Ostatnio jechałem stopem do Warszawy z Łodzi, a że zimowy dzień krótki, to gdy stałem godzinę z kartką WAW w deszczu, ciemnica mnie zaskoczyła na wsi jakiejś w polu żywym i z kartką przestałem być widoczny dla samochodów. Mówię: jakiegoś daszku trzeba szukać, a rano się zobaczy. Deszcz w twarz daje i żadnej szansy na sensowne rozwiązanie. Przemoczony całkowicie idę przez polę w stronę chałup i słyszę: - W ciepłym, suchym łóżku tę noc spędzisz. Myślę: Taaaa, akurat. Widzę przystanek PKS, trzy ściany, ale ciemno w środku i śmierdzi, więc jak karimatę rozłożę i śpiwór to jakbym w błoto sie rzucił spać. Idę dalej. Wtedy się potykam w ciemności i pod ciężkim plecakiem lecę w błoto. Teraz już mokry jestem i w błocie cała prawa strona i plecak. Ciemno i beznadziejnie i czuję, że dłoń solidnie obtarłem. Mimo deszczu zdejmuję kurtkę i śniegiem staram się choć trochę błoto usunąć, ale szybko marzną mi ręcę. Wtedy wybucham śmiechem, bo przede mną jest tablica z nazwą wsi: DOBRA. Jak Dobra, to dobra. Zakłądam kurtkę i idę dalej. W pierwszej chacie mnie przeganiają, że jakiś przybłęda brudny z plecakiem. W drugiej ciemno i psy ujadają. Trzecia chata - otwiera starszy facet. - Wędruję do Warszawy i noc mnie zaskoczyła. Znajdę tu kawałek suchego miejsca na nocleg? Po kilku minutach leżę w ciepłym łóżku w świeżej pościeli. I chcę się pomodlić, podziękować, ale przerywa mi facet, który chodzi do pokoju z tacą, na której jest chleb, wędliny i biały dzbanek z herbatą.
Myślę, że 50% ludzi zawsze będzie uważać, że życie to zwykła loteria i tylko przypadek rządzi. I ci często kończą w błocie.
A inni idą trzy chałupy dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz