czwartek, 9 lutego 2012

Jerozolima


JEROZOLIMA
1 – 3 lipca

Prośmy o pokój dla Jeruzalem
(Ps 122,6)

1 lipca

Jest piątek, ósma rano. Mrużę oczy do słońca, które zaczyna swoją wędrówkę nad miastem z różowego kamienia. Dwa tysiące lat temu o tej porze Jezus czekał na rozmowę z Piłatem. Z dachu sierocińca na Górze Oliwnej mam widok na Mur Zachodni. Miasto Dawida budzi się do nowego dnia, a ja nie mam nawet żadnego planu zwiedzania. Wczoraj wieczorem przyjechałem do Jerozolimy busem z lotniska w Tel-Avivie i od razu zapłaciłem podatek od wstępu do miasta: pieczony bób od ulicznego sprzedawcy kosztował mnie dwa razy zwykłą cenę. Ale przynajmniej wliczona była informacja jak dojść do sierocińca prowadzonego przez siostry elżbietanki. Nie ochłonąłem jeszcze po tym, co widziałem po drodze. Cała wiedza o świętym mieście trzech religii zaczerpnięta z przeczytanych przed przylotem do Izraela książek gdzieś wyparowała. Czuję się jak dziecko które się zgubiło i teraz samo musi odnależć rodziców. Poza kilkoma głównymi punktami na trasie pielgrzymki i celem w Asyżu, szczegółowego planu nie ma też moja droga, którą rozpoczynam stąd za kilka dni. Pójdę w kierunku Betlehem, a potem Morze Martwe i dalej na północ, do Samarii i Galilei.  
Oszołomiony widokiem patrzę w dół i postanawiam zacząć od „Ojcze nasz...”. Modlitwa trochę mnie uspokaja. Delikatny szum dochodzący z dołu brzmi jak zaproszenie. Między drzewami oliwnymi schodzę w wyschniętą dolinę Cedronu i wkraczam w mury, gdzie ciasnymi uliczkami przeciskają się ocierając o siebie: lęk i nadzieja, koniec i początek, śmierć i życie.

*

Przeciskam się przez wielojęzyczny gwar kupców i przyjezdnych, zupełnie jak pielgrzymi wieki temu. Kadzidło, przyprawy, zioła, ubrania, buty, sprzęty i pamiątki, a wśród nich różańce trzech religii, menory drewniane, mosiężne i z alabastru, skręcone shofary różnej wielkości i tysiące mniej lub bardziej tandetnych produktów rozłożone na straganach wzdłuż ciasnych uliczek przyciągają wzrok przechodniów i szybko stają się przedmiotem targów. Święte miasto przyjmuje ofiarę wierzących i niewierzących z całego świata. Czy to zresztą dobry podział w miejscu, gdzie każdy oddycha powietrzem nasyconym obecnością Elohim? Szukam drogi do Bazyliki Grobu stąpając po kamieniach, które mają tysiące lat.

W Bazylice panuje półmrok. Najważniejsze miejsce świątyni, kamienna konstrukcja pośrodku zabezpieczona jest żelaznymi klamrami. Przyciszony szmer kolorowego tłumu krążącego wokół to oznaka szacunku dla miejsca, gdzie dwa tysiące lat temu poniósł hańbiącą śmierć na krzyżu rabbi z Nazaretu.
Zadzieram głowę i spoglądam w górę, gdzie z okrągłego otworu w zwieńczeniu kopuły wpada do wnętrza wiązka białego światła. Pierwsza myśl upatruje jego źródło gdziś ponad dachem i śledzi promienie, które biegnąc w dół ulegają w końcu rozproszeniu. Ale zaraz pojawia się myśl, że przecież ich kierunek może być odwrotny. Może światło zbiera się tutaj w dole, gdzieś nad kamienną posadzką, układa się w świetlisty stożek i biegnie w górę, żeby przez rozświetlone koło w suficie połączyć się na zewnatrz z upałem lipcowego popołudnia?
Zachodnie chrześcijaństwo, które koncentruje się na męce i śmierci Mesjasza nazwało to miejsce Bazyliką Grobu. Chrześcijański Wschód, adorujący ikonę Chrystusa zmartwychwstałego, używa nazwy Bazylika Zmartwychwstania. To tutaj kończy się  ziemski szlak i rozpoczyna życie wieczne, spotyka się zamknięcie i otwarcie, słowo i obraz, analiza i synteza. Patrzę w górę. Świetlisty otwór bieleje jak hostia. Przypominam sobie słowa Mistrza Echkarta z jednego z kazań, w którym porównał wiarę do światła słońca. Światło opromienia świat, dzięki niemu dostrzegam otaczającą mnie rzeczywistość. Ale w tej samej chwili  padające na mnie promienie otwierają mnie na Boga, porywając do Jego wewnętrznego życia.



6 komentarzy:

  1. Mieszkam na wsi.Pochodzę z chłopskiej rodziny.Urodziłam się jako czwarte dziecko a trzecia córka.Moi rodzice ciężko pracowali na roli.Ojciec był obowiązkowy ale nie stronił od alkoholu.Mama była zawsze z nami.Zimą wieczorami siadała przy piecu otwierała biblię i czytała nam siedzącym u jej stup na małych drewnianych stołeczkach zrobionych przez dziadka.Niczego nie pamiętam z czytanej treści tylko, bycie razem.Były też wieczory wspólne z sąsiadkami które nad wielką balią darły pierze na poduchy.Pewnego wieczoru wszedł wypity tato i ze śpiewem na ustach wpadł w balię wypełnioną puchem. W chwili podmuchu wszystko co możliwe stało się ubrane w piórka,śmiech sąsiadek i wesołość taty utkwiła głęboko w pamięci.To wszystko działo się dawno temu, na wsi, do której kursował tylko jeden autobus.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję ci za tą historię. Dla mnie jest ona o pielgrzymowaniu - do ważnego miejsca. Opowiesz co było potem?

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój dziadek pochodził ze Stanisławowa na Ukrainie.Dziadek miał sześciu braci.Ich rodzice a moi pradziadkowie byli ziemianami.
    Prababcia lubiła kakao.Lubiła do tego stopnia że kupując je straciła cały majątek.Dziadek jako przesiedleniec, na ziemiach wyzwolonych dostał dom.Czas był niepewny dlatego też dla bezpieczeństwa w jednym domu kwaterowały po dwie rodziny. Jako małe dziecko nosiłam wartę.Warta to był wyciosany w kształcie trójkąta palik, z wyżłobionymi kreskami oznaczającymi dni tygodnia.Na końcu palika była dziurka w która włożono sznurek potrzebny do powieszenia na haczyku.Rodzina u której pojawiła się warta miała obowiązek pilnowania całej wsi nocą przed bandytami.

    OdpowiedzUsuń
  4. o! pojawily się nowe komentarze. "Darcie pierza" kojarzy mi się ze sztuką teatralną A. Osieckiej. To bardzo śmieszne ale zapamiętaŁam z niej tylko "że najważniejsza w życiu jest czuŁość".
    Z wiejskim pozdrowieniem! (choć urodziŁam się w mieście to moi dziadkowie też pochodzili ze wsi).

    OdpowiedzUsuń
  5. Jako nastolatka z rodzeństwem miałam swoje obowiązki.Wczesną wiosną z siostrą chodziłam w pole przerywać gęsto posiane buraki.Wstawałyśmy skoro świt,czwarta rano by zdążyć popracować przed narastającym upałem.W drodze towarzyszył nam budzący się do życia głośny świergot ptaków. Praca była uciążliwa przez ciągłe schylanie się ku ziemi.Opalenizna na ramionach,plecach i nogach dawała o sobie znać.Pracę trzeba było wykonać dokładnie, w innym razie musiałaby być powtórzona.Nasi rodzice nie uznawali żadnych sprzeciwów.Taka postawa rodziców względem dzieci uczy je pokory.

    OdpowiedzUsuń
  6. Korona cierniowa...

    OdpowiedzUsuń