W połowie września ksiądz proboszcz z Kościoła Miłosierdzia Bożego w Dzierżawach zapytał mnie czy nie podjąłbym się odnowienia figury Matki Bożej Fatimskiej. Chodziło o oczyszczenie, odtłuszczenie, sklejenie powiększających się spękań, pokrycie ubytków specjalną szpachlą, oszlifowanie, malowanie całości nowymi farbami i odświeżenie korony i różańca. Duże i odpowiedzialne zadanie, które oszacowałem na około miesiąc pracy. Czasu dokładnie tyle, ile oczekiwał ksiądz, bo figura musiała być gotowa na trzynasty dzień kolejnego miesiąca. W tym właśnie dniu przypada dzień Fatimy (pamiątka początku objawień fatimskich z 13 maja 1917 roku), szczególnie czczony w tutejszej parafii od 20 lat. Trzynastego dnia każdego miesiąca, począwszy od maja 1995 roku, figura uczestniczy w specjalnym nabożeństwie różańcowym, a potem obnoszona jest przez wiernych wokół kościoła w uroczystej procesji.
Zgodziłem się podjąć zadania renowacji figury, choć od początku miałem wrażenie, że wchodzę na “terra incognita” i czułem trudną do opisania bojaźń. Moja niepewność nie wiązała się z samą materią figury. Dotykając ostrych spękań na płaszczu Maryi czułem że gdzieś tutaj odbywa się to niemożliwe dla samego rozumu spotkanie Ducha i materii. Gdzieś tutaj, blisko, był do zrobienia ten krok w niepewność, krok wiary, który nie jest samą moją decyzją bo jest odpowiedzią na zaproszenie... Zaproszenie skąd? Od kogo? Dotykając uszkodzonego płaszcza doświadczałem tajemnicy Spotkania, które nie zna słów opisu. Doświadczałem dziwnej czułości... 240 razy. W tylu comiesięcznych procesjach wierni nieśli Matkę Bożą przystrojoną w kwiaty, bez względu na porę roku, w słońcu, deszczu i śniegu. Tak wiele modlitw przyjęła i wysłuchała. Tyle stałości i wierności, tyle zaufania. Ta pokora, wierność i stałość prostych ludzi z małej wsi w centralnej Polsce w zdumiewający sposób odbijała pokorę, wierność i stałość Tej, która jako pierwsza “poszła z pośpiechem w góry” żeby służyć. Uniżenie. To ono pokazuje prawdziwy kierunek.
Praca była bardzo wymagająca już przez sam fakt, jak wielkie znaczenie tutejsza wspólnota przywiązywała do tej figury. Na pewno byli przyzwyczajeni do jej starego wyglądu. Ksiądz mi zaufał, bo sądził, że jako ikonograf mam pewne doświadczenie w pracy z farbami, ale figura wymaga zupełnie innych technik niż ikona, inne są narzędzia, materiały i inne technologie. Nie mam doświadczenia, ostateczny efekt będzie więc do końca zagadką. To, co na pewno łączy ikonę i figurę to modlitwa. Wiedziałem od początku, że w tej niezwykłej drodze właśnie modlitwa będzie mi szczególnie porzebna. Byłem wdzięczny księdzu za zaufanie, choć czułem niepewność. Postanowiłem, że praca i zakup potrzebnych materiały będą moją ofiarą. Czułem, że ta praca coś ważnego przede mną otwiera. Poprosiłem księdza o modlitwę. Szczególnie o pokorę dla mnie i o to, żebym potrafił przy tej pracy oddać swoje dłonie Boskiemu Mistrzowi, Jego słuchać.
I tak zaczęły się moje miesięczne, indywidualne rekolekcje z Matką Boską Fatimską. W przerwach w pracy czytałem książkę pt. “Fatima. Orędzie tragedii czy nadziei?”
Zacząłem od zakupu potrzebnych materiałów i narzędzi. Lista była spora, pojechałem więc specjalnie do Leroi Merlin w Łodzi. Gdy wchodziłem na halę znów przeraził mnie ogrom i rozmach tego miejsca, choć przez lata powinienem już się do tego przyzwyczaić. Wielki wybór wszystkich możliwych sprzętów i materiałów. Gdy wybierałem akrylową farbę na płaszcz Maryi podeszło do mnie dwoje młodych ludzi. Byli pięknie ubrani, niemal jaśniały ich szerokie uśmiechy. Chłopak i dziewczyna.
- Widzę że robi pan większe zakupy – zaczął chłopak – a czy wie pan, że mamy teraz specjalną ofertę dzięki której nie musi pan już teraz płacić za materiały? Dzięki specjalnej karcie otrzyma pan kredyt powiązany z rabatami a zapłaty dokona pan w dogodny dla siebie sposób...
Oboje byli piękni. Ubrani z dbałością o najmniejszy detal. Swobodni i naturalni. Nie byłem zaskoczony tą sytuacją. Odwzajemniłem uśmiech.
- Nie mam w zwyczaju korzystać z kredytów – odpowiedziałem z równą serdecznością.
Chłopak i dziewczyna tylko na to czekali. Powoli i bardzo profesjonalnie, mówiąc na przemian, roztoczyli przede mną wizję korzyści, jakie daje swoboda i elastyczność kredytu. Nie byli nachalni, mówili wolno, ważąc starannie każde słowo i śledząc moje reakcje. Na nadgarstku dziewczyny dostrzegłem koraliki modlitewne jakie noszą buddyści.
Przypatrywałem się dwojgu młodych sprzedawców z uznaniem za ich staranność i fachowość. Potrafię docenić profesjonalnego sprzedawcę. Dziesięć lat temu, jako trener technik wpływu, uczyłem tego fachu młodych pracowników banków. Kolejność jest taka: 1. Oceń profil klienta. 2. Dobierz odpowiednią do profilu strategię dotarcia. 3. Stosując właściwe techniki zamknij sprzedaż (doprowadź do decyzji zakupowej). Oczywiście to w dużym uproszczeniu. Szkolenie trwało trzy dni i nosiło nazwę “Skuteczna sprzedaż instrumentów finansowych z zastosowaniem technik wpływu”. Zajęcia polegały m.in. na testach osobowiości Meyersa Briggsa, wchodziły głęboko w zasady funkcjonowania półkul mózgowych i uczyły zaawansowanych technik “czytania” klienta i wpływu na jego decyzję.
Chciałem zakończyć to spotkanie możliwie łagodnie dla tych dwojga. Jakoś ich polubiłem.
- Jestem zbyt słaby na kredyty. Po prostu mam słabą pamięć i brak mi dyscypliny. Gdy czuję, że posiadane finanse dają mi większy potencjał albo większe poczucie bezpieczeństwa – marnuję tą okazję i od razu konsumuję te możliwości zamiast inwestować w rozwój. Po prostu nie potrafię budować na kredycie. Może w ogóle nie potrafię budować. Jestem zbyt słaby, dlatego żyję tylko z tego co sam wypracuję. I nie szukam możliwości rozwijania swojej działalności. Wiem, że taka postawa skazuje mnie na zadowalanie się tym, co małe, co w zasięgu moich rąk. Ale właśnie tak żyję i nie chcę tego zmieniać. Musiałbym mieć jakiś dobry cel. Cel wart zmiany moich zasad. Ufam, że wtedy, gdybym miał taki cel, potrafiłbym przeznaczyć kredyt na dobrą inwestycję.
Uważacie, że istnieje jakiś dobry cel, dla którego warto sie zadłużyć?
Nawet ich nie spłoszyłem. Po wyglądzie musieli mnie na początku zaklasyfikować jako typ “hippisa”, a teraz chyba dokonywali korekty w diagnozie.
- Widzicie – kontynuowałem – ja kwestię kredytu sprowadzam do wartości. To może głupie bo przecież kredyt to kredyt i dziś bez niego prawie nic nie funkcjonuje więc po co ta cała filozofia? Kiedyś uważałem inaczej, ale dziś wierzę, że największą wartością w życiu jest uczciwość. Jeśli jesteście uczciwi w tym, co robicie, musicie być przygotowani na odpowiedź na pytanie: “Dlaczego naprawdę warto wziąć kredyt?” Odpowiedź: “Bo dziś cały świat polega na kredycie” - może nie być satysfakcjonująca dla każdego.
Przyglądali mi się uważnie. Nie podjęli wątku "kredyt a wartość życia". Pożegnaliśmy się szybko bo spieszyłem sie na pociąg. Nie dali mi wizytówki, co jest zawsze elementem procedury gdy nie uda się klienta przekonać do kredytu w pierwszej rozmowie.
Jadąc pociągiem myślałem o figurze i o pracy, która mnie przy niej czekała. Myślałem o rozmowie z parą sprzedawców i o tym czym naprawdę jest uczciwość. Czy pokora, wierność i stałość są możliwe w powiązaniu z kredytem? Poczułem w pewnej chwili, że kredyt jest naturalną częścią postępu historycznego, któremu podlegają wszyscy. Jest nieunikniony we współczesnym świecie. Mam wolność wyboru i nie używam kredytu. Ale tej wolności wyboru nie mogę nikomu odmówić. Czy sam potrafiłbym tak do końca uczciwie odpowiedzieć na pytanie: "Co powstrzymuje mnie przed kredytem? Może czegoś nie rozumiem, na coś się zamykam? Może jestem zbyt wygodny na kredyt?"
Praca nad figurą... niepewność.... uniżenie... uczciwość.... to nie będą łatwe rekolekcje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz