wtorek, 10 sierpnia 2010

chata

Chata stoi w lesie nad strumieniem, zamknięta na zakrzywiony gwóźdź. Ściany z bali utkanych mchem, spadzisty dach pokryty papą. Wewnątrz dwie proste ławy, stół i łóżka wykonano z użyciem siekiery i piły. Pośrodku izby ceglany piec i sterta pociętych pni i gałęzi. Każdy kto tu trafia zostawia po sobie drewno i jedzenie dla kolejnego gościa. Chaty nie ma na mapach i trudno ją wypatrzeć nawet z odległości stu kroków. Nie trafiają tu przypadkowe osoby.
Pomyślałem, że jest to dobre miejsce dla kogoś, kto zdala od hałasu i tłoku miasta chciałby na chwilę przestać myśleć o sobie, zająć się prostymi czynnościami albo pomilczeć wśród podobnych mu osób. Nie ma alkoholu ani papierosów – prawie wszyscy bierzemy leki.

1. Zaskakuje brak prądu i wygód
Mimo że byliśmy na to przygotowani, oddalenie i surowość miejsca budzi początkowo niepokój. Nie ma prądu ani wody. Zrobienie herbaty zajmuje pół godziny. Trzeba przynieść drzewo z lasu, rozpalić ogień, przynieść wodę z potoku, wlać do osmalonego gara i gapić się w ogień aż woda zacznie kipieć.Wszystko tutaj uczy cierpliwości i pozwala uruchomić rzadko używaną pomysłowość. W poszukiwaniu ziemniaków na ognisko trafiamy do ośrodka wczasowego, gdzie informujemy, że jesteśmy grupą badającą terapeutyczny wpływ przyrody na zaburzoną osobowość. Nie ma ziemniaków. Dostajemy 5-litrową butlę pomidorówki i spory pojemnik makaronu.

2. Las budzi respekt
Wiemy, że w okolicy jest niedźwiedź (oznacza teren pazurami na drzewach) i stado żubrów. Są też wilki, ale nie spotykamy żadnego. Gigantyczne pnie padłych drzew kładą się nad wąwozami jak groteskowe mosty. Wiele drzew ma osmalone blizny - ślady po uderzeniach piorunów. Gdy po deszczach wzbierają strumienie, nasz potok zamienia się w rwącą rzekę i toczy z hukiem brunatną od porwanej gliny wodę. W domu mieszka oswojona popielica (skrzyżowanie lemura i wiewiórki). Budzi się wieczorem i buszuje po kuchni. Gdy dostaje chleb, wraca spać do swojej kryjówki gdzieś na piętrze.

3. Cisza...
W promeniu godziny marszu od chaty nie ma śladów człowieka. Słychać tylko szmer potoku i czasem szum drzew. Cisza tego miejsca najpierw drażni, chce się ją koniecznie czymś wypełnić. Ale po kilku dniach pozwalamy jej zapanować nad nami. Gdzieś znika niepokój, nasz odwieczny towarzysz. Na osłonecznioną część werandy przychodzi codziennie oliwkowo-brązowa jaszczurka. Potrafi wejść na nogę i tak grzać się z zamkniętymi oczami. Para motyli goni się wśród pokrzyw. sikorka przerywa lot i wygina w łuk badyl kwitnącego ostu. Wycieczka do Jeziorek Duszatyńskich zajmuje nam cały dzień. Po powrocie pot i kurz zmywamy zanurzając się w potoku. Wysychamy na słońcu

4. Tajemnica
Dwieście metrów od chaty wśród zarośli odkrywamy kopczyk kamieni z połamanym zardzewiałym krzyżem - pozostałość po huczwickiej cerkwi i cmentarzu. Dziwi nas, że w środku lasu. Może drzewa wyrosły tutaj po wysiedleniu wsi w latach czterdziestych. Zapalmy znicz. Na pobliskiej Chryszczatej w zbiorowych mogiłach chowano ofiary dwóch światowych wojen. Zbieracze militariów opowiadali, że słychać podobno jeszcze odgłosy walk i można spotkać pochylone postacie żołnierzy idące w zakurzonych mundurach. W nocy gapimy się w gwiazdy. Czasem spokojne niebo przecina spadająca perseida. Ciszę przerywają co jakiś czas jabłka spadające na ściółkę ze zdziczałej jabłoni.

5. Praca fizyczna daje zapomnienie
Naprawiamy kładkę przez potok i poręcz zerwaną przez ostanie ulewy. Nie możemy się powstrzymać i smarujemy twarze i ciała gliną. W zakolu usuwamy kamienie z dna i budujemy z nich małą tamę, która spiętrza wodę – powstaje coś w rodzaju wanny. Ulegając dzikiemu podszeptowi zaczynamy nawzajem biczować się pokrzywami. Wśród dzikich wrzasków palące bąble gasimy w zimnym strumieniu. Każdy czuje podobne wyzwolenie. Z użyciem dwóch siekier, piły i kilku gwoździ budujemy drabinę - na piętro nie trzeba się już wspinać po poręczy werandy. Przy świecach tniemy kij na pionki do warcabów, szachownicę wycinamy nożem na stole. Z zerwanej koło domu mięty robimy gar herbaty. Pijemy w milczeniu przy świecach.

Kontakt z dziką przyrodą Bieszczad, proste życie bez wygód i zabezpieczeń, cisza i bliskość przyjaciół. Sprawdziliśmy, że to działa. Sześć dni mija szybko. Poniesione koszty to bilety na autobus i wyżywienie. Do Krakowa wracamy autostopem. Do chaty nad strumieniem na pewno będziemy wracać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz