modlitwa? Na pewno jest wielką tajemnicą. Czym tak naprawdę jest...
Jedno jest pewne. Jeżeli mówimy, że słowo Boże ma moc przemiany człowieka (chwila ciszy) to cytując słowo Boże na modlitwie – czy klepiesz czy nie klepiesz nie ma żadnego znaczenia – to modlitwa wykona swoje zadanie. Ona wykona pracę w tobie. Modlitwa przede wszystkim, nawet jak się modlisz w jakiejś intencji – modlitwa najpierw zmienia mnie. Moim zdaniem człowiek nie jest w stanie zmienić się bez modlitwy. To jest coś co mnie chroni, zabezpiecza przed atakami złego, przed złymi mocami, przed złorzeczeniami. Modlitwa chroni moich najbliższych, chroni to dzieło, które prowadzę. Ale przede wszystkim zmienia mnie i odkłąmuje mnie. Dzisiaj modlitwa jest dla mnie wielkim bezpieczeństwem dla mnie i dla mojej rodziny. Ale ona zmienia mnie, ja ciągle się zmieniam dzięki modlitwie. Zmiana polega na odkłamywaniu siebie. Ja coraz bardziej odkłamuję siebie dzięki modlitwie.

Roman: - To jest pewien proces?

Leszek: - To jest proces. Ale to musi być proces codzienny, nie może być tylko od czasu do czasu. Może być, jeśli nie robisz dzieł Bożych. Ale jeśli Bóg cię posyła i odczytujesz wolę Bożą i pełnisz wolę Bożą, to polecisz bardzo szybko jeśli nie będziesz miał ochrony modlitewnej, jeśli nie będziesz trwał w codziennej modlitwie. Jeśli weźmiemy największych świętych, jak Franciszek, czy brat Albert – ci wielcy święci każdą wolną chwilę spędzali na modlitwie, od razu łapali za różaniec. Czy Maksymilian. Jeżeli w ogóle mieli wolny czas, bo oni starali się jak najmniej mieć tych wolnych chwil, starali się jak najwięcej pracować. Oczywiście oprócz tej stałej moditwy w zakonie. Brat Albert stale się modlił. Dlaczego łapał za różaniec? Czy Albert nie był atakowany? Co pisali w mediach na jego temat? O jego klasztorach, co tam się dzieje... że kobiety chodzą do zakonników. Z perspektywy czasu patrzymy na świętość brata Alberta, ale co on wtedy przechodził ze strony ludzi, mediów, nawet władzy! Kiedyś na posiedzeniu Rady Miasta pewien żyd go bronił. Przecież tak go krytykowali na radzie, że żyd – radny wstał i powiedział: „My tego człowieka powinniśmy po rękach całować!”. Żyd! A Polacy po nim jeździli jak po łysej kobyle: Gdzie tam jacyś bezdomni? Gdzie tam im pomagać i dawać jakieś obiekty?”.

Roman: - Leszek, ty ze swoimi podopiecznymi w więzieniach jesteś blisko od lat, pewną drogę razem pokonujecie...

Leszek: - (przerywa) ... Roman ja ci powiem szczerze, Pan Bóg wie że nie kłamię, wierz mi, ja nigdy – nawet pzez sekundę – stojąc przed moimi więźniami, tymi mordercami i gangsterami czy dożywotkami – ja nigdy się nie czułem się lepszy od nich. Nigdy nie czułem się lepszy. Wręcz przeciwnie, gdyby oni otrzymali taką łaskę jak ja – cały kryminał byłby rzucony na kolana – a nie tych paru co przychodzą na spotkania. Nigdy nie czułem się lepszy – wprost przeciwnie! – jako ofiary... oni zawsze byli większymi ofiarami ode mnie. Ja nie doświadczyłem takiego strasznego dzieciństwa jak oni. Oni często nie mieli ukochanych rodziców, kochającego domu. Czteroletni chłopiec – teraz w mediach – pobity gdzieś tam w Bytomiu, walczy o życie. Matka skatowała swoje dziecko, ten konkubent i jeszcze matka tego konkubenta. Cała trójka aresztowana. Tak maltretowali czteroletnie dziecko! Ty sobie wyobrażasz? Ja sobie tego bestialstwa nie mogę wyobrazić. Moje chopaki często mieli to samo. To trudno pojąć normalnemu człowiekowi. Tylko czy ta matka nie była molestowana jak był mała? A ten konkubent 26-letni – czego on doświadczał gdy był dzieckiem, że porafił coś takiego zrobić? Ludzie patrzą na skutki, skutki są głośne. A przyczyny?
Ja kocham tych moich chłopaków. Nienawidzę tego, co zrobili, ale nie ich. Ich kocham. Kocham jako ofiary.

2 komentarze:

  1. niech dalej te kobiety siedza w domu gdzie ich miejsce bo po co studia praca, to szybciej wyjda z tej nedzy

    OdpowiedzUsuń
  2. zreszta z nadetym

    OdpowiedzUsuń