czwartek, 20 listopada 2014

Makedonija

Od trzech dni idę przez Macedonię. Wcześniej były dwa tygodnie w upale przez Bułgarię. Jem słodkie pomidory z pól i bakłażany z czosnkiem smażone na oliwie przez przydrożnych handlarzy. Z Jerozolimy wyszedłem 2 lipca, dziś jest 20 września, jestem więc 78 dni w drodze. Mocno schudłem, stwardniały mi mięśnie i paznokcie.

Nie ma deszczu i cały czas jest ciepło, także w nocy, więc często śpię pod gołym niebem albo u gospodarzy. Od kilku dni Bóg błogoslawi mi gościną dobrych ludzi. We wsi Lukovo kładłem sie już do snu na kamiennej posadzce przed cerkwią św. Atanazego, ale pojawili sie mieszkańcy wsi z latarkami. Coś jakby straż obywatelska. Pilnują cerkwi bo zdarzyła sie tu kradzież starych ikon. Z początku patrzą na mnie podejrzliwie, chyba biorąc za złodzieja i wypytują skąd się tu wzialem. To prawda, że wyglądem nie wzbudzam zaufania, moja historia też brzmi mało wiarygodnie ale obok ustawiłem własne ikony: św. Jana Chrzciciela i Bogurodzicy – niosę je od Klasztoru Mar Saba pod Jerozolimą - i one nalepiej mnie tłumaczą.

Język polski i macedoński są w sumie dość podobne, da się porozumieć. Cerkiew stoi pośrodku cmentarza na wysokiej górze - pytają czy nie boję się tu sam spać. Odpowiadam, że Matka Boża ma władzę nad wszystkimi duchami i że się nie boję. Kiwaja głowami i po krótkiej naradzie zapraszają mnie do sklepu, przed którym po chwili gromadzi sie chyba pól wioski. Jest kolacja i oczywiście rakija dla pielgrzyma. Obskakuje mnie dzieciarnia wypytując czy mam monety z dalekich krajów. Człowiek przedstawiony mi jako "president of the village" zaprasza mnie do swojego domu, ale ostatecznie na nocleg trafiam do Mikiego.

Miki pochodzi z rodziny tutejszych księży ale nosi dredy, ma kolczyki w ustach i w nosie i uprawia jogę. Jest tu dziwną postacią na tle prostych macedońskich górali ale widać że go tolerują i darzą nawet czymś czymś w rodzaju szacunku z uwagi na historię jego rodziny i sukces zawodowy jaki odniósł w Anglii jako producent muzyki elektronicznej. Rozmawiamy po angielsku. Miki mieszka z żoną, ładną Hiszpanką I ich 8-miesięczna córeczką w starej chacie po ojcu, wyremontowanej w nowoczesnym stylu z zachowaniem zabytkowych, regionalnych elementów.

Siedzimy na tarasie jego domu w dużej gromadzie mieszkańców wioski i biesiadujemy niczym jedna rodzina. Jest rakija, mięso z grilla i warzywa. Muszę odpowiedzieć na wiele pytań. Młodzi ludzie robią sobie ze mną zdjęcia. W końcu towarzystwo powoli się rozchodzi, co przyjmuję z ulgą, bo jestem zmęczony dzisiejszymi kilometrami, a jutro rano ruszam w dalszą drogę. Mam łóżko, mogę wziąć prysznic! Rano wspaniała kawa i śniadanie, ale plan się zmienia - jestem zaproszony na uroczystość poświęcenia miejsca pod budowę nowej cerkwi pod wezwaniem sw. Eliasza I nie mogę odmówić. Przeprawiamy się łódką na wyspę malowniczo położoną pośrodku jeziora. To tutaj ma powstać nowa cerkiew. Zebrało się już kilkaset osób, mieszkańców okolicznych wiosek. Zabawa nie do opisania. Muzyka, tańce i znowu wielka uczta! Bałkany to kraina pod znakiem gościnności i wspólnego ucztowania. Ludzie składają kwiaty i dary pod ikoną Eliasza ustawioną na murku z cegły, który jest najwidoczniej zaczątkiem przyszłej światyni. Eliasz na ikonie siedzi na skale I spogląda na chmurę, na której unosi sie Maryja z małym Jezusem. Przypomina mi się, jak dwa miesiące temu nocowałem w klasztorze karmelitów na Górze Eliasza w Hajfie. Prawosławie jest tu jakby inne niż w Grecji czy nawet w Bułgarii, łagodniejsze, zdecydowanie bardziej przyjazne wobec katolickiego pielgrzyma.

Wieść o pielgrzymie z Ziemi Świętej rozchodzi się między stołami, jestem tu ważną postacią, wszyscy klepią mnie przyjacielsko po plecach i robią sobie ze mną zdjęcia. Ale czas już ruszać w drogę. Żegnam się z gościnnymi Macedończykami błogoslawiąc wszystkim moim kosturem z krzyżem. Z Mikim i jego zoną żegnamy sie szczególnie serdecznie. Niezwykli ludzie. Gdy opowiada mi o karmie i oczyszczeniu przez medytacje, mówię mu że w chrześcijaństwie oczyszczenie jest łaską od Jezusa, której można dostąpić wypowiadając słowa setnika: “Panie nie jestem godzien...” słowa wypowiedziane z wiara przynoszą uwolnienie i uzdrowienie.

Wieczorem dochodzę do małej wioski Radożda nad Jeziorem Ohrydzkim. Ten teren zwany jest Jerozolimą Bałkanów. Na wzgórzach wokół rozległego jeziora rozsianych jest ponad 360 cerkwi, większość z czasów bizantyjskich. Jezioro do zludzenia przypomina Jezioro Galilejskie. Nawet miasto Ohrid po drugiej stronie wygląda jak Tyberiada widziana z Kafarnaum.
Za pieniądze, które dostałem od Mikiego i Des wynajmuje pokoik za 6 euro  u stóp skały, w której w XIII wieku wykuto 50 metrów powyżej poziomu jeziora cerkiew św. Archaniola Michała. Wchodzę po stromych schodkach I otwieram niskie drzwi otwieram starodawnym kluczem otrzymanym od moich gospodarzy. Wchodzę w pachnącą kurzem i kadzidłem wykutą w skale przestrzeń uświęconą wiekami modlitw. Zapalona żarówka budzi dwa nietoperze. Do budowy świątyni wykorzystano naturalną jaskinie. Wita mnie chmurne spojrzenie Archaniola Michała. Obok Matka Boża z Dzeciatkiem. “Mika'el” to po hebrajsku "Któż jak Bog?". Wódz niebieskiego wojska, pogromca Satanaela, oddany sługą Maryi, królowej nieba. Najstarsze ikony na skalnych ścianach mają wydrapane oczy. Jakby ktoś nie mógł znieść ich spojrzenia. Może muzułmańscy Turcy, ktorzy podbili te tereny w sredniowieczu?

Odmawiam różaniec na wąskim tarasie z widokiem na Jezioro.  Za górami po drugiej stronie wody mrok nocy rozświetlają potężne rozbłyski światła. Nie słychać jednak grzmotów. Sceneria trudna do opisania. Zdumiony podziwiam milczący taniec błyskawic nad jeziorem. Schodząc w dół inną trasą przechodzę przez cmentarz. Krzyże patrzą na wschód, w stronę świetlnego spektaklu na jeziorze. Slychać szum fal I szmer wysokiej trzciny przy brzegu. Gdy wracam do pokoju na tarasie przed domem spotykam czwórkę holenderskich turystów. Wyglądają jakby w ciemności zgubili drogę. Po ich oczach widzę, że są poruszeni jak ja atmosferą tego wieczoru.  Błyskawice, cerkiew na skałach, moj krzyż na szyi i różaniec w reku - tworzą atmosferę do rozmowy. Pytają czy tu pracuję. Uśmiecham się i krótko wyjaśniam skąd sie tutaj wzialem. Widzę że są poruszeni gdy mówię im o pielgrzymce z Jerozolimy do Asyżu i o prymatach cywilizacji miłości. Najwyraźniej nie są religijni, ale sluchają uważnie . Gdy odchodzą, pod popielniczką na stoliku dostrzegam kawałek papieru. Zostawili 1000 denarow. To równowarość 20 euro. Przyglądam się banknotowi i widzę wydrukowany na nim wizerunek Matki Bożej z Jezusem i oddającego im pokłon Archanioła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz