Jesienią 2001 przyjechałem do Świnoujścia żeby spotkać się z człowiekiem, który - jak mi powiedziano - mógł mi jeszcze pomóc. Byłem w depresji. Tydzień wcześniej wyszedłem za kaucją na wolność po 200 dniach aresztu żeby odpowiadać z wolnej stopy za udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Groził mi kilkuletni wyrok, moje życie było w gruzach a ja straciłem poczucie kierunku, zniknął sens.
Drzwi pod wskazanym adresem otworzył ktoś, kto przypominał Papę Smerfa z kreskówek dla dzieci: białe włosy, biała broda i łagodne, uważne spojrzenie. Leszek Podolecki od wielu lat zajmuje się bezdomnymi, ludźmi wychodzącymi z uzależnień, więźniami w zakładach karnych. Na mój widok od razu zaproponował spacer na plażę. Szliśmy wzdłuż brzegu. Był sztorm, morze huczało, fale biły o brzeg. Opowiadałem mu o tym co mnie spotkało, o mojej wieloletniej szarpaninie z życiem, o cierpieniu, o tym jak raniłem innych, jak wszystko w życiu straciłem. Pamiętam, że leciały mi łzy i że wcale się tego nie wstydziłem. Może właśnie wtedy po raz pierwszy byłem z kimś naprawdę szczery. Czułem wielką ulgę, że mogę to wszystko z siebie wyrzucić.
Powiedział mi wtedy, że ktoś już to wszystko wycierpiał. Że wszystkie ciężary, cały ten ból i cierpienie ktoś już wziął na siebie. Mówił o człowieku przybitym gwoździami do krzyża. A potem spytał czy chciałbym z nim pójść na “duchowość”. Gdy spytałem co to takiego, powiedział tylko: “Zobaczysz”.
Zabrał mnie do jednego z tych swoich domów. Weszliśmy do sali gdzie siedziało ich dwadzieścioro w różnym wieku. Twarze poorane zmarszczkami, potatuowane. Leszek przeczytał fragment Ewangelii o Synu Marnotrawnym, a potem młoda prostytutka z końca sali, której twarzy nie widziałem, opowiedziała o swoich ucieczkach z domu, o złym życiu. Potem przeprosiła łamiącym się głosem, zaszlochała cicho i umilkła.
Po chwili Leszek przerwał ciszę i powiedział, że dziś będziemy sie modlić różańcem w intencji obecnego tu Romana.
I wtedy te dwadzieścia głosów jednym głosem zabrzmiało: “Wierzę w Boga, Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi...”. Nagle poczułem, że coś unosi mnie w górę, jakbym stawał się lekki...
Dzięki Leszkowi wiem, że tajemnica Bożego Miłosierdzie polega na tym, że jest ono dostępne także dla ludzi z wyrokami, dla ciężkich grzeszników, życiowych rozbitków, dla ludzkich ruin, w których czasem trudno nawet dostrzec człowieka. Dzięki Leszkowi poznałem, że istnieje droga świętości także dla tych, którzy są słabi, poranieni, zagubieni, którzy nadal upadają.
Czy jest do pomyślenia, żeby jakiś kryminalista, prostytutka albo długoletni alkoholik krzywdzący bliskich, żeby ktoś taki przez swoje zaszargane życie, przez swoją nędzę i upadki – mógł stanąć bliżej Boga niż najporządniejszy i najbardziej zrównoważony z ludzi?
Dzięki Leszkowi poznałem Wojtka, Seweryna, Grzegorza, Marka, Irka i innych, kiedyś zatwardziałych przestępców z długoletnimi wyrokami, a dziś świadomych swoich słabości i zakochanych w Jezusie chłopaków którzy modlą się na różańcu. Nie są święci, czasem wyłazi "stary człowiek", ale ich życie się zmieniło. Ich historie to przykład jak działa Bóg w życiu człowieka. Są świadkami miłosierdzia, którego pierwszy promień pojawił sie w największej ciemności. Są wiarygodni właśnie dlatego bo nie można mówić o Bogu nie wkładając w tą wypowiedź własnego życia.
Leszek powtarza nam stale, że Bóg nie będzie nas rozliczał ani z owoców naszego życia ani z grzechów, tylko z uczynków Miłosci. Wyłącznie z miłości! Grzechy zostały już odkupione na Krzyżu, a nasze zasługi... cóż możemy sobie przypisać? Brzmi prawie jak herezja... ale Ewangelia jest właśnie taka, że szokuje, zbija z tropu. Bóg wcale nie przychodzi do silnych i mądrych, ale do słabych i kruchych, nie do cnotliwych i pewnych siebie, ale do celników i złodziei, nie do zdrowych, poukładanych i możnych tego świata ale do odrzuconych i bezbronnych, do tęskniących i płaczących z tęsknoty.
Pod koniec życia święty Franciszek z Asyżu, zgorszony wypowiedzią pewnego młodzieńca, który nazwał go “świętym”, odrzekł mu:
- Nazywasz mnie “świętym”? A czy wiesz, że jeszcze tej nocy mógłbym upaść w grzech z prostytutką gdyby nie wspierał mnie Chrystus?
Dziś myślę że ci prawdziwi święci są ulepieni z tej samej gliny co grzesznicy i dlatego w pewnym momencie między grzesznikiem a świętym nie ma już różnicy. Święty czuje się grzesznikiem "w stanie nawracania się", a każdy grzesznik powinien uważać się za potencjalnego świętego i iść po tą świętość, podnosić się i iść, ìść, iść...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń