poniedziałek, 27 października 2014

schronisko

Centralnym miejscem schroniska jest kaplica z dużym obrazem Jezusa Miłosiernego. Tam wszyscy spotykamy się trzy razy dziennie na modlitwie przed posiłkami. Obraz namalował Kaziu. Mieszkał tu od lat, talent plastyczny, ale ostatnio, gdy Magda się wyprowadziła, załamał się i wrócił do picia. Nie żyli ze sobą ale dużo czasu spędzali razem. Kaziu miał tylko ją,  kota i malowanie. Gdy zapił, sam honorowo zwolnił pokój. To było jeszcze latem. Kilka dni temu ktoś widział go jak spał na ławce w parku.

Jurek przyszedł do schroniska o 15.00. Obrzmiała twarz i trzęsące się ręce mówiły o jego ostatnich dniach. Był zziębnięty i przestraszony. Przyjęliśmy go u Grzesia w pokoju. Z kubkiem herbaty zaczął mówić o sobie.
- Ostatnio pracowałem w Koszalinie. Ale była redukcja. Opieka płaciła za mnie siedemnaście czterdzieści pięć dziennie ale praca się skończyła. Powiedzieli mi o was to przyjechałem.
- Gdzie spędziłeś ostatnią noc?
- Na przystanku przy promach. Tam śpią ludzie którzy mówili mi żebym tu nie szedł bo tu tylko modlitwa i modlitwa i za wszystko wyrzucają.
- Za picie w ośrodku. Tutaj nie wolno pić.
- No właśnie. Ja już nie chcę jak tamci. Oni tam palili Pismo Święte! Ognisko mieli i wyrywali kartki z tej niebieskiej biblii. Mówię im: Co wy? Mateusza palicie? A oni na to: Teraz przerabiamy Jana.
Zapadła cisza.
Obaj z Grzesiem dobrze znaliśmy alkoholików i ich wyciskające łzy historie.
Grzegorz spojrzał mu w oczy.
- O tym czy tu zostaniesz nie my decydujemy. Musisz pogadać z Szefem. Jest na końcu korytarza po prawej stronie.
Opowiedz mu wszystko tak jak jest. On jest bardzo w porządku tylko trzeba mu całą prawdę powiedzieć.
Jurka nie bylo jakieś piętnaście minut.
Gdy wrócił miał wzrok wbity w podłogę.
- I co powiedział Szef?
Spojrzał na nas jakby zobaczył nas po raz pierwszy.
- Nie dostałem żadnej odpowiedzi.

To było w piątek, a w niedzielę o piętnastej miała być msza w kaplicy. Przyszli prawie wszyscy mieszkańcy schroniska. Zastanawialiśmy się z Grzesiem ilu pójdzie do spowiedzi. Poszło siedmiu. Jurek też. Poszedłem do śpiewania psalmu. Nie trafiłem w melodię i wyszło fałszywie, ale potem wspólne "Ojcze nasz" zabrzmiało już mocno jednym głosem.
Coś zacisnęło mi gardło gdy szliśmy przyjmować Pana Jezusa.
Potem pomyślałem, że tutaj można znów poczuć dawno gdzieś zgubioną godność.
Poczułem jak wraca nadzieja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz