Na pograniczu Wschodu i Zachodu był zwyczaj, żę gdy stawiano nową świątynię – sadzono przy niej lipę. Tak też było w Rajskiem w Bieszczadach. Cerkiew i drzewo razem wrastały przez wiele pokoleń w pofalowany krajobraz. Pierwsza budowla była drewniana i wzmiankowano ją już w roku 1493. Ostatnią, murowaną, wzniesiono w latach 1872-75 oddając pod opiekę świętej Paraskewii, męczennicy dawnych wieków. Cerkiew zasłynęła ikonowymi freskami i malowniczym położeniem na szczycie góry, na którą – wzywani dźwiękiem dzwonów - co niedziela ciągnęli ludzie z okolic na bogosławienije.
Demony wojny rozerwały pokój i ciszę tego zakątka, raniąc okrutnie ludzi i przyrodę. Cerkiew i stara lipa przetrwały jednak wojnę, patrząc w cichości z góry na zakola Sanu. Dopiero barbarzyńska ręka komunistycznego Urzędu Bezpieczeństwa w 1980 roku podłożyła trotyl pod stare mury żeby zapobiec odnowieniu świątyni i przejęciu przez lokalną społeczność na kościół.
Rankiem 24 marca potężna eksplozja wybiła szyby nawet w odległych chatach Rajskiej Doliny. Blaszaną cerkiewną kopułę zdmuchnęło na wody zalewu, gdzie unosiła się niczym widmo jeszcze przez dwa lata.
Po cerkwi na szczycie pozostała góra gruzu otoczona zarastającym cmentarzem.
Wybuch okutnie poranił też starą lipę – ścinając koronę i rozpruwając pień. Drzewo miało umrzeć tak samo jak pamięć o pokoleniach ludzi, którzy tutaj się rodzili, modlili i umierali.
Po latach kamienie porosły mchem i krzakami. Z cmentarza zachowały się dziś już tylko pojedyncze nagrobki. Czyjaś dobra ręka uporządkowała teren cmentarza, wbiła między kamienie czerwony od rdzy krzyż niegdyś wieńczący światynię. Postawiono tablicę opisującą historię tego miejsca.
Lipa o dziwo przetrwała. Jakimś zdumiewającym zrządzeniem drzewo nie umarło. Pokraczny kaleki kadłub, czerpiąc ze starych korzeni, wypuścił z otwartego wnętrza pnia nowe gałęzie, które urosły w konary. Z kory ponad ziemią wyszły nowe korzenie, jakby lipa chciała się za wszelką cenę odrodzić się do nowego życia, wbrew ludzkim wyrokom i prawom tego świata.
Odwiedzam to miejsce przynajmniej raz w roku. Ostatniej jesieni zrobiłem zdjęcia starej lipy. Zaglądając do wnętrza pnia odkryłem coś niezwykłego. Poraniona, popękana i nadpalona lipa, która wyrwała się śmierci i odrodziła na nowo – utworzyła w kolejnych latach w swoim wnętrzu zdumiewający bogactwem świat faktur, spękań, pofalowań, jakby śmierć musiała ustąpić przed siłą życia i bogactwem piękna. Seledyny, rudości i sepie tych obrazów przypominają teraz o żywych kolorach ikon zdobiących niegdyś wnętrze nieistniejącej cerkwi.
Siedziałem potem na kamieniach patrząc na krzyże.
Przyszła myśl, że śmierć nigdy nie wygra z życiem.
Niesamowite to wnętrze starej lipy. Nietóre można by zaraz powiększyć i powiesić w galerii malarstwa.
OdpowiedzUsuńNatura zdumiewa bogactwem i pięknem form.
OdpowiedzUsuńCzasem wystarczy zajrzeć do wnętrza starego pnia. Tylko wcześniej trzeba.. zwolnić tempo :)