Rozmowa miłosiernego Boga z duszą w rozpaczy
(Dzienniczek św. siostry Faustyny)
Jezus: Duszo w ciemnościach pogrążona, nie rozpaczaj, nie wszystko jeszcze stracone, wejdź w rozmowę z Bogiem swoim, który jest miłością i miłosierdziem samym.
— Lecz. niestety, dusza pozostaje głucha na wołanie Boże i pogrąża się jeszcze w większych ciemnościach.
— Jezus woła powtórnie: Duszo, usłysz głos miłosiernego Ojca swego.
Budzi się w duszy odpowiedź: Nie ma już dla mnie miłosierdzia. I wpada w jeszcze większą ciemność, w pewien rodzaj rozpaczy, który daje jej pewien przedsmak piekła i czyni ją całkowicie niezdolną do zbliżenia się do Boga.
Jezus trzeci raz mówi do duszy, lecz dusza jest głucha i ślepa, poczyna się utwierdzać w zatwardziałości i rozpaczy. Wtenczas zaczynają się niejako wysilać wnętrzności miłosierdzia Bożego i bez żadnej współpracy duszy daje jej Bóg swą ostateczną łaskę. Jeżeli nią wzgardzi, już ją Bóg pozostawi w stanie, w jakim sama chce być na wieki. Ta łaska wychodzi z miłosiernego Serca Jezusa i uderza swym światłem duszę, i dusza zaczyna rozumieć (83) wysiłek Boży, ale zwrócenie [się do Boga] od niej zależy. Ona wie, że ta łaska jest dla niej ostatnia, i jeżeli okaże jedno drgnienie dobrej woli — chociażby najmniejsze — to miłosierdzie Boże dokona reszty.
— [Jezus:] Tu działa wszechmoc mojego miłosierdzia, szczęśliwa dusza, która skorzysta z tej łaski.
— Jezus: Jak wielką radością napełniło się serce moje, kiedy wracasz do mnie. Widzę cię bardzo słabą, dlatego biorę cię na własne ramiona i niosę cię w dom Ojca mojego.
— Dusza, jakby przebudzona: Czy to możliwe, żeby jeszcze dla mnie było miłosierdzie? — pyta się pełna trwogi.
— Jezus: Właśnie ty, dziecię moje, masz wyłączne prawo do mojego miłosierdzia. Pozwól mojemu miłosierdziu działać w tobie, w twej biednej duszy; pozwól, niech wejdą do duszy promienie łaski, one wprowadzą światło, ciepło i życie.
— Dusza: Jednak lęk mnie ogarnia na samo wspomnienie moich grzechów i ta straszna trwoga pobudza mnie do powątpiewania o Twojej dobroci.
— Jezus: Wiedz, duszo, że wszystkie grzechy twoje nie zraniły mi tak boleśnie serca, jak obecna twoja nieufność; po tylu wysiłkach mojej (84) miłości i miłosierdzia nie dowierzasz mojej dobroci.
— Dusza: O Panie, ratuj mnie sam, bo ginę, bądź mi Zbawicielem. O Panie, resztę wypowiedzieć nie jestem zdolna, rozdarte jest moje biedne serce, ale Ty, Panie...
Jezus nie pozwolił dokończyć tych słów duszy, ale podnosi ją z ziemi, z otchłani nędzy i w jednym momencie wprowadza ją do mieszkania własnego Serca, a wszystkie grzechy znikły 374 w oka mgnieniu, miłości żar zniszczył je.
— Jezus: Masz, duszo, wszystkie skarby mojego serca, bierz z niego, cokolwiek ci potrzeba.
— Dusza: O Panie, czuję się zalana Twoją łaską, czuję, jak nowe życie wstąpiło we mnie, a nade wszystko czuję Twą miłość w mym sercu, to mi wystarcza. O Panie, przez wieczność całą wysławiać będę wszechmoc miłosierdzia Twego; ośmielona Twoją dobrocią, wypowiem Ci wszystek ból serca swego.
— Jezus: Mów, dziecię, wszystko bez żadnych zastrzeżeń, bo słucha cię serce miłujące, serce najlepszego przyjaciela.
— O Panie, teraz widzę całą swoją niewdzięczność i Twoją dobroć. Ścigałeś mnie swoją łaską, a ja udaremniałam wszystkie Twoje wysiłki, widzę, że należało (85) mi się samo dno piekła za zmarnowanie Twych łask.
Jezus przerywa duszy rozmowę — i [mówi]: Nie zagłębiaj się w nędzy swojej, jesteś za słaba, abyś mówiła; lepiej patrz w moje serce pełne dobroci i przejmij się moimi uczuciami, i staraj się o cichość i pokorę. Bądź miłosierna dla innych, jako ja jestem dla ciebie, a kiedy poczujesz, że słabną twe siły, przychodź do źródła miłosierdzia i krzep duszę swoją, a nie ustaniesz w drodze.
— Dusza: Już teraz rozumiem miłosierdzie Twoje, które mnie osłania jak obłok świetlany i prowadzi mnie w dom mojego Ojca, chroniąc mnie przed strasznym piekłem, na które nie raz, ale tysiąc razy zasłużyłam. O Panie, nie wystarczy mi wieczności na godne wysławianie Twojego niezgłębionego miłosierdzia, Twojej litości nade mną.
Dziennik nieregularny z pieszej pielgrzymki, która rozpoczęła się 3 lipca 2011 roku w Jerozolimie, osiągnęła Asyż 27 października i trwa nadal... Mapa drogi dostępna na stronie www.idzieczlowiek.pl
sobota, 22 października 2016
Rozmowa
Rozmowa miłosiernego Boga z duszą w rozpaczy
Jezus: Duszo w ciemnościach pogrążona, nie rozpaczaj, nie wszystko jeszcze stracone, wejdź w rozmowę z Bogiem swoim, który jest miłością i miłosierdziem samym.
— Lecz. niestety, dusza pozostaje głucha na wołanie Boże i pogrąża się jeszcze w większych ciemnościach.
— Jezus woła powtórnie: Duszo, usłysz głos miłosiernego Ojca swego.
Budzi się w duszy odpowiedź: Nie ma już dla mnie miłosierdzia. I wpada w jeszcze większą ciemność, w pewien rodzaj rozpaczy, który daje jej pewien przedsmak piekła i czyni ją całkowicie niezdolną do zbliżenia się do Boga.
Jezus trzeci raz mówi do duszy, lecz dusza jest głucha i ślepa, poczyna się utwierdzać w zatwardziałości i rozpaczy. Wtenczas zaczynają się niejako wysilać wnętrzności miłosierdzia Bożego i bez żadnej współpracy duszy daje jej Bóg swą ostateczną łaskę. Jeżeli nią wzgardzi, już ją Bóg pozostawi w stanie, w jakim sama chce być na wieki. Ta łaska wychodzi z miłosiernego Serca Jezusa i uderza swym światłem duszę, i dusza zaczyna rozumieć (83) wysiłek Boży, ale zwrócenie [się do Boga] od niej zależy. Ona wie, że ta łaska jest dla niej ostatnia, i jeżeli okaże jedno drgnienie dobrej woli — chociażby najmniejsze — to miłosierdzie Boże dokona reszty.
— [Jezus:] Tu działa wszechmoc mojego miłosierdzia, szczęśliwa dusza, która skorzysta z tej łaski.
— Jezus: Jak wielką radością napełniło się serce moje, kiedy wracasz do mnie. Widzę cię bardzo słabą, dlatego biorę cię na własne ramiona i niosę cię w dom Ojca mojego.
— Dusza, jakby przebudzona: Czy to możliwe, żeby jeszcze dla mnie było miłosierdzie? — pyta się pełna trwogi.
— Jezus: Właśnie ty, dziecię moje, masz wyłączne prawo do mojego miłosierdzia. Pozwól mojemu miłosierdziu działać w tobie, w twej biednej duszy; pozwól, niech wejdą do duszy promienie łaski, one wprowadzą światło, ciepło i życie.
— Dusza: Jednak lęk mnie ogarnia na samo wspomnienie moich grzechów i ta straszna trwoga pobudza mnie do powątpiewania o Twojej dobroci.
— Jezus: Wiedz, duszo, że wszystkie grzechy twoje nie zraniły mi tak boleśnie serca, jak obecna twoja nieufność; po tylu wysiłkach mojej (84) miłości i miłosierdzia nie dowierzasz mojej dobroci.
— Dusza: O Panie, ratuj mnie sam, bo ginę, bądź mi Zbawicielem. O Panie, resztę wypowiedzieć nie jestem zdolna, rozdarte jest moje biedne serce, ale Ty, Panie...
Jezus nie pozwolił dokończyć tych słów duszy, ale podnosi ją z ziemi, z otchłani nędzy i w jednym momencie wprowadza ją do mieszkania własnego Serca, a wszystkie grzechy znikły 374 w oka mgnieniu, miłości żar zniszczył je.
— Jezus: Masz, duszo, wszystkie skarby mojego serca, bierz z niego, cokolwiek ci potrzeba.
— Dusza: O Panie, czuję się zalana Twoją łaską, czuję, jak nowe życie wstąpiło we mnie, a nade wszystko czuję Twą miłość w mym sercu, to mi wystarcza. O Panie, przez wieczność całą wysławiać będę wszechmoc miłosierdzia Twego; ośmielona Twoją dobrocią, wypowiem Ci wszystek ból serca swego.
— Jezus: Mów, dziecię, wszystko bez żadnych zastrzeżeń, bo słucha cię serce miłujące, serce najlepszego przyjaciela.
— O Panie, teraz widzę całą swoją niewdzięczność i Twoją dobroć. Ścigałeś mnie swoją łaską, a ja udaremniałam wszystkie Twoje wysiłki, widzę, że należało (85) mi się samo dno piekła za zmarnowanie Twych łask.
Jezus przerywa duszy rozmowę — i [mówi]: Nie zagłębiaj się w nędzy swojej, jesteś za słaba, abyś mówiła; lepiej patrz w moje serce pełne dobroci i przejmij się moimi uczuciami, i staraj się o cichość i pokorę. Bądź miłosierna dla innych, jako ja jestem dla ciebie, a kiedy poczujesz, że słabną twe siły, przychodź do źródła miłosierdzia i krzep duszę swoją, a nie ustaniesz w drodze.
— Dusza: Już teraz rozumiem miłosierdzie Twoje, które mnie osłania jak obłok świetlany i prowadzi mnie w dom mojego Ojca, chroniąc mnie przed strasznym piekłem, na które nie raz, ale tysiąc razy zasłużyłam. O Panie, nie wystarczy mi wieczności na godne wysławianie Twojego niezgłębionego miłosierdzia, Twojej litości nade mną.
Jezus: Duszo w ciemnościach pogrążona, nie rozpaczaj, nie wszystko jeszcze stracone, wejdź w rozmowę z Bogiem swoim, który jest miłością i miłosierdziem samym.
— Lecz. niestety, dusza pozostaje głucha na wołanie Boże i pogrąża się jeszcze w większych ciemnościach.
— Jezus woła powtórnie: Duszo, usłysz głos miłosiernego Ojca swego.
Budzi się w duszy odpowiedź: Nie ma już dla mnie miłosierdzia. I wpada w jeszcze większą ciemność, w pewien rodzaj rozpaczy, który daje jej pewien przedsmak piekła i czyni ją całkowicie niezdolną do zbliżenia się do Boga.
Jezus trzeci raz mówi do duszy, lecz dusza jest głucha i ślepa, poczyna się utwierdzać w zatwardziałości i rozpaczy. Wtenczas zaczynają się niejako wysilać wnętrzności miłosierdzia Bożego i bez żadnej współpracy duszy daje jej Bóg swą ostateczną łaskę. Jeżeli nią wzgardzi, już ją Bóg pozostawi w stanie, w jakim sama chce być na wieki. Ta łaska wychodzi z miłosiernego Serca Jezusa i uderza swym światłem duszę, i dusza zaczyna rozumieć (83) wysiłek Boży, ale zwrócenie [się do Boga] od niej zależy. Ona wie, że ta łaska jest dla niej ostatnia, i jeżeli okaże jedno drgnienie dobrej woli — chociażby najmniejsze — to miłosierdzie Boże dokona reszty.
— [Jezus:] Tu działa wszechmoc mojego miłosierdzia, szczęśliwa dusza, która skorzysta z tej łaski.
— Jezus: Jak wielką radością napełniło się serce moje, kiedy wracasz do mnie. Widzę cię bardzo słabą, dlatego biorę cię na własne ramiona i niosę cię w dom Ojca mojego.
— Dusza, jakby przebudzona: Czy to możliwe, żeby jeszcze dla mnie było miłosierdzie? — pyta się pełna trwogi.
— Jezus: Właśnie ty, dziecię moje, masz wyłączne prawo do mojego miłosierdzia. Pozwól mojemu miłosierdziu działać w tobie, w twej biednej duszy; pozwól, niech wejdą do duszy promienie łaski, one wprowadzą światło, ciepło i życie.
— Dusza: Jednak lęk mnie ogarnia na samo wspomnienie moich grzechów i ta straszna trwoga pobudza mnie do powątpiewania o Twojej dobroci.
— Jezus: Wiedz, duszo, że wszystkie grzechy twoje nie zraniły mi tak boleśnie serca, jak obecna twoja nieufność; po tylu wysiłkach mojej (84) miłości i miłosierdzia nie dowierzasz mojej dobroci.
— Dusza: O Panie, ratuj mnie sam, bo ginę, bądź mi Zbawicielem. O Panie, resztę wypowiedzieć nie jestem zdolna, rozdarte jest moje biedne serce, ale Ty, Panie...
Jezus nie pozwolił dokończyć tych słów duszy, ale podnosi ją z ziemi, z otchłani nędzy i w jednym momencie wprowadza ją do mieszkania własnego Serca, a wszystkie grzechy znikły 374 w oka mgnieniu, miłości żar zniszczył je.
— Jezus: Masz, duszo, wszystkie skarby mojego serca, bierz z niego, cokolwiek ci potrzeba.
— Dusza: O Panie, czuję się zalana Twoją łaską, czuję, jak nowe życie wstąpiło we mnie, a nade wszystko czuję Twą miłość w mym sercu, to mi wystarcza. O Panie, przez wieczność całą wysławiać będę wszechmoc miłosierdzia Twego; ośmielona Twoją dobrocią, wypowiem Ci wszystek ból serca swego.
— Jezus: Mów, dziecię, wszystko bez żadnych zastrzeżeń, bo słucha cię serce miłujące, serce najlepszego przyjaciela.
— O Panie, teraz widzę całą swoją niewdzięczność i Twoją dobroć. Ścigałeś mnie swoją łaską, a ja udaremniałam wszystkie Twoje wysiłki, widzę, że należało (85) mi się samo dno piekła za zmarnowanie Twych łask.
Jezus przerywa duszy rozmowę — i [mówi]: Nie zagłębiaj się w nędzy swojej, jesteś za słaba, abyś mówiła; lepiej patrz w moje serce pełne dobroci i przejmij się moimi uczuciami, i staraj się o cichość i pokorę. Bądź miłosierna dla innych, jako ja jestem dla ciebie, a kiedy poczujesz, że słabną twe siły, przychodź do źródła miłosierdzia i krzep duszę swoją, a nie ustaniesz w drodze.
— Dusza: Już teraz rozumiem miłosierdzie Twoje, które mnie osłania jak obłok świetlany i prowadzi mnie w dom mojego Ojca, chroniąc mnie przed strasznym piekłem, na które nie raz, ale tysiąc razy zasłużyłam. O Panie, nie wystarczy mi wieczności na godne wysławianie Twojego niezgłębionego miłosierdzia, Twojej litości nade mną.
wtorek, 18 października 2016
Marek
Historia Marka nauczyła nas czegoś ważnego. Klucz do prawdy, do tajemnicy miłosierdzia i sprawiedliwości, niesiemy wszyscy, a właściwie każdy z nas ma jego ważną część. Dopiero razem, we wspólnocie, możemy otworzyć zamknięte drzwi. To takie trudne znosić przywary brata, uświęcać się przez cierpliwe towarzyszenie komuś, z kim się nie zgadzamy, kto nas rani. Ale nie można zejść z tej drogi, jeśli celem jest Chrystus. Ta droga prowadzi czasem przez ofiarę z siebie dla tej osoby, którą odruchowo łatwo odrzucić, która jest dla nas trudna, która zabiera nam pokój, która czasem nas niszczy. Pchając przez trzy miesiące wózek z obrazem Jezusa do Watykanu, Bóg powoli odsłaniał nam swoje Oblicze. Zmęczenie, niepewność, ból -ujawniały naszą nędzę, na codzień ukrytą pod rutyną, wygodą i poczuciem bezpieczeństwa. Opadały maski złudzeń, egoizmu, samozadowolenia. Teraz prawdziwy obraz Boga zaczęliśmy dostrzegać w drugim człowieku. Bolało. Ale tak miało być. Ta droga trwa nadal.
Misja miłosierdzia osiąga cel zawsze w nietypowy sposób. Na początku potrzeba czegoś na granicy szaleństwa żeby uwierzyć, że droga pod górę ma sens, że to się może udać. Potem niemal dzikiej wytrwałości, żeby pokonywać przeciwności, obojętność, wzruszenia ramion, kpiny. To, że udało się zebrać środki, zbudować wehikuł wielkości samochodu, znaleźć chętnych do misji, dojść z Polski przez siedem krajów do Watykanu z nieuszkodzonym obrazem - było wynikiem tak wielu korzystnych zwrotów akcji, że sami z pewnością nie dalibyśmy rady. Sami nie, więc kto pomógł? Skąd przyszły środki? Od kogo przychodziła pomoc w kryzysach? Kto podczas drogi odnajdywał wyjścia z sytuacji po ludzku beznadziejnych? Kto hamował temperamenty „ludzi z przeszłością”, że nie zrobiliśmy sobie nawzajem krzywdy nad przepaściami w Górach Bośni, w załamaniach pogody w Chorwacji, szukając pożywienia czy schronienia w nocy? Obraz Jezusa, którego byliśmy kustoszami, był tylko malunkiem na płótnie, lecz w trudnych chwilach stawał się ruchomym tabernakulum, Arką na trzech kołach. Przez obraz Jezusa Bóg był z nami obecny realnie.
Prawdziwy sukces nie ma miary ilościowej. Tak jest z każdą pielgrzymką. Powodzenie jest rezultatem wytrwałości i wiary gdy znika nadzieja, pokoju wbrew niepokojom, uśmiechu gdy wszystko wskazuje, że nadciąga katastrofa. To jest jak jazda bez siodła na dzikim koniu, któremu na imię Paradoks.
Paradoks miłosierdzia polega na tym, że im trudniej zaakceptować „niepasujący” element, tym większym okazuje się on błogosławieństwem i tym ważniejszy jest dla całości, a może nawet decyduje o powodzeniu misji. Każdy z powołanych jest potrzebny. Każdy jest niezbędną częścią wspólnoty, nieważne jak ciężkim zadaniem będąc dla pozostałych.
Dla nas w drodze do Watykanu tym trudnym elementem był „niepasujący” Marek. Był cały czas jak jątrząca się rana na „zdrowym” ciele wspólnoty wózka. Nie potrafił dostosować się do wspólnych zasad, nie uczestniczył w tej drodze tak, jak według reszty „być powinno”, irytował, prowokował, aż w końcu coś pękło i Marek „sam się wykluczył” i trzy dni wędrował samotnie.
„Przypadkiem” odnaleźliśmy się potem w Asyżu, gdzie po wspólnej modlitwie dostał „nową szansę” i znów zaczęliśmy pchać nasz wózek razem. Marek wrócił do nas jak do domu, jak biblijny syn po samotnej tułaczce. Okazało się że wszyscy czekaliśmy na niego, każdy miał go cały czas w swojej modlitwie. Czy wtedy w Asyżu przyszło uwolnienie? Czy Marek został uzdrowiony? Nie wiemy. Nasza droga trwa dalej. Uzdrowienie od Boga przychodzi w Jego czasie, nie w naszym, ludzkim. Dziś wiemy na pewno, że Marek był i jest nam bardzo potrzebny. W drodze był ważnym elementem wspólnoty. Był dla nas w tej pielgrzymce lekarstwem. Jest nim nadal. Gorzkim lekarstwem. Lekarstwem na niedowiarstwo, na ślepotę, na egoizm. Był jak lustro, w którym mogliśmy dostrzec siebie samych w całej naszej niewystarczalności. Bez niego nie osiągnęlibyśmy celu misji. Bo okazało się, że celem wędrówki Obrazu Jezusa Miłosiernego nie był Watykan ani Kair. Ta droga trwa i nadal szuka zakończenia, w sercu każdego z nas.
Misja miłosierdzia osiąga cel zawsze w nietypowy sposób. Na początku potrzeba czegoś na granicy szaleństwa żeby uwierzyć, że droga pod górę ma sens, że to się może udać. Potem niemal dzikiej wytrwałości, żeby pokonywać przeciwności, obojętność, wzruszenia ramion, kpiny. To, że udało się zebrać środki, zbudować wehikuł wielkości samochodu, znaleźć chętnych do misji, dojść z Polski przez siedem krajów do Watykanu z nieuszkodzonym obrazem - było wynikiem tak wielu korzystnych zwrotów akcji, że sami z pewnością nie dalibyśmy rady. Sami nie, więc kto pomógł? Skąd przyszły środki? Od kogo przychodziła pomoc w kryzysach? Kto podczas drogi odnajdywał wyjścia z sytuacji po ludzku beznadziejnych? Kto hamował temperamenty „ludzi z przeszłością”, że nie zrobiliśmy sobie nawzajem krzywdy nad przepaściami w Górach Bośni, w załamaniach pogody w Chorwacji, szukając pożywienia czy schronienia w nocy? Obraz Jezusa, którego byliśmy kustoszami, był tylko malunkiem na płótnie, lecz w trudnych chwilach stawał się ruchomym tabernakulum, Arką na trzech kołach. Przez obraz Jezusa Bóg był z nami obecny realnie.
Prawdziwy sukces nie ma miary ilościowej. Tak jest z każdą pielgrzymką. Powodzenie jest rezultatem wytrwałości i wiary gdy znika nadzieja, pokoju wbrew niepokojom, uśmiechu gdy wszystko wskazuje, że nadciąga katastrofa. To jest jak jazda bez siodła na dzikim koniu, któremu na imię Paradoks.
Paradoks miłosierdzia polega na tym, że im trudniej zaakceptować „niepasujący” element, tym większym okazuje się on błogosławieństwem i tym ważniejszy jest dla całości, a może nawet decyduje o powodzeniu misji. Każdy z powołanych jest potrzebny. Każdy jest niezbędną częścią wspólnoty, nieważne jak ciężkim zadaniem będąc dla pozostałych.
Dla nas w drodze do Watykanu tym trudnym elementem był „niepasujący” Marek. Był cały czas jak jątrząca się rana na „zdrowym” ciele wspólnoty wózka. Nie potrafił dostosować się do wspólnych zasad, nie uczestniczył w tej drodze tak, jak według reszty „być powinno”, irytował, prowokował, aż w końcu coś pękło i Marek „sam się wykluczył” i trzy dni wędrował samotnie.
„Przypadkiem” odnaleźliśmy się potem w Asyżu, gdzie po wspólnej modlitwie dostał „nową szansę” i znów zaczęliśmy pchać nasz wózek razem. Marek wrócił do nas jak do domu, jak biblijny syn po samotnej tułaczce. Okazało się że wszyscy czekaliśmy na niego, każdy miał go cały czas w swojej modlitwie. Czy wtedy w Asyżu przyszło uwolnienie? Czy Marek został uzdrowiony? Nie wiemy. Nasza droga trwa dalej. Uzdrowienie od Boga przychodzi w Jego czasie, nie w naszym, ludzkim. Dziś wiemy na pewno, że Marek był i jest nam bardzo potrzebny. W drodze był ważnym elementem wspólnoty. Był dla nas w tej pielgrzymce lekarstwem. Jest nim nadal. Gorzkim lekarstwem. Lekarstwem na niedowiarstwo, na ślepotę, na egoizm. Był jak lustro, w którym mogliśmy dostrzec siebie samych w całej naszej niewystarczalności. Bez niego nie osiągnęlibyśmy celu misji. Bo okazało się, że celem wędrówki Obrazu Jezusa Miłosiernego nie był Watykan ani Kair. Ta droga trwa i nadal szuka zakończenia, w sercu każdego z nas.
czwartek, 13 października 2016
aCross
Ameryka. Tutaj zaczęla się nowożytna demokracja i wspólczesna ekonomia, tu powstał internet, który zmienia świat. Tutaj przeważyły się losy dwóch wojen światowych, stąd wędrują na cały świat produkty hollywoodzkiej "fabryki snów" i techniczne gadżety Krzemowej Doliny. Tutaj urodził się Martin Luther King i tu zbudowano najokrutniejszą bombę w dziejach.
Kraj założony przez Europejczyków, którzy przekraczając kolejne "frontiers" przestali być Europejczykami, dokonując zagłady Indian wchłonęli legendę Wielkich Równin i do dziś pokonują kolejne granice wpływając na świat, także wbrew woli wielu, którzy chcą żyć inaczej.
Stany Zjednoczone Ameryki to koło zamachowe globalizacji, przed którą nie ukryje się dziś już nigdzie w świecie żaden nomad ani pustelnik. Kraj wielkich możliwości a jednocześnie ogromna przestrzeń biedy i chorób cywilizacyjnych, wielkich karier i wielkich nierówności. Ojczyzna walki o prawa człowieka i jednocześnie największy rynek zbytu narkotyków, legendarna przestrzeń wolności i siedlisko potężnych zniewoleń.
Czy dzisiejsza Ameryka po kilkusetletnim okresie wzrostu i prosperity chyli się ku upadkowi, oddając powoli pozycję światowego lidera nowym globalnym potęgom? Czy z "amerykańskiego snu" przebudzą się milony Amerykanów zaskocznych że ich cudowny świat był zaledwie "Matrixem"?
Gdzieś pośrodku Atlantyku wyprawa Kolumba stanęla przed pytaniem czy wystarczy zapasów żeby osiągnąć brzeg, w którego istnienie tylko wierzyli. Stąd jeszcze mogli bezpiecznie zawrócić do Hiszpanii. Popłynęli jednak dalej ryzykując śmierć. Przekroczenie tej niewidzialnej granicy pozwoliło odkryć nowy kontynent, jednak inny niż się spodziewali.
Pokonanie w pieszej pielgrzymce kontynentu Ameryki Pólnocnej z zachodu na wschód i z południa na pólnoc przypomina tamto mierzenie się z oceanem.
Bezkres pustynnej Nevady, wielkie równiny Arizony, niekończące się pola Utah. Droga przez amerykański ocean od Pacyfiku do Atlantyku i od Meksyku do Kanady to wpłynięcie w ten bezkres i w tą samotność z którymi zetknął się Kolumb. Decyzja o przekroczeniu niewidzialnej granicy może i tym razem zadecydować o życiu lub śmierci. Jednak bardziej niż o tysiące mil i fizyczną przestrzeń chodzi tu o prawdziwy cel tej drogi. Co ma odkryć ta misja? Jaki ma osiągnąć cel?
"Across America" to nazwa która przyszła w modlitwie. Gra słow "poprzez Amerykę - krzyż Ameryki" coś mówi. Z San Francisco do Nowego Jorku i z meksykańskiego Guadeloupe do kanadyjskiego Sasketchewan. Czy ta droga jest potrzebna? Komu? Czy nie jest tylko sportowym wyzwaniem ludzi, którzy nie potrafią się zatrzymać i szukają dla siebie kolejnych wyzwań? A może ten Krzyż o ramionach liczących po 5 tys. km trzeba ponieść po to żeby Ameryka odkryła go na nowo? I żeby Ameryka odkryła na nowo sama siebie? Wtedy "Krzyża Ameryki" nie nieślibyśmy już tylko w swoim własnym imieniu ale też w imieniu tych wszystkich na calym świecie, którzy wierzą w ideał prawdziwej wolności. Nie mamy ambicji zmieniać świata. Modlimy się tylko nogami o Milosierdzie. Obdarowani kiedyś prawdziwą wolnością wyruszamy po to, żeby nią się dzielić. Wolnością, która przekracza wszelkie granice, która nie mieści się w przestrzeniach wirtualnych i której nie ogarnie żadna z naukowych teorii postępu. Tą wolnością, która nie jest fikcją, ktora nadal jest wielkim amerykanskim snem.
Kraj założony przez Europejczyków, którzy przekraczając kolejne "frontiers" przestali być Europejczykami, dokonując zagłady Indian wchłonęli legendę Wielkich Równin i do dziś pokonują kolejne granice wpływając na świat, także wbrew woli wielu, którzy chcą żyć inaczej.
Stany Zjednoczone Ameryki to koło zamachowe globalizacji, przed którą nie ukryje się dziś już nigdzie w świecie żaden nomad ani pustelnik. Kraj wielkich możliwości a jednocześnie ogromna przestrzeń biedy i chorób cywilizacyjnych, wielkich karier i wielkich nierówności. Ojczyzna walki o prawa człowieka i jednocześnie największy rynek zbytu narkotyków, legendarna przestrzeń wolności i siedlisko potężnych zniewoleń.
Czy dzisiejsza Ameryka po kilkusetletnim okresie wzrostu i prosperity chyli się ku upadkowi, oddając powoli pozycję światowego lidera nowym globalnym potęgom? Czy z "amerykańskiego snu" przebudzą się milony Amerykanów zaskocznych że ich cudowny świat był zaledwie "Matrixem"?
Gdzieś pośrodku Atlantyku wyprawa Kolumba stanęla przed pytaniem czy wystarczy zapasów żeby osiągnąć brzeg, w którego istnienie tylko wierzyli. Stąd jeszcze mogli bezpiecznie zawrócić do Hiszpanii. Popłynęli jednak dalej ryzykując śmierć. Przekroczenie tej niewidzialnej granicy pozwoliło odkryć nowy kontynent, jednak inny niż się spodziewali.
Pokonanie w pieszej pielgrzymce kontynentu Ameryki Pólnocnej z zachodu na wschód i z południa na pólnoc przypomina tamto mierzenie się z oceanem.
Bezkres pustynnej Nevady, wielkie równiny Arizony, niekończące się pola Utah. Droga przez amerykański ocean od Pacyfiku do Atlantyku i od Meksyku do Kanady to wpłynięcie w ten bezkres i w tą samotność z którymi zetknął się Kolumb. Decyzja o przekroczeniu niewidzialnej granicy może i tym razem zadecydować o życiu lub śmierci. Jednak bardziej niż o tysiące mil i fizyczną przestrzeń chodzi tu o prawdziwy cel tej drogi. Co ma odkryć ta misja? Jaki ma osiągnąć cel?
"Across America" to nazwa która przyszła w modlitwie. Gra słow "poprzez Amerykę - krzyż Ameryki" coś mówi. Z San Francisco do Nowego Jorku i z meksykańskiego Guadeloupe do kanadyjskiego Sasketchewan. Czy ta droga jest potrzebna? Komu? Czy nie jest tylko sportowym wyzwaniem ludzi, którzy nie potrafią się zatrzymać i szukają dla siebie kolejnych wyzwań? A może ten Krzyż o ramionach liczących po 5 tys. km trzeba ponieść po to żeby Ameryka odkryła go na nowo? I żeby Ameryka odkryła na nowo sama siebie? Wtedy "Krzyża Ameryki" nie nieślibyśmy już tylko w swoim własnym imieniu ale też w imieniu tych wszystkich na calym świecie, którzy wierzą w ideał prawdziwej wolności. Nie mamy ambicji zmieniać świata. Modlimy się tylko nogami o Milosierdzie. Obdarowani kiedyś prawdziwą wolnością wyruszamy po to, żeby nią się dzielić. Wolnością, która przekracza wszelkie granice, która nie mieści się w przestrzeniach wirtualnych i której nie ogarnie żadna z naukowych teorii postępu. Tą wolnością, która nie jest fikcją, ktora nadal jest wielkim amerykanskim snem.
wtorek, 11 października 2016
Otchłań
O. Grzegorz, gwardian klasztoru franciszkanów, zlecił mi odnowienie oblicza Jezusa na wielkiej ikonie Krzyża w kaplicy klasztoru. Niemal 3-metrowy krzyż musieliśmy zdejmować ze ściany we trzech żeby położony na płasko na klęcznikach mógł być poddany renowacji. Przez lata postać Jezusa pociemniała a farba w wielu miejscach zaczęła sie łuszczyć. Zgodnie z kanonem ikona nie może być ciemna, powinna zawsze nieść światło.
Po modlitwie o szczerość intencji i trafność przedstawienia i po błogosławieństwie ojca gwardiana zabrałem się do pracy. Nigdy dotąd nie miałem okazji oglądać tej ikony w naturanych rozmiarach z tak bliskiej odległości. Detale obrazu uderzyły mnie swoją głęboką symboliką. Śledzenie twarzy postaci pod krzyżem niemal realnie przeniosło mnie na jerozolimską Golgotę: zapatrzony w Jezusa setnik, Maria Magdalena w pozie wielkiego smutku, Jan i Maryja. Było też kilka zaskoczeń: np. malarz nie umieścił przy nodze Jezusa sylwetki koguta (tego, który przypomniał Piotrowi trzykrotne zaparcie się swojego Nauczyciela), który jest obecny na oryginale ikony w Katedrze św. Klary w Asyżu. Korzystając z dokumentacji fotograficznej odtworzyłem koguta rozmyślając o tym jak sam zachowałbym się w chwili ostatecznej próby.
Dzień po dniu przychodząc do kaplicy i pochylając się nad drewnem ikony, wchodziłem w wielką tajemnicę cierpienia dziwnie połączonego tutaj z radością Zmartwychwstania bo ikona Krzyża z San Damiano ukazuje Jezusa już zmartwychwstałego, choć fizycznie jeszcze na krzyżu. To jedna z tajemnic ikony, dla której czas nie ma znaczenia, ciemność nie istnieje, a życie przekraczając granicę śmierci osiąga pełnię w wieczności.
Pod stopami Jezusa, w miejscu gdzie krew z ran powinna skapywać do otchłani, odkryłem dziwne pole pokryte biało-niebieskimi pasami, trójkąt z literą “P” i pięciocyfrowy numer. Od razu domyśliłem się, że to obozowa symbolika Auschwitz. Co robiły te znaki na ikonie, której pierwowzór powstał tysiąc lat temu? Tajemnicę wyjaśniła zawartość wnęki przykrytej szklaną płytką. Były tam umieszczone relikwie: fragmenty muru z bunkra głodowego w Auschwitz, w którym zginął św. Maksymilian Kolbe i kamień z katakumb rzymskich męczenników z czasu początków chrześcijaństwa. Zdumiał mnie odważny pomysł zastąpienia na ikonie piekła przez symbol obozu zagłady, w którym dokonała sie być może największa w historii ludzkości próba unicestwienia godności człowieka i skąd do dziś śladami dawnych krematoryjnych dymów biegnie do nieba pytanie o sens ludzkiego cierpienia i śmierci.
Kilka dni po ukończeniu renowacji ikony w klasztornej bibliotece znalazłem książkę Viktora Frankla, jak się okazało austriackiego psychiatry, który przeżył koszmar Auschwitz. Obozowe doświadczenia o dziwo nie tylko nie odebrały mu wiary w sens życia człowieka, ale pozwoliły uformować naukową koncepcję logoterapii (od "Logosu", głównej zasady świata) która w skrócie polega na tym, że że człowiek, aby żyć i osiągać z życia satysfakcję potrzebuje odnaleźć swój własny sens, który pomoże mu przetrwać każde cierpienie i każdy trud związany z życiem. Według tej koncepcji cierpienie, także to posunięte do ostatnich granic, nie tylko nie podważa sensu ludzkiej egzystencji, ale może mieć działanie zbawcze i przenieść ocalony sens w wyższy wymiar.
Fragmenty książki Viktora E. Frankla “W poszukiwaniu sensu”
„Nagle poraziła mnie pewna myśl, po raz pierwszy w życiu objawiła mi się prawda po tylekroć wplatania w pieśni poetów i ogłaszana najwyższą mądrością przez filozofów, a mianowicie, że miłość jest najwyższym i najszlachetniejszym celem, do jakiego może dążyć człowiek".
"Zrozumiałem, że nawet ktoś, komu wszystko na świecie odebrano, wciąż może zaznać prawdziwego szczęścia, choćby nawet przez krotką chwilę, za sprawą kontemplacji tego, co najbardziej ukochał.”
„W miarę nasilania się wewnętrznych przeżyć więźnia, jak nigdy wcześniej przeżywał on również piękno sztuki i natury.”
„Próba rozwijania własnego poczucia humoru i stałe uczenie się, aby patrzeć na otaczający nas świat z pełnym dystansu rozbawieniem.”
„Pokuszę się na tym miejscu o następującą analogię: z ludzkim cierpieniem jest jak z gazem. Jeśli wpuścić pewną jego ilość do zamkniętego pomieszczenia, gaz wypełni je w sposób równomierny i całkowity, bez względu na jego rozmiary. Podobnie cierpienie całkowicie „wypełnia” duszę i świadomość człowieka, bez względu na to czy cierpimy ogromnie, czy też tylko trochę. Dlatego też „rozmiar” ludzkiego cierpienia jest pojęcia najzupełniej względnym.”
„My, którzy byliśmy więźniami w obozach koncentracyjnych dobrze pamiętamy ludzi wędrujących od baraku do baraku, pocieszających towarzyszy niedoli, ofiarujących im ostatni kawałek chleba. Nie było ich zbyt wielu, lecz stanowią wystarczający dowód na to, że człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru swojej własnej drogi.(..)
Zasadniczo zatem każdy człowiek jest w stanie – nawet w tak skrajnych okolicznościach – decydować o tym, kim się stanie, zarówno pod względem psychicznym, jak i duchowym. ..
“Spośród tysięcy więźniów tylko nielicznym udało się zachować swoją wewnętrzną wolność i traktować cierpienie jako okazję do duchowego rozwoju, lecz nawet pojedynczy przykład stanowi wystarczający dowód na to, że dzięki wewnętrznej sile można wznieść się ponad wszystko, co przyniesie los.”
„Jak już podkreśliłem, stan psychiczny więźnia był w ostatecznym rozrachunku nie tyle skutkiem wyżej wymienionych czynników psychofizycznych, ile wynikiem świadomie podjętej decyzji. (..) Człowiek, który nie dostrzegał końca swojej „tymczasowej egzystencji”, nie był w stanie dążyć do jakiegokolwiek celu. (..) Nie widząc dla siebie w przyszłości żadnego celu, do którego miałby dążyć, więzień obozu upadał na duchu i pogrążał się w retrospektywnych rozmyślaniach. (..) Odrealnianie naszej „tymczasowej egzystencji” było samo w sobie ważnym powodem, dla którego więźniowie tracili chęć do dalszego życia – z tej perspektywy bowiem wszystko wydawało się pozbawione sensu.
„Więzień, który stracił wiarę w przyszłość – w swoją przyszłość – był skazany na zagładę. Wraz z utratą wiary w przyszłość tracił jednocześnie swoją orientację duchową. Rezygnując z walki o samego siebie, popadał w psychiczną i fizyczną ruinę.(..)
Początkiem wszelkich prób wskrzeszenia w człowieku jego wewnętrznej siły musiało być wskazanie mu jakiegoś celu w życiu. (..) Sami musieliśmy się uczyć, a następnie przekazywać zrozpaczonym towarzyszom, że nie liczy się to, czego my oczekujemy od życia, ale to czego życie oczekuje od nas. Musieliśmy przestać zadawać sobie pytania o sens naszej egzystencji, a w zamian nauczyć się myśleć o sobie jak o ludziach poddawanych przez życie – w każdej godzinie dnia – nieustannemu egzaminowi.(..) Ostatecznie życie sprowadza się do wzięcia na siebie odpowiedzialności za znalezienie właściwego rozwiązania problemów i zadań, jakie stale stawia ono przed każdym z nas.”
„Kiedy uświadomimy sobie, że nie da się zastąpić jednego człowieka drugim, rola odpowiedzialności jaką ponosimy za własne życie i jego podtrzymywanie, ukaże się nam w całej swej wielkości. Człowiek, który zda sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką ma wobec innej istoty ludzkiej, która go kocha i z niecierpliwością wyczekuje jego powrotu, albo wobec jakiejś nieukończonej pracy, nigdy nie będzie zdolny odebrać sobie życia. Wie już, dlaczego żyje, a to pozwoli mu znieść to, jak żyje.”
Fragmenty książki Viktora E. Frankla “W poszukiwaniu sensu”
Po modlitwie o szczerość intencji i trafność przedstawienia i po błogosławieństwie ojca gwardiana zabrałem się do pracy. Nigdy dotąd nie miałem okazji oglądać tej ikony w naturanych rozmiarach z tak bliskiej odległości. Detale obrazu uderzyły mnie swoją głęboką symboliką. Śledzenie twarzy postaci pod krzyżem niemal realnie przeniosło mnie na jerozolimską Golgotę: zapatrzony w Jezusa setnik, Maria Magdalena w pozie wielkiego smutku, Jan i Maryja. Było też kilka zaskoczeń: np. malarz nie umieścił przy nodze Jezusa sylwetki koguta (tego, który przypomniał Piotrowi trzykrotne zaparcie się swojego Nauczyciela), który jest obecny na oryginale ikony w Katedrze św. Klary w Asyżu. Korzystając z dokumentacji fotograficznej odtworzyłem koguta rozmyślając o tym jak sam zachowałbym się w chwili ostatecznej próby.
Dzień po dniu przychodząc do kaplicy i pochylając się nad drewnem ikony, wchodziłem w wielką tajemnicę cierpienia dziwnie połączonego tutaj z radością Zmartwychwstania bo ikona Krzyża z San Damiano ukazuje Jezusa już zmartwychwstałego, choć fizycznie jeszcze na krzyżu. To jedna z tajemnic ikony, dla której czas nie ma znaczenia, ciemność nie istnieje, a życie przekraczając granicę śmierci osiąga pełnię w wieczności.
Pod stopami Jezusa, w miejscu gdzie krew z ran powinna skapywać do otchłani, odkryłem dziwne pole pokryte biało-niebieskimi pasami, trójkąt z literą “P” i pięciocyfrowy numer. Od razu domyśliłem się, że to obozowa symbolika Auschwitz. Co robiły te znaki na ikonie, której pierwowzór powstał tysiąc lat temu? Tajemnicę wyjaśniła zawartość wnęki przykrytej szklaną płytką. Były tam umieszczone relikwie: fragmenty muru z bunkra głodowego w Auschwitz, w którym zginął św. Maksymilian Kolbe i kamień z katakumb rzymskich męczenników z czasu początków chrześcijaństwa. Zdumiał mnie odważny pomysł zastąpienia na ikonie piekła przez symbol obozu zagłady, w którym dokonała sie być może największa w historii ludzkości próba unicestwienia godności człowieka i skąd do dziś śladami dawnych krematoryjnych dymów biegnie do nieba pytanie o sens ludzkiego cierpienia i śmierci.
Kilka dni po ukończeniu renowacji ikony w klasztornej bibliotece znalazłem książkę Viktora Frankla, jak się okazało austriackiego psychiatry, który przeżył koszmar Auschwitz. Obozowe doświadczenia o dziwo nie tylko nie odebrały mu wiary w sens życia człowieka, ale pozwoliły uformować naukową koncepcję logoterapii (od "Logosu", głównej zasady świata) która w skrócie polega na tym, że że człowiek, aby żyć i osiągać z życia satysfakcję potrzebuje odnaleźć swój własny sens, który pomoże mu przetrwać każde cierpienie i każdy trud związany z życiem. Według tej koncepcji cierpienie, także to posunięte do ostatnich granic, nie tylko nie podważa sensu ludzkiej egzystencji, ale może mieć działanie zbawcze i przenieść ocalony sens w wyższy wymiar.
Fragmenty książki Viktora E. Frankla “W poszukiwaniu sensu”
„Nagle poraziła mnie pewna myśl, po raz pierwszy w życiu objawiła mi się prawda po tylekroć wplatania w pieśni poetów i ogłaszana najwyższą mądrością przez filozofów, a mianowicie, że miłość jest najwyższym i najszlachetniejszym celem, do jakiego może dążyć człowiek".
"Zrozumiałem, że nawet ktoś, komu wszystko na świecie odebrano, wciąż może zaznać prawdziwego szczęścia, choćby nawet przez krotką chwilę, za sprawą kontemplacji tego, co najbardziej ukochał.”
„W miarę nasilania się wewnętrznych przeżyć więźnia, jak nigdy wcześniej przeżywał on również piękno sztuki i natury.”
„Próba rozwijania własnego poczucia humoru i stałe uczenie się, aby patrzeć na otaczający nas świat z pełnym dystansu rozbawieniem.”
„Pokuszę się na tym miejscu o następującą analogię: z ludzkim cierpieniem jest jak z gazem. Jeśli wpuścić pewną jego ilość do zamkniętego pomieszczenia, gaz wypełni je w sposób równomierny i całkowity, bez względu na jego rozmiary. Podobnie cierpienie całkowicie „wypełnia” duszę i świadomość człowieka, bez względu na to czy cierpimy ogromnie, czy też tylko trochę. Dlatego też „rozmiar” ludzkiego cierpienia jest pojęcia najzupełniej względnym.”
„My, którzy byliśmy więźniami w obozach koncentracyjnych dobrze pamiętamy ludzi wędrujących od baraku do baraku, pocieszających towarzyszy niedoli, ofiarujących im ostatni kawałek chleba. Nie było ich zbyt wielu, lecz stanowią wystarczający dowód na to, że człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru swojej własnej drogi.(..)
Zasadniczo zatem każdy człowiek jest w stanie – nawet w tak skrajnych okolicznościach – decydować o tym, kim się stanie, zarówno pod względem psychicznym, jak i duchowym. ..
“Spośród tysięcy więźniów tylko nielicznym udało się zachować swoją wewnętrzną wolność i traktować cierpienie jako okazję do duchowego rozwoju, lecz nawet pojedynczy przykład stanowi wystarczający dowód na to, że dzięki wewnętrznej sile można wznieść się ponad wszystko, co przyniesie los.”
„Jak już podkreśliłem, stan psychiczny więźnia był w ostatecznym rozrachunku nie tyle skutkiem wyżej wymienionych czynników psychofizycznych, ile wynikiem świadomie podjętej decyzji. (..) Człowiek, który nie dostrzegał końca swojej „tymczasowej egzystencji”, nie był w stanie dążyć do jakiegokolwiek celu. (..) Nie widząc dla siebie w przyszłości żadnego celu, do którego miałby dążyć, więzień obozu upadał na duchu i pogrążał się w retrospektywnych rozmyślaniach. (..) Odrealnianie naszej „tymczasowej egzystencji” było samo w sobie ważnym powodem, dla którego więźniowie tracili chęć do dalszego życia – z tej perspektywy bowiem wszystko wydawało się pozbawione sensu.
„Więzień, który stracił wiarę w przyszłość – w swoją przyszłość – był skazany na zagładę. Wraz z utratą wiary w przyszłość tracił jednocześnie swoją orientację duchową. Rezygnując z walki o samego siebie, popadał w psychiczną i fizyczną ruinę.(..)
Początkiem wszelkich prób wskrzeszenia w człowieku jego wewnętrznej siły musiało być wskazanie mu jakiegoś celu w życiu. (..) Sami musieliśmy się uczyć, a następnie przekazywać zrozpaczonym towarzyszom, że nie liczy się to, czego my oczekujemy od życia, ale to czego życie oczekuje od nas. Musieliśmy przestać zadawać sobie pytania o sens naszej egzystencji, a w zamian nauczyć się myśleć o sobie jak o ludziach poddawanych przez życie – w każdej godzinie dnia – nieustannemu egzaminowi.(..) Ostatecznie życie sprowadza się do wzięcia na siebie odpowiedzialności za znalezienie właściwego rozwiązania problemów i zadań, jakie stale stawia ono przed każdym z nas.”
„Kiedy uświadomimy sobie, że nie da się zastąpić jednego człowieka drugim, rola odpowiedzialności jaką ponosimy za własne życie i jego podtrzymywanie, ukaże się nam w całej swej wielkości. Człowiek, który zda sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką ma wobec innej istoty ludzkiej, która go kocha i z niecierpliwością wyczekuje jego powrotu, albo wobec jakiejś nieukończonej pracy, nigdy nie będzie zdolny odebrać sobie życia. Wie już, dlaczego żyje, a to pozwoli mu znieść to, jak żyje.”
Fragmenty książki Viktora E. Frankla “W poszukiwaniu sensu”
Subskrybuj:
Posty (Atom)