sobota, 6 marca 2010

ikona

Jako dziecko nie znałem Maryi. Była dla mnie obca podobnie jak kościół, księża i hałaśliwe pielgrzymki, które budziły mnie co roku w sierpniu wczesnym rankiem . Należała do świata zabobonów lub najwyżej naiwnych mitów, tworzonych przez feudałów lub kapitalistów po to żeby panować nad zacofanymi masami. Mój tato jako dziecko służył w kościele do mszy, ale w komunistycznej Polsce został oficerem lotnictwa i mimo że nie godził się z wieloma absurdami nowego systemu, był mu wdzięczny za swój awans społeczny i za wyjście z biedy. Nie wpajał mi żadnej ideologii. Nie mówił: “Spójrz, teraz ten świat należy do nas! Możemy go zmieniać jak chcemy!”. Podczas spacerów po lesie opowiadał tylko o polskich bohaterach, którzy potrafili poświęcić życie z miłości do ojczyzny. Był moim rycerzem, w stalowym mundurze pilota, z kordzikiem przy boku.
Kiedyś wrócił do domu późnym wieczorem, usiadł ze mną przy stole i opowiedział mi historię żołnierzy z Westerplatte. Płacząc kilkakrotnie powtarzał, że mieli rozkaz bronić się siedem godzin, a walczyli przez siedem dni. Płakałem razem z nim. Gdy poruszony zrelacjonowałem to mamie, przytuliła mnie i powiedziała, że tak mówią ludzie pod wpływem alkoholu, że często płaczą gdy opowiadają takie historie. Mój tato pił. Mimo to nie wierzyłem jej. Zapamiętałem na całe życie opowieść o żołnierzach z Westerplatte i łzy mojego taty.
Mój tato nie znał swojej mamy. Umarła, gdy był małym dzieckiem. Wychowywała go macocha, która nie miała dla niego serca, podobnie jak jego ojciec, który po wojnie był działaczem niepodległościowego podziemia i nie poświęcał mu wiele czasu. Zginął z rąk funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa.

Po raz pierwszy spotkałem Ją w powieści Romana Brandstaettera. Wcześniej była tylko postacią z obrazów lub kościelnych fresków, raz pucołowata z oczami wzniesionymi w górę, innym razem bardzo smutna albo lekko zezująca. Brandstaetter wymalował Jej obraz w mojej wyobraźni jako zachwycająco pięknej, skromnej i szlachetnej żydowskiej dziewczyny, która bez wahania rzuciła się w otchłań nadludzkiego wyzwania. Fascynowała mnie odwaga, czystość i bezkompromisowość Jej postawy. Widziałem jak jej stopy obute w skórzane sandały podnoszą kurz z drogi, gdy wyrusza z radością w góry, sama, w kilkudniową podróż do swojej kuzynki do El Kareim.
Piękno Maryi biło nie tylko z jej rysów, ale z niezwykłej szlachetności i z intrygującej tajemnicy, której nie rozumiałem, ale która pociągałą mnie z wielką mocą.
Zacząłem podświadomie szukać obrazu Maryi w rzeczywistym świecie. Chciałem Ją sobie zmaterializować, ujrzeć Ją własnymi oczami. Moja wyobraźnia, której wtedy brakowało wiary, domagała się obrazu. Zmysł wzroku wyruszył na poszukiwania. Błąkając się po kościołach wodziłem oczami po obrazach i figurach, tęskniłem i szukałem. Poszukiwania Maryi były częścią moich większych poszukiwań, które odbywałem po omacku, często upadając albo zatrzymując się gdy traciłem Ją z oczu, wtedy zapominając o Niej zastygałem unieruchomiony pozornie udanym życiem, ale tęsknota odzywała się gdy przychodził kolejny upadek. W końcu trafiłem do świata prawosławnych ikon.
- Ikona nie jest obrazem widzialnej rzeczywistości, nie przedstawia świata, który znamy. – Mówił na zajęciach z pisania ikon ojciec Jacek, jezuita.
- Rysy postaci, symbole i kolory nie dają nic gotowego naszym oczom, mają nas tylko prowadzić do świata ukrytego ZA ikoną. Ikona jest tylko oknem, które łaska Boga otwiera dla nas na niebieskie królestwo.
Maryja z prawosławnych ikon nie była jednak Tą, której szukałem. Wydłużone rysy, mocny obrys brwi, wąski, nieproporcjonalny nos. Spotykałem osoby, które z zachwytem spoglądały na wizerunki Madonny, ale To nie była moja piękna, skromna i nieludzko odważna dziewczyna, której szukałem.
Ojciec Jacek wyjaśniał, że kanon pisania ikon celowo narzuca wydłużone, nienaturalne proporcje i odwróconą perspektywę. Nie ma tu światłocieni i wszystkich technik, których używa malarstwo zachodnie. “Nikt nie widział Boga” dlatego ikona nie jest próbą uchwycenia Go. Ikona nie jest piękna na ludzki sposób. Nie może dawać pociechy zmysłom, bo te łatwo oszukać. Ikony nie mają być podziwiane, dlatego nie lubią wystaw. Ikona służy do modlitwy.
Rozumiałem to, ale gdzieś w głębi duszy i tak wierzyłem, że kiedyś Ją spotkam. Moją Maryję.

Stało się to w małym miasteczku w Toskanii, którego nazwy nie zapamiętałem, w jednym z franciszkańskich kościołów. Ujrzałem Ją w bocznym ołtarzu. Znieruchomiałem w zachwycie bo od razu wiedziałem, że to Ona.
Chcąc stworzyć obraz piękna absolutnego i okazać aniołom i ludziom moc swojej boskiej sztuki Bóg uczynił Maryję najpiękniejszą ze wszystkiego co powołał do istnienia. Ponownie połączył w niej piękno, które rozdzielił wszystkim stworzeniom i uczynił Ją wspólną ozdobą wszystkich bytów widzialnych i niewidzialnych, a raczej połączył w Niej całą doskonałość boską, anielską i ludzką, najdelikatniejsze piękno, ozdobę dwóch światów, podnosząc się z ziemi do nieba i zstępując w dół…
Była to kopia ikony Matki Boskiej Włodzimierskiej, stworzonej przez anonimowego ikonopisa w XII wieku, w czasach panowania dynastii Komnenów, w okresie największego rozkwitu ikonografii bizantyjskiej.
Stałem oniemiały i wparywałem się w piękno, które przekraczało wszelkie ludzkie kanony. Utkane liniami transcendencji nowego stworzenia, całkowicie przebóstwionego, oblicze pełne niebiańskiego majestatu zawierało jednocześnie całą kruchość istoty ludzkiej. Oblicze Maryi było wydłużone, szlachetny, długi nos, delikatnie zarysowane usta, wąskie, duże, ciemne oczy pod łukowatymi rzęsami, które rzucały prawie niewidoczny cień czyniąc spojrzenie zasmuconym i zatroskanym jednocześnie. Cień rzęs sprawiał, że pogłębione źrenice zanurzały się w nieuchwytnej dla mojego spojrzenia głębi, a dalej była już tajemnica Matki Boga, niedostępna dla mnie.
I wtedy poczułem wstyd. Spuściłem oczy, bo poczułem, że nie mam prawa do tych zachwytów, że moje poszukiwania były przejawem pychy i braku wiary. Maryję dostrzegały teraz tylko moje oczy, które tworząc Jej wytęskniony obraz poddawały Ją moim zmysłom. Stojąc z opuszczonym wzrokiem przed ikoną Matki Boga przepraszałem Ją za moją nieudolność, za przyziemność, która domagała się ziemskiego wizerunku od najczystszej z istot, niezrównanej i nieporównywalnej z niczym.
- Przecież jesteś o wiele piękniejsza od wszystkiego co stworzył człowiek – szeptałem w myślach.
Wtedy przypomniało mi się rozczarowanie i łzy Faustyny, gdy zobaczyła obraz Chrystusa namalowany na płótnie przez malarza.
– Kto Cię wymaluje tak pięknym, jaki jesteś naprawdę?
Chrystus odpowiedział:
- Nie w piękności pędzla i farby jest wielkość tego obrazu, tylko w mojej łasce.
Podniosłem jeszcze raz oczy na ikonę. Oczy Maryi niosły nieskończoną troskę, otaczały mnie opieką. To było Boże Miłosierdzie. Wstrząsnęła mną szalona miłość Boga do mnie i gdzieś w cichości duszy odpowiedziałem:
- Ty, który kochasz moją duszę….
Nie widziałem już ikony. Zagłębiałem się w tajemnicę przedwiecznego pragnienia Boga, aby stać się człowiekiem po to, żeby człowiek mógł stać się Bogiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz