wtorek, 23 lutego 2010

przebudzenie

Obudziło mnie jaskrawoniebieskie niebo w oknie za kwiecistą firanką. Słońce rozświetliło do oślepiającej białości płaty śniegu na dachach niskich, szarych kamienic, a głęboką czernią obramowało okienne wnęki, gzymsy i spękane kominy. Słońce i błękit, jak wszyscy obcy przybywający w te strony przypadkiem i na krótko, wzbudziły nieufność zasępionych domów, które pozwalają się znaczyć tylko tutejszym kibicom.
Obudzone myśli wczorajszego dnia są jak nieproszeni goście, którzy uparcie dzwonią do drzwi gdy akurat chcemy być sami. Raniące okruchy wydarzeń, kłujące niepokoje i popękane plany krążą nad dachami kamienic, natrętnie licząc na chwilę słabości, żeby zabrać mnie stąd.
Wtedy odzywa się niewidzialny ptak. Wyśpiewuje nadejście wiosny. Jeszcze nieśmiało i z ukrycia, ale czarne korony topól obwieszone kulami jemioły przysłuchują mu się z uwagą, która gdzieś pod rozgrzaną słońcem korą nabrzmiewa już nowym, zielonym życiem.
Odsuwam od siebie natrętne myśli i wsłuchuję się w śpiew ptaka. Kryształowy dzwoneczek zawieszony gdzieś w błękicie ma moc łączenia boleśnie spękanych elementów z powrotem w całość. Fragmenty wracają na swoje miejsce, jak w porcelanowej figurce cudownie przywróconej do życia, na której znika nawet pajęczyna połączeń. To przynosi spokój.
Cienie gzymsów i kominów przesunęły się prawie niezauważalnie. Białe plamy śniegu dalej rażą oczy, ale szare, zmęczone zimą domy postanowiły dać szansę słońcu i grzeją się teraz w jego promieniach.
Ten ptak ma wszystko czego potrzebuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz