środa, 2 marca 2011

labirynt

W labiryncie podziemnych przejść pod Dworcem Centralnym w Warszawie często można spotkać bezdomnych. Z tłumu pędzących Warszawiaków oprócz wyglądu i zapachu wyróżnia ich spokojne tempo, tak obce temu miejscu. Nie spotkałem jeszcze bezdomnego, który by się gdzieś spieszył. Obładowani reklamówkami stąpają powoli, czasem kuleją, zmierzając w sobie tylko wiadomym kierunku. Alkohol to bliski towarzysz zimna i smutku, dlatego część z nich to zwykli naciągacze, ale niektórzy w swoich starych płaszczach przepasanych sznurkiem, ciągnący wózki z puszkami i gazetami, wyglądają na wędrowców oddanych swojej tajemnicy, całkowicie obcej i niezrozumiałej dla eleganckich przechodniów trzymających przy uszach swoje smartfony. Przeganiani przez ochroniarzy coraz trudniej odnajdują miejsca, gdzie mogliby spokojnie stanąć i żebrać. Bezdomni nie pasują do wizerunku metropolii przygotowującej się do piłkarskiego festiwalu Euro 2012, dlatego wyremontowany dworzec pewnie zostanie dla nich wkrótce zamnięty.
Spiesząc się trzy dni temu z pociągu na tramwaj, szybkim krokiem przechodziłem jednym z korytarzy tego podziemnego labiryntu. Hulają tam mroźne przeciągi, a że tego dnia panował dziesięciostopniowy mróz, podziemia dworca były szczególnie mało przytulne. Tuż obok restauracji Mc Donald's zauważyłem bezdomnego. Poznałem go po reklamówkach i znoszonym ubraniu, kompletowanym z darów w punktach opieki społecznej. Coś w jego wyglądzie zwróciło moją uwagę. Gdy nasze spojrzenia na moment się spotkały, mimowolnie zwolniłem kroku żeby przyjrzeć mu się uważniej. Wyglądał na trzydzieści kilka lat. Nie był pijany, wyglądał nawet dość schludnie, tylko z oczu wyglądał mu wielki smutek. Nie była to typowa dla większości bezdomnych beznadzieja i apatia, tylko głęboki żal i zagubienie. Wyglądał na przestraszonego, choć równie dobrze mógł świetnie grać swoją rolę i w ten sposób wzbudzaną litością zarabiać na alkohol. Wykorzystał moment gdy znalazłem się blisko i odezwał się prawie szeptem:
- Dostanę coś na jedzenie?
Zatrzymałem się żeby sięgnąć do portfela.
- Nie mam wiele, ale coś znajdę. Pod warunkiem, że wydasz to na jedzenie.
- Tak, jestem głodny. Nie piłem dzisiaj.
- Od dawna jesteś w drodze?
- Trzy lata.
Słowa brzmiały szczerze. Jego oczy przybrały jeszcze bardziej żałosny wyraz. Pomyślałem, że jeśli to gra obliczona na wzbudzenie współczucia, to dobrze mu wychodzi.
- Gdzie dzisiaj będziesz spał?
- Normalnie, gdzieś na klatce.
Włożyłem mu w dłoń pięciozłotową monetę.
- ...Ale złożyłem do gminy podanie o lokal socjalny, czekam na odpowiedź.
Mówiąc spojrzał na zawartość dłoni i w oczach pojawił mu się przelotny błysk, jakby naprawdę uwierzył, że jego podanie może zostać kiedyś rozpatrzone pozytywnie.
W tym momencie zrobiło mi się go naprawdę żal. Pomyślałem o setkach samotnych matek z chorymi dziećmi, o niepełnosprawnych i innych poszkodowanych przez los, którzy czekają latami na przydział choćby marnej klitki. Szanse młodego bezdomnego były praktycznie żadne. Przyszło mi do głowy, że ten człowiek potrzebuje dziś mojej modlitwy. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki plastikową kartę z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego.
- Jak masz na imię?
- Maciek.
- Proszę, to dla ciebie. Ta karta nie zadziała w bankomacie, ale daje prawdziwe wsparcie. Jeśli tylko będziesz się modlił.
Maciek chwilę przyglądał się wizerunkowi na karcie, po czym powoli podniósł kartę do ust żeby ją ucałować. Z uśmiechem, który pojawił się teraz na jego twarzy prysnął ponury obraz żałosnego nieszczęśnika. Stał teraz przede mną młody człowiek, który najwyraźniej poczuł otuchę.
- Tak, będę się modlił.
Poczułem skurcz w gardle i łzy, które wezbrały mi w oczach.
- Proszę cię, pomódl się dzisiaj za mnie – moja prośba padła prawie szeptem.
- Dobrze – odpowiedział spokojnym tonem, tak że od razu uwierzyłem, że będzie pamiętał o modlitwie.
- Trzymaj się bracie – odpowiedziałem na pożegnanie i szybko odszedłem, żeby nie zobaczył moich łez.
Po schodach wbiegłem na tramwajowy przystanek. Od razu dmuchnął mi w twarz mroźny powiew. Dziwne spotkanie – pomyślałem chroniąc twarz za kołnierzem kurtki. Dostępu do klatek schodowych bronią wszędzie domofony. Gdzie on znajdzie miejsce do spania? Po chwili uspokoiłem się. Przecież radzi sobie już kilka lat. Zacząłem w jego intencji odmawiać „Zdrowaś Mario”, gdy tuż za moimi plecami usłyszałem znajomy głos: – Przepraszam...
Odwróciłem się.
- ...Przepraszam, ale jak masz na imię? – przede mną stał Maciek z reklamówkami w rękach, zdyszany po szybkim wejściu na schody. Na jego twarzy ciągle był ten szeroki uśmiech.
- Mam na imię Roman.
Wtedy uścisnęliśmy sobie dłonie.
Gdy po chwili jechałem już w ciepłym tramwaju, modliłem się, żeby Maryja znalazła mu na noc jakieś ciepłe schronienie.
Obraz uśmiechniętego Maćka został mi w pamięci przez kilka kolejnych dni. Poświęciłem mu mszę i Eucharystię, ale wkrótce pochłonęły mnie pilne sprawy i zapomniałem o bezdomnym spod dworca centralnego. Nie mogłem przypuszczać, że kiedykolwiek dane nam będzie jeszcze się spotkać.

Po dwóch tygodniach od spotkania z Maćkiem znowu przyjechałem pociągiem do Warszawy. I znowu szybkim krokiem pokonywałem labirynt podziemnych przejść pod Dworcem Centralnym, żeby dostać się na tramwaj. Przechodząc obok restauracji Mc Donald's usłuszałem, że ktoś wykrzykuje moje imię.
Rozglądając się dostrzegłem bezdomnego, który biegł do mnie wymachując reklamówkami. Poznałem go po uśmiechu.
- Roman! Wtedy gdy się pożegnaliśmy, zmówiłem za ciebie cały różaniec.
Z trudem zbierałem myśli, sytuacja wydawała się nierealna.
- Maciek? Cieszę się. Naprawdę, to niesamowite, że się znowu widzimy. Ja też pamiętałem o tobie w modlitwie...
- Nie uwierzysz co mnie spotkało – jego uśmiech opromieniał całą okolicę – Dostałem mieszkanie!
Ostatnie zdanie prawie wykrzyczał.
Zdębiałem. Byłem zbyt zaskoczony żeby spokojnie coś odpowiedzieć. Bąknąlem tylko:
- To... niewiarygodne. Cieszę się, naprawdę. Czyli teraz masz już gdzie mieszkać...
- Tak, mam klucze. Od trzech dni tam mieszkam. Ogrzewanie jest na prąd, a nie mam jeszcze założonego licznika, więc jest zimno, siedem stopni, ale śpię pod kocami.
Patrząc na radość Maćka czułem palący wstyd, że wtedy nie uwierzyłem, żeby bezdomny mógł dostał mieszkanie od miasta. Modliłem się tylko żeby znalazł schronienie na jedną noc. Poczułem jak stojących pośród pędzącego tłumu obejmuje nas niepojęta wielkość Bożego Miłosierdzia, jak przytula nawet moją słabą wiarę. Byliśmy jak dwie zbłąkane owce, które właśnie odnalazł pasterz i przyprowadził do bezpiecznej zagrody.
Wiedziałęm co mam zrobić. Zdjąłem z ramion plecak.
- Mam coś do twojego mieszkania.
Po chwili wyciągnąłem prostokątny pakunek zawinięty w kolorowy papier.
- Pismo Święte? – wykrzyknął w uniesieniu Maciek.
- To ikona Archanioła Gabriela. Gabriel to Boży wysłannik. Zawsze jego obecność zapowiada ważne wydarzenie. Jest poświęcona. Powieś ją w mieszkaniu na widocznym miejscu i módl się do Boga za jego pośrednictwem.
Maciek patrzył na mnie w skupieniu. Chciałem rozwinąć papier, ale mnie powstrzymał.
- Odpakuję w domu – ukrył ikonę starannie pod połą kurtki. – Dziękuję!
- Nie sprzedawaj jej. Nawet jeśli bardzo będziesz potrzebował pieniędzy.
Odpowiedzią było spojrzenie, w którym widziałem wdzięczność.
- Mama pomaga mi trochę w urządzeniu mieszkania bo rentę 440 złotych będę musiał teraz poświęcić na leczenie i dojazdy do szpitala. Pojawiły się już objawy AIDS. Ale się nie przejmuję. Modlę się na różańcu.
Przestałem słyszeć jego słowa. Patrzyłem tylko na ruchy ust, z których nie schodził uśmiech.
Rozumiałem już skąd ten przydział mieszkania. Człowiek, na którego patrzyłem, nie był już spotkanym przypadkowo bezdomnym. Jego rysy i niepozorna powierzchowność ukrywały wielką tajemnicę, przed którą poczułem bojaźń, jakbym doświadczał obecności jakiejś wielkiej siły, która ma we władaniu wszystko. Bardzo zapragnąłem poddać się tej sile, być na zawsze jej posłuszny.
Zapisałem adres mieszkania Maćka i obiecałem, że kiedyś przyjdę do niego w odwiedziny.
Pożegnaliśmy się bardzo serdecznie.
Chwilę potem zabrał mnie tłum szybko płynący korytarzami podziemnego labiryntu.

1 komentarz:

  1. Czytając ten tekst odnosiłem wrażenie, że wgłębiam się w lekturę jakieś powieści traktującej o człowieku, który spotkał bezdomnego. Tak ciężko było mi zdać sobie sprawę, że przelane słowa obrazują nic innego, jak rzeczywistość. Jestem pod pełnym wrażeniem twojego talentu pisarskiego, jak również zachowania w stosunku do człowieka całkowicie ci obce. Wiem, że sam nie postąpiłbym jak Ty, sam przeszedł bym obojętnie nie zwracając uwagi na żadne przesyłane mi znaki.
    Historia ta niewątpliwie daje dużo do myślenia... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń